Miesięczne archiwum: marzec 2020

Hejt na Rydzyka

Mija kolejny dzień, kiedy nasze kościoły świecą pustkami. Od czasu wprowadzenia pierwszych ograniczeń liczba transmisji z mszy i nabożeństw rośnie szybciej, niż chińskie i włoskie statystki chorych razem wzięte. Msze święte transmitują także stacje do tej pory raczej nie kojarzone z katolicyzmem, a przynajmniej jego doktryną. Wielu duchownych zaangażowało się w nawoływanie, aby ludzie pozostali w domach. Cóż, ile razy trzeba by odprawiać, żeby zapewnić przynajmniej minimalny dostęp do mszy św. tym, co przychodzili chociażby wtedy, gdy mogliśmy mieć przynajmniej te 50 osób jednorazowo w kościele? Jako ludzie wiary musimy spoglądać z wiarą na rzeczywistość. Jednak w miarę trwania ograniczeń maski wielu z nas opadają. W czasach szczególnych wychodzi z nas skrywana „druga strona medalu”.

Wielu obwieszcza, że restrykcje są konieczne, bo to wojna. Wojna na śmierć i życie. Co za tym idzie potrzebna jest mobilizacja. W tym samym czasie wielu „zatroskanych katolików”, którzy dla „naszego dobra” nawołują do pozostania w domach, bo przecież są transmisje, uzbrojeni w hasztagi, przyklejeni do komputerów zajęło się rozliczaniem innych, jak postępują w tym trudnym czasie. Na celowniku nie mogło zabraknąć oczywiście Ojca Dyrektora. Dlaczego? Przecież spółki i firmy zrzucają się na sprzęt, ktoś za darmo szyje maski, restauratorzy dowożą jedzenie, właściciele drukarek 3D drukują przyłbice, a Biznesmen z Torunia nie dał ani grosza… Taki jest przekaz, niestety także wielu ludzi uważających się za wierzących. Cóż, jak to powiadają, Boże broń mnie od przyjaciół, bo od wrogów sam się obronię.

Czym jest Radio Maryja dla samotnego człowieka, który teraz na dodatek leży w domu, będąc w największej grupie ryzyka, wie tylko ten, kto bez uprzedzeń choć raz posłuchał takich ludzi. Na chwilę obecną mamy poniżej półtora tysiąca zarażonych, 17 zmarłych i wielką niewiadomą, jak to się wszystko skończy i jak długo potrwa. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem pozbawionym empatii i minimum obiektywizmu, aby nie rozumieć, że lada chwila ów front nie walki nie tylko o nasze zdrowie, ale także naszą wiarę i naszą kondycję psychiczną może przesunąć się niebezpiecznie blisko. Wszak ci, którzy najgłośniej krzyczą zostańcie w domu pokazują nam zdjęcia z Bergamo, Madrytu i innych miast, z polowymi szpitalami, ciężarówkami wojskowymi wywożącymi zmarłych i trumnami ustawionymi luzem na zewnątrz bądź wewnątrz na dużych przestrzeniach. Wielu z tych ludzi, którzy uważają, że robią wspaniałą robotę dla ludzkości zapomina, że inni, w osamotnieniu, opuszczeniu i teraz jeszcze izolacji czekają na to, „co Bóg da”. Do wielu być może w ich ostatnich chwilach życia, którego nie da się uratować nie dotrze ani ksiądz ani lekarz. Zostanie Katolicki Głos w ich Domu… Dla niektórych z nich być może to ostatnie tygodnie lub może nawet dni. Uderzać w takich czasach jak teraz, w momencie przymusowej izolacji w katolickie media, z takim trudem wywalczone, kosztem wdowiego grosza utrzymywane, to niebywała podłość. Niegodziwość, której nie da się opisać cywilizowanymi słowami.

