Roczne archiwum: 2018

Największy święty

Pewna majętna wdowa stanęła po zakończeniu swojego żywota u wrót raju. Anioł sprawdził dokładnie personalia, wziął odpowiednie klucze do niebieskiego mieszkania i zaproponował odprowadzenie pod drzwi. Mijali po drodze piękne apartamentowce, od których kobieta nie mogła oderwać wzroku, przeszli przez uroczą dzielnicę domków jednorodzinnych, ale za każdym razem na jej pytanie, czy to tutaj, anioł smutno kiwał głową i za każdym razem odpowiadał, że jeszcze muszą iść dalej. Wreszcie stanęli na peryferiach niebieskiego Jeruzalem. Maleńkie mieszkanko w skromnej kamienicy wywołało u kobiety szok. „Aniele, czy tu się nie pomyliłeś? To niemożliwe? Całą wieczność w tym maleńkim mieszkaniu”. Anioł spuścił głowę i oddając klucze wyszeptał. „Bardzo m i przykro. Zatrudniliśmy najlepszych fachowców i staraliśmy się na miarę nieba, ale z tego co pani przysłała nam z ziemi, nie dało się niczego lepszego zbudować”.

Za nami uroczystość Wszystkich Świętych oraz wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Miesiąc listopad skłania nas przynajmniej do chwili refleksji nad życiem i śmiercią. Także do refleksji nad świętością. Wielu ludzi żywi swoje osobiste nabożeństwo do którego ze świętych. Jednak jest taki święty, którego kult rozpościera się dalej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Uprawiają go świeccy i duchowni, różnych narodowości i godności. To święty spokój.

W imię świętego spokoju uciszani są ci, którzy mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu, w imię świętego spokoju grzech podnosi swoje oblicze i wylega na ulice, w imię świętego spokoju człowiek krzywdzi człowieka, bo wie, że nikt się za pokrzywdzonym nie ujmie. W imię świętego spokoju w wielu krajach Zachodu zatriumfował genderyzm, homopropaganda, aborcjonizm i wszelkie odmiany cywilizacji śmierci. Dziś nie dziwią nas już opustoszałe tam kościoły, pozamieniane na bary, dyskoteki i meczety. Kult świętego spokoju ma się dobrze zresztą chyba nie tylko w chrześcijaństwie, choć pośród tych, co zowią siebie uczniami Mistrza z Nazaretu, ów kult wydaje się być namacalnym dowodem braków postępu w nauce.

Święty spokój sprawił, że słowa „nawracanie”, „apologetyka” czy „ewangelizacja” stały się zwiastunami grozy, słowami godnymi heretyków, bo niosącymi zagrożenie dla czci „największego ze świętych”. Kiedy spoglądamy na duchową walkę, jaką toczy wielu świeckich i duchownych, stających w szeregach obrońców normalności, przypominających słowa apostołów, budzących z letargu ospałych i tych, którzy wciąż jeszcze pamiętają, że Kościół trwa już lat dwa tysiące i spośród świętych wyniesionych na chrystusowe ołtarze trudno odnaleźć tych, którzy żywili gorliwe nabożeństwo do świętego spokoju, zaczynamy stawiać sobie kilka prostych pytań.

Czy Ty, święty Janie Pawle II musiałeś mówić o wierze w Chrystusa? Czy warto było zło złem nazywać i wołać w tych radykalnych słowach, że naród, który zabija swoje własne dzieci, jest narodem bez przyszłości? Czy musiałeś krzyczeń na ojczystej ziemi tak, że prasowe tytuły, przed którymi drżą dziś świeccy i duchowni poddały Cię krytyce i nawet wyliczały, ile trzeba zapłacić za twoje wizyty? A Ty, błogosławiony Jerzy, czemuś nie chciał jechać na studia do Rzymu? Wiedziałeś, co cię czeka, wiedziałeś, że ci nie odpuszczą, ale tyś musiał swoje trzy grosze wrzucić mącąc święty spokój. Biskupie Stanisławie, patronie naszej ojczyzny, co Ci przyszło do głowy, by iść na starcie z królem? Trzeba było się spotkać, dać zaprosić na wino, a tyś dla wieśniaków i kilku zbiegłych rycerzy naraził na szwank dobre imię krakowskiego biskupstwa. I po co to było? Nie miłe ci było życie? A ty, Maksymilianie? Nie pomyślałeś, że warto było żyć, dla tych co zostali przy życiu? Modlić się, rozgrzeszać i w sercu nieludzkiego obozu liczyć, że jakimś cudem przeżyjesz, że nie pisana ci męka?

Święci i błogosławieni, co z wami jest nie tak?! Gdzie miłość i cześć dla świętego spokoju? Wasze istnienie jest dziś dla nas wyrzutem. Skargą na nasze milczenie, na uległość, brak wiary. Wasz radykalizm przeraża nas słabeuszy, milczących w zamian za ułudę zaszczytów, za kilka lat świętego spokoju.

Co czeka nas przy spotkaniu z Wami, co zastaniemy tam w niebie? Czy z tego, co tu z ziemi tam żeśmy wysłali starczy nam choćby na lepiankę na peryferiach nieba?

Genderowe bluźnierstwo

„Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Na swój obraz go stworzył. Stworzył mężczyznę i niewiastę”. Przez całe wieki było to tak oczywiste, że nie podlegało żadnej dyskusji. Zresztą z punktu widzenia wiary i religii katolickiej wciąż tak jest i jakiekolwiek agresywne głosy homolobby, dążące do destrukcji naturalnego porządku świata nie mogą tu nic zmienić. Próbując mącić ludziom w głowach, świeckim czy duchownym, mogą jedynie tworzyć, i niestety tworzą swoją własną antyreligię, ale prawdziwej wiary nie mogą zmienić i nie zmienią. Dlaczego? Z tego samego powodu, z jakiego np. grupa satanistów, gdyby nawet wprowadziła swoich członków do seminariów duchownych, oszukała cały system wychowawczy i doprowadziła do ich wyświęcenia nie może sprawić, że ludzie przestaną czcić Boga a zaczną czcić szatana. Na słowo kapłana chleb i wino staną się ciałem i krwią Chrystusa, nie demona. Zwyczajnie ta ideologia jest parodią chrześcijaństwa, czyli innymi słowy bluźnierstwem, w którym człowiek postanowił już nie tylko wymówić Bogu posłuszeństwo, ale doprowadzić do stworzenia świata będącego dokładnym przeciwieństwem tego stworzonego przez Boga.

Bluźnierstwo przeciwko aktowi stworzenia

Jak wierzymy, Bóg stwarza człowieka mężczyzną i kobietą. W ideologi genderyzmu, na bazie której działają propagandziści homolobby to nie Bóg, nawet genetyka, decyduje o płci człowieka, ale sam zainteresowany, a dokładniej mówiąc jego pożądliwości. Sposób, w jaki pragnie doświadczać zaspokojenia tych pożądliwości. Kiedy przychodzi na świat martwe dziecko i jest tak małe, że nie widać wykształconych cech płciowych, przeprowadza się badanie genetyczne i bezdyskusyjnie określa, czy jest ono chłopcem czy dziewczynką. Głoszenie, że jest więcej, niż jedna płeć, to nie tylko zaprzeczenie aktowi stwórczemu Boga, ale postawienie siebie w miejsce Stwórcy. To stworzenie dogmatu autokreacji, w którym człowiek sam siebie stwarza, stwarza mężczyzną, kobietą, gejem, lesbijką, itd. Nie żaden Bóg, ale genderysta będzie decydował, kim chce być. Na nic tzw. drugorzędne cechy płciowe, na nic wykształcone organy rozrodcze. On, człowiek chce wybrać sobie płeć. Nie klub, partię polityczną czy stowarzyszenie. Jego żądze mają określać jego tożsamość płciową, a kto się z tym nie zgadza, to „homofob”, „faszysta”, „ciemnogrodzianin” lub ktoś inny (do wyboru z bogatego zasobnika określeń „mowy miłości” homoaktywistów).

