?Cicha noc, święta noc.? Każda noc okrywa mrokiem tajemniczości wydarzenia, jakie pod jej osłoną się rozgrywają. Ta szczególna noc, stała się parawanem wydarzeń, które zmieniły losy świata. Noc Bożego Narodzenia sprzed ponad dwóch tysięcy lat, rozświetlona blaskiem Gwiazdy Betlejemskiej obwieściła światu nadejście pełni czasów. Ukazała miłość Boga, który będąc wierny swoim obietnicom, posłał na świat Swojego Syna, Jezusa Chrystusa.
Dlatego my również tej (dopiero co) minionej nocy, jak co roku zgromadzeni przed ołtarzem Pana, uwielbiliśmy tajemnicę Słowa, które stało się Ciałem, obietnicy, która wypełniwszy się bardzo dawno temu, wypełnia się również w życiu tych, co w Jezusie złożyli swoją doczesną i wieczną nadzieję.
Teraz, kiedy grudniowe słońce rozświetliło mroki owej Nocy Szczęśliwego Rozwiązania, stajemy i my wobec tajemnicy Betlejemskiej stajenki, wiedzeni pradawną tradycją, świąteczną atmosferą, oraz tą wewnętrzną nadzieją, że Dziecię, którego kwilenie w betlejemskim żłobie dawało nadzieję całym pokoleniom, przyniesie i nam, choć szczyptę nadziei, ożywi naszą wiarę, pozwoli doświadczyć w tym bezdusznym świecie, choć odrobinę bezinteresownej miłości, za jaką wzdychamy, tęsknimy, jakiej chcielibyśmy i my doświadczyć.
Spoglądamy więc dokoła siebie, i choć jak każdego roku o tej właśnie porze, wciąż jeszcze nas witają świąteczne dekoracje, choć jak do tej pory to od dawna bywało, w wielu naszych miastach wciąż stają jeszcze Bożonarodzeniowe szopki, to słyszy się tu i ówdzie, że wiara nasza słabnie, że teraz nie jest ani modnym, ani mile widzianym znaleźć się pośród tych, co spieszą biegiem na wezwanie anioła, aby się pokłonić Dziecięciu leżącemu w żłobie. Wielu tzw. życzliwych głośno nas ostrzega, że lepiej byśmy tylko dla siebie zostawili wiadomość, że Ten, który się narodził, jest Królem nad królami, którego panowaniu nigdy nie będzie końca. Więc, mimo że w kościele już rozbrzmiały kolędy, pomimo także tego, że przychodzących do świątyń witają dzisiaj Bożonarodzeniowe szopki, stajemy z lekkim dystansem, czekając, co się wydarzy, obserwujemy tych, którzy się zdecydowali, aby więcej nie czekać, lecz potraktować poważnie tę niesamowitą wiadomość, że Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, a na jego barkach spoczęło Zbawienie Świata.
Stojąc więc w oddali, wpatrujemy się w naszą betlejemską szopkę i oczyma wyobraźni próbujemy dostrzec, jak Bóg się rodzi i moc truchleje, staramy się usłyszeć, jak wśród tamtej, pradawnej nocnej ciszy, głos się rozchodzi, a zerwani ze snu pastuszkowie zostawiają swe stada, aby zobaczyć, skąd dochodzi ta łuna, która rozpraszać od tej pory będzie każdej nocy, w której mrokach znalazłby się chrześcijanin. Wpatrujemy się w nieruchome figury Świętej Rodziny i pasterzy, i próbujemy wyobrazić sobie Józefa i Maryję, ludzi zawierzenia, którzy choć nie bez obaw to jednak z wiarą, i konsekwentnie przyjęli do swego życia, a Maryja także pod swoje serce, to Życie, które jest źródłem Wszelkiego istnienia.
Przed oczami przewijają nam się obrazy, w których Święty Józef walczy ze swymi emocjami, próbuje pogodzić ze sobą miłość do Maryi, zaufanie do swej oblubienicy i tę świadomość, że jak do tej pory, żadne dziecko nie przyszło na świat, bez udziału ziemskiego ojca. Próbujemy przez chwilę przeżyć jego niespokojny sen, i my ludzie, którym tak bardzo brak silnej wiary, chylimy czoła przed wiarą Opiekuna Pana, który od tej pory, póki wystarczy mu jego ziemskich sił, będzie Cieniem Ojca dla tego, Którego prawdziwy Ojciec włada całym światem. Chyląc zaś czoła czujemy, jak nasze nogi robią ten krok wiary do przodu, który nas przybliża do spotkania z Jezusem.