Ci, którzy tak hejtują Zakonnika z Torunia zapominają, że na wojnie każdy ma swoje role. Są generałowie i są szeregowcy. Kapelani i sanitariuszki. Producenci broni i transportowcy. Dziś wojnę wygrywa się strategią, a nie pospolitym ruszeniem. Czy hejtujemy gastronomię, że nie szyje maseczek? A może krzyczymy na szwaczki, że nie mamy respiratorów? Wejście TV TRWAM na tzw. multipleks pozwala na jej odbiór z nadajników naziemnych. Takich, które mają staruszki nie mające pojęcia o Internecie i bez dostępu do miejskich kablówek. Głos z Torunia jest dla tych ludzi głosem nadziei. Znakiem, że ktoś się za nie jeszcze modli i ktoś o nich pamięta. Zaś przypomnienie, że to wszystko kosztuje i nie są to małe sumy, to przecież nie abstrakcja. Opłaty są, bo Radio i TV TRWAM ponosi je i finansuje z datków wiernych.

Znamy legendy o powstańczych i podziemnych rozgłośniach. Ileż nadziei dawało niektórym słuchanie potajemnie Wolnej Europy i innych stacji nadających z Wolnego Świata w czasach powszechnego zniewolenia? Wiem, zaraz powiecie mi, że wszystkie stacje transmitują dziś msze. A i owszem. Ale napiszę wam więcej. My, nieco starsi pamiętamy narodowe rekolekcje, jakie przeżywaliśmy we wszystkich mediach gdy umierał św. Jan Paweł II. Pamiętamy także to, co było potem. Do owej duchowej kroplówki w kolejnych dniach wstrzykiwane były kolejne porcje „duchowej trucizny”, nienawiści do Kościoła i tego, czego nauczał św. Jan Paweł II. Oczernianie Kościoła i kreowanie „kremówkowego katolicyzmu”, aż po otwartą wojnę z cywilizacją życia i opowiedzenie się po stronie cywilizacji śmierci.

My, katolicy chcemy mieć takie radio i telewizję, za którą codziennie dziękował Bogu św. Jan Paweł II. Chcemy mieć pewność, że ten, któremu udało się z Bożą pomocą stworzyć takie dzieło, Ojciec Tadeusz w tych trudnych czasach będzie mógł kontynuować swoją misję. Sam wiem, jak czuje się człowiek, na którym w ciągu chwili potrafi skupić się hejt i nienawiść. Rozumiem kogoś, kto żyje w ciągłym stanie tłumaczenia się przed władzą kościelną i świecką za inicjatywę i chęć służby Bogu i ludziom.

W mojej parafii przyjąłem zasadę, że w czasach, kiedy zmalały drastycznie i tak małe kwoty zbierane na tace, nikogo o nic nie będę prosił, a jedynie dziękował. Bóg zatroszczy się o swoje dzieło. Póki co doświadczam niesamowitej bliskości i ofiarności tych, którzy są z nami ciałem bądź duchem. Przytaczając jakże znane słowa, mógłbym już dziś powiedzieć, że jeśli moja parafia przetrwa materialnie ten czas próby, to będzie to oznaczało, że „nigdy jeszcze tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu.” Mowa oczywiście o terytorialnych i duchowych parafianach wspierających moją parafię. Rozumiem jednak, że Ojciec Dyrektor mając odpowiedzialność za katolickie media, które docierają do tych, do których nie daj Bóg być może nawet pogotowie na czas nie będzie mogło dotrzeć, nie mówiąc o kapłanie z sakramentami, mówi otwarcie o tym, że bez funduszy te dzieła nie przetrwają.

Zatem Ojcze Dyrektorze, Alleluja i do przodu! Pamiętam w modlitwie.

Błaganie z serca Italii

„Proszę księdza, niech ksiądz poprosi wszystkich, którzy jeszcze mogą przyjąć Eucharystię, aby duchowo jednoczyli się z nami, aby duchowo adoptowali nas, którzy siedzimy jak za kratami i nie możemy wyjść na ulice. U nas jest już wojsko na ulicach. Przez cały Wielki Post nie możemy uczestniczyć we mszach świętych. Nawet ksiądz nie wie, jak bardzo pragnęłabym teraz przyjąć z kapłańskich dłoni Najświętszy Sakrament”.