Bluźnierstwo przeciwko rodzinie

Tego jednak wyznawcom antyreligii genderyzmu za mało. Nie wystarczy zdetronizować Boga. Zaprzeczyć Jego dziełu stworzenia. Ponieważ w religii katolickiej kontynuacją dzieła stworzenia jest Boży plan, w którym Bóg daruje człowiekowi ziemię i poleca ją zaludnić oraz czynić sobie poddaną, homoaktywiści dążą do wykreowania własnych wspólnot, które zastąpią rodzinę. Zaczyna się od głośnego domagania się tzw. „tolerancji”, choć jest to słowo wytrych. Tolerancja nie ma bowiem nic wspólnego ani z akceptacją, ani tym bardziej z afirmacją. Jednak trudno byłoby społeczeństwom używającym rozumu zaakceptować od razu szaleństwo tzw. homozwiązków rozumianych jako pełnoprawne małżeństwa, więc na gruncie prawa mówi się początkowo o rodzaju tzw. „związków partnerskich”, ułatwień prawnych w kwestii dziedziczenia, informacji o tzw. partnerze itp. Kiedy już wprowadzi się taki karkołomny twór prawny, uznając, że sposób zaspakajania swoich żądz uprawnia do czegokolwiek należnego małżeństwu lub rodzinie, daje jakieś uprawnienia, genderyści mogą spokojnie zakomunikować światu niczym w partii szachów „szach – mat”. Jakikolwiek ruch ze strony ludzi akceptujących naturalny porządek świata jest już skazany na porażkę. Od tzw. „związków partnerskich” w imię niedyskryminowania przechodzi się do żądań homomałżeństw, a następnie przyznania im pełni praw. Tak, jak w szaleństwie uznania prostytucji za pracę. Jeśli to zawód, jak każdy inny, dlaczego nie zażądać rekrutacji na wolne etaty od państwowych urzędów pracy? Jeśli homomałżeństwo to małżeństwo, jak można odmówić im prawa do adopcji? Jeśli chcemy się obronić przed takim finałem, trzeba od początku spokojnie, ale stanowczo i bez najmniejszych ustępstw mówić „nie” postulatom genderyzmu. To nie człowiek decyduje, jak wygląda normalna rodzina. W doktrynie katolickiej uczynił to Bóg, a to, że jest to w pełni zgodne z prawem naturalnym, daje nam pełne prawo domagania się od władz państwowych poszanowania i obrony tego porządku, dodatkowo chronionego zapisem konstytucji Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Bluźnierstwo przeciwko płodności

Na początku stworzenia Bóg błogosławi pierwszej parze ludzkiej i poleca zaludnić jej ziemię. To zapewnia kontynuację dzieła stworzenia. Homozwiązki z góry skazane są na koniec wraz ze śmiercią. Biologicznie nie mogą dać początku nowemu życiu i przekazywać tym samym swoich nienaturalnych wzorców zachowań, domagają się więc szybko prawa do adopcji dzieci, aby pokonać naturalną barierę jaką Stwórca postawił polecając ludziom, aby rozmnażali się i zaludnili ziemię. Dzieci wychowywane w tak nienaturalnym środowisku narażone są na poważne szkody moralne, nie mówiąc już o głośnych przypadkach molestowania i pedofilii, kiedy okazywało się że homoseksulany opiekun miał też skłonności pedofilskie. Musimy pamiętać, że jakiekolwiek ustępstwo na rzecz legalizacji homozwiązków, wcześniej czy później dojdzie do etapu żądań adopcyjnych.

Bluźnierstwo przeciwko miłości

„Miłość to miłość” głosi populistyczny dogmat homoaktywistów. Przy bliższym przyjrzeniu się temu sloganowi, dostrzegamy w nim kolejne bluźnierstwo przeciwko Bogu, Który jest miłością. Dlaczego? Owszem, jest miłość matki do dziecka, miłość narzeczeńska, małżeńska, miłość do Ojczyzny. Są to różne rodzaje miłości. Ale są też miłości zaburzone, niebezpieczne, „miłości”, których w żaden sposób nie można postawić na równi i usprawiedliwić. Jakie? Np egoizm. Czyż nie jest miłością? Owszem, jest. Jest miłością własną, ale na tyle zaburzoną, że nikt szanujący normy moralne nie będzie głosił pochwały egoizmu. Kolejny przykład to zazdrość. Czyż nie jest to uczucie „miłości” chorej, zawłaszczającej drugiego człowieka? Dalej, szowinizm, czyż nie jest uwielbieniem, tyle że tak patologicznym, że ostrzega się przed nim? Aż strach brnąć dalej i pytać o zaburzoną miłość do zwierząt czy dzieci. Wszystkie one mają jeden wspólny mianownik z tym, co homoaktywiści nazywają miłością homoseksualną – mianowicie są sprzeczne z naturą człowieka.

Bluźnierstwo przeciwko miłosierdziu

Homolobby z lubością odwołuje się do nauczania Ojca Świętego i szafuje jednym z najświętszych słów, jakim jest miłosierdzie. Chrystus Pan na Golgocie modlił się nawet za oprawców, Piotrowi i cudzołożnicy okazał miłosierdzie. Pochylał się nad wykluczonymi. Dla genderowców brakuje już tylko pośród ośmiu błogosławieństw sformułowania „błogosławieni jesteście geje i lesbijki, ponieważ nie pozwalają wam kochać się i zakładać rodzin”. Jednak takiego sformułowania nie doczekają się nigdy, nawet w najbardziej nieudolnym tłumaczeniu Biblii. Dlaczego? Miłosierdzie o którym tak dużo naucza papież, cudownie ilustruje spotkanie Jezusa z kobietą cudzołożną. Jezus poleca rzucić na nią kamień temu, kto jest bez grzechu, po czym odsyła ją bezpieczną do domu. Homoaktywiści pomijają jednak tutaj decydujące zdanie. Jezus bowiem pyta ją: „kobieto, nikt cię nie potępił”. „Nie Panie,” odpowiada kobieta. „Zatem idź, ale od tej pory już nie grzesz” mówi Jezus. Oto najkrótsza nauka o miłosierdziu. Jezus przebacza, ale domaga się poprawy. Co robią homoaktywiści? Wylegają na ulice, domagając się akceptacji i afirmacji.

Kiedy więc próbuje się budować na naszych oczach antyreligię, gdy na ulicach tzw. marsze równości mają stanowić rodzaj „genderowcyh procesji” jedyne co nam pozostaje, to przypomnienie sobie słów bł. ks. Jerzego Popiełuszki. „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności.”

Zatem, życzę wszystkim wierzącym duchownym i świeckim odwagi w przyznawaniu się do prawdy i demaskowaniu kłamstw oraz bluźnierstw homopropagandy.

Tęczowa „tolerancja”

Każdy system totalitarny zanim zniewolił miliony ludzi fizycznie, nim spowodował niewyobrażalne cierpienie nie tylko jednostek ale i całych narodów, najpierw zniewolił ludzkie umysły i sumienia. Jeśli wciąż wydaje nam się czymś niezrozumiałym to, co dzieje się przy okazji tzw. „marszy równości” i banalizujemy sprawę, bądź też politycy próbują rozgrywać ją w kategoriach politycznych, to czas najwyższy zdać sobie sprawę, że gra idzie tu o coś więcej, niż o władzę na jedną czy dwie kadencje.

Z niebywałą wręcz agresją spotkało się użycie przeze mnie w debacie publicznej słów „homoterroryzm”, „tęczowy terror” czy „zboczenie”. Uaktywniły się przy tej okazji najbardziej skrajne, antydemokratyczne „ośrodki”, dążące do radykalnego ograniczenia w Polsce wolności słowa i wolności religijnej. Inwektywy, agresja słowna, groźby to tylko wierzchołek góry lodowej, jakiej musiałem stawić ostatnio czoła. Jednak to wszystko udowodniło nie tylko mi ponad wszelką wątpliwość, że w moich wypowiedziach nie było nawet cienia przesady.

„Tęczowa tolerancja” odbywa się obecnie pod hasłami „miłości”, „równości”, „walki z dyskryminacją”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że te słowa znaczą dokładnie to, co my przez nie rozumiemy. Systemy totalitarne chętnie odwołują się w swojej populistycznej retoryce do słów i pojęć powszechnie akceptowalnych, ale robią to po to, aby zyskać poparcie społeczne, a następnie nadać tym pojęciom swoje znaczenie.

