Roczne archiwum: 2014

Potęga Maleńkiej Miłości

Fot. ? adrenalinapura - Fotolia.com
Fot. ? adrenalinapura – Fotolia.com

Jak zrozumieć ową tajemnicę, że moc w słabości się doskonali? Jak niepojętą zdaje się być wymowa Betlejemskiego żłóbka, gdzie Odwieczna Boża Miłość, delikatna i krucha jak złożone w żłóbku niemowlę odmieniła losy świata wpisując w jego bezwzględną historię miłość silniejszą niż odrzucenie, wiarę potężniejszą niż siła ludzkiego umysłu, troskę większą niż matczyne, kochające serce?

Są dni, kiedy wypowiadanych słów nie trzeba wiele. Wystarczy kilka prostych zdań i uśmiech na twarzy ilustrujący wnętrze radującego się serca. Życzę więc w tym miejscu wszystkim moim bliskim,  znajomym i czytelnikom bloga spotkania z tą Miłością, która zmienia świat. Doświadczenia bliskości Boga, jaką daje spotkanie z tajemnicą Betlejemskiego żłóbka. Niech Nowonarodzony Zbawiciel prowadzi Was przez życie, wskazując kierunek prowadzący ku spełnieniu i miłości.

Błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!

„Czy wierzy Ksiądz w Boga?”

Fot - ? Daniele Depascale - Fotolia.com
Fot – ? Daniele Depascale – Fotolia.com

Tytuł to treść e maila, jakiego dziś dostałem. Przyznam, że po raz drugi w życiu ktoś pyta mnie, wiedząc, że jestem księdzem, o to, czy wierzę w Boga. Przyznam też, że jestem nie mniej zaskoczony tym pytaniem, niż za pierwszym razem. Co do meritum.
Owszem, wierzę.
Dlaczego? Ponieważ alternatywą dla wiary i jej powszechności, jest przyjęcie, że jako człowiek jestem „pomyłką bezdusznego świata”, który pozwala mi pragnąć czegoś, co przerasta moje życie na ziemi, prowadząc mnie w ten sposób donikąd. Tego, że uczucia mojego serca: miłość, nienawiść, żal, smutek, radość to tylko beznamiętne reakcje chemiczne, którymi jako zabłąkana na peryferiach wszechświata, tymczasowa konfiguracja przypadkowo zespolonych atomów, próbuję sobie tłumaczyć swoje przypadkowe zachowania, nadając im posmak celowości. Konsekwencją braku wiary, byłoby dla mnie konieczność zwracania się do bakterii i wirusów per „Pan”, gdyż ostatecznie każdy z nas przegra z nimi swoją ostatnią walkę na tym świecie. Konsekwencją
odrzucenia wiary w Boga, byłoby dla mnie postawienie człowieka nie na szczycie, lecz na samym dole hierarchii bytów, nazywanych przez nas ożywionymi, bo kierując się czymś, co nazywamy rozumem i wolnością ulegalibyśmy wówczas masowemu Matrixowi, i masowo wpadali w pułapkę, doszukując się we łzach czegoś więcej, niż mieszanki wody i soli mineralnych, a w uśmiechu czegoś wykraczającego poza ulotny grymas kilku mięśni istniejących jedynie przez moment w historii wszechświata. Angażowanie więc naszego działania, by unikać jednego, a dążyć do tego drugiego, czyż nie byłoby bardziej absurdalne, niż bieganie psa, za końcem własnego ogona? Czyż nie o wiele bardziej zaawansowanymi istotami byłyby wówczas zwierzęta, posłusznie wykonujące polecenia zakodowane w instynkcie?Jaką wartość miałoby wówczas to, co nazywamy Prawdą, Dobrem i Pięknem, nie mówiąc już o miłości, gdyby odrzuciwszy Wieczną Sprawiedliwość upatrywać w cnotliwym życiu najprostszej drogi do porażki? Co miałoby mnie, samotnego mężczyznę po czterdziestce powstrzymywać, przed przyjęciem cynicznej postawy hazardzisty, próbującego wbrew wszystkiemu i wszystkim maksymalizować korzyści, kosztem każdej napotkanej istoty, wiedząc, że nic nie może przecież wiecznie trwać? Tej więc najdłuższej nocy w dziejach ziemi, kiedy próbuję szukać odpowiedzi na kluczowe pytanie mojego życia, spoglądam na otaczający mnie świat i nawet w jego odejściu od Boga, w całej jego niedoskonałości, zdaję się widzieć ślad Jego Boskiego planu. O ile w człowieku zawsze będzie pokusa, by odrzucić wszelką zwierzchność nad sobą, o tyle będzie jeszcze większa pokusa, aby póki nie wypełnią się nasze dni i z naszych oczu nie opadnie zasłona doczesności, seryjnego mordercę nazywać dalej zbrodniarzem, osądzając według niematerialnych norm moralnych jego indywidualną ekspresję w bezsensownej kosmicznej przemianie materii. Balansując pośród owych wspomnianych już pokus, zawsze będę bardziej skłonny zacisnąć pięść widząc krzywdę niewinnego dziecka, niż uznać, że bestia uwięziona w ludzkim ciele, dokonała postępu na drodze ewolucji, eliminując niezdolną do samoobrony jednostkę gatunku homo sapiens, odbierając jej coś, co nazywam niewinnością czy w innym wypadku życiem. Tę samą pięść rozluźnię, dekorując twarz uśmiechem, widząc dwoje wpatrzonych w siebie młodych ludzi, zmagających się z myślą, że ich miłość pozwoli im przemeblować świat. Póki będę przemierzał codziennie kilometry, nieuświadamiając sobie, że drepcę w miejscu, zważając na wielkość choćby samej ziemi, będącej pyłkiem we wszechświecie, będę miał nadzieję, że robię coś bardziej sensownego, niż robiłbym próbując unicestwić się, uciekając od bezsensownej tułaczki po świecie materii. Póki z mojego języka nie znikną takie wyrażenia jak „sens”, „wartość”, „logika”, „celowość”, będę wciąż ulegał tej niezrozumiałej dla niewierzących pokusie przyjmowania istnienia Kogoś, Kto nad tym wszystkim czuwa i tę pokusę, niezrozumiałą i irytującą wielu, niepoprawnie, wciąż rzucając w bezkres ludzkiego słowotoku moje kilka nic nieznaczących zdań, nazywał będę WIARĄ.