Taki telefon odebrałem jeszcze w sobotę. W niedzielę poprosiłem o to tych, którzy byli na mszy św. Nie pisałem o tym przed sobotą, ani nie wstawiłem postu wczoraj, aby znów ludzie złej woli nie bluźnili Imieniu Bożemu, że namawiam na ryzyko tych, którzy się wahają. Klęcząc wieczorem przed Najświętszym sakramentem i odmawiając różaniec wraz z tymi, którzy pozostali po mszy i tymi, którzy towarzyszyli nam modlitwą dzięki transmisji przez internet duchowo pielgrzymowałem po miejscach Nawiedzenia, Narodzenia, po miejscach Galilei, Palestyny i innych. Tam, gdzie Bóg objawiał tajemnice Swojej miłości.

Jednak moja duchowa pielgrzymka musi teraz wyjść poza granice parafii i kościoła. Choć nie wychodzimy ani na krok poza świątynię, sercem i modlitwą jesteśmy z tymi, którzy przez ostatnie dni dzwonili, pisali, dawali znać i zwracali się z prośbą o modlitwę przed Najświętszym Sakramentem. Pielgrzymowałem do miejsc odległych, gdzie jeszcze nie tak dawno organizowaliśmy pielgrzymki, polecałem Bogu znajomych i przyjaciół, którzy teraz w Palestynie, Italii, Chorwacji jak też w innych miejscach Afryki, Ameryki czy też Europy i Azji zostali teraz w samotności, z różańcem w ręku i łączy ich jedno. Głębokie pragnienie modlitwy oraz Chrystusa Eucharystycznego. Rok Eucharystii jest dla wielu rokiem bez Eucharystii.

Wracając z tej duchowej podróży, z tej jakże teraz samotnej DUCHOWEJ pielgrzymki, mijam duchowo lekarzy, którzy wychodzili tej niedzieli z kościoła z jedną tylko prośbą – módlcie się za nas… Wczoraj Episkopat Polski włączył się w akcję „Adoptuj Medyka”. Tak, zwłaszcza teraz potrzeba nam trwania na kolanach, trzeba podtrzymywania zarówno opadających „Abrahamowych rąk”, które wzniesione do modlitwy zaczynają omdlewać, jak też ducha wojowników, którymi są lekarze, ratownicy i służby porządkowe. Każdy ma swoje zadanie, z którego rozliczy kiedyś Bóg.

Ten czas to nie wakacje od wiary. To nie potwierdzenie tezy ateuszy, że Kościół to teatr, a Komunia to „symboliczny wafelek”. Również od naszej wytrwałości i świadectwa wiary zależy, czy nasze kościoły jeszcze kiedyś wypełnią się wiernymi…

Kiedy puka strach…

Ileż było już takich informacji na przestrzeni ostatnich lat, kiedy doszło do jakiejś katastrofy, a ulegający panice ludzie powiększali mimo woli liczbę poszkodowanych w tym ofiar śmiertelnych. Można by powiedzieć obrazowo: „zawalił się dach i zabił dwie osoby. Kolejne dwadzieścia stratował ulegający panice tłum”. Cóż strach jest rzeczą ludzką i jest tylko jedna rzecz, która może go pokonać, jedna, która pozwala go mieć pod kontrolą i jedna, która zadaje mu śmiertelny cios.

Tą, która pozwala go pokonać jest wiara. Wiem, już za chwilę odezwą się eksperci od wiary, którzy myślą, że Kościół to teatr i będą próbowali tak go oceniać i takie rady mi dawać, znajdą się szybko samozwańczy bądź nawet utytułowani teologowie, którzy przypomną mi na czym polega współistnienie między wiedzą a wiarą, oraz zwyczajni hejterzy, którzy nazwą mnie śmiertelnym zagrożeniem dla społeczeństwa. Jednak gdzieś mimo to brzmią mi w pamięci słowa ks. Twardowskiego

Nie przyszedłem pana nawracać. (…)

nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz,

wierzę Panu Bogu jak dziecko”.

