Pecunia non olet – pieniądze nie śmierdzą, mawiali starożytni Rzymianie, a współcześni ludzie, nie posługujący się już łaciną, wszystko jedno czy biegli w znajomości historii owego Imperium, czy też niepotrafiący wymienić nawet jednego imienia spośród historycznych cesarzy Rzymskich, biedni czy bogaci zdają się nie kwestionować tego porzekadła.
Zanim jednak wgryzę się w temat, pozwolę sobie przytoczyć scenkę – zresztą nie jedyną – w tym dzisiejszym wpisie, której sam bylem jednym z bohaterów. Otóż pewnego razu w Bazylice Świętego Piotra (gdzie w młodości pracowałem dorabiając nieco do stypendium) moją uwagę przykuła grupka mężczyzn, żywo dyskutująca o czymś w pobliżu jednego z konfesjonałów. Przechodząc obok nich zostałem zagadnięty pytaniem, które stawiają przedszkolaki wzięte pierwszy raz do kościoła.
– „Che cosa ??” Czyli „Co to jest?”
Zapytał jeden z nich wskazując na konfesjonał. A jako że młodość ma swoje prawa i człowiek dopiero z czasem zaczyna pojmować, że odpowiadanie pytaniem na pytanie nie jest oznaką kunsztu konwersacji, bez wahania zagadnąłem, czy mój rozmówca jest katolikiem. Okazało się, że owi panowie to wyznawcy Allaha. Zacząłem więc zwięźle i krótko tłumaczyć, że to jest miejsce, gdzie siedzi kapłan, a wierni, którzy chcą zmienić swoje życie na lepsze, podchodzą, wyznają swoje winy, kapłan zaś w imieniu Boga odpuszcza im je, udzielając rozgrzeszenia. Dumny z siebie, że pomogłem braciom po linii Abrahama zrozumieć nieco lepiej rzymski katolicyzm, zupełnie dałem się zaskoczyć kolejnym pytaniem:
– „Ile on tak przeżyje?” Zapytał ów muzułmanin w średnim wieku.
– „Scusa, ma non capisco” – „przepraszam, nie rozumiem” odparłem.
– Ile żyje taki kapłan, jak go zamkniecie w tym konfesjonale.
Okazało się, że spadkobiercy uczniów Proroka wyobrażali sobie, że kapłan zamyka się w konfesjonale na zawsze. No bo przecież jak ofiara to ofiara. Muzułmanom czego jak czego ale świadomości poświęceń i ofiary nie można odmówić
Tutaj też pozwolę sobie na czasowy przeskok o dwadzieścia lat i opowiem o drugiej scence, rodem z kancelarii parafialnej.
Otóż starsza pani wchodząc już od drzwi oznajmia głośno, że przyszła zamówić intencję mszalną. Biorę więc księgę intencji, sprawdzam terminy, proponuję najbardziej dogodny, po czym słyszę grzeczne, ale stanowcze:
– Ile, proszę księdza?
Odpowiadam krótko.
– Proszę Pani, to jest ofiara.
– No ale ile, bo to sąsiadka mnie prosiła?
Tłumaczę więc cierpliwie i grzecznie, że ofiara to jest ofiara, i skoro jest tak miła, że chce usłużyć sąsiadce, może ją zapytać ile chce ofiarować i tyle zostawić. Niestety, jak mawiali starożytni, niekoniecznie Rzymianie, tłumaczyć cokolwiek w tym przypadku, to jak grochem o ścianę słyszę znów „ILE?”
A jako że i ja potrafię być stanowczy, i staram się wyjaśnić co tom jest ofiara, kładzie więc owa pani banknot mówiąc, że to nie jej, więc ona nie wie. Dopytuje więc, czy chce zostawić mniej, wtedy wydam do sumy, którą chce ofiarować. I tu znów, jak mówią tym razem współcześni: „surprise”. Zanim zdążyłem zadać kolejne pytanie, wyciągnąć rękę po banknot lub powiedzieć „Bóg zapłać za ofiarę” kobieta mierzy mnie wzrokiem i pyta dziwnym tonem:
– A słyszał ksiądz, co mówi Ojciec Święty, Franciszek?
