Zastanawiam się, jak to możliwe aby tylu ludzi uważających się za wierzących w Chrystusa i przyjmujących, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną, pomijało milczeniem tak ważne fragmenty Nowego Testamentu, jakim jest rozesłanie uczniów na cały świat, aby NAUCZALI wszystkie narody, udzielając im chrztu w Imię Ojca i syna i Ducha Świętego. Bez żadnej wątpliwości co do intencji Zbawiciela czytamy dalej w Piśmie Świętym, aby uczyć zachowywania pozyskanych uczniów wszystkiego, co Jezus polecił im czynić, zapewniając jednocześnie, że jest z nami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Tymczasem czytając niektórych publicystów, ludzi uważających się za katolików, ma się wrażenie, że Jezus nakazał nie nauczanie, tylko dialogowanie. Nie wskazywanie na przykazania, które należy zachowywać, lecz wypracowywanie kompromisów. O co właściwie więc chodzi? Rozumiem, że dialog, dowartościowany w sposób szczególny w czasach po Soborze Watykańskim II miał być i być powinien narzędziem głoszenia Ewangelii, sposobem wypełniania polecenia Pana we współczesnym świecie. Tymczasem dla niektórych zdaje się on być celem samym w sobie. Wartością nadrzędną nad Prawdą i Dobrem, a tym samym nad Bogiem. Czy to jednak jest jeszcze chrześcijaństwo? Czy to znaczy że ci, którzy oddali życie za wiarę w Chrystusa, to jakaś ekstrema, która nie potrafiła siąść do jednego stołu z Herodem, Neronem, Domicjanem i ich pokroju ludźmi?
Jaki sens ma dialog z ludźmi głoszącymi otwarcie poglądy akceptujące eksterminację chorych, niepełnosprawnych, nienarodzonych? Jak można dialogować z terrorystą, który jedyne co pragnie, to czynić zło, zabijać i gwałcić? Dialog zakłada minimum dobrej woli po obu stronach. Ma sens wtedy, kiedy jest jakaś część wspólna, która może stać się przedmiotem wspólnej troski o dobro. Tymczasem cytując Pismo Święte, „Jaka jest wspólnota Chrystusa z Belialem”? Czyż nie trzeba tu postępować metodą faktów dokonanych? Bezwarunkowo chronić zagrożone życie, jednocześnie uświadamiając społeczeństwo i GŁOSZĄC EWANGELIĘ ŻYCIA?
Jeśli w pewnych sytuacjach dialog jako narzędzie ewangelizacji zwyczajnie się nie sprawdza, to czy w normalnych warunkach nie należy poszukać innego, godnego i bardziej skutecznego narzędzia? Jeśli np. kopiąc dół napotykam na skałę, to czy mam w nią stukać łopatą, aż do złamania trzonka, czy wziąć kilof i pokonać twarde podłoże? Przecież tak postąpiłby każdy, nawet niewykwalifikowany robotnik kopiący dół. Czy więc to, co jest oczywiste dla niewykwalifikowanego pracownika fizycznego przerasta możliwości pojmowania ludzi z tytułami naukowymi, intelektualistów chlubiących się wyrafinowanymi osiągnięciami swoich intelektów?
Niektórzy powiadają, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbierze. Czy tak też stało się w przypadku akcji wrogów życia, chcących straszyć ciałami kalekich dzieci, trudno ocenić, ale za to z całą pewnością można uznać ją za przysłowiowy strzał w kolano, lub ujawnienie prawdziwego oblicza.
Zresztą obrońcy życia od razu wykazali podobieństwo takiego toku myślenia do motywów hitlerowskiej akcji T-4, która polegała na wymordowaniu osób niepełnosprawnych.
Nie wiem kto doradza obecnie w kwestiach PR współczesnym zwolennikom eugeniki, walki z chrześcijaństwem i polskością, ale sam pomysł pokazywania ciężko chorych, upośledzonych dzieci aby w społeczeństwie wywołać odruch przychylności dla rozrywania ich na kawałki przed narodzeniem czy też eksterminacji w inny sposób okazuje się zupełnie chybiony.
Gdyby ci ludzie czytali Ewangelię, wiedzieliby, że już Poncjusz Piłat kazał Jezusa ubiczować i oszpecić a następnie wystawił go na widok publiczny komentując to tragiczne widowisko „Ecce homo – Oto człowiek”. Jednak idąc dalej za słowami Ewangelii zrobił to, sądząc że w ten sposób spacyfikuje nastroje tłumu podburzonego przez faryzeuszy i WZBUDZI LITOŚĆ dla Jezusa, tak aby uniknąć ukrzyżowania Nazarejczyka.