Do znudzenia podkreślam, że wypełniamy z całą pieczołowitością polecenia władz cywilnych i kościelnych, ale też krzyczę na cały głos i nie ustaję, że kiedy Bóg mówi „sprawdzam” nie mogę, nie wolno mi, nie mam prawa potraktować Jego Domu jak teatru, a największych świętości, jak pełnych zarazków rekwizytów.

Ktoś kilka dni temu napisał to, co za chwilę zaczną pisać wszyscy bluźniący Imieniu Bożemu. Jeśli Bóg i Jego sakramenty nie są nam potrzebne w czasie epidemii, to po co nam będą w czasie, gdy inni będą obwieszczać pokój i bezpieczeństwo? Piszę to, abyśmy zastanowili się wspólnie, jak nieść Boga i głosić Ewangelię w czasach, kiedy wymaga się od nas izolacji. Jak nie odizolować się od Boga i Jego sakramentów? Jak nie zamknąć Chrystusa na kwarantannie, ale oprócz wspaniałych przekazów telewizyjnych i internetowych, oprócz całej gamy cyber rekolekcji być z ludem, który Bóg nam powierzył?

Nie twierdzę, że wiara uchroni nas od zarażenia, tak jak prześladowany Kościół nie dawał gwarancji, że chrzest uchroni przyjmujących go od śmierci z rąk Nerona czy Domicjana. Jesteśmy w ręku Boga. Wiara dodaje nam siły i pozwala mieć nadzieję, jak ta wyrażona w popularnej piosence,

Lecz czemu mnie do raju bram

Prowadzisz drogą taką krętą

I czemu wciąż doświadczasz tak

Jak gdybyś chciał uczynić świętą.

Nie chcę się skarżyć na swój los

Nie proszę więcej, niż dać możesz

I ciągle mam nadzieję, że… Że chyba wiesz, co robisz, Boże

Rzeczą, która pozwala mieć strach pod kontrolą, jest nadzieja. Nazwana matką głupich, jest i pozostaje cnotą Boską. Co dzieje się, kiedy brak nam nadziei? Wkraczają wówczas do akcji dwa najpoważniejsze grzechy przeciwko tej cnocie. Zuchwalstwo i rozpacz. Zuchwalstwo napełnia nas pychą i każe ignorować lęk, ale tak naprawdę sprowadza się do „tu i teraz”. Róbmy to, na co nam przyjdzie ochota, bo jutro i tak pomrzemy… Idąc z procesją z relikwiami mijam całkiem pokaźne grupki młodych ludzi na przystanku. Uciekają w popłochu (jak gdybym to ja stanowił zagrożenie…) pijący na ulicy różne odmiany kryzysowych napojów. Pomyślałem wręcz, że gdyby wirus ustępował tak przed procesją ze św. Antonim, jak uciekają obecni na ulicy amatorzy zbiorowego przeżywania kwarantanny, bylibyśmy strefą wolną od wirusa. Ciekawe, czy wtedy też byliby tacy, którzy wieszaliby na tablicach wjazdowych do miasta informacje „Strefa wolna od Covid 19”? Drugim grzechem przeciwko nadziei jest rozpacz. Popycha nas do najtragiczniejszych rzeczy. Podpowiada najgorsze rozwiązania. Sprawia, że stajemy się zakładnikami paniki.

Wielu zarzuca mi, że propaguję średniowieczny sposób walki z wirusem. Muszę za każdym razem podkreślać, że ja …nie walczę z wirusem. Walczę o wiarę, niosę nadzieję i staram się żyć miłością, tak, miłością także do moich parafian, których mijam ze świecami i różańcami w oknach i na balkonach. Także tych, których spotykam w kościele na mszy św. Dostaję telefony z kraju i zagranicy, bo ludziom potrzeba nadziei i potraktowania z miłością.