„Demokracja ludowa” w komunizmie w wielu wypadkach była parodią demokracji. „Bóstwo” w niemieckim faszyzmie tylko z pozoru kojarzyło się z Bogiem chrześcijan. W rzeczywistości oznaczało nazistowską „trójcę” „Wodza – Naród – Rzeszę”. Była to oczywiście parodia wiary chrześcijańskiej i bluźnierstwo. „Tęczowa tolerancja” też w rzeczy samej jest parodią nie tylko miłości bliźniego, ale i samej idei tolerancji.

Granice wolności słowa

Każdy, kto narazi się tęczowym działaczom zostaje od razu nastygmatyzowany. „Ksiądz homofob” krzyczały nagłówki ze skrajnych portali i fanpage. W prywatnych komentarzach potężna dawka nienawiści, gróźb, wyzwisk, słowem agresji, z jaką niejeden użytkownik Internetu nie spotka się przez całe życie. Pomijam fakt, że stygmatyzacja tym dziwnym i nielogicznym neologizmem, jakim jest przydomek „homofob” jest dla mnie wyróżnieniem. Cóż, powiadają, pokaż mi swoich wrogów, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli do zwalczania mnie przystępuje skrajnie lewacka grupa, hołdująca ograniczaniu praw obywatelskich w imię rzekomej równości, tolerancji i tzw. praw mniejszości, tylko się cieszyć. Znaczy, że dożyliśmy czasów, gdzie „homofob” staje się synonimem słowa „normalny”. W krajach, które uległy homopropagandzie i zaczęły ograniczać wolność słowa w wyrażaniu chociażby negatywnych opinii o tych środowiskach, szybko doszło do sytuacji, gdzie media, sądy a nawet lokalne społeczności wprowadziły cenzurę, uniemożliwiającą spokojne, pokojowe wyrażanie oczywistych twierdzeń, np. że mężczyźni i kobiety różną się między sobą, że rodzinę stanowi mężczyzna i kobieta, zaś aborcja jest pozbawieniem życia nienarodzonego dziecka. Niedawno media informowały, że we Francji zakazano pokazywania uśmiechniętych twarzy dzieci z zespołem Downa, aby nie konfundować kobiet, które abortowały takie dzieci. Oczywiście według tragicznych reguł Rewolucji Francuskiej, ktoś uznany przez siły rewolucyjne za „wroga wolności” nie mógł i nie może liczyć nawet na namiastkę wolności. Tak jest do dziś. Dla hejterów walczących ze sprzeciwem wobec „marszów równości”, „homozwiązków” itp, jest przyzwolenie na przekraczanie granic prawa, stosowanie agresji słownej, zastraszanie, dla interlokutorów homoaktywiści nie mają ani szacunku, ani poszanowania dla reguł prowadzenia debaty publicznej. Inwektywy, groźby, zastraszanie ma wywołać efekt odstraszający. Przypominają się tu słowa kapłana zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa w 1984 r. – bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który tak opisywał „socjalistyczną równość”. „Tylko i wyłącznie katolikowi nie wolno propagować skutecznie swoich poglądów. Zabrania mu się nie tylko zwalczać poglądy przeciwne lub w jakiś inny sposób polemizować, lecz po prostu nie wolno mu bronić przekonań swoich czy przekonań ogólnoludzkich wobec napaści choćby najbardziej oszczerczych i krzywdzących. Nie wolno prostować fałszów, które inni mają pełną swobodę głosić i rozszerzać bezkarnie…” (bł. ks. Jerzy Popiełuszko, Kazanie z 27 maja 1984 roku).

Granice wolności religijnej

Czymś niebywałym, do tej pory niespotykanym, jest próba cenzurowania Biblii. Kiedy za cytowanie słów św. Pawła homoaktywiści obiecali skargę na mnie do Kurii, a niektórzy nawet do Watykanu (sic!), przecierałem oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy próbują powoływać się na Pismo święte i manipulują rzeczywistymi bądź domniemanymi wypowiedziami Ojca Świętego próbują wymusić autocenzurę Pisma św. Dla przypomnienia, poszło o słowa św. Pawła z listu do Rzymian: „Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi , którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta . (…). Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności : mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze . Podobnie też i mężczyźni , porzuciwszy normalne współżycie z kobietą , zapałali nawzajem żądzą ku sobie , mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie”. Rz 1, 18-27.

Granice praw rodziny

Rodzina jest podstawową komórką społeczną. Na rodzinie opiera się życie współczesnych społeczeństw. Jednak rodzina dla „tęczowej ideologii” stanowi zagrożenie równie wielkie, co religia. Z tego samego powodu. Rodzina jest NATURALNĄ wspólnotą opartą na związku mężczyzny i kobiety. To rodzice chronią dzieci, uczą i przekazują system wartości. Tam, gdzie homolobby odniosło sukcesy, rodzice zostali pozbawieni wielu praw. Do przedszkoli i szkół zaprasza się homoaktywistów wbrew woli rodziców, przedstawiających zboczenia jako coś normalnego, w procesach adopcyjnych pary homoseksualne traktuje się jak małżeństwa, a w obawie przed posądzeniem o dyskryminację dzieci z normalnych rodzin oddaje się na wychowanie sodomitom. Głośne doniesienia o pedofilii w związkach jednopłciowych szybko są wyciszane, właśnie w imię tzw. „tolerancji” i w obawie o posądzenie o tzw. „homofobię”. W niektórych krajach działały bądź działają legalnie partie, postulujące legalizację pedofilii. W zamian za to, próbuje się przedstawiać instytucję Kościoła, jako środowisko stanowiące zagrożenie dla wychowania dzieci i młodzieży. Epatowanie sprzeczną z naturą seksualnością na tzw. „marszach równości”, wulgaryzacja tej niezwykle intymnej sfery życia człowieka, to chleb powszedni społeczeństw, które uległy żądaniom homoaktywistów.

Warto więc z całą siłą i determinacją, mocą wiary i pokojowych protestów sprzeciwiać się najmniejszym nawet postulatom środowisk dążących do obalenia konstytucyjnego porządku traktującego małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Proszę wszystkich moich parafian, czytelników i sympatyków o modlitwę za władze publiczne, aby potrafiły wznieść się ponad podziały polityczne i zdecydowanie sprzeciwili się tzw. „marszom równości”. Owe marsze nie mają nic wspólnego ani z równością ani z tolerancją.  Dziękuję Panu Wojewodzie, Radnym, wszystkim autorytetom stającym w obronie moralności i wolności obywatelskich. To przeciwnicy marszu bronią wolności, tolerancji i demokracji, przeciwko totalitarnym zapędom homolobby.

Bł. ks. Jerzy Popiełuszko w cytowanym już wyżej kazaniu mówił: „Prawda jest bardzo delikatną właściwością ludzkiego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg. Stąd w każdym człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda łączy się zawsze z miłością, a miłość kosztuje, miłość prawdziwa jest ofiarna, stad i prawda musi kosztować. Prawda, która nic nie kosztuje, jest kłamstwem.

Żyć w prawdzie to być w zgodzie ze swoim sumieniem. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwana walka z prawdą. Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też, jak powiedział zmarły przed trzema laty kardynał Stefan Wyszyński: ?Ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy. Tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach, musi być ciągle nowe, musi mieć wiele sług, którzy wedle programu nauczą się go na dziś, na jutro, na miesiąc. Potem znowu będzie na gwałt szkolenie w innym kłamstwie. By opanować całą technikę zaprogramowanego kłamstwa, trzeba wielu ludzi. Tak wielu ludzi nie trzeba, by głosić prawdę. Może być niewielka gromadka ludzi prawdy, a będą nią promieniować. Ludzie ich sami odnajdą i przyjdą z daleka, by słów prawdy słuchać”. Nie możemy przyjmować i zadowalać się prawdami łatwymi, powierzchownymi, propagandowymi i narzucanymi gwałtem. Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy. Nie jest to łatwe w czasach, w których żyjemy, w czasach, w których powiedział współczesny poeta, że ?nigdy jeszcze tak okrutnie nie chłostano grzbietów naszych batem kłamstwa i obłudy…” Nie jest łatwe dzisiaj, gdy w ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu, zasiewano ziarna laicystycznego światopoglądu, tego światopoglądu, który jest filisterskim produktem kapitalizmu i masonerii dziewiętnastego wieku. Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo.”

Bezbronna Niepodległa

„Powiedz, orle! orle mój!

Białoskrzydiny, niezmazany,

Skąd tych czarnych myśli rój?