Przeszukując internet, w tym popularny serwis video, można znaleźć przypadki różnych ludzi o zdeformowanym ciele. Są też zdjęcia z wizyty niektórych z nich na audiencjach z ostatnimi papieżami. Zawsze jednak, nawet jeśli ludzkie ciało było wyjątkowo oszpecone, tak że niektórzy nie mogli na nie patrzeć, ludzie ci wzbudzali i wzbudzają litość i współczucie. Zresztą nie tylko papieży, ale także innych, w tym lekarzy, którzy niejednokrotnie deklarowali bezpłatne zaangażowanie, aby pomóc tym ludziom. Nie wiem, jak nawet najbardziej wrogi chrześcijaństwu świat osądziłby tych, którzy zamiast współczucia głosiliby pogląd, że ludzi tych trzeba zabić, bo są to nie ludzie, tylko „istoty”, które cierpią?
Co więc jest powodem tej eksplozji nienawiści w kierunku poczętych dzieci, które mogą przyjść na świat kalekie, lub umrzeć zaraz po urodzeniu? Wiek? Kalectwo? Szpetota ciała? Cierpienie? Jak można ukazywać tragedię człowieka nie po to, aby przyjść mu z pomocą, lecz aby przekonać społeczeństwo, że ktoś taki powinien umrzeć?
Tym, którzy odwracają wzrok od cierpiącego człowieka, chcąc skazać go na śmierć, warto przypomnieć, że człowiek, jakkolwiek nie byłby oszpecony poprzez kalectwo i tak będzie piękniejszy, niż przebierańcy na sodomickich demonstracjach, którzy sami szpecą swoje ciała, obnażając mimowolnie szpetotę swojego wnętrza. Wszak poczęte, kalekie dziecko nie wybierało sobie ułomności. Dorosły człowiek w wieku pozwalającym sądzić iż używa on rozumu, który świadomie kaleczy lub oszpeca swoje ciało już tak. Mimo to jednak nikt z obrońców życia nie postuluje legalizacji dopuszczalności przerywania życia przebierańców z sodomickich demonstracji. Wszak każdy z nas stworzony został na podobieństwo Odwiecznego Piękna, które musimy ocalić, zwłaszcza w wymiarze duchowym.
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej dobiegają końca. Okazuje się, że nawet człowiek żyjący zupełnie poza tym piłkarskim świętem, taki jak ja, co rusz napotyka się na relacje z tego wydarzenia. Czas fascynacji piłką nożną mam od dawna już poza sobą. Pamiętając z dzieciństwa Biało-Czerwonych występujących z powodzeniem w meczu o trzecie miejsce, nie bardzo zyskuję motywację do oglądania mundialu, na którym „nasi” nie występują nawet w słynnych trzech meczach „o” – meczu otwarcia, meczu o wszystko i meczu o honor.
No dobrze, w sumie sport i sportowy patriotyzm to nie do końca to samo. Jednak mimo braku reprezentacji Polski na Mundialu, moją uwagę przykuły dwa wydarzenia. Pierwsze, to istny „zalew memów” dotyczący papieży Benedykta XVI i Franciszka, jaki pojawił się w związku z awansem do finału drużyn z Niemiec i Argentyny. Z tego co wyczytałem w Internecie, nawet rzecznik Jego Świątobliwości dementował „fakt prasowy”, jakoby obaj papieże mieli razem oglądać finał. Taka plotka, to ponoć fantazja kibiców, której granice są mocno umowne. Jeden z memów pokazywał grających w koszulkach narodowych reprezentacji papieży, inny Gwardię Szwajcarską rozdzielającą strefy kibiców Niemiec i Argentyny w Watykanie.
Z jednej strony to dość sympatyczne, ocieplające wizerunek Biskupa Rzymu, kiedy uwaga świata nawet przy sportowym wydarzeniu kieruje się w ich stronę. Z drugiej zaś, trochę szkoda, że owo zainteresowanie świata jest dość powierzchowne. Dotyczy często sportowych zainteresowań, upodobań kulinarnych lub innych ciekawostek z życia papieży, kończy się natomiast, kiedy zabierają oni głos w sprawach wiary i moralności. To smutne. Przecież nie ma konfliktu pomiędzy jednym a drugim. Ukazywane zaś ludzkiego oblicza i zainteresowań najwyższych dostojników Kościoła, powinno ułatwiać dotarcie im z przekazem do opinii światowej. Tymczasem ów świat zdaje się stosować dość zagadkową praktykę. Papieży przedstawia jako kibiców, zaś niekiedy sportowców, aktorów lub innych znanych ludzi kreuje na autorytety w kwestii wiary i moralności.
Druga ciekawostka, o jaką otarłem się w związku z Mundialem to ostatnie mecze drużyny z Brazylii. Wysoka przegrana gospodarzy, to dla wielu było zaskoczenie. Masakra, powiadają inni. Szkoda tylko, że nawet o takiej „masakrze” Biało-Czerwoni wciąż nawet nie mogą pomarzyć. W związku z poprzednimi Mistrzostwami, tyle że Europy, krążył dość wymowny dowcip. Pytano się wówczas, co należy zrobić, kiedy Reprezentacja Polski wygra Euro 2012. Odpowiedź nie pozostawiała złudzeń. Należało bowiem wyłączyć „Fifę”, odejść od komputera i położyć się spać.