Kiedy jesteśmy dziś bardziej niż kiedykolwiek pozamykani w domach potrzebujemy szczególnej bliskości ducha. Miłość jest największą z cnót i najbardziej zagrożoną w czasach ograniczeń i poczucia lęku. Przez ostatnie miesiące słyszeliśmy tyle o dyskryminacji, różnych odcieniach miłości i powstających szybciej od kolejnych ognisk zakażeń wirusem płciach, które różniły się specyfiką zaspakajania nieokiełznanych popędów. Sam nazwany zostałem kilkukrotnie „homofobem”, którą to obelgę traktuję jako zaszczyt i przypomnienie, aby nie ulegać fałszywym ideologiom w czasach powszechnego zakłamania. Odmawiano mi prawa do własnego zdania a nawet minimalnego szacunku. Pytam się więc dziś publicznie i domagam się odpowiedzi, gdzie są miłośnicy tolerancji i walczący z dyskryminacją, wrogowie „Stref wolnych od grzesznych ideologii”, gdy jak donoszą media na wielu sklepach i punktach usługowych pojawiły się „strefy wolne od dzieci”? Gdzie są różnego rodzaju „ośrodki monitorowania postępu i tolerancji”, kiedy zalęknieni ludzie szukają wrogów tam, gdzie ich nie ma? Gdy środki ostrożności zwracają się poniekąd przeciwko nam samym?

Wreszcie gdzie podziali się ci, którzy krzyczeli, że muszą manifestować swoją odmienność publicznie, bo mają takie prawo i bez tego nie mogą żyć? Gdzież są objazdowe brygady z kolorowymi flagami, bohatersko profanujący na paradach najświętsze dla nas wartości? Te wartości, o które walczyłem i będę walczył w czasach pokoju i kryzysu. Bo jeśli coś ma nas zachować od upadku, nie będą to pseudonaukowe dywagacje, czy mężczyzna może urodzić dziecko, ale będzie to wiara nadzieja i miłość. One pozwolą wciąż, spokojnie i z godnością modlić się słowami Psalmu 23

Chociażbym chodził ciemną doliną,

zła się nie ulęknę,

bo Ty jesteś ze mną.

Twój kij i Twoja laska

są tym, co mnie pociesza.

Stół dla mnie zastawiasz

wobec mych przeciwników;

namaszczasz mi głowę olejkiem;

mój kielich jest przeobfity.

Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną

przez wszystkie dni mego życia

i zamieszkam w domu Pańskim

po najdłuższe czasy.”

Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie.

Życie jest pielgrzymką

Mieliśmy zaplanowane na ten rok kilkanaście pielgrzymek. Zapisy szły jak po maśle. Po raz pierwszy tak dobrze. Zresztą listę można zobaczyć na kalendarium, w tym te do Włoch. Bóg jednak miał inne plany. Nie posłał mnie na pielgrzymkę do Italii czy Ziemi Świętej, ale teraz wzywa, aby założyć sutannę i z Imieniem Boga Wszechmogącego, we wspólnocie ze świętymi ruszyć w długą drogę ulicami mojej Parafii a tym samym mojego Miasta. Teraz moją pielgrzymką będzie samotna wędrówka z relikwiami Patrona Miasta opustoszałymi ulicami Lublina. Tak będzie przez najbliższe dni. Będę pielgrzymował wypatrując zapalonych świec w oknach i błogosławił ich, dopóki nie minie zaraza. Jak mawiał klasyk, „do samego końca. Mojego, albo jej”. 😉

Dziś wracając z krótkiej wizyty w domu rodzinnym zaraz po wjeździe do Lublina dostrzegłem chłopca jadącego powoli na rowerze. Na plecach bluzy miał nadrukowany duży pentagram z wpisaną głową kozła. Ewidentnie satanistyczny motyw. Jechałem, aby zdążyć na zapowiedzianą wcześniej procesję po mieście. Przeszyła mnie myśl: Czy takie znaki mają teraz dominować na ulicach? Gdzie jest nadzieja, gdzie zawierzenie Bogu i Jego Matce? Co stało się z wiarą w orędownictwo świętych?