Mea culpa, nie wytrzymałem i grzecznie ale stanowczo odpowiadam.
– Owszem, słyszałem i czytałem i to nawet całą wypowiedź Ojca Świętego, a nie tylko wyrwane z kontekstu zdania, z rozkoszą uroczych manipulatorów powtarzane przez media. Kobieta spochmurniała, zostawiła banknot i wychodząc z kancelarii rzuciła na odchodne:
– No wie ksiądz, ja też nie jestem za tym, bo ksiądz też musi z czegoś żyć i coś jeść… To ja powiem sąsiadce, że tyle teraz trza dać, bo tyle wszyscy dają…
Cóż za wyrozumiałość?! Domyśliłem się tylko, że chodziło o to, aby ofiara była ofiarą, a w wolej manipulacji, przepraszam „interpretacji”
mediów najlepiej, żeby jej wcale nie było.
Niestety kobieta wyszła i nie było już czasu na dalsze tłumaczenia słów Ojca Świętego, a mnie przypomniał się właśnie opisany wcześniej epizod z młodości zakończony niezrozumiałym pytaniem: „Ile on tak przeżyje w tym konfesjonale”?
Zastanawiam się tylko, jak pogodzić w tych trudnych i kryzysowych czasach oczekiwania, by nie oczekiwać żadnych ofiar, a coraz więcej dawać. Z siebie i od siebie. Wiem, że są ludzie, dla których złotówka, to kwestia śniadania dla dzieci, i wówczas, trzeba mieć wyobraźnię miłosierdzia, ale wiem też, jak bardzo wszyscy – duchowni i świeccy ponosimy porażkę gubiąc postawę ofiary. Są posługi, gdzie nie ma żadnych ofiar, a jeszcze trzeba np. na cmentarz dojechać. Samochodem, a jak wysiądzie samochód, to taksówką, bo układ obowiązków i godzina posługi wyklucza oczekiwanie na komunikację miejską. Ale są też takie, których hojność wynagrodzi w dwójnasób poniesioną wcześniej ofiarę. Bo ofiara, to cząstka siebie. To rezygnacja z czegoś, motywowana szlachetnym celem. Ile jednak można przeżyć w ogóle nie oczekując ofiar, jak chciałyby ostatnio niektóre media? Nie wiem. Pewnie tyle samo, gdyby kapłan zamykał się w konfesjonale niczym w bunkrze głodowym służąc wiernym bez jedzenia i picia, póki nie opadnie z sił.
Mentalność urzędniczo bazarowa wkroczyła w życie wielu z nas. Duchownych i świeckich. Towar i zapłata. Usługa i gratyfikacja… Tylko gdzie w tym wszystkim jest Ewangelia i Jezusowe: „Gdy do jakiego miasta wejdziecie jedzcie i pijcie co wam podadzą, bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę.”? Całe szczęście, że napisane jest też: „Nie troszczcie się zbytnio o jutro, bo dosyć dzień ma swojej biedy”. Tego doświadczałem i wciąż doświadczam, Bo Pan jest moim Pasterzem… I za to Bogu dzięki!
co mnie irytuje nie ma zdania : ,, co łaska ,, tylko ksiądz mówi konkretną sumę , np. za ślub w naszym pięknym kościele dodam że były tp pierwszy ślub , gołe ściany , cegły poprostu budowa ks. zawołał 500zl nie wliczając zapowiedzi troche za dużo bo kto zarabia 500 zł w godzine ?