Reasumując, czy doczekamy się kiedyś co najmniej takich porażek jak Brazylijczycy? Pewnie tak, kiedy nasza młodzież w Dzień Pański odejdzie od komputerów, pójdzie na poranną Eucharystię a popołudniu zamiast hejtować rówieśników na Facebooku pójdzie pokopać piłkę, jak za dawnych lat… Wszak idąc za sugestią Papieża Franciszka trzeba podkreślić, że z Bogiem zawsze się zwycięża, natomiast bez Boga wszystko jest porażką.
Odwracać kota ogonem, wmawiać jak w zdrowego chorobę, zaklinać rzeczywistość. Czyż to wszystko nie brzmi o wiele lepiej niż twierdzenia typu brednie, głupoty, stek bzdur? Znalazłoby się także kilka jeszcze bardziej mocnych określeń, ale z racji trzymania pewnego poziomu bloga cytował ich nie będę. Wszak w temacie, który chcę poruszyć tym razem nie o formę lecz o treść przede wszystkim chodzi.
Nie raz poruszałem już na blogu temat przekazu, jakim posługujemy się w rozmowach z adwersarzami. Na dowód tego przytaczałem już również nie raz sprawę prawnej ochrony życia w Polsce. Jasne, precyzyjne i kierowane w sposób jednoznaczny do nas Polków nauczanie św. Jana Pawła II nie budziło żadnych wątpliwości. Zabójstwo, holokaust nienarodzonych, prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci – to wszystko utkwiło w naszych myślach i sercach. Lewackie media i protektorzy zbrodniczych procedur nie oszczędzały Papieża Polaka, ale jego przekaz był wyjątkowo spójny. To przyniosło efekty. Podobnie wystawy i pikiety fundacji „Pro” pokazały wbrew szalonym festiwalom nienawiści i serii procesów wrogów życia, że to co dzieje się w trakcie zabijania nienarodzonych dzieci to najohydniejsza zbrodnia.
W ostatnich dniach, mimo wielkiego zaangażowania ludzi dobrej woli w obronę prof. Chazana niepokoi mnie kierowanie dyskusji w pewną werbalną pułapkę. Obserwując nawet profile ludzi o zdecydowanych poglądach odnoszących się z szacunkiem do życia mam wrażenie, że głosiciele cywilizacji śmierci wykonują właśnie pewien karkołomny manewr, który ma zakodować w umysłach Polaków, że sumienie, szacunek dla życia i jakakolwiek moralność poza materialistyczną to domena religii i powinna być zepchnięta jedynie do sfery prywatnej. Tak chcą lewacy, a ponieważ żaden człowiek o niezdeprawowanej osobowości u którego nie zostało jeszcze wyłączone myślenie przyczynowo skutkowe nie mógłby podzielić ich (braku)argumentów, próbują właśnie metodą faktów dokonanych przeforsować wyznawane przez siebie poglądy, i narzucić je reszcie ludzkości.
Przykłady? Proszę bardzo:
Początków medialnego jazgotu w tym temacie nietrudno doszukać się w tzw. deklaracji wiary, którą podpisało kilka tysięcy lekarzy w Polsce. Jako głównego wroga wskazano profesora Chazana. Zapewne uznano, że jeśli zrobi się pokazówkę niszcząc jego, z każdym innym pójdzie już łatwiej. Logika wyznawców lewackich ideologii jest następująca. Polska jest państwem świeckim, lekarz zaś jest zatrudniany przez państwo Polskie. Aborcja w przypadkach dopuszczalnych przez prawo jest prawem pacjentki, więc jak lekarz chce się kierować swoimi poglądami a nie prawem świeckim, niech zmieni pracę.