One rosną – gdzie kajdany!

Ach! niewola sączy jad,

Co rozkłada Duchów skład!

Niczym Sybir – niczym knuty

I cielesnych tortur król!

Lecz narodu duch otruty –

To dopiero bólów ból!”

Zaledwie wczoraj mówiłem na mszy o miłość o zasadzkach czających się w Sieci, ale też o sile przekazu za pomocą mediów elektronicznych. Jest ona niewątpliwie wzbiarającą z niespotykaną dotąd prędkocią siłą, mogącą kreować wizerunek świata, przechylać szalę zwycięstwa w wyborach, obalać rządy, wzniecać rewolucje. Siła przekazu jest wielka. Jakie jest w niej nasze mniejsce? Nasze, nie mam na myśli jedynie duchownych, ale każdego przeciętnego zjadacza chleba, jakimi jesteśmy my wszyscy.

W dużej mierze jesteśmy odbiorcami tego, czym jesteśmy karmieni, a niekiedy świadomie zatruwani, i bynajmnije nia mam tu na myśli jakości żywności sprzedawanej w sklepach czy na bazarach. Nie mam zamiaru też odnosić się do brzmiących jak czyste szaleństwo teorii dotyczących szczepionek, koncernów farmaceutyczych czy obecnych w środowisku toksyn. Jendnak wiele razyy, także dzięki serwisom społecznościowym stajemy się nadawcami, przekazujemy dalej i transmitujemy do naszego najbliższego otoczenia treści produkowane przez speców od reklamy, partyjnych propagandzistów działających według sprawdzonej, starożytnej zasady „divide et impera – dziel i rządź„.

Jeszcze w szkole, mimo, że za czasów słusznie minionych uczono mnie o demokracji i jej zasadach. Idea była prosta i klarowna. Wszystko do czasu, kiedy ktoś nie zaczął zauważać subtelnej różnicy między demokracją, a demokracją ludową, różnicy na miarę tej pomiędzy krzesłem a krzesłem elektrycznym lub demokracją a demokacją liberalną. Jako pokolenie dorastające w latach 90 tych mieliśy swoje marzenia. Polityka i przemiany interesowały mnie w stopniu nazwijmy delikatnie ponadprzeciętnym. Gdy szedłem do Seminarium, wielu pytało, dlaczego nie polityka? Przecież otwierają się nowe możliwości? Można zrobić tyle dobrego. Uparcie twierdziłem i co ważne nie zmieniłem zdania do dziś, największą politykę robi się na kolanach, a ja jeśli mam przed kimś klęczeć, to wybieram Króla Wszechświata. To mój wybór.

Dziś minęło od tamtych czasów ponad dwadzieścia długich lat. Z nadzieją i wiarą w lepsze jutro obserwowałem jak powstawały i upadały kolejne rządy. Zachęcano nas do kolejnych wyborów i obiecywano od drugiej Japonii, przez drugą Irlandię aż po upragnioną (tylko przez kogo?) Unię Europejską. Referendum akcesyjne pamiętam do dziś. Wracałem z pielgrzymki i zależało mi, aby zagłosować. Po powrocie z niej jechałem kilkadziesiąt kilometrów samochodem do mojego lokalu wyborczego, aby oddać głos na „NIE”. Prawo moralne, marzenia o suwerennej i niepodległej nie mogły przecież zostać sprzedane za tańszego banana i uspokajający ton polityków, że na tych traktatach tylko możemy zyskać.

Zresztą ludzie też chyba nie do końca byli przekonani, i to nie tylko w Polsce. W dniu akcesji do UE przekraczałem unijną granicę z Litwą. Jechaliśmy na pielgrzymkę do Ostrej Bramy. Opustoszałe od północy w dużej części graniczne zabudowania, i polski pogranicznik zapraszający nas na pas dla obywateli UE. Docieramy do Wilna. Idziemy do pierwszej napotkanej nieopodal Ostrej Bramy restauracji i nieśmiało pytam: „czy ktoś mówi po polsku”? W odpowiedzi słyszę miły głos właścicielki: „kanieczno, my zdies odnaja respublika, adnaja unia…” Po posiłku spotykamy polskiego przewodnika po Wilnie. Zaczyna od historii najnowszej. Opowiada, że każda rodzina, która przyszła na referendum akcesyjne, otrzymywała za darmo cukierka. „Tak znaleźliśmy się w Unii”, opowiada. To było w dniu akcesji Polski, Litwy i innych krajów do Unii. Później pamiętam odrzucaną w referendach krajowych tzw. europejską konstytucję i …wprowadzenie tylnymi drzwiami jej zapisów w całej UE już bez pytania obywateli.

Dziś widzimy, że wszystkie traktaty to tylko narzędzie na poskromnienie słabszych, będące w rękach tych silniejszych. Szafowanie słowami o demokracji i konstytucji to oczywiście zasłona dymna w obronie konkretnych, narodowych interesów. Bynajmniej nie polskich. Ekologia też dawno już została zatrudniona w służbie lewicowych ideologii, przeciwko tym, którzy chcieliby dopuścić się „myślozbrodni”. Puszczane z nagrania owacje w parlamencie europejskim, dowolne liczenie głosów, i niezwykły opór przeciwko jakimkolwiek prawnym rozwiązaniom mającym zapobiec szkalowaniu Polski, powinny dobitnie wyjaśnić nam słowa byłego ministra, co znaczy, że Polska jest państwem teoretycznym.

Tzw. demokracja liberalna jest tym, czym była demokracja ludowa. Tyranią lewicowej ideologii nad naturą. Naturą człowieka, zwłaszcza nad jego duchowścią, rozumem i wolnością. Wszystkim, co decyduje o godności człowieka. Dlatego też w tej ideologii klasą uprzywilejowaną są homoseksualiści i inni ludzie żyjący wbrew naturze, lewicowi aktywiści, pseudoekolodzy, słowem, wszyscy wyznawcy „Nowej Ery.” Ofiarą składaną na ołtarzu owego „postępu” są ludzie. Najbardziej bezbronni. Liczba aborcji, eutanazji i innych zbrodni na ludziach przekroczyła już dawno liczbę ofiar obu totalitaryzmów włącznie. Nową wspólnotą, na której ma oprzeć się ów nieład są związki jednopłciowe, choć już wkrótce poznamy inne konfiguracje. Do niedawna w wielu krajach istniały legalnie partie głoszące potrzebę legalizacji pedofilii. Współczesne „procesje” ideologii zepsucia to tzw. marsze równości, a miłość jest tam oczywiście postawiona na równi z wynaturzeniem.

Oto Unia anno Domini 2018. Gdzie w tym wszystkim jest nasza ukochana Niepodległa, za którą oddali życie ci spod Monte Cassino i spod Wizny? Ci z Tobruku i chłopcy z warszawskiej ulicy stający naprzeciw pancernym tygrysom? Dziś największe partie przekonują, że Unia to jedyne rozwiązanie. Co więcej, o włos nie mieliśmy referendum, czy wpisać zależność od takiej Unii do polskiej konstytucji. Spieram się nie raz z ludźmi prawymi, którzy przekonują mnie o jedynie polskiej partii, o konieczności głosowania na jedno czy drugie ugrupowanie, ale wszyscy zgodnie każą mi milczeć, gdy upominam się o powszechne prawo do życia, kiedy sprzeciwiam się kupowaniu wyborców za ich własne pieniądze, gdy mówię otwarcie, że miłość Ojczyzny, to niepodległość i myśl o wolności. Taka sama, jaką mieli ci polegli na wojnie, z jaką konali w ubeckich katowniach polscy patrioci, o jakiej nauczał św. Jan Paweł II.

Miłość do Ojczyzny ustąpiła dziś miejsca miłości do ulubionych liderów i partii. To im wierzymy i ich kochamy. A dobro Polski? Cóż, mimo woli, w słownym lapsusie powiedział „nie znam takiego” jeden z byłych prezydentów.

Był czas, gdy Ojczyzna była w jawnej niewoli. Naród przetrwał. Była okupacja. Naród poniósł niesłychaną ofiarę, ale przetrwał. Sowiecką dyktaturę podobnie. Dziś jeśli mówisz, że kochasz swój naród, nazywają cię faszystą a rządy boją się Brukseli a nie własnych wyborców. Jeśli pragniesz bezpiecznych granic, jesteś ksenofobem. Gdy sprzeciwiasz się paradom moralnego zepsucia zwanymi dla niepoznaki „marszami równości”, jesteś homofobem. Neologizmy na miarę Georga Orwella.