Z woli Opatrzności, czyli w drodze do nieba ziemskimi ścieżkami

Fot. ? Coloures-pic - Fotolia.com
Fot. ? Coloures-pic – Fotolia.com

Kilka lat temu, w ramach bardzo udanej kampanii społecznej można było zobaczyć klip, na którym elegancko ubrany sprzedawca zachwalał swój produkt. Zapewniał, że ma dostępny wyrób, którym handluje w różnych cenach i rozmiarach. Nawet tapicerka wewnątrz różni się w zależności od modelu. Zapewniał też, że rokrocznie ów produkt zamawiają tysiące ludzi, których bliscy wybierając się w podróż, nie wiedzą, że będzie ona ich ostatnią. Na koniec kamera pokazywała zamykające się wieko trumny. Taki już ludzki los. Nasz los. Nikt z nas nie wie, kiedy podróż lotnicza, kolejowa czy drogowa zamiast do wcześniej obranego celu, stanie się podróżą „one way” w kierunku nieba. Oby tylko nieba!

Ilekroć mamy do czynienia ze śmiercią człowieka, zwłaszcza młodego, świat na chwilę zaczyna wyglądać inaczej. Nabiera innych barw i ukazuje wartości, którym na co dzień nie poświęcamy często zbyt wiele czasu. Dla każdego kierowcy, który jest świadkiem wypadku, moment w którym bezpośrednio styka się walką o życie poszkodowanych w nim ludzi, staje się chwilą, w której przez moment jak bumerang powraca pytanie: co byłoby, gdybym to ja był na miejscu ludzi walczących o życie? Tak przynajmniej do niedawana mi się wydawało. Kiedy jednak widzi się, jak obok wręcz sprasowanych samochodów i płonącego na drodze paliwa, przejeżdża kilka aut nie zatrzymując się, mimo, że na miejscu nie widać nikogo, kto udzielałby pomocy poszkodowanym, jak było to 11.11 na DK nr 19, rodzi się inne pytanie: co stało się z naszym człowieczeństwem? Czy „halloweenowe klimaty” całkowicie już zamieniły powagę, z jaką traktowaliśmy sprawy życia i śmierci, na głupawą zabawę z wyścigiem po cukierki w tle?

„Świat się zmienia”, słyszę jakże często w rozmowach z ludźmi. „Młodzież jest taka i owaka”, mawiają inni, bynajmniej nie traktując tych słów jak komplement. Jeszcze inni wskazują winnych za ten stan rzeczy, często wyliczając jednym tchem winy jednych, rozciągając je na innych. Patrząc obiektywnie na dobro i zło, trzeba przyznać, że owszem, jest tego sporo. W kontekście medialnych komentarzy do synodu poświęconego rodzinie, osobiście słyszałem od wielu ludzi słowa żalu, że zabrakło wsparcia dla tych, którzy walczą o życie zgodne Ewangelią, choć jest im coraz trudniej. Permisywizm moralny, kpiny środowiska, czasem rodzące się zwątpienie, czy wierność, czystość przedmałżeńska mają jeszcze sens? Co dalej z przesłaniem Ewangelii dotyczącym nierozerwalności małżeństwa, świętości ludzkiego ciała, szacunku dla samych siebie i dla innych? Pan Jezus naciskany przez faryzeuszy, aby nakazał zamilknąć tym, którzy śpiewali mu hosanna, powiedział, że jeśli oni umilkną, kamienie wołać będą.

