Zastanawiam się, jak to możliwe aby tylu ludzi uważających się za wierzących w Chrystusa i przyjmujących, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną, pomijało milczeniem tak ważne fragmenty Nowego Testamentu, jakim jest rozesłanie uczniów na cały świat, aby NAUCZALI wszystkie narody, udzielając im chrztu w Imię Ojca i syna i Ducha Świętego. Bez żadnej wątpliwości co do intencji Zbawiciela czytamy dalej w Piśmie Świętym, aby uczyć zachowywania pozyskanych uczniów wszystkiego, co Jezus polecił im czynić, zapewniając jednocześnie, że jest z nami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Tymczasem czytając niektórych publicystów, ludzi uważających się za katolików, ma się wrażenie, że Jezus nakazał nie nauczanie, tylko dialogowanie. Nie wskazywanie na przykazania, które należy zachowywać, lecz wypracowywanie kompromisów. O co właściwie więc chodzi? Rozumiem, że dialog, dowartościowany w sposób szczególny w czasach po Soborze Watykańskim II miał być i być powinien narzędziem głoszenia Ewangelii, sposobem wypełniania polecenia Pana we współczesnym świecie. Tymczasem dla niektórych zdaje się on być celem samym w sobie. Wartością nadrzędną nad Prawdą i Dobrem, a tym samym nad Bogiem. Czy to jednak jest jeszcze chrześcijaństwo? Czy to znaczy że ci, którzy oddali życie za wiarę w Chrystusa, to jakaś ekstrema, która nie potrafiła siąść do jednego stołu z Herodem, Neronem, Domicjanem i ich pokroju ludźmi?
Jaki sens ma dialog z ludźmi głoszącymi otwarcie poglądy akceptujące eksterminację chorych, niepełnosprawnych, nienarodzonych? Jak można dialogować z terrorystą, który jedyne co pragnie, to czynić zło, zabijać i gwałcić? Dialog zakłada minimum dobrej woli po obu stronach. Ma sens wtedy, kiedy jest jakaś część wspólna, która może stać się przedmiotem wspólnej troski o dobro. Tymczasem cytując Pismo Święte, „Jaka jest wspólnota Chrystusa z Belialem”? Czyż nie trzeba tu postępować metodą faktów dokonanych? Bezwarunkowo chronić zagrożone życie, jednocześnie uświadamiając społeczeństwo i GŁOSZĄC EWANGELIĘ ŻYCIA?
Jeśli w pewnych sytuacjach dialog jako narzędzie ewangelizacji zwyczajnie się nie sprawdza, to czy w normalnych warunkach nie należy poszukać innego, godnego i bardziej skutecznego narzędzia? Jeśli np. kopiąc dół napotykam na skałę, to czy mam w nią stukać łopatą, aż do złamania trzonka, czy wziąć kilof i pokonać twarde podłoże? Przecież tak postąpiłby każdy, nawet niewykwalifikowany robotnik kopiący dół. Czy więc to, co jest oczywiste dla niewykwalifikowanego pracownika fizycznego przerasta możliwości pojmowania ludzi z tytułami naukowymi, intelektualistów chlubiących się wyrafinowanymi osiągnięciami swoich intelektów?