Czy naród przetrwa brukselskie szaleństwo? Tego nie wiem. Na pewno nie z ludźmi prowadzącymi od lat wojnę na górze, zwaną do niedawna wojną polsko – polską a obecnie wojną na bilbordy za pieniądze podatnika. Naród aby przetrwał potrzebuje siły ducha, potrzebuje wiary, nadziei i miłości Boga nade wszystko a bliźniego swego jak siebie samego, w tym uporządkowanej miłości Ojczyzny. Wszystko inne jest zaklinaniem rzeczywistości. Jeśli dla nas przestanie być ważne prawo do życia, prawo własności dziś coraz bardziej poskramiane nowymi podatkami, przepraszam, nowymi „daninami”, prawo do obrony osobistej wobec indywidualnej czy zbiorowej agresji, może i przetrwa coś takiego jak „państwo Polskie” (teoretyczne), ale naród polski będzie tylko historią. Być może wówczas już tą zakazaną, aby nie „ranić uczuć” nowych Polaków.

Żebrząc o miłość

Żebranie kojarzy nam się z życiem na ulicy. Niejednokrotnie mijamy takich ludzi, którzy z różnych przyczyn tam się znaleźli. Stracili wszystko, co mieli, choć czasem było to bardzo niewiele. Różnie życie pisze scenariusze dla swoich aktorów. Dziś jednak pragnę poświęcić tych kilka słów ludziom, którzy na żebraków nie wyglądają i w sensie ścisłym nimi nie są i nigdy nie byli.

Dziś na katechezach dotknąłem tematów o wierze, młodości, marzeniach i szczęściu. Co ciekawe, wielu młodych ludzi nie ma w życiu żadnych marzeń. Co dopiero mówić o szczęściu. Kto w ogóle używa dziś jeszcze tak staroświeckiego słowa, jak szczęście? Kiedyś zdarzało się przynajmniej w bajkach, ale raz minęło od tamtej pory sporo czasu, a dwa że i bajki dziś zupełnie inne.

Człowiek bez marzeń wewnątrz umiera za życia. Nie ważne ile ma lat. Jeśli nie potrafi marzyć, jeśli na nic już nie czeka, powoli traci chęć do życia. Płynie z falą, niczym śnięta ryba. Trudno przecież nazwać marzeniami „pustą chatę”, „imprezę, z której nic się nie pamięta”, czy tzw. „święty spokój”. Marzenia są przecież nierozerwalnie związane z wiarą. Marzyć potrafi ten, komu nieobca jest wiara.

Czemu więc ludzie uciekają od marzeń? Dlaczego boją się uwierzyć, że ich życie może być więcej warte niż proza życia? Być może między innymi dlatego, że zbyt mocno bolały wcześniejsze niespełnione marzenia, i to takie, które wcale nie były wygórowane. Marzenia o choćby kilku godzinach tygodniowo poświęconych przez rodziców, marzenia o tym, aby pośród komend „nie wolno”, „zrób to”, „musisz” pojawiały się przynajmniej czasami wyjaśnienia inne niż „bo ja tak chcę”, „bo ci każę”, „daj mi spokój”. Czy do marzeń zdolne jest jeszcze pokolenie żebrzące o miłość poprzez uciekanie w nałogi, włóczenie się po nocach, sprawianie problemów wychowawczych w szkole i życiu? Jednak pośród żebrzących  miłość są także inni.

Dziś żebrze o miłość pokolenie dorastających dzieci, których rodzice kupowali „święty spokój” grami komputerowymi, smartfonami, tabletami i ciągłym powtarzaniem, „teraz nie mam czasu dla ciebie, zajmij się czymś”. Dzieci się więc zajęły i dziś błądzą po wirtualnym świecie, żyją filmikami z youtube’a, zamiast przyjaciół mają znajomych na facebook’u a jedyne rekordy są tylko kolejnymi level ami w grach komputerowych. Świat marzeń umarł w oczekiwaniu na miłość rodziców dawaną zamiast elektronicznych zabawek, przyjaźń zamiast pornografii czy ciepło rodzinnego domu zamiast alkoholowych libacji – wszystko jedno czy przy najtańszej wódce czy też przy najdroższych trunkach.

Stałem więc dziś przed moimi młodziutkimi uczniami i próbując mówić im o rzeczach dla nich abstrakcyjnych, modliłem się o cud zmartwychwstania – zmartwychwstania nadziei, że nie wszystko jest jeszcze stracone, że wciąż można jeszcze odważyć się rzuci losowi wyzwanie. Że miłość, szczęście i piękne cele w życiu wciąż są w zasięgu ręki. Jeśli tylko sięga się po nie z wiarą, w Imię Boże!

Prawo jazdy na komputer

Christianity and technology. Golden cross and electronic devices, wooden background. 3d illustration

Nie, to nie cudowny pomysł któregokolwiek z ugrupowań politycznych, ani też marzenia ministra finansów. Raczej bolesna refleksja jednego ze sprzedawców w sklepie komputerowym. Miało to miejsce kilkanaście lat temu. Przede mną w kolejce, stał mężczyzna, który awanturował się, że sprzedawca nie chce mu wgrać do kupowanego komputera „pirata”, którego syn przyniósł ze szkoły, tylko żąda kilkuset złotych za oryginalny system operacyjny. Kiedy niesforny klient odpuścił, zmęczony rozmową sprzedawca powiedział: „uważam, że powinno być coś takiego, jak prawo jazdy na komputer. Sprzedajemy ludziom sprzęt, i dajemy możliwości, na których się nie znają i o których nie mają pojęcia”.

Historia ta przypomina mi się, kiedy sam doświadczam tego, że za klawiaturą siadają ludzie, którym wydaje się, że jednym przyciskiem uszczęśliwią, nawrócą, przekonają, zmuszą do zagłosowania na ulubionego kandydata tysiące innych internautów. Gdyby ów wpis miał dotyczyć jedynie zwykłego spamu, pewnie prościej byłoby zablokować jednego czy drugiego jegomościa, zamiast zamieszczać ów wpis na blogu.

Moja refleksja dotyczy wiary i internetu, a dokładniej mówiąc drugiego przykazania. Tak, „nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno”. Zbanalizowaliśmy już dawno to przykazanie i nawet nie dostrzegamy, jak wielu ludzi, uważających się za wierzących, ba nawet swojego rodzaju „internetowych apostołów”, generuje pokaźną liczbę „świętego spamu”. Ale zacznijmy od początku, wyraźnie i „dużymi litterami”. Może ktoś się zreflektuje i zrobi rachunek sumienia.

Po pierwsze „łańcuszki” o podłożu religijnym. Zastanawiam się, jak w ogóle człowiek wierzący, może rozsyłać hurtowo herezje typu”odmów 10 razy zdrowaś Maryjo i roześlij do wszytskich, a spełni ci się to i owo, ale jak nie roześlesz, ojojoj…” Oszczędzę sobie dalszej narracji. Krótko i na temat. Zabobon, grzech przeciw drugiemy przykazaniu, zaśmiecanie internetu tym, co powinno być świętością.

Po drugie „zawodowi pozdrawiacze”. Wyobraźmy sobie, sobota rano. Poranna kawa, odprawa z wikariuszami, naraz telefon „głupieje”. Raz za razem co otrzymuję? Przeróżne gify, wysyłane hurtowo przez „zawodowych pozdrawiaczy”, którzy prosili o dołączenie do znajomych, choć w życiu ich na oczy nie widziałem.  Czy ktoś normalny wziąłby do ręki książkę telefoniczną i zaczął obdzwaniać wszystkich „znajomych z książki” mówiąc „Dzień dobry. Życzę miłej soboty”? Mówiąc eufemistycznie „dostalibyśmy kota” już po godzinie odbierania takich telefonów, a po dwóch uznalibyśmy to za nękanie. Co ciekawe, zawodowych pozdrawiaczy nie interesuje kontakt z bliźnim. Można pisać, tłumacząc, że to spam, prosić o nieprzysyłanie niechcianych obrazków, nie skutkuje. Zwyczajnie nie czytają nawet wiadomości zwrotnych. Solidny ban dopiero załatwia sprawę.