Kiedy z różnych względów coraz trudniej usłyszeć głos dowartościowujący moralność, czyli normalność, a w to miejsce coraz głośniej daje się słyszeć hałas narzucający chore ideologie, czyli patologie, wręcz bezcennym staje się osobiste świadectwo człowieka, kimkolwiek by nie był. Świeckim, czy duchownym. Taki głos, jest jak ów wołający kamień, który krzyczy hosanna Jezusowi, kiedy inni milczą. Boża Opatrzność prowadzi nas tak, aby w każdej chwili naszego życia naprowadzić nas na drogę zbawienia. Te słowa streszczające naukę Katechizmu słyszał zapewne każdy katolik. Kiedy jednak dane jest nam choć przez chwilę, i „niby” przypadkiem, spotkać ludzi, zwłaszcza młodych, których postawą, słowami i zachowaniem człowiek się buduje, warto pamiętać, że nie stało się to przypadkiem. Ma Pani rację, Pani Kingo – to ręka Opatrzności. To niejako pocztówka przesłana nam przez Pana Boga, na odwrocie której napisał: „Pamiętam o Was, i pomogę wam wytrwać. Dajcie mi od siebie, co możecie dać, a JA wezmę to i przemienię w to, co JA Wam mogę dać, i oddam Wam to przemienione. Wtedy zrozumiecie, co znaczy miłość, dobro, prawda i piękno. Pozdrawiam. Wasz Tata z Niebios”.

Czyż nie ma się wówczas takiego wrażenia? Czyż nie chce się wówczas na nowo żyć Ewangelią i dostosowywać swoje życie do niej, zamiast ją naciągać do własnego życia? Wszak całe nasze życie to podróż „one way”, gdziekolwiek byśmy nie podróżowali. Od nas tylko zależy, czy będzie to kierunek do nieba. Łączę pozdrowienia dla uczestników przejazdu „Kraków express” ;), w szczególności Pań Kingi i Aleksandry i życzę wytrwania w dobrym oraz nieustannego doświadczania opieki Bożej Opatrzności.

” Kim jesteście – byliśmy; kim jesteśmy, będziecie”

fot. ? elisabeth3 - Fotolia.com
fot. ? elisabeth3 – Fotolia.com

Widoki, jakie można dostrzec z okna mknącego samochodu w Uroczystość Wszystkich Świętych oraz w Dzień Zaduszny wydawać by się mogły dokładnie takie same. Widoczne z dala, rozświetlone, milionami ogników cmentarne nekropolie, przypominające, że są takie dni, kiedy zapędzeni w codziennym wirze zajęć ludzie starają się znaleźć choć chwilę czasu na odwiedzenie grobów bliskich, którzy zakończyli swoją ziemską wędrówkę.

 Jak zwykle przy tej okazji da się słyszeć również medialny jazgot mający „przykryć” prawdziwą wymowę tych świąt „zamieniając” je w halloween czy bliżej nieokreślone „święto zmarłych”. Najbardziej jest jednak przykro, kiedy duchowni lub rodzice śpieszą z zapewnieniami, że nie ma w tym nic złego, ot niewinna dziecinna zabawa. Ostatnimi czasy, mimo, że na oglądanie telewizji nie mam wiele czasu, moją uwagę zwrócił klip kampanii społecznej, mającej uwrażliwi rodziców na fakt, że dzieci naśladują dorosłych i kopiują niejednokrotnie ich sposób postępowania.

Zostawiając więc na boku cały ów medialny jazgot z jego nadworną orkiestrą w postaci mediów gotowych promować wszystko, co uderza w chrześcijaństwo i cenzurować zdjęcie Giewontu, byle uchronić oczy „wrażliwego” odbiorcy przed widokiem krzyża, czas listopadowych świąt to doskonała okazja, aby pokazać dzieciom, młodzieży i dorosłym czym tak naprawdę jest śmierć i jakie jest do niej nasze podejście.

Wspaniały przykład katechezy napisanej całym swoim życiem o tym, jak żyć i cieszy się młodością, jak cierpieć, i jak godnie umierać dał św. Jan Paweł II. Aby jednak tak przeżywać śmierć, trzeba wierzyć, że jest to przejście z teraźniejszości, do wieczności, z ziemskiej ojczyzny, do Domu Ojca w niebie. Dlatego też im będzie więcej wiary w naszym życiu, tym podejście do śmierci będzie bardziej przepełnione nadzieją niż rozpaczą. Im mniej wiary, tym więcej będzie „oswajania ze śmiercią” na wzór horrorów, halloweenów i przeróżnych maskarad. I niech mi nikt nie mówi, że jest tu jakaś trzecia droga!