Chwytliwe, prawda? Gdzie więc jest przekłamanie? Państwo jest świeckie, prawda? Prawda. Urzędnik zatrudniony przez to państwo powinien więc przestrzegać prawa, prawda? Wielu powie, tak, prawda. Przecież władza jest legalna, demokratyczna itd. Otóż nie, nie prawda! Nawet żołnierz w warunkach bojowych nie jest zwolniony z odpowiedzialności za zbrodnicze rozkazy przełożonych i nie ma tu żadnego znaczenia, czy władza jest legalnego pochodzenia, czy nie. Vide proces Norymberski. Wyznawcy lewackich ideologi podnoszą wrzask, że ktoś chce się kierować sumieniem, a nie prawnym bełkotem, jaki sami uchwalili. Dlatego warto powiedzieć, że świeckość państwa oznacza, że państwo nie wkracza w sferę wolności religijnych obywatela, przy czym jest bez różnicy, czy obywatel wierzy w Jedynego Boga, Zeusa, czy też w to, że facet po kastracji jest kobietą. To sfera wolności obywatelskich. Tylko na miły Bóg, dlaczego wyznawcy lewackiej ideologii chcą zakazać postępowania wg własnych przekonań katolikom, a swoją wiarę zapisać w paragrafach i karać tych, którzy mają czelność twierdzić inaczej?! No tak, ale lekarze odmawiający aborcji powołują się na sumienie, to zaś odwołuje się do norm religijnych, prawda? Więc…? Jak wspomniałem, skoro państwo jest świeckie, nie ma prawa dyskryminować obywatela za jego przekonania dopóki nie pogwałci prawa, ale nie mylmy prawa, z normami uchwalonymi przez kogokolwiek. Prawo, jakiemu podlegamy bez wyjątku, bez względu na wyznanie, poglądy i inne różnice, to PRAWO NATURALNE. Ono było podstawą osądzenia zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze. Podstawowe założenia prawa naturalnego odwołują się do natury człowieka. Do tego, kim jest człowiek. Stąd podstawą prawa naturalnego jest prawo do życia, do przekazywania życia i spełnienia życia poprzez poznanie dobra i podążanie za nim, czyli wybór dobra. Jakiekolwiek rozporządzenie, ustawa, wyrok wydany przez człowieka jeśli jest sprzeczne z prawem naturalnym zwyczajnie nie obowiązuje, jest warte tyle samo, co polecenie „kup pan cegłę za 100 złotych” wykrzyczane przez osiedlowego zbira, spotkanego sam na sam w wąskiej ulicy. Niektórzy mu się podporządkują, jedni ze strachu, inni dla świętego spokoju, jeszcze inni z litości nad biednym obwiesiem, z którym, los obszedł się tak brutalnie, że musi „handlować gruzem po zawyżonych cenach”. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z bandyctwem. Stąd też sprzeciw wobec takiej bandyckiej postawy jest nie tylko prawem, ale obowiązkiem prawego obywatela. Podobnie w przypadku tzw. aborcji. Jest ona zgodnie z posiadaną przez nas wiedzą, nie tylko wiarą, odebraniem życia „indywidualnej substancji rozumnej (ludzkiej) natury”, więc zabójstwem osoby ludzkiej! Żadna lewacka ustawa tego nie zmieni.
„W świeckim państwie Ewangelia nie może być ważniejsza od konstytucji”, oznajmia belferskim tonem jeden z polityków przełomu epok, a wielu „biednych”katolików mu wtóruje, no bo jak to, przecież państwo jest świeckie, prawda? Ciekawa sztuczka retoryczna, bo sporze tym nie chodzi o prymat religii nad prawem stanowionym, ale prymat prawa naturalnego nad prawem stanowionym! Dla przykładu, jeśli władza któregoś dnia przegłosuje że dwa razy dwa jest pięć, rozumiem, że pozbawi pracy nauczycieli, którzy będą uczyć że cztery? Pokorny zaś obywatel powinien przestrzegać prawa, prawda? Podobnie, jeśli Unia wyda dyrektywę, że każdy dentysta ma wyrywać zdrowe zęby pacjentom, a wstawiać implanty, to zakaże się praktyki tym stomatologom, którzy będą zęby leczyć, a nie automatycznie zamieniać zęby na implanty, prawda? No może wtedy łaskawie odeśle pacjenta do innego dentysty, który będzie pokornym sługą Systemu. Tylko co to za lekarz, który leczy nie zgodnie ze stanem posiadanej wiedzy, a tak, jak mu pacjent lub jakiś komisarz każe?
Na koniec jeszcze jedna bzdura wyznawców lewackich ideologii. Demokracja, wg nich ma być ostateczną normą. Cóż, przynajmniej w Polsce uchwalili nawet demokratycznie, konstytucję, która zawiera zapis, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety? I co? Próbują ją zmienić, czy szukają sztuczek prawnych, żeby wprowadzić różne homozwiązki? Ta sama konstytucja zawiera zapis o prawie do życia? I co? Jak jej przestrzegają? Demokracja zaś to ponoć rządy większości? Dlaczego więc mamy żyć w dyktaturze różnych mniejszości, jeśli są one na rękę wyznawcom lewackich ideologii? Czyż to nie jest oczywiste?
Więc ostatnie pytanie, na które sam nie znajduję odpowiedzi: Ja to możliwe, że tylu normalnych ludzi wierzy w brednie lewackich ideologów i w rytm ich melodii godzi się na odwracanie kota ogonem?
Wtem tłum przyprowadził Dziecko do Człowieka. Postawili je przed nim i zażądali: – „Chcemy, aby zostało rozszarpane!” Ale Człowiek zdumiał się i zapytał: – „Cóż złego ono uczyniło”?
– „Jest chore, więc i tak umrze, więc powyrywaj mu nóżki i rączki, a chorą główkę zmiażdż i wyrzuć precz!”, odpowiedział tłum orków, trolli i Nazg?li, słowem klakierów nazywających samych siebie mędrcami.