Po trzecie świąteczne życzenia. Kiedyś już o tym pisałem. Wysyłanie hurtem bałwanków, a nawet gotowych grafik z Dzieciątkiem Jezus czy Zmartwychwstałym trudno uznać za nawet lakoniczne „Wesołych Świąt”. Zwyczajnie, „poszło do wszystkich”. Zero trudu, aby nawet wybrać z listy znajomych tych, z którymi coś mnie łączy, albo nawet napisać samemu kilka słów, wstawić na swoją tablicę na FB, blogu itp. Najprościej „crl + c”, „ctr + v”.

Po czwarte kpina z miłosierdzia. Internet aż kipi od zdjęć chorych, kalekich, umierających. Wielu dało się nabrać, przekazując jałmużnę oszustom. Inni mówią, przecież nie zaszkodzi. Jeśli chcemy pomóc prawdziwym potrzebującym, może warto dodać „znam osobście”. „Na prośbę mojej przyjaciółki, która zna sytuację”. Jednak prawdziwą kpiną z miłosierdzia jest „udostępnij to zdjęcie znajomym, facebook od każego udostępnienia przekaże 5 groszy”… Uwaga o „prawie jazdy na komputer zaczyna wtedy nabierać sensu.

Po piąte, „jeźdźcy Apokalipsy”. Są ludzie, którzy uważają, że siedząc przed komputerem, mając uruchomiony komunikator jest się znudzonym widzem i czeka się tylko na wiadomość na privie, gdzie będzie link do kazania, seria zdjęć z cytatami z Biblii, przestroga, że zaraz nastąpi koniec świata. Nie raz na jakiś czas. Regularnie, kilka razy dziennie, o różnych porach dnia i nocy. Pismo święte mówi, aby nastawać w porę i nie w porę, ale może warto pewne rzeczy udostępniać samemu, niż zaczepiać bliźnich, których na oczy nigdy się nie widziało? Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno… Tylko tyle i aż tyle…

Komputer i nowe technologie to temat rzeka, a Cyfrowy Kontynent wciąż czeka na missjonarzy z prawdziwego zdarzenia. Jeśli nie pomagamy, przynajmniej nie przeszkadzajmy, nie ośmieszajmy tego, co dla nas święte, i nie dajmy innym powodu do wyszydzenia.

Miłej nocy wszytskim, którzy dotrwali do końca.

Moim uczniom…

Group attractive teenage students in high school hall. Rear view.

Wcześniej czy później ten dzień musiał nadejść. Ostatnimi dniami dało się już odczuć ten zbliżający się nieuchronnie moment powrotu do szkół, w tym, do mojej ulubionej formy głoszenia Ewangelii  czyli katechezy . Mimo, że w poniedziałek zainaugurowaliśmy uroczyście nowy rok szkolny, to dziś według mojego planu nadszedł czas na pierwsze w tym roku szkolnym katechezy. Zarówno w XXIX LO, jak i w Gimnazjum Śródziemnomorskim.

Czas powrotu do szkół, to czas ponownych spotkań. Z tymi, z którymi rozsatliśmy się w szkołach na czas wakacji, oraz spotykania kolejnych nowych klas, z którymi będzie nam dane pracować w tym roku. Każdy nowy uczeń i każda nowa klasa to nieodparte pytanie o to, kogo Pan Bóg w tym roku postawi na mojej kapłańskiej drodze. Jak ułoży się współpraca i czy dotychczasowi uczniowie wrócą z większą wiarą oraz jakie pytania „przywiozą z wakacji”? Czas da odpowiedź na te i inne pytania.

Jednak początek roku szkolnego to także świetna okazja do solidnego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków z wcześniejszych lat katechezy. Jak nie powielić wcześniej popełnionych błędów, jak pomóc szukać tej najwłaściwszej z dróg tym młodym ludziom, którzy spoglądają dziś na Kościół i na księdza przez pryzmat nie tylko rodzinnego wychowania, ale także medialnej nagonki, złego towarzystwa czy własnych wątpliwości?

Tego dzisiejszego dnia, bardziej niż w poprzednich miesiącach wracają przed oczy znajome twarze moich uczniów. Jedne rozmpoznaję z daleka, inni czasem podchodzą, pytają czy pamiętam, przypominają szkołę i klasę. Nie ma życiowych reguł i życie nie stoi w miejscu. Czasem wzorowi i zaangażowani w katechezę uczniowie pogubili się i dziś stoją daleko od Boga i Kościoła, inni, może czasem niezauważeni, czasem wątpiący, niekiedy kontestujący moje lekcje przyznają się do mnie, pozdrowią Pana Jezusa i zapytają co słychać. Ale są też i tacy, których Bóg czasem stawia ponownie na mojej drodze. Nasze drogi życia niekiedy krzyżują się na moment. Czasem „przypadkowe”, bo przecież nie ma przypadków spotkanie w urzędzie, warsztacie, kościele. Tych spotkań, twarzy moich byłych uczniów spotykam coraz więcej. Niektórych Bóg ponownie stawia na mojej drodze życia na nieco dłuższą chwilę. Czasem myślę, że może otrzymuję drugą szansę, aby poprawić się przed moim Mistrzem, nadrobić niedokończone zadanie. Dać więcej, niż ci ludzie otrzymali ode mnie przed laty, siedząc w szkolnych ławach. Tego chyba nie wie nikt, poza Bogiem samym. Wszak każdy z nas może w życiu przejść jeszcze pzez niejeden „zwrot akcji”. Jednak Bóg dając człowiekowi wolną wolę sprawił, że nikogo na siłę nie nawrócimy, nie zaciągniemy do nieba za uszy, jak przed dekadami lat niesfornego ucznia.

Dziś jednak Panie proszę Cię w sposób szczególny za wszytskich, których stawiasz na mojej drodze życia. Tych, których stawiasz po raz pierwszy, i tych, w relacjach z którymi dajesz mi kolejną już w moim ich życiu szansę. Czuwaj nad nimi, prowadź ich i błogosław nawet wtedy, kiedy mnie po ludzku opadną już ręce, i tylko serce będzie gdzieś biło w rytm tak dobrze znanych nam słów: „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi…”.

Chleba i igrzysk

Marble statue of greek god with cornucopia in his hands isolated on white background (Fotolia.com)

Któż nie zna owego zawołania, które wznosili starożytni Rzymianie, domagając się rozdawnictwa oraz zabawy. Nie istotne, że rozdawanie przenaczonych na ten cel pieniędzy nie wynikało z pobudek humanitarnych, lecz jedynie odwracało uwagę od prawdziwych poczynań polityków, zaś ginący na arenach w czasie igrzysk gladiatorzy nie byli bynajmniej najmniejszym wyrzutem sumienia ani dla sprawyjących władzę, ani dla żądnego zabawy pospólstwa. Ważne aby było co jeść, ważne, aby na chwilę zapomnieć o codziennych kłopotach, niewdzięcznym losie, który poskąpił cesarskich zaszczytów i patrycjuszowskich przywilejów.

Powiadają, że historia jest nauczycielką życia, ale my  bywamy doprawdy niekiedy opornymi uczniami. Dziś, kiedy oficjalnie rozpoczynamy nowy rok szkolny, warto poświęcić te kilka słów nie tylko refleksji nad historią, choć miesiąc wrzesień będzie nam stwarzł liczne ku temu okazje, ale także dlatego, że na naukę jak powiadają nigdy nie jest za późno.

Od czasu ogłoszenia decyzji o wyborach, tych zbliżających się, portale społecznościowe zakwitły wręcz peanami na cześć ulubionych polityków i ukazały cały bezmiar ludzkiej małości w poniżaniu i dehumanizacji tych z drugiej strony barykady. Sypiące się co dnia zaproszenia do znajomych szybko okazują się wyborczymi tablicami ogłoszeń, gdzie nic poza rzeczonymi treściami nie da się innego przeczytać. Owszem, wiele razy zdarza się i mi samemu coś „polajkować” w obszarze polityki, coś wydaje się bardziej lub mniej śmieszne, coś bardziej lub mniej trafiające w sedno. Na tym chyba miały polegać „społecznościówki”, stwarzając okazję do budowania owej e społeczności. Jednak wypowiedziana przed laty wojna na górze, znana lepiej jako wojna Polsko – Polska zdaje się przekraczać kolejne niebezpieczne granice, i to takie, które na nowo trudno będzie wytyczyć.