Owszem, od jakiegoś czasu, przynajmniej od kiedy Premier zdecydował o ogłoszeni Stanu Zagrożenia Epidemiologicznego internet zaczął szykować się do swoistej wojny religijnej. Z jednej strony na privach lądowało coraz więcej świętych obrazków z dopiskiem „koniecznie wyślij do wszystkich”. Tak, tzw. łańcuszki. Niestety im mniej w nas wiary, tym więcej zabobonu. Łatwiej jest jednak spamować Matuchną Najświętszą, niż wyszeptać dziesiątek różańca. Łatwiej jest rzucać klątwy i pisać, że jak ktoś przyjmuje komunię św. na rękę, to jest gorszy od dzieciobójców, niż zadać sobie trud, aby przypomnieć, że byli św. akolici tacy jak św. Tarsycjusz, którzy zanosili z narażeniem życia do więzień komunię św., aby chrześcijanie nie umierali bez Chleba Życia. Niestety, piszę to z wielkim żalem i bólem serca, łatwiej jest pomstować na lud, że przyjmuje komunię św. do ust, niż wyjaśnić, że właśnie takie przyjmowanie jest formą zwyczajną, zaś dopuszczone przez Pasterzy przyjęcie na rękę nie powinno oznaczać mniejszego szacunku do Eucharystii. Ba, może warto nawet zwłaszcza teraz, zachęcić nawet wiernych, aby czy przyjmują komunię do ust, czy na rękę uklęknęli, aby nie zatracić czci do najświętszego z sakramentów? Może nawet trzeba pokazać lawaterz i pouczyć, że kapłan po udzieleniu Komunii świętej obmywa pobożnie dłonie, aby nie znieważyć Ciała Pańskiego. Wszak w kruszynce obecny jest taki sam Chrystus jak w dużej hostii. Może ci, którzy przyjęli Ciało Pana na rękę mogliby w drodze do domu powstrzymać się od dotykania czegokolwiek palcami, którymi trzymali Najświętsze Ciało i będąc w domu najpierw pobożnie obmyć ręce? Czyż w formie przyjęcia Eucharystii nie chodzi przede wszystkim o należny S Z A C U N E K?

W czasie próby zaczęliśmy się gubić i reagować dosyć nerwowo. Kłócimy się czy iść do kościoła, czy siedzieć w domu, o to jak przyjmować Pana Jezusa i o to, czy rozsyłanie spamu ze świętych obrazków powstrzyma epidemię. Mamy teraz więcej czasu w domu. Sięgnijmy do solidnej katolickiej katechezy. Stańmy pomiędzy 19.00 a 20.00 z obrazkiem św. Antoniego (jeśli nie mamy, możemy przecież wydrukować z Internetu), krzyżem i świecą w oknie. Zjednoczmy się na modlitwie. Przyjmując Ciało Pańskie róbmy to z jeszcze większym szacunkiem niż dotychczas, pamiętając, jak łatwo jest zbanalizować najświętsze rzeczy. Nieśmy nadzieję, wzrastajmy w wierze i kierujmy się przykazaniami miłości Boga i bliźniego. Kiedyś gdy to wszystko minie popielgrzymujemy znów do naszych świątyń, aby odśpiewać dziękczynne Te Deum, a może i do groby św. Antoniego aby podziękować za ocalone życie i wiarę. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i utraty wiary, zachowaj nas Panie…

Spotkałem dziś świętych

To były szczególne rekolekcje. Pomimo, że Parafia była dziś przygotowana na przyjęcie normalnej liczby wiernych, w zgodzie z decyzjami władz cywilnych i kościelnych, frekwencja sięgnęła ostatecznie 20 – 25 % typowej niedzieli. Jednak dzisiejszy dzień stanowił także dla mnie osobiście swoiste kapłańskie rekolekcje.