– „Ale ja jestem Człowiekiem, a ponadto kiedyś zostałem Strażnikiem Życia. Więc jeśli dziecko jest chore otoczę je opieką i miłością, a jeśli i tak odejdzie, będę współczuł jego matce i pomogę jej przejść przez ten trudny czas”, odrzekł Człowiek.
Jednak tłum nazywających samych siebie mędrcami rozgniewał się na te słowa i zaczął krzyczeć: „Któż ci powiedział, że jesteś Strażnikiem Życia? Jesteś tylko podwładnym Sauroan, władcy Mordoru. To On decyduje, kto ma prawo żyć, a kto ma zostać rozszarpany na kawałki! Z woli Saurona zostało zaprojektowane to dziecko, a teraz z jego woli masz je rozszarpać na kawałki!”
Człowiek jednak nie uląkł się i zaczął myśleć jak ocalić Dziecko. Tłum jednak naciskał. „Jeśli je uratujesz, nie jesteś sługą Saurona. Poza Sauronem nie mamy króla!” krzyczeli.
Człowiek więc zapytał dziecka: „Cóż złego uczyniłeś? Dlaczego tak bardzo pragną twojej śmierci?” Lecz Dziecko milczało. Wyszedł więc Człowiek do ziejącego nienawiścią tłumu i powiedział: „Nie znajduję w Dziecku żadnej winy!”
Tymczasem tłum nazywających samych siebie mędrcami zaczął grozić Człowiekowi. Pożałujesz swojej decyzji! Tymczasem jeden z trolli sprawujących władzę w imieniu Saurona zawyrokował: „Precz z Człowiekiem. Taki nie może być Strażnikiem Życia. Nie potrzebujemy ludzi, bo oni mają SUMIENIE. Trzeba nam posłusznych sług Saurona.”
Człowiek próbował jeszcze cokolwiek mówić, ale tłum nazywających samych siebie mędrcami orków, trolli i Nazg?li wrzeszczał tym głośniej: „Precz, precz z nimi. Człowieka wypędzić, a dziecko rozszarpać na kawałki!”
Słuchało tego wszystkiego Dziecko, i posmutniało. Po jego chorej główce spłynęła łza, bo być odrzuconym, boli bardziej, niż jakakolwiek inna choroba. Tak bardzo chciało stanąć w obronie Człowieka, ale wydało z siebie tylko niemy krzyk. Wtem obok dziecka stanęła biała, cudowna Postać.
„Nie chcą cię tutaj”, powiedziała owa Cudowna Postać, ale Dziecko nic nie odpowiedziało i tylko spuściło chorą główkę. „Chodź ze mną”, powiedziała Postać, lecz dziecko zdawało się spoglądać pytającym wzrokiem: „Gdzie?”
– „Do Domu” Powiedziała Postać. „A jeśli tam też mnie nie będą chcieli”, zdawało się dalej pytać Dziecko. W” Domu czekają na ciebie Ludzie”, powiedziała Postać. „Czeka też Syn Człowieczy.”
„Kim jest Syn Człowieczy?” Wciąż pytało wzrokiem Dziecko? Dziecko i Postać nie wypowiadały już więcej słów, lecz słowo Dom zdawało się mieć zupełnie inne znaczenie, niż Mordor, Kraina Saurona. Postać wyciągnęła w kierunku Dziecka swą rękę, lecz Dziecko bało się podać swoją maleńką rączkę. Postać szybko zrozumiała, czego lęka się Dziecko. „Nie bój się, w Domu nie ma orków, trolli i Nazg?li. W Domu są tylko Ludzie i ON. TEN, KTÓRY JEST MIŁOŚCIĄ,” Powiedziała Postać. „Nie bój się. ON otrze z Twojego oczka łzę i Cię przytuli, bo ON Cię kocha. Jesteś Jego Dzieckiem.”
Postać i Dziecko poszli więc do Domu, pozostawiając w oddali tłum, który coraz głośniej znęcał się nad Człowiekiem
?Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników?? ? powiedział kiedyś św. Augustyn. My, Niemcy, wiemy z własnego doświadczenia, że słowa te nie są czczymi pogróżkami. Przeżyliśmy oddzielenie się władzy od prawa, przeciwstawienie się władzy prawu, podeptania przez nią prawa, tak iż państwo stało się narzędziem niszczenia prawa ? stało się bardzo dobrze zorganizowaną bandą złoczyńców, która mogła zagrozić całemu światu i zepchnąć go na skraj przepaści. Służba prawu i zwalczanie panowania niesprawiedliwości jest i pozostaje podstawowym zadaniem polityka. W tej historycznej chwili, gdy człowiek osiągnął władzę dotychczas niewyobrażalną, zadanie to staje się szczególnie naglące. Człowiek jest w stanie zniszczyć świat; może manipulować samym sobą. Może, by tak rzec, tworzyć byty ludzkie i usuwać inne istoty z bycia ludźmi.