Opluwanie własnej Ojczyzny, życzenie śmierci politycznym oponentom, promowanie sodomii i innych zachowań sprzecznych z naturą i to przez ludzi, którzy jeszcze kilka lat temu w wyborczych programach odwoływali się do nauczania św. Jana Pawła II to tylko jedna strona barykady. Co mamy po przeciwnej? Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy zbijali kapitał polityczny na hasłach odwołujących się do moralności, chętnie pokazujący się w kościołach i na religijnych uroczystościach hojnie na prawo i lewo rozrzucają nieswoje srebrniki i doskonale bawią się w rytm muzyki, podczas gdy na politycznych arenach wciąż umożliwia się bezkarne zabijanie nienarodzonych dzieci. Próba odwoływania się do moralności powoduje niewspółmierne ataki słowne, bo jak nie „my”, to przyjdą „oni”.

Podobnie, jak w starożytnym Rzymie giną niewinni, pozwalając politykom przedłużyć czas ich trwania przy władzy,  i brzęczą monety ku zadowoleniu ludzi, którzy nie dostrzegają, że cała zabawa w przeciwieństwie do Rzymu, tym razem odbywa się na ich własny koszt i za ich własne pieniądze.

Od kilkunastu godzin ku uciesze politycznych trolli jedni biją brawo a inni pomstują po tym, jak młodej kobiecie puściły nerwy i spoliczkowała wulgarnie zachowującą się demonstrantkę. Co za wyrazy uznania, jakie brawa i jakie zachęty, że się należało, że wreszcie ma za swoje. Czytam i próbuję odnaleźć w Ewangelii choć jeden werset, który pozwalałby mi na zrozumienie, co kieruje tymi ludźmi z obu stron barykady, jeśli zostało w nich choć trochę chrześcijańsiej tożsamości.

Przemoc w polityce prowadzi do wojny. Nie tylko zimnej i nie tylko na słowa. Pamiętamy bł. ks. Jerzego, a stronnicy obecnie miłościwie nam panujących zapewne pamiętają polityczny mord na ich Bogu ducha winnym koledze. Siedzę, czytam i nie rozumiem, czy ci naiwni zawodowi hejterzy, naprawdę nie pojmują, jaki jest faktyczny wynik tego „mało honorowego pojedynku”?  Wulgarnie zachowującej się kobiecie, poniewierającej godność bohaterów inna kobieta wymierzyła policzek. Odtrąbiono hucznie jeden do zera „dla nas”, pospólstwo wstało od klawiatur komputerów, zgasły propagandowe stacje telewizyjne sprzedające jedynie słuszną prawdę z obu stron, a błagająca wręcz o pozorną choćby przemoc opozycja, ma swoją pierwszą „męczennicę” i dowód na „krwawy reżim” panujący w Polsce. Może z dumą otwierać szampana.

Policja zachowała silne nerwy i nie dała się sprowokować, ale młoda kobieta, która nie utrzymała przy sobie rąk poszła o krok dalej. Straciła pracę i jak się domyślam doświadczy niejednej jeszcze szykany. Wojna na bilbordy za publiczne pieniądze trwa w najlepsze, baloniki lecą wyżej niż samoloty a nienarodzeni gladiatorzy toczą swój ostatni w jakże krótkim życiu, nierówny bój o przetrwanie, walkę z góry skazaną na klęskę, potyczkę z wyrokiem śmierci w kraju, gdzie prawo oszczędza jej nawet najgorszym przestępcom. Wszystko za przyzwoleniem tych, którzy trzymają polityczny klucz do zmian w rękach swoich posłów i sędziów ziemskich trybunałów. Cóż, ważne, że zabawa wciąż trwa, a złote sypią się coraz nowymi plusami. Odwołująca się do wiary i moralności publika nie widzi przecież w tym nic złego…

 

Kiedy wreszcie Kościół przeprosi za Judasza?

l’Ultima Cena (particolare); affresco di Paris Bordone nella chiesa di San Simon di Vallada presso Canale d’Agordo

To niebywałe, ale mimo upływu prawie dwóch tysięcy lat od zdrady Judasza, Kościół wciąż nie przeprosił za tego apostoła! Dziś już wiemy ponad wszelką wątpliwość, że Judasz nie tylko zdradził Mistrza, ale wziął za to pieniądze! Jakby zaś tego było za mało, na skutek tych wydarzeń popełnił samobójstwo. Cóż za skandal, że Kościół milczy na ten temat! Żaden z papieży nie wyraził przynajmniej ubolewania ani nie ogłosił ekspiacji za grzech zgorszenia! Jak to w ogóle możliwe, że 1/12 grona najważniejszych uczniów Jezusa dopuściła się płatnej zdrady, targnęła się na swoje życie i do dziś jeszcze widnieje na wielu obrazach, które cieszą się kultem wiernych. Kto w ogóle dopuścił do tego, że pozostałych jedenastu zostało ogłoszonych świętymi, podczas, gdy w ów dzień zwyczajnie poukrywali się w obawie o własne życie? Inny z apostołów, Piotr nawet pod przysięgą zaparł się Jezusa, a dziś na całym świecie odbiera cześć jako święty. Czy taki Kościół może być wiarygodny?

Tym, którzy jeszcze nie domyślają się, czemu ma służyć „wkręcanie czytelnika” „na Judasza” ułatwię sprawę i podpowiem, że nie mam zamiaru przepraszać za Judasza i nie oczekuję, aby ktokolwiek to robił. Przepraszam Boga w każdej mszy świętej za swoje własne grzechy, podobnie jak przy kratkach konfesjonału i nie patrzę na moich współbraci w kapłaństwie jak na płatnych zdrajców, gotowych lada chwila powiesić się jak Judasz. Jednak dzsiejszy świat sponiewierał obraz kapłaństwa do granic możliwości. W wielu diecezjach także w Polsce nabór do seminarium nie przekroczył dwucyfrowej liczby, a są też takie, gdzie nikt się nie zgłosił. Dziś księdza można zwyzywać, sponiewierać, przynajmniej medialnie, a spora część uważających się za katolików wiernych, schowana za bezpiecznymi awatarami będzie się świetnie bawiła. Dlaczego?

Pytanie retoryczne. Oczywiście pedofilia, rozpusta, parcie na kasę ze wszech miar. Taki wykreowano wizerunek. Kto? Cóż, tym razem też warto pomyśleć czy nie sprawdza się przysłowie, że najgłośniej „łapać złodzieja” krzyczy ten, który sam kradnie. Ksiądz jest dobry, jeśli wypowiada się w interesie określonej partii politycznej, popiera lub potępia aktuane strony sporów społecznych. Słowem, jeśli mówi to, co chcemy usłyszeć. Jeśli nie jest z naszej bajki? Może skorzystać z prawa aby siedzieć cicho. O nauce, katechizmie a nawet Piśmie Świętym nikt już nie dyskutuje. Ksiądz ma siedzieć cicho. Jeśli chce coś powiedzieć, powinien koniecznie za coś przeprosić. Pedagogika wstydu sprawdziła się wszędzie na świecie, sprawdzi się i u nas. Wielu otrzyma tu paliwo na kilka najbliższych lat w zapowiadanych hucznie superprodukcjach kinowych. No przecież to takie ludzkie. To jakby zrobić film o apostołach na podstawie biografii Judasza, tak, jakby wybrać same słabości i grzechy wszystkich apostołów i obwieścić światu, że właśnie ukazuje się mu obraz tego, co dzieje się za kulisami. Przecież wszyscy wiedzą, że był taki Judasz, wiedzą, że są i dziś. A pozostałych jedenastu, ze swoimi wadami, ale też z gorliwością i nieustannym dążemiem aby iść dalej za Mistrzem? Po co o tym mówić, przecież to takie niemedialne. Skandale sprzedają się o wiele lepiej.

