Miesięczne archiwum: wrzesień 2014

Wciąż z uśmiechem

Fot ? Iosif Szasz-Fabian - Fotolia.com
Fot ? Iosif Szasz-Fabian – Fotolia.com

Ksiądz dalej z uśmiechem? Usłyszałem od miej Pani, wraz z którą dzielę „dolę i niedolę” pracy w nowym gimnazjum, w którym obecnie katechizuję. Tak, dla wielu gimnazjum brzmi jak wyrok. Zresztą sam wiele razy reagowałem podobnie, kiedy inni księża czy nauczyciele mówili, że pracują w gimnazjach.

Jak się jednak okazuje, póki co przynajmniej, przeskok pomiędzy szóstymi klasami szkoły podstawowej a klasami gimnazjum nie okazał się dla mnie większym, niż należałoby się tego spodziewać ze względu na różnicę wieku. Co więcej w kwestii rzeczonego uśmiechu, właśnie jego chyba potrzeba moim nowym milusińskim najbardziej. Owszem, nie mam zamiaru publicznie wyrzekać się stanowczości, czasem nawet mocno podniesionego tonu, ale będę upierał się mocno, że uśmiech tym dzieciom jest potrzebny i to bardzo.

Po pięciu czy sześciu katechezach zaczynam dopiero bliżej poznawać moich milusińskich. Często na mój uśmiech odpowiadają szerokim uśmiechem. Tak szerokim, że gdyby nie uszy, niektórzy śmieli by się na okrągło. Co się jednak kryje za ich uśmiechami? Jak bardzo parcie na „bycie zauważonym za wszelką cenę” dojdzie do głosu w ciągu tego roku? Za wcześnie by nawet snuć tu jakiekolwiek przypuszczenia.

Pokolenie, które jakże często zwątpiło w miłość, zanim zdążyło dorosnąć, na przerwach aż „kipi” od „końskich zalotów”, zwracania na siebie uwagi, czasem wręcz wymyśla sposoby i preteksty, aby tylko przez chwilę przykuć czyjąś uwagę. Nie ważne czy rówieśników, nauczyciela czy księdza.

W czasie lekcji zresztą bywa podobnie. Wypracowuję więc od pierwszych dni nowe sposoby reagowania na sytuacje wymagające mojej uwagi. Raz podchodzę (zwłaszcza, jeśli akurat chwilowo leci krótka ilustracja filmowa) aby szepnąć uczniowi prośbę o schowanie telefonu, to znów innym razem patrzę w jego stronę i właśnie uśmiechem próbuję powiedzieć „przecież wiesz, o co chodzi”. Efekty? Jak w życiu, raz zadziała a raz nie.

Dziś proszę ucznia aby „nie ćwiczył kciuka” na lekcji, a on na to, że musi do dziewczyny napisać. Próbuję więc reagować starym, sprawdzonym tekstem: „jak kocha, to zaczeka”, na co słyszę: „nie w dzisiejszych czasach proszę księdza”.

Ot i cała konkluzja  w temacie uśmiechu i wiary w prawdziwą miłość wśród części młodego pokolenia!

„Hej ho, hej ho, do szkoły by się szło…”

naughty girlO nieeee! Usłyszałem już 2 września, kiedy na pierwszej katechezie podałem uczniom, że do wakacji pozostało 298 dni. „Ale dlaczego, nie?” Próbowałem tłumaczyć, jak czas szybko leci i lada chwila dwójka z przodu zamieni się na jedynkę, a później to już wakacje będą na wyciągnięcie ręki.  Nic nie dało. Zresztą nic na siłę. Przynajmniej na początku. Tak się w tym roku złożyło, że po siedemnastu latach pracy poszedłem do gimnazjum.  Spotkanie z tymi, przed którymi wielu odczuwa lęk, złość tudzież inne trudne do opisania uczucia, jakoś specjalnie nie przeraziły mnie. Może dlatego, że już kiedyś miałem roczną przygodę z gimnazjalistami w Śródziemiu, a może zwyczajnie jak odpowiadam tym, którzy próbują mnie testować strasząc gimbazą po dziewięciu latach na lubelskich Tatarach chyba niewiele może mnie już zdziwić i zaskoczyć.

Piszę niewiele, bo pierwsze zaskoczenie przeżyłem już na starcie. Prezentuję moim milusińskim nowy katechizm do klasy trzeciej, i pośród pomruków, że książka po starszym bracie, siostrze, koledze czy koleżance już nie przyda się w tym roku, słyszę tekst stulecia: „Jezus już tyle lat nie żyje, a tu książki do religii zmieniają…”. Ależ Jezus żyje! „Przecież zmartwychwstał” reaguję błyskawicznie, nie wypadając z toku po takim „wyznaniu”. „Jak żyje, to gdzie jest?” słyszę głos nieprzekonanego ucznia. Cóż, wygląda na to, że będę miał co robić w nowej szkole.

Przychodzą kolejne klasy. Jedna z nich ewidentnie próbuje mnie testować, ale nie tracę kontroli. W końcu przypominam sobie jak to bywało w poprzednich szkołach. Zwłaszcza w takich chwilach wracają wspomnienia z Technikum, w którym kiedyś uczyłem. Od pewnego czasu organizowałem dla nich pielgrzymki „Szlakiem Papieskim”. Łagiewniki – Kalwaria Zebrzydowska – Wadowice. Kiedy przyszedł do szkoły pierwszy rocznik, który ukończył gimnazjum, przeszedłem swoisty test. Mniejsza o szczegóły, czym podpadli mi uczniowie, ale po noclegu w Kalwarii, kiedy z samego rana poszliśmy na mszę świętą do kaplicy Matki Bożej, miałem nieodpartą ochotę zamienić kazanie na „wypominki”. Jednak spoglądając od ambonki na moich urwisów powiedziałem to, co dostrzegłem na ich twarzach. Ich wyskoki, niesubordynacja, czasem naprawdę złe zachowanie to zwyczajne wołanie o miłość. Patrzę, a po tych kilku słowach prawdy po policzkach kilku moich uczennic płyną łzy jak grochy. Po mszy św. podchodzi „lider moich „separatystów”  i już nieco bardziej pokornym głosem niż kilkanaście godzin wcześniej oświadcza: „Księdzu, dobre kazanie. Ale niech ksiądz nie mówi już takich rzeczy. Nie chcę się rozkleić przy kumplach. Później poznaję jego historię, jak i innych pierwszaczków. To naprawdę było już nie tylko wołanie, lecz wręcz skomlenie o miłość.

Co więc przyniesie ten rok? Jak odpowiedzieć na zwracanie na siebie uwagi przez spragnionych  miłości i normalności nastolatków? Można sparafrazować słynne już słowa pani Komisarz (in spe) „sorry, taką mamy młodzież”, albo chwycić za różaniec i do boju. Innej opcji nie ma. Liczę więc, że Szanowni Czytelnicy nie pozostawią mnie na placu boju samego. Proszę o niewiele. Zapewnijmy tym dzieciom przyszłość. Otwórzmy im Fundusz Emerytalny w niebie, dodając swój uczynek miłosierdzia w ich intencji. Zapraszam na www.ofewniebie.pl i do dzieła! Wszak Apostoł mówi: „Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia”.