Benedykt XVI, 22.09.2011 r
Cytowane powyżej słowa Ojca Świętego doskonale opisują kierunek, w którym zmierzają niektóre kraje. U podstaw politycznego i moralnego łajdactwa leży oddzielenie prawa od władzy. Uczynienie z władzy narzędzia niszczenia prawa.
Represjonowanie lekarza za postępowanie zgodne z prawem naturalnym, promocja sodomii, żonglerka kłamstw i dwulicowości, jakiej jesteśmy świadkami każą nam wszystkim zadać sobie pytanie, czy nie stanęliśmy już w miejscu, przed którym wielki papież przestrzegał cały świat przemawiając do polityków w swoim ojczystym kraju.
Najbardziej jednak przeraża fakt, że na czele krucjaty przeciwko moralności stanęli politycy, którzy przyznają się do katolicyzmu, a nawet niektórzy w przeszłości szczycili się publicznie przynależnością do wspólnot modlitewnych.
Cóż, szatan jest ojcem kłamstwa. Jego pozorny sukces polega na tym, że miesza dobro i zło, kłamstwo i prawdę, piękno i brzydotę. Wszystko po to, aby „zwieść także wybranych”. Święty papież, Jan Paweł II wołał: „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości”. Przypominał, że Polska potrzebuje ludzi sumienia. Dziś ludzie, którzy wówczas bili mu brawo i fotografowali się z nim publicznie, prześladują ludzi sumienia. Czy nie czas więc „uprzątnąć dom ojczysty” cywilizowanymi metodami, jakie mamy do dyspozycji w tzw. demokratycznym państwie, zanim będzie za późno, jak w czasach, o których mówił Benedykt XVI? Jak długo można udawać że pada deszcz, kiedy inni plują nam w twarz? Przecież to ani chrześcijańskie, ani ludzkie!
„Już taki jestem zimny drań I dobrze mi z tym, bez dwóch zdań, bo w tym jest rzeczy sedno, Ze jest mi wszystko jedno, Już taki jestem zimny drań…”
śpiewał Eugeniusz Bodo w starym, przedwojennym filmie „Pieśniarz Warszawy”. Po tak wielu latach, czytając codzienne doniesienia medialne związane z nagrywaniem coraz to innych osób na eksponowanych stanowiskach, i przyzwyczajając się powoli do ich całkiem dobrego samopoczucia oraz reakcji pełnej bezkarności, zdaje się, że owe wersety pasują jak ulał do przewodniego tematu tegorocznego sezonu ogórkowego w mediach.
Choć może zabrzmieć to jak gorzka ironia, problem jest jednak znacznie głębszy, niż demoralizacja rodzimych elit politycznych. Przed kilkunastu laty jedna z polskojęzycznych stacji telewizyjnych wyemitowała program zainspirowany pomysłem z powieści G. Orwella a oparty na zasadzie podglądactwa Big Brother. Chętnych do zamknięcia się w domu bez wyjścia, naszpikowanym kamerami, poprzez które patrzy tajemniczy i wielemogący „Wielki Brat” ponoć nie brakowało. Cóż, pieniądze dla wielu potrafią być dość mocno przekonywującym argumentem. Po sukcesie medialnym owego przedsięwzięcia było jeszcze kilka edycji, coraz bardziej prostackich i wulgarnych. W końcu, jak się okazuje, Anno Domini 2014, społeczeństwo „dojrzało” do edycji „Wielkiego Brata”, którym okazują się być ponoć kelnerzy, dziennikarze i przedsiębiorcy, a rolę główną odgrywają wyluzowani politycy.
Internet od razu zaroił się od memów, komentarzy, pełnych bezsilności głosów protestu, by koniec końców powoli znudzić się tym tematem. Wielu w końcu powie, no co, przecież to swoi ludzie, a jak wypili, to i języki im się rozwiązały. Poza tym, jeśli nie oni, to KTO? I tu dochodzimy do drugoplanowej, lecz niezwykle ważnej postaci z „Roku 1984” G. Orwella, jakim był Emmanuel Goldstein. Taaak, postać, którą straszono nie tylko dzieci, wróg ustroju i systemu, przez którego w czasie przerw w zakładach pracy urządzano „kwadranse nienawiści”. Samo słuchanie go było myślozbrodnią. Widząc jego zdjęcie należało zachowywać się rozgniewane i rozzuchwalone niemowlę! Krzyczeć, zatykać sobie uszy, pluć, kopać i Bóg wie co jeszcze.
Seans, który obserwujemy od pewnego czasu wydaje się być wręcz esencją Orwellowskiego świata. Szpitale, które muszą zabijać. Politycy, którzy prywatnie prezentują poglądy dokładnie odwrotne do głoszonych publicznie, sumienie przedstawiane jako synonim bezduszności i prawo z którego jeszcze nie udało się wykorzenić resztek zatrważających przepisów eugenicznych jako najbardziej humanitarne rozwiązania na świecie. Słowem system, w którym kłamstwo jest urzędową prawdą a wolność zniewoleniem mamy już chyba na wyciągnięcie ręki.