Przyznam, unikam i staram się delikatnie perswadować, gdy ktoś używa sformułowania „co łaska”. Wzięło się ono z zakonów żebraczych, natomiast ksiądz diecezjalny nigdy do żebraczego stylu życia się nie zobowiązywał. Jest zobowiązany do tego, aby terminowo (ślub, pogrzeb, chrzest i inne posługi) służyć wiernym i musi mieć na to środki. Inaczej, zwłaszcza jeśli jest zaangażowany nie ogarnie swoich obowiązków. Zdecydowanie sam używam i namawiam do używania słowa „ofiara”. Ofiara bowiem z jednej strony wyklucza „cennikowanie” posług, z drugiej oznacza, że obie strony coś dają od siebie. Z czegoś rezygnują, aby służyć Bogu i ludziom. Boli mnie, choć staram się nie robić ludziom wymówek, gdy przy okazji ślubów czy pogrzebów widzę ekstra oprawę, dodatkowe usługi, za które trzeba było słono zapłacić, a w kancelarii ksiądz zostaje potraktowany na poziomie finansowym „worka na zwłoki”… Przykro mi, gdy widzę scenariusz rodem z bajki, a ofiara jest tym, co zostało… Nie tak dawno temu mój przyjaciel podzielił się ze mną świadectwem, jak przy okazji ślubu wytłumaczono mu słowo „ofiara”. Mówił tak. „Ksiądz nam powiedział, ofiara, to jakieś wyrzeczenie. To musi choć troszkę zaboleć, ale nie za bardzo. Dla jednego może to być złotówka, dla drugiego tysiąc.” Proszę też zrozumieć, że ofiary składane przy okazji posług nie idą w całości dla danego księdza. Ze wspomnianych 500 zł, przy dużej parafii dla księdza mogło pójść od 40 do 90 zł. Nie bronię „cenników”, bo one z ofiarą nie mają nic wspólnego, ale staram się wytłumaczyć, że ksiądz też człowiek. Żyć za coś musi, a po ludzku też ma uczucia i przykro mu jest, gdy traktowany jest jak żebrak…
Mnie też to kiedyś spotkało, potrzebny mi był odpis aktu chrztu z parafii, by otrzymać bierzmowanie, gdy już otrzymałam odpis ksiądz mówi „jakaś ofiara się należy” więc dałam 10 zl bo tyle akurat miałam przy sobie (nie myslałam, że za takie rzeczy się płaci) a ksiądz do mnie „za mało, co najmniej 20 zl”….
ja nie żałuję ks. tylko stawki trochę za duże jak na takie czasy ! po za tym mam w rodzinie ks. i wiem jak żyją !!
O „stawkach” czy „cennikowaniu” pisałem, więc nie będę się powtarzał. Co do osobistego życia i świadectwa księży, nie znam, nie będę się wypowiadał, wszak jak rozumiem dotyczy to konkretnej osoby. Zrobię tylko dwa zastrzeżenia. Pierwsze, spośród dwunastu apostołów wybranych osobiście przez Pana Jezusa był jeden Judasz. Ciekawe, co powiedzieliby jego bliscy o wszystkich apostołach, patrząc na jego życie i oceniając je przez pryzmat zdrady. Drugie, czasem opinia innych, nawet bliskich, potrafi być bardzo subiektywna i nawet krzywdząca. Dla przykładu: ksiądz kupuje nowy garnitur – opinia: wynosi się nad stan. Jeździ starym samochodem – udaje przed ludźmi… Ot cała prawda o osądzaniu księdza przez innych. Bliskich, czy dalekich…
a jak księża żyją? Lepiej od Ciebie Gosiu? nie zazdroszczę księdzu ich powołania i zmagania się z „nagonką medialną”, natomiast pamiętam przypowieść o talentach i każdy je ma tyle że niektórzy widzą talenty innych niż swoje, jak w dzisiejszej Ewangelii nie ma zasady bogaty do piekła a biedny do nieba, gdyż to uproszczenie, ale lepiej widzieć to tak, bogaty zadufany w sobie może utracić z oczu pomoc innym czyli nie będzie realizował przykazania miłości Boga i bliźniego (w którym mieszka BÓG)