Milkniemy na chwilę w podziwie, dla potęgi wiary, i znów zdajemy się słyszeć, jak zimny wiatr, smaga wszystkich, dla których zabrakło miejsca w hotelach, podczas owego sławnego spisu ludności, jaki z woli władcy ziemskiego Imperium miał odbyć się wszędzie tam, gdzie sięgała władza przekonanego o swej potędze i nieskończoności ziemskiego cesarza.
Pośród melodii, jaką wygrywa ten zimowy wicher, zdajemy się słyszeć głosy zbudzonych pasterzy, śpieszących na spotkanie z Nieskończonym, który od tej pory przyjął niedolę i ograniczenia Syna Człowieczego. Ci prości ludzie, którzy dali posłuch słowom Niebiańskich Posłańców, idą pełni nadziei, że ich los niewdzięczny może się właśnie odmieni. Nie mają nic do stracenia, bo przecież ich całe życie zamknięte w cyklu ciężkiej pracy, ciągłej tułaczki i podążania za swoimi stadami, nie mogło się już odmienić, bez jakiejś nadzwyczajnej interwencji z niebios. Patrząc na ich nadzieję, jaka teraz przepełnia im serca i w nas coś zaczyna pękać, zaczyna coś się zmieniać, i choć przeplatają nam się obrazy z naszego życia, choć serce nie raz krzyczy pozbawiane nadziei, choć los wydaje się jak zaklęty odmawiać szans na lepsze jutro, to widok tych prostych ludzi, którzy zostawili wszystko, by witać Pana nieba i nas popycha do przodu, każąc zrobić krok kolejny, krok ku tej cudownej nadziei, która złożona nie w ludziach, lecz w obietnicy, jaką dał ongiś Przedwieczny, jest nadzieją, której spełnienie już w części oglądamy.
Dzisiaj w Betlejem wesoła nowina! Więc, gdy i nam powoli zaczyna się udzielać radość, jaka ogarnęła całe ziemskie stworzenie, dostrzegamy w duszy, że nie tylko Józef z Maryją, nie tylko pastuszkowie, lecz trzej, bardzo mądrzy ludzie, którzy potrafili zrozumieć znaki czasu, niosą Nowemu Królowi złoto, kadzidło i mirrę. On zaś sprawi cud wielki, przyjąwszy te niecodzienne dary, że ostrzeżeni we śnie, Trzej Mędrcy ze Wschodu nie wrócą już do Heroda, dając ponadto swą miłość, temu, w którego uwierzyli, w którym uczcili Króla, Boga i Zbawcę. Jakże wielka to miłość, która każe przemierzać ziemię, idąc aż na krańce ówczesnego świata, aby pokłonić się temu, przecież nie ma tronu i berła nie dzierży, a proroctwo jego zgonu już się w świecie szerzy.
Stąd też i my, którym świat dziś wmawia, że nie ma czegoś takiego jak miłość, ba, wmawia nam ponadto, że nie ma tak naprawdę kobiety i mężczyzny, że nie ma ni matki ni ojca, że są tylko jacyś ludzie, równiejsi od pozostałych, mający decydować o losach narodów i jednostek, wobec żądań, których winniśmy porzucić nadzieję, by znaleźć się bezbronnymi w piekle, które nam gotują, zaczynamy rozumieć, że jeszcze nie wszystko stracone, że choć byliby potężni i krwawi jak Herod, bezwzględni jak jego siepacze, nie oni władają światem, lecz Ojciec, który jest w niebie.
Dlatego też odzyskawszy choć odrobinę nadziei, odnalazłszy wiarę, mniejszą niż ziarnko gorczycy, stojący wobec tej Bożej Kruszyny zesłanej nam ludziom z nieba, tego małego Dziecięca w którym skryła się miłość, robimy krok, ku spotkaniu z Przedwiecznym, i zanim nas dosięgną bezwzględni słudzy Heroda, których nie brakuje także w czasach współczesnych, zanim wrócimy do domów i damy się pochłonąć sprawom naszym codziennym, padnijmy na kolana, przed Tajemnicą tej Nocy, dzięki której ten dzień dzisiejszy, i każdy nasz dzień następny tego ziemskiego żywota, będzie już odtąd inny, choć może nie łatwiejszy, to przepełniony treścią, że jeśli my ludzie, oddamy chwałę Bogu na wysokościach, to także On sprawi, że na ziemi nie braknie pokoju, ludziom dobrej woli.
Amen