Koniec końców zaś, okazuje się, że aby to zmienić, nie wystarczy zmienić urzędujących lub stojących w kolejce po władzę polityków. Gdyby tak było, wybory zapewne już dawno byłyby zakazane. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest porzucenie mentalności „Wielkiego Brata” a zwrócenie się na nowo ku „Wielkiemu Ojcu”, Który jest w niebie. On też wszystko widzi i wszystko wie. Jednak różni się zasadniczo tym od Wielkiego Brata, że dla Niego Sumienie, Prawda, Piękno, Dobro i Miłość wciąż mają to samo znaczenie. Dla Niego jesteśmy ukochanymi dziećmi, które pragnie obdarować szczęściem i miłością. Dlatego od nas wymaga, po to daje nam przykazania. Jeśli więc nie obronimy sumienia w życiu publicznym i politycznym, będziemy patrzeć jak coraz to nowe osobistości życia publicznego będą zachowywać się w myśl wersetów z cytowanej przeze mnie piosenki:
„Moja niania nad kołyską, tak śpiewała mi co dzień, Że zdobędę w życiu wszystko, że usunę wszystkich w cień… No i prawdy była blisko, ale w tem jest właśnie sęk, Że chodzę sobie, nic nie robię i to jest mój wdzięk…”
Kiedy człowiek jedzie po raz kolejny w te same góry, gdy wchodzi się raz jeszcze na te same szczyty, podziwia się te same, a jednak jakże różne widoki, odkrywając za każdym razem coś niesamowitego i nowego w ich pięknie, warto pokusi się o refleksję, dotyczącą podejmowania nowych wyzwań i zdobywaniu nowych, życiowych szczytów.
Zmiana w obowiązkach, przejście z jednej parafii do innej, to przecież wchodzenie niby na tę samą górę, bo jak powiadają, wszędzie są i będą ludzie, którym trzeba będzie głosić Ewangelię, a jednak to przecież wspinaczka na inny, niezdobyty jeszcze szczyt.
W górach natomiast bywa właśnie tak, że tylko niezdobyte jeszcze przez nas szczyty wydają się wyższe, niż są w rzeczywistości i trudniejsze w podejściu, niż okazują się nimi być podczas wędrówki górskimi szlakami.
Warto tę uwagę dedykować wszystkim, dla których te wakacje, to koniec „starego” i początek „nowego”. Spośród tych „nowych” rzeczy, na portalach społecznościowych dominują wpisy uczniów, kończących jeden etap edukacyjny w swoim życiu, a zaczynających nowy. Sam osobiście patrząc na młodszych kolegów czy to przychodzących w moje miejsce do byłej parafii, czy też rozpoczynających dopiero swoją posługę kapłańską po święceniach, wspominam chwile, gdy sam zaczynałem moje posługiwanie, zmiany na poprzednich parafiach, jak też szkoły, w których uczyłem katechezy, i uczyłem się prowadzić katechezę. Żaden ze „zdobytych” duszpasterskich szczytów, nie okazał się trudniejszym, niż wydawał się nim być przed wyruszeniem na szlak „duszpasterskiej przygody”.
Tym wszystkim natomiast, którzy w ostatnich dniach „złapali dolinę”, na skutek zmian, nie dostania się do wymarzonej szkoły, czy na wyśniony kierunek studiów, warto przypomnieć, że tam, gdzie się obecnie znaleźli też będą ludzie, a w każdej, dosłownie, w każdej, nawet najbardziej koszmarnej sytuacji, zawsze można znaleźć jakiegoś człowieka, którego warto napisać nawet przez duże „C”. Trzeba tylko dobrze się rozejrzeć, zdobyć się na uśmiech, nawet przez zaciśnięte zęby, i mocno wierzyć w to, że „Pan Bóg jest, mimo mędrców różnych, mądrych tez. Mimo tego, że nie wierzą.”
Czas zaś leci szybko, i dlatego nie warto go marnować na rozpamiętywanie, „co by było gdyby”, lub uciekać w nierealny świat zapominając o tym, który nas otacza. W najgorszym zaś przypadku, można przypomnieć sobie to, co mawiają w sytuacjach „życiowych dolin” starzy górale”, mówiąc, że „rok to i z jeżem w betoniarce da się wytrzymać”. Póki co jednak, zamiast wpadać w „doliny”, pamiętajmy o słowach Psalmisty, który pisze:
„Wznoszę swe oczy ku górom:
Skądże nadejdzie mi pomoc?
Pomoc mi przyjdzie od Pana,
co stworzył niebo i ziemię.
On nie pozwoli zachwiać się twej nodze
ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże.
Oto nie zdrzemnie się
ani nie zaśnie
Ten, który czuwa nad Izraelem.
Pan cię strzeże,
Pan twoim cieniem
przy twym boku prawym.