Jeśli wierzę, że jest życie wieczne, staram się przeżywać prawdę o świętych obcowaniu, modlę się za tych, którzy już po tej drugiej stronie życia wciąż dorastają w miłości, aby zasiąść do Uczty Niebieskiej, polecam zmarłych w modlitwie wypominkowej, zamawiam za nich msze święte.  Jeśli bowiem halloween jest „niewinną zabawą”, to modlitwa za zmarłych staje się nudnym dziwactwem. Tymczasem sentencja przytoczona w tytule każe nam zastanowić się, kto stanie kiedyś nad naszymi grobami, czy zegnie kolana do modlitwy i zamówi w naszej intencji mszę św., czy też przebierze swoje dzieci za upiorne dziwadła i każe im straszyć znajomych i sąsiadów?

Lewacka „mowa miłości”

Fot - ? ra2 studio
Fot – ? ra2 studio

Ktoś powiedział, że nadzieja umiera ostatnia. Jednak owa agonia zaczyna się, gdy umiera rozum. Lewacka propaganda nazywa nienawiścią obronę rodziny i małżeństwa. Obrzydzanie i profanowanie najświętszych dla chrześcijan wartości – sztuką. Kiedy mamy do czynienia z jawną demoralizacją wbrew obowiązującemu prawu, które im przeszkadza, mówi o sumieniu, gdy w imię sumienia np. lekarz odmawia udziału w zbrodni, mówi …o konieczności przestrzegania prawa i zwalnia z pracy za …sprzeciw sumienia. Kiedy ludzie wierzący praktykują swoją wiarę, mówią o zabobonie wbrew nauce, gdy przypomina się im o udowodnionej naukowo roli układów np. rozrodczego, pokarmowo – wydalniczego oraz o tym, że z naukowego punktu widzenia życie zaczyna się w momencie poczęcia, podnoszą wrzask, że każdy ma „swoją prawdę”, czyli może wierzyć w co chce. Gdy chcemy aby w przestrzeni publicznej była tradycja i religia, podnoszą larum, że dzieje się im krzywda, bo to z ich podatków, a oni się na to nie godzą. Kiedy mówimy, że nie ma zgody, aby z podatków większości były promowane treści, z którymi większość się nie zgadza, wrzeszczą o dyskryminacji.

Lewacy lubią dużo mówić o wolności. W imię tej „wolności”  wprowadzili w Europie przymusową demoralizację, gdzie urzędowo zmuszają nawet dzieci uczące się w szkołach wyznaniowych do udziału w obowiązkowych pogadankach z pederastami, w UK próbują zmusić katolickie ośrodki adopcyjne do oddawania dzieci w ręce sodomitów, w USA żądają od chrześcijańskich pracodawców finansowania ubezpieczeń z pakietem aborcyjnym i antykoncepcyjnym, zaś szpitale do wykonywania tych barbarzyńskich praktyk. Kiedy uświadamia się społeczeństwo, że aborcja to masakrowanie nienarodzonego dziecka,  najpierw wmawiają, że to nie dzieci a później wytaczają procesy, gdyż jest to ponoć zbyt drastyczne, demoralizujące i ….nie okazuje szacunku ludzkim szczątkom. Za to ich profile pełne są apeli o humanitarne traktowanie zwierząt, obfitują w obrazki okaleczonych stworzeń, bo …to zwraca uwagę i uwrażliwia społeczeństwo. Gdy przypomina się słowa Pisma Świętego, gdzie napisane jest że homoseksualizm to zboczenie Rz 1,27 zaczynają narzucać nam swoją interpretację słów Ojca Świętego i wypowiedzi ludzi Kościoła. Cóż, już Zagłoba mawiał: „ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni”.

To jest wolność lewicowych ideologii? Rodem z książek G. Orewlla. Więc póki co, mam nadzieję że zanim ISIS pościna nam głowy za szerzenie dewiacji przez ludzi Zachodu, zdrowa część społeczeństwa zrobi jeszcze z nich użytek i zablokuje owe chore pomysły. Zaś co do  zwolenników lewicowych i lewackich, genderowych, „zielonych” i innych ideologii, mam propozycję: wrzeszczcie sobie do woli o nienawiści, dyskryminacji i braku tolerancji. Czas potraktować lewacką propagandę jak chorego człowieka, którego umieszcza się w pokoju dźwiękoszczelnym, żeby mu przeszło, by w międzyczasie ani sobie ani nikomu innemu nie zrobił krzywdy. Cóż, pasowałoby na koniec zapytać, „Jak żyć Lewacy, jak żyć?”, ale nie zapytam, bo wiem co w imię Waszej „mowy miłości” odpowiecie: „krótko”!

Największemu z Polaków

Ze Świętym Janem Pawłem IIDziś dzień papieski. Kolejny w polskim Kościele. Ustanowiony w czasie, gdy papieżem był święty Jan Paweł II. Jak dziś go przeżywamy? Jak wspominamy świętego, którego tylu z nas na własne oczy widziało, tylu słuchało jego słów i kazań, tulu mogło się osobiście spotkać z nim chociaż przez chwilę?