Patrzę na zmieniający się Kościół, który jak uczono mnie w seminarium mam traktować jak Matkę. Patrzę na ze wszechmiar rzucane obelgi, odbierające dobre imię wielu kapłanom.  Czekam na kolejne ciosy ze szklanego ekranu, kinowej sali czy szkolnej klasy. Wszak właśnie rozpoczynamy nowy rok szkolny. Czytam statystyki, które mówią, że na tysiące oskarżonych o najgorsze bezeceństwa i zniszczonych kapłanów, winnymi sądy uznawały jednostki. Docieram do statystyk, gdzie księża katoliccy są na szarym końcu grup społecznych, spośród skazanych na tle obyczajowym. Zaś spośród tych, którym udowdniono winę, zdecydowana większość nigdy w kapłaństwie nie powinna się znaleźć. Wystarczyło, aby w porę eliminować tych, którzy wykazywali nienaturalne skłonności. Zastanawiam się, kto przeprosi, zwróci złamane życie tym, którzy nie mogli się obronić, bo ksiądz jako jedyny nie korzysta dziś z prawa do domniemania nieinności? Jednak o wiele ważniejszym pytaniem jawi się to, kto jeszcze będzie miał odwagę wstępować do seminariów, kiedy cichnie coraz bardziej głos św. Jana Pawła II, który mówił: „światu potrzeba kapłanów, bo światu potrzeba Chrytsusa…”

Pieśń o Małym Rycerzu

„Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa

Pieśni o małym rycerzu

Choć mały ciałem, rębacz wspaniały

Wyrósł nad pierwsze szermierze

I wieki całe będą śpiewały

Pieśni o małym rycerzu…”

 

Przez całe wieki, jak świat daleki, byli i są bohaterowie. Ma ich każdy naród, i każda ziemia czci takich, którzy przychodząc do nas od czasu do przypominają nam o wartościach ważniejszych niż życie. Porusza nas ich życie, czyny, jakich dokonali, ale po wielokroć przemawia do nas ich śmierć.

Od kilku dni świat żyje walką o życie małego Alfiego  wbrew decyzji lekarzy, wbrew woli kreującego się na pana życia i śmierci brytyjskiego sądu. Dziś rano wszyscy, śledzący tę nierówną walkę małego chłopca z bezduszną machiną (nie)sprawiedliwości odczytali wpis ojca tego Małego Rycerza, w którym informuje, że jego synek odszedł.

Wielu z nas poczuło, że przegrało tę nierówną walkę. Oto cywilizacja śmierci zatknęła kolejny wieniec zwycięstwa, zdobywając kolejne, do tej pory zdawałby się, niezdobyte tereny. Roześmiała się w twarz nie tylko rodzicom chłopca, ale także Ojcu Świętemu, autorytetom Włoch i Polski, którzy zaangażowali się tę sprawę. Ciężko chore dziecko odebrane rodzicom, skazane na śmierć przegrało nie tylko z prawami natury, ale także z nieludzkim systemem totalitarnym, jakim jest tzw. „demokracja liberalna”. Czy zatem ponieśliśmy sromotną klęskę? Czy śmierć Małego Rycerza rozproszy tłumy protestujących na całym świecie? Czy zerwie ten niezwykły łańcuch serc, zjednoczonych w walce o coś znacznie więcej, niż życie śmiertelnie chorego chłopca? To zależy tylko od nas. Od motywów, jakimi kierowaliśmy się wyrażając współczucie, angażując się w internecie i życiu publicznym. Zanim  jednak powrócimy do swoich zajęć, nim stwierdzimy, że wszystko już zostało stracone, zanim wywiesimy białą flagę i poddamy się bez walki libertyńskiemu totalitaryzmowi, jaki spowija dziś Europę, mieniącemu się o ironio, jako liberalizm, wsłuchajmy się w pytania, na które warto, byśmy poszukali odpowiedzi.

Zatem, choć ugięci pod ciosem zadanym naszym wyobrażeniom o wolności, sprawiedliwości  i prawie, rozproszeni w przeżywaniu tej nietypowej żałoby, spoglądamy na zdjęcia dziecka, którego nawet nie znaliśmy. Nie widzieliśmy na oczy i nigdy nie wymienili z nim uśmiechu, nie uścisnęli ręki jego ojcu, nie zapytali matki o to, jak sobie radzi w tej rozdzierającej serce sytuacji.

Spoglądamy na Małego Rycerza, na którego wyrok wydało historyczne, potężne imperium, rządzące kiedyś ogromną częścią świata,  na Śpiącego Rycerza, przeciwko któremu system wysłał dziesiątki uzbrojonych funkcjonariuszy i ochroniarzy. Wprowadził ukrytą cenzurę i zapowiedział pozwy, przeciwko internautom.

Zatem, osłupiały i pełen niedowierzania, pytam ciebie, Aniołku, kim Ty jesteś?  Kim jesteś Mały Rycerzu, przeciwko któremu współczesny świat zmobilizował tak potężne siły? Czego bali się twoi wrogowie, krzyczący równie głośno, jak ci przed dwoma tysiącami lat, kiedy wołali: „my mamy prawo, a według prawa powinien on umrzeć”? Jaka moc spoczywa śpiąca dziecinko w twojej niemocy, że tylu ludzi przechodzących na co dzień obojętnie obok ludzkiego cierpienia i niewypowiedzianych tragedii, teraz zatrzymało się na chwilę w tym szalonym pędzie by wyrazić podziw dla twej nierównej walki, aby wesprzeć przełykających gorzką łzę twoich rodziców?

Spoglądam dziś na tych ludzi, którym moce ciemności zdają się ryczeć w twarz, czytam słowa niedowierzania i rozpoznaję obraz bólu i rozpaczy w twarzach nieznanych mi ludzi. I pytam, raz jeszcze pytam, ciebie, Mały Bohaterze, jaką prawdę chcą ukryć ci, którzy krzyczą na pierwszych stronach gazet o cierpieniach świątecznych karpi i torturach kur, znoszących jajka na wielkanocne pisanki, a teraz milczą, zaś ich milczenie wydaje się być bardziej wymowne, niż nasz wspólny krzyk żalu i rozpaczy.

Szukam pomiędzy natłokiem różnych newsów i bardziej lub mniej sprawdzonych informacji nazwisk polityków dumnie rządzących naszą ojczyzną i całą Europą, apelujących kilka tygodni wstecz o zakaz hodowli norek i innych futrzaków, oraz rozczulających się nad dramatem nieletnich zabieranych na polowania. Przegrzebuję kolejne strony w poszukiwaniu apeli do światowych trybunałów i pozwów składanych w zjednoczonej Europie, jak te, które składają „zatroskani rodzice” przeciwko fundacjom ukazującym prawdę o mordowanych przed narodzeniem dzieciach, gdyż gorszy to ich wrażliwe maleństwa i ukazuje przed czasem prawdę o świecie, w którym żyjemy na co dzień.

Szukam, ale jedyne co największe przeglądarki podpowiadają mi na kierowane zapytania, to jakże znane słowa polskiego artysty, których dźwięk jakoś dziwnie kołacze się w mojej głowie” „Europo, Pan nad Tobą płacze. Za trzydzieści srebrników kupujesz święty spokój…”.

Dziś „zostawiłeś swą tarczę”, Mały Rycerzu i poszedłeś na spotkanie z Wielkim Rycerzem, który jako jedyny zwyciężył już świat. Odniósł zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Dziś zostały nam tak skrzętnie sprzątane spod placówek dyplomatycznych UK świece, pluszaki i telefon głuchy. I słowa jakże dobrze nam Polakom znanego wiersza. „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Śpieszmy się kochać tych, których skazano także w naszej ojczyźnie na śmierć, mimo, że nie zdążyli jeszcze się narodzić. Kochajmy maleństwa, które miały jeszcze mniej szczęścia, niż nasz Dzielny Wojownik, bo bez sądu, bez prawa do obrony i nawet fasadowego procesu, na żądanie matki wciąż zabija je się także w polskich klinikach.

Zatem?

„…Ty, któryś w boju i ty, coś w znoju

I ty, co liczysz i mierzysz

Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa

Pieśni o małym rycerzu…”

 

P.S. Zapraszam na mszę św. w intencji o zwycięstwo cywilizacji życia oraz za rodzinę, przyjaciół Alfiego, oraz wszystkich zaangażowanych w pomoc i obronę życia.

Msza św. w kościele p.w. Nawrócenia św. Pawła w Lublinie 28.04.2018 o godz. 18.30 (https://www.facebook.com/events/444058062713643/)

Dla przebywających poza Lublinem będzie transmisja online. Link https://www.youtube.com/channel/UC5IWdc_rmRWJTUQFszKxPLA/live