Za dnia nie porazi cię słońce
ni księżyc wśród nocy.
Pan cię uchroni od zła wszelkiego:
czuwa nad twoim życiem.
Pan będzie strzegł
twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy.”
Gorący czas zmian w Archidiecezji, przeprowadzek, zakończenia roku szkolnego i innych niecierpiących zwłoki spraw powoli zdaje się ustępować miejsca wakacjom, urlopom, czasowi wypoczynku i relaksu. Poznawanie nowych zadań, przejmowanie powierzonych obowiązków dopiero nadejdzie. Teraz trzeba odpocząć.
W takich jednak chwilach, kiedy w głowie niczym trailer z dobrego filmu przewijają się setki obrazów, fragmenty dialogów i wspomnienia z minionych lat, myśli biegną przede wszystkim do moich przyjaciół.
Na zboczu beskidzkiej góry, nad którym Dobry Bóg rozpostarł gwiaździste niebo myśli biegną do chwil wspólnie spędzonych, do ludzi, którzy tu przyjeżdżali, do tych niezapomnianych ognisk, wschodów słońca i grilla rozpalanego o trzeciej nad ranem. Pytania o jutro, które wyznaczają bieg mego urlopu przywołują te chwile, kiedy wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Zwykle jednak momenty te bywały ulotne a życie, jak wymagający trener nie pozwalając upoić się chwilami sukcesu, fundowało co raz kolejne zmagania, stawiając często zdania, które jak je postrzegam z perspektywy czasu, można było wykonać tylko dzięki Bożej pomocy i obecności ludzi dobrej woli.
O przyjaźni powiedziano już tak bardzo wiele, ale tego wieczoru, kiedy w górskiej wiosce gasną kolejne światła, mam przed oczami podarowane przez przyjaciół pamiątki i zdjęcie zrobione telefonem Oli. Wracam znów do tamtego wieczoru i chcę Wam raz jeszcze powiedzieć Bóg zapłać młodzi przyjaciele. W świecie, gdzie o wiarę z dnia na dzień coraz trudniej, gdzie ciągle przybywa pustych ławek w kościele, dziękuję Wam Kochani, za waszą troskę o innych, o swoje własne dusze, o dobro Kościoła.
Kasiu, dziękuję za to spotkanie w przyjacielskim gronie. Będę też pamiętał długo tamtą, zimową kolędę, kiedy trzeba było tak wiele wyjaśnić, gdy na chwilę podjęliśmy trud odzyskania dla Boga tych biednych, wątpiących dzieci.
„Pajęczynko”, może kiedyś Bóg da Wam choć przez jedną chwilę zrozumieć, dlaczego tak bardzo chcieliśmy Wam przybliżyć Boga. Po co były te spotkania i czemu miało służyć umawianie się na mszę świętą z tymi, których rodziny nie chodzą do kościoła. Może przypomnicie sobie ów „Zapach fiołków” ze szkolnego spektaklu i zrozumiecie, że choćby Was opuścili ojciec Wasz i matka, wszyscy mamy Ojca w niebie, który zawsze jest z nami, choć czasem trudno w to wierzyć…
Olu, uśmiechnięta chrześnico, o przebudzonej wierze. Walcz nie tylko na boisku, walcz o czas dla Boga, i prowadź innych do Boga. Dziękuję Ci za twoje artykuły, za promienny uśmiech, za pokazanie, że są słowa proste, którymi wciąż można mówić i trafiać do młodego człowieka. Dziękuję za modlitwę i za zwykłą ludzką życzliwość.
Siostro Joanno, legendo „dwudziestej siódmej”. Przecież my mieliśmy się nigdy nie dogadać? Jak ogień z wodą narobiliśmy „pary” i ponieważ kiedy walczy się dla Królestwa, najważniejsze, aby owa para nie poszła w gwizdek, lecz wprawiła w ruch parową maszynę, aby pokazać tym, dla których jedyny kontakt z Bogiem to katecheza w szkole, że są Bożymi dziećmi, że komuś choć trochę jeszcze na nich zależy. Dziękuję za te trudne chwile, za modlitwę i za bieg po zwycięstwo dla Pana.
Zwyciężać dla Pana nie tylko na boisku, uczyliśmy się przecież na tak wiele sposobów. Ministranci, Klub na Opoce, kurs do bierzmowania tego i zeszłoroczny. Mateusz, Krzycho i Adrian – chluby parafialnej asysty. Dzięki za czas, za zrozumienie i Waszą obecność. Moi młodzi blogerzy – Weronika z cudownym świadectwem o prawdziwej miłości, Paweł – z cierpliwością do kamery, komputera i mnie osobiście. Opokowicze, Rzymianie, słowem Przyjaciele. Nie sposób wszystkich wymienić, wszystkim podziękować. Niech Bóg Was dalej prowadzi, niech błogosławi i strzeże. Nie mówię żegnajcie, lecz „do zobaczenia”.