Starsi zapewne pamiętają, jak szesnastego października 1978 roku, Polska pozbawiona wolności usłyszała wiadomość, w którą aż trudno było uwierzyć. Oto w pamiętnym roku dwóch konklawe, po tak wielu latach, gdzie papieżem zawsze zostawał kardynał z Italii, zabrzmiała słynna łacińska formuła ?habemus papam?, z polsko brzmiącym nazwiskiem Karola Kardynała Wojtyły. Polak na Watykanie! Mamy papieża Polaka! Bóg wejrzał na nasz naród i postanowił wywyższyć tak bardzo. Gdzieś w naszej ludzkiej pamięci do dziś wciąż odnajdujemy te chwile. Przypominamy sobie, co robiliśmy wtedy. Kto przyniósł nam tę wieść radosną, co wówczas wszyscyśmy czuli.

Wielu pamięta zapewne jego pierwsze słowa, które do dziś nie straciły nic ze swojego znaczenia: ?Non abbiate paura! ? Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi! Drzwi państw i narodów. Systemów politycznych i ekonomicznych! Nie lękajcie się!?

Później było już coraz więcej tych nadzwyczajnych momentów, kiedy czuliśmy się dumni, że mamy papieża. Któż nie pamięta jego pierwszej pielgrzymki i bierzmowania dziejów! ?Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi?. I Zstąpił, w sposób nie mniej spektakularny, niż tam w wieczerniku, gdy zgromadzeni uczniowie razem z Matką Bożą zostali napełnieni ?mocą pochodzącą z wysoka?. Czy nie przeżywaliśmy jakiegoś uniesienia? Czy nie wydawało się nam, że kiedy się zjednoczymy, gdy Bóg nam pobłogosławi, to ?choćby nad nami wojska latające, nas nie zatrwożą?? Czy kiedy dziś wspominamy świętego papieża Polaka, nie przypomina nam się czarnobiały obraz ze starego telewizora, gdy polscy robotnicy zawiesiwszy na bramie stoczni jego portret upomnieli się o wolność dla zniewolonego narodu? Żyliśmy przecież w błogosławionych czasach, gdy na własne oczy i uszy mogliśmy widzieć i słyszeć, że ewangeliczne wezwanie, aby zło dobrem zwyciężać nie jest utopią, lecz kryje się za nim przeogromna moc, która sprawia, że dłonie złożone do modlitwy potrafią wywalczy i osiągnąć więcej, niż pięści zaciśnięte do walki.

Jakże trudno w to wierzyć, jak trudno było nam także wówczas mieć ufność i wiarę, gdy ręka zamachowca na placu świętego Piotra oddała, jak powiedział później sam zamachowiec, śmiertelne strzały, które nie wiedzieć dlaczego, otarły się o miejsca w organizmie papieża, naruszenie których oznaczało pewną śmierć, ale ich nie uszkodziły, zachowując Jana Pawła II przy życiu. Może waśnie dlatego, że jeszcze wówczas ani my jako naród, ani świat podzielony żelazną kurtyną, nie bylibyśmy w stanie uwierzyć, w to, co powiedział później papież: ?jedna ręka strzelała, ale inna niosła kulę?.

Tak, nabożeństwo do tej, ?co Jasnej broni Góry i w Ostrej świeci bramie?, było przecież zgodne z jego papieskim zawołaniem: ?totus tuus? ? Cały Twój?. Cały Twój, Maryjo wyznawał sam św. Jan Paweł II i uczył także nas, kiedy odebrano nam nadzieję, że u jej tronu, tam w Częstochowie ?zawsze czuliśmy się wolni?. Ilekroć nawiedzał ojczyznę, tyle razy chciał udawać się tam, przed cudowny obraz, gdzie królowała ta sama Pani, której inny cudowny obraz musiał mieć przecież ciągle przed oczyma, od dziecięcych lat, kiedy jego ojciec, po stracie matki pokazał na Panią w Kalwaryjskim wizerunku i powiedział: ?Karolu, teraz to jest Twoja mama.?

Dziś wspominając tamte chwile, przywołując w pamięci jego pontyfikat, czujemy, że każdy z nas zapamiętał go mimo wszystko na swój własny sposób. Jedni, sięgając do jego pism i dokumentów, odkrywają na nowo głębię jego myśli. Inni, będą do śmierci pamiętać łzę, która niepostrzeżenie spłynęła po policzku, gdy udało się choć przez chwilę dotknąć jego dłoni, spojrzeć mu głęboko w oczy podczas zagranicznej pielgrzymki, lub może już teraz, po beatyfikacji i kanonizacji otrzymać od Boga jakąś szczególną łaskę za jego wstawiennictwem.

Dziś mija już dziesiąty rok od czasu jego śmierci, i trzydziesty szósty od jego wyboru na stolicę Piotrową, zaś kiedy mówimy Jan Paweł II, poprzedzamy te słowa przymiotnikiem ?święty?. Żyliśmy w szczególnych czasach, ale to też oznacza, że mamy dług do spłacenia. Nawet nie względem niego, raczej względem Boga, za to też dał nam świętego. Mamy też dług do spłacenia za dar otrzymanej wolności, aby pokolenie, które na świat przyszło już po jego śmierci nigdy nie zapomniało, że wolność jest nam nie tylko dana, ale jest zadana. To zaś szczególne zadanie można bezbłędnie wykonać, gdy będziemy tak jak on nas uczy, wymagać od siebie nawet wtedy, gdyby inni od nas nie wymagali.

Od tamtej chwili, gdy wiatr wiejący w czasie jego pogrzebu, zamknął symbolicznie księgę jego życia, zaczął się czas pisania nowych rozdziałów przez pokolenie nazwane jego imieniem. Teraz czas na nas! Czas, by całym życiem nieść przesłanie życia i nauki największego z rodu Polaków. Czas, by pokazać spoganiałemu światu, że warto mieć nadzieję i nie wolno się lękać. Byleby iść za Chrystusem i kochać Jego Matkę, a wówczas razem ze świętym jeszcze się spotkamy, gdy Król Wszechświata i Pan ludzkich dziejów zaprosi nas do stołu na swoją wieczną ucztę.

Dla mojej uczennicy

Fot ? ruslan1117 - Fotolia.com
Fot ? ruslan1117 – Fotolia.com

Powiadają, że kiedy staniemy przed Panem Bogiem na sądzie, przeżyjemy potrójne zaskoczenie. Po pierwsze, zaskoczy nas, że tam, gdzie przypadnie nam spędzić wieczność nie spotkamy tych, których spodziewamy się tam zastać. Po drugie, że spotkamy tam tych, których nigdy byśmy się nie spodziewali tam zastać i po trzecie, największe zaskoczenie spotka nas poprzez to, …gdzie sami trafimy.

Powiedzenie to znane, ale wielokrotnie życie sprawia nam różne niespodzianki. Otóż aby nie być gołosłownym, przytoczę przykład rodem z gimnazjum (a jakże!). Jako że w liturgii Kościoła przeżywamy dziś wspomnienie Matki Bożej Różańcowej, postanowiłem sobie od samego rana, na rozpoczęcie każdej z katechez odmówić wraz z młodzieżą dziesiątek różańca. Nie mówiłem im wcześniej o tych planach i nie spodziewałem się, że będą mieli przy sobie różańce, choć przecież wyjątki zawsze mogą się zdarzyć. Jak w każdej szkole i każdej klasie są przecież uczniowie bardziej i mniej wierzący, bardziej i mniej religijni. Spoglądałem więc przez wszystkie lekcje, czy oby u tych najspokojniejszych, identyfikujących się z Kościołem, nie pojawi się spontanicznie w ręce różaniec, ale moje oczekiwania z godziny na godzinę zdawały się by bez rezultatu.

Wreszcie przychodzi moja przesympatyczna, choć wymagająca uwagi klasa, w której od początku staram się mieć „oczy dokoła głowy”. Jest tam wiele osób wymagających modlitwy, aby odnalazły swoją drogę życia i wiele miłości duszpasterskiej, aby zrozumiały, że katecheta przychodzi na lekcję, aby głosić miłość, która wszystko zwycięża. Z wewnętrznym niepokojem zaczynam dziesiątek różańca i własnym oczom nie wierzę. Pojawia się spontanicznie różaniec, w rękach jednej z najsympatyczniejszych ale i najtrudniejszych w kontakcie uczennic…

Uczucie niedowierzania na przemian z radością towarzysz mi tego dnia aż do tej pory. Jakże łatwo lubimy ludzi „szufladkować”! Jak szybko pozwalamy, aby to co zewnętrzne, przysłoniło nam tajemnice ludzkiej duszy! Tego wieczoru, staram się trzymać jednej jedynej myśli. Ta, która wyjednała u Boga łaskę wielkiego zwycięstwa pod Lepanto, i tym samym ocalenie chrześcijaństwa w Europie, ma moc wyjednać zwycięstwo w duszy każdej ludzkiej osoby i ocalić ją od wiecznego potępienia. Także w Twojej duszy ……. !

Dziękuję Ci za Twoje dzisiejsze świadectwo. Wiele się od Ciebie dziś nauczyłem… Was natomiast kochani czytelnicy, proszę o gorącą modlitwę nie tylko za moją Tytułową Bohaterkę, ale za wszystkich młodych ludzi, którzy potrzebują odnaleźć wiarę, którą kiedyś zagubili…

Patrzcie i uczcie się jak rozpoznać miłość

Fot. icsnaps - Fotolia.com
Fot. icsnaps – Fotolia.com

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że krótki i życzliwy, choć nieco moralizatorski komentarz pod „zmianą statusu” jednego z moich uczniów wywoła taką lawinę komentarzy, by ostatecznie zakończyć się stwierdzeniem: „ksiądz jaki fejm xD”.  Miało być lekkie „correctio fraterna” z dużą dozą uśmiechu i życzliwości, a wyszła istna katecheza na Facebooku, prowadzona online do późna w nocy. Cóż, w takich chwilach lepiej można zrozumieć Ewangeliczne „nastawaj w porę i nie w porę”.

Zresztą takie nieplanowane katechezy wychodzą czasem najlepiej i pozostawiają w pamięci głęboki ślad chwilowej rozmowy na poważne tematy. Podobnie było dzisiaj. Najpierw doroczna msza św. harcerska w bazylice oo. Dominikanów, a później po raz pierwszy wspólny, ogromny krąg harcerski wprost w centrum Starego Miasta. Jakie było zdziwienie przechodniów i turystów, gdy kilkuset harcerzy wraz ze swoimi kapelanami zrobiło ogromny krąg, by odśpiewać „Bratnie słowo” i puścić „iskierkę przyjaźni”. Zanim się to stało, przemówił, a raczej próbował coś wykrzyczeć jeden z harcerzy ZHR u, mówiąc, że jest to dla niego wyjątkowy dzień. Wkrótce, obok niego zjawił się młodszy kolega z jakimś pakunkiem w ręku.

„Zaczekaj,  chcę to zobaczyć” usłyszałem z tyłu głos jakiejś dziewczyny. Odwracając delikatnie głowę zobaczyłem kilkoro młodych ludzi pomiędzy 25 – 30 lat. Wtem, w sam środek owego kręgu wywołana została harcerka „siostrzanej” Zawiszy, a zza szarego papieru, jakim zapakowany był tajemniczy pakunek w ręku sprawcy owego zamieszania wyłonił się cudowny bukiet róż. Dalej było już jak w bajkach, które kiedyś opowiadano grzecznym dziewczynkom na dobranoc. On, harcerz, w mundurze na środku miasta, przyklęka przed nią, na kolano i prosi, aby została jego żoną. Zaskoczenie nas wszystkich było tak wielkie, że warto było znaleźć się na ową chwilę w tym czasie im miejscu, aby móc to zobaczyć i o tym napisać. Nie było już słychać co dalej mówili, ale chyba powiedziała „tak”, bo za chwilę powstał był ów dżentelmen z kolan i rzucił się jej na szyję, a kilkaset ludzi naraz zaczęło bić brawo.

„Ja chcę już stąd iść”, usłyszałem z tyłu głos tej samej dziewczyny, która rozpromieniona uśmiechem jeszcze chwilę temu mówiła do chłopca, obok którego stała, że chce tu zostać i chwilę popatrzeć. Przez te dłuższą chwilę jakoś dziwnie tylko jej oczy stały się bardziej szklące, uśmiech zniknął z twarzy i szybko oddalili się wszyscy znikając pośród innych ludzi…  Wiecie może dlaczego…?

Z pozdrowieniami dla zakochanych, z przestrogą dla tych, co im się tylko wydaje.

Wciąż z uśmiechem

Fot ? Iosif Szasz-Fabian - Fotolia.com
Fot ? Iosif Szasz-Fabian – Fotolia.com

Ksiądz dalej z uśmiechem? Usłyszałem od miej Pani, wraz z którą dzielę „dolę i niedolę” pracy w nowym gimnazjum, w którym obecnie katechizuję. Tak, dla wielu gimnazjum brzmi jak wyrok. Zresztą sam wiele razy reagowałem podobnie, kiedy inni księża czy nauczyciele mówili, że pracują w gimnazjach.

Jak się jednak okazuje, póki co przynajmniej, przeskok pomiędzy szóstymi klasami szkoły podstawowej a klasami gimnazjum nie okazał się dla mnie większym, niż należałoby się tego spodziewać ze względu na różnicę wieku. Co więcej w kwestii rzeczonego uśmiechu, właśnie jego chyba potrzeba moim nowym milusińskim najbardziej. Owszem, nie mam zamiaru publicznie wyrzekać się stanowczości, czasem nawet mocno podniesionego tonu, ale będę upierał się mocno, że uśmiech tym dzieciom jest potrzebny i to bardzo.

Po pięciu czy sześciu katechezach zaczynam dopiero bliżej poznawać moich milusińskich. Często na mój uśmiech odpowiadają szerokim uśmiechem. Tak szerokim, że gdyby nie uszy, niektórzy śmieli by się na okrągło. Co się jednak kryje za ich uśmiechami? Jak bardzo parcie na „bycie zauważonym za wszelką cenę” dojdzie do głosu w ciągu tego roku? Za wcześnie by nawet snuć tu jakiekolwiek przypuszczenia.

Pokolenie, które jakże często zwątpiło w miłość, zanim zdążyło dorosnąć, na przerwach aż „kipi” od „końskich zalotów”, zwracania na siebie uwagi, czasem wręcz wymyśla sposoby i preteksty, aby tylko przez chwilę przykuć czyjąś uwagę. Nie ważne czy rówieśników, nauczyciela czy księdza.

W czasie lekcji zresztą bywa podobnie. Wypracowuję więc od pierwszych dni nowe sposoby reagowania na sytuacje wymagające mojej uwagi. Raz podchodzę (zwłaszcza, jeśli akurat chwilowo leci krótka ilustracja filmowa) aby szepnąć uczniowi prośbę o schowanie telefonu, to znów innym razem patrzę w jego stronę i właśnie uśmiechem próbuję powiedzieć „przecież wiesz, o co chodzi”. Efekty? Jak w życiu, raz zadziała a raz nie.

Dziś proszę ucznia aby „nie ćwiczył kciuka” na lekcji, a on na to, że musi do dziewczyny napisać. Próbuję więc reagować starym, sprawdzonym tekstem: „jak kocha, to zaczeka”, na co słyszę: „nie w dzisiejszych czasach proszę księdza”.

Ot i cała konkluzja  w temacie uśmiechu i wiary w prawdziwą miłość wśród części młodego pokolenia!

„Hej ho, hej ho, do szkoły by się szło…”

naughty girlO nieeee! Usłyszałem już 2 września, kiedy na pierwszej katechezie podałem uczniom, że do wakacji pozostało 298 dni. „Ale dlaczego, nie?” Próbowałem tłumaczyć, jak czas szybko leci i lada chwila dwójka z przodu zamieni się na jedynkę, a później to już wakacje będą na wyciągnięcie ręki.  Nic nie dało. Zresztą nic na siłę. Przynajmniej na początku. Tak się w tym roku złożyło, że po siedemnastu latach pracy poszedłem do gimnazjum.  Spotkanie z tymi, przed którymi wielu odczuwa lęk, złość tudzież inne trudne do opisania uczucia, jakoś specjalnie nie przeraziły mnie. Może dlatego, że już kiedyś miałem roczną przygodę z gimnazjalistami w Śródziemiu, a może zwyczajnie jak odpowiadam tym, którzy próbują mnie testować strasząc gimbazą po dziewięciu latach na lubelskich Tatarach chyba niewiele może mnie już zdziwić i zaskoczyć.

Piszę niewiele, bo pierwsze zaskoczenie przeżyłem już na starcie. Prezentuję moim milusińskim nowy katechizm do klasy trzeciej, i pośród pomruków, że książka po starszym bracie, siostrze, koledze czy koleżance już nie przyda się w tym roku, słyszę tekst stulecia: „Jezus już tyle lat nie żyje, a tu książki do religii zmieniają…”. Ależ Jezus żyje! „Przecież zmartwychwstał” reaguję błyskawicznie, nie wypadając z toku po takim „wyznaniu”. „Jak żyje, to gdzie jest?” słyszę głos nieprzekonanego ucznia. Cóż, wygląda na to, że będę miał co robić w nowej szkole.

Przychodzą kolejne klasy. Jedna z nich ewidentnie próbuje mnie testować, ale nie tracę kontroli. W końcu przypominam sobie jak to bywało w poprzednich szkołach. Zwłaszcza w takich chwilach wracają wspomnienia z Technikum, w którym kiedyś uczyłem. Od pewnego czasu organizowałem dla nich pielgrzymki „Szlakiem Papieskim”. Łagiewniki – Kalwaria Zebrzydowska – Wadowice. Kiedy przyszedł do szkoły pierwszy rocznik, który ukończył gimnazjum, przeszedłem swoisty test. Mniejsza o szczegóły, czym podpadli mi uczniowie, ale po noclegu w Kalwarii, kiedy z samego rana poszliśmy na mszę świętą do kaplicy Matki Bożej, miałem nieodpartą ochotę zamienić kazanie na „wypominki”. Jednak spoglądając od ambonki na moich urwisów powiedziałem to, co dostrzegłem na ich twarzach. Ich wyskoki, niesubordynacja, czasem naprawdę złe zachowanie to zwyczajne wołanie o miłość. Patrzę, a po tych kilku słowach prawdy po policzkach kilku moich uczennic płyną łzy jak grochy. Po mszy św. podchodzi „lider moich „separatystów”  i już nieco bardziej pokornym głosem niż kilkanaście godzin wcześniej oświadcza: „Księdzu, dobre kazanie. Ale niech ksiądz nie mówi już takich rzeczy. Nie chcę się rozkleić przy kumplach. Później poznaję jego historię, jak i innych pierwszaczków. To naprawdę było już nie tylko wołanie, lecz wręcz skomlenie o miłość.

Co więc przyniesie ten rok? Jak odpowiedzieć na zwracanie na siebie uwagi przez spragnionych  miłości i normalności nastolatków? Można sparafrazować słynne już słowa pani Komisarz (in spe) „sorry, taką mamy młodzież”, albo chwycić za różaniec i do boju. Innej opcji nie ma. Liczę więc, że Szanowni Czytelnicy nie pozostawią mnie na placu boju samego. Proszę o niewiele. Zapewnijmy tym dzieciom przyszłość. Otwórzmy im Fundusz Emerytalny w niebie, dodając swój uczynek miłosierdzia w ich intencji. Zapraszam na www.ofewniebie.pl i do dzieła! Wszak Apostoł mówi: „Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia”.