Czasem ludzie, których spotykamy na naszych drogach życia mają dla nas przesłanie od Boga, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. W tym czasie powszechnego zamętu Bóg sprawia, że dzieląc się świadectwem wiary, stajemy się dla siebie darem.

Kim zatem byli owi święci, których spotkałem dzisiejszego dnia? To różni ludzie. Wcześniej znani i nieznani, ale dziś przynieśli mi wiadomość, którą chcę się z Wami podzielić.

Zanim jednak to zrobię pragnę dodać, że nie osądzam i nie przesądzam, że pośród tych, którzy pozostali dziś w domach być może też nie brakuje świętych, od których dane mi będzie kiedyś czegoś się nauczyć. Ale czego nauczyłem się od ludzi, którzy byli dziś w kościele? Moim parafialnym i innych, których połączyła ta sama nauka, jaką mi, księdzu i proboszczowi lubelskiej historycznej parafii udzielili?

Tak się składa, że w czasach szczególnych wychodzą z nas nieznane może nawet nam samym cechy. Jako młody człowiek lubiłem oglądać filmy tzw. katastroficzne. Właśnie dlatego, że najpierw prezentowały całą gamę zwykłych ludzi, aby później pokazać, jak różne mogą być nasze reakcje w chwilach próby. Wobec bliskich i obcych. Wcześniej znanych i nieznanych. Mam zwyczaj po każdej mszy św. niedzielnej wychodzić przed kościół, aby dać możliwość tym, którzy chcą zamienienia kilku słów. Dziś od wielu, zwłaszcza będących z tzw. grup ryzyka, w tym lekarzy, usłyszałem rekolekcyjną naukę. Można ją streścić mniej więcej tak. Nikt z nich nie lekceważy zagrożenia, nikt nie ma zamiaru łamać reżimu sanitarnego narzuconego przez władze, ale w słowach tych ludzi, jak też innych, z którymi dane mi było rozmawiać drogą mediów elektronicznych wybrzmiewała wiara, że jesteśmy w rękach Boga i kończyli oni swe refleksje tak samo. „Proszę księdza, jestem gotowy (gotowa). Swoje przeżyłem(am)…”

Przed oczami stawał mi Kościół pierwszych wieków. Ludzie, którzy żyli nie tylko w gotowości na spotkanie z Panem, ale pragnęli Go. Nie narażali się celowo, ani nie lekceważyli zagrożenia, ale byli gotowi. Tęsknili za Nim, choć chcieli żyć i wcale nie pragnęli śmierci, ale tęsknili za Jezusem, jak tęskni się za najbardziej ukochaną osobą. „Czego mam się bać? Czy i tak kiedyś tego wszystkiego nie zostawię? ” powiadali dziś inni z moich rozmówców.

Świat wstrzymał oddech, a my zamiast myśleć o własnym zbawieniu licytujemy się na skróty myślowe, dlaczego nie ma potrzeby iść do kościoła. Skróty niekiedy bardzo niebezpieczne, które w zależności od kontekstu za chwilę obrócą się przeciwko nam. Jak wyrwane cytaty z Pisma Świętego, luźno dobrane i przypadkowo skojarzone ze sobą. Taki dziś wyłania się obraz naszej wiary, który niczym puzzle układa się w prawdziwe katastroficzny obraz, wobec którego tzw. pandemia to igraszka. Mówiąc dziś jedno, nie myślimy, co będzie znaczyło, kiedy minie zaraza. Pozwalamy Ojcu kłamstwa rozgrywać się jak nieporadne dzieci, które nie mając nic do powiedzenia powtarzają to, co im wydaje się brzmieć mądrze. Dobierają argumenty na chybił trafił, ku uciesze tych, których noga w kościele dawno nie stanęła. Podkreślam raz jeszcze, być może pomijam tutaj prawdziwie wielu świętych, których serce krwawi dziś z powodu pozostania w domach i z tęsknoty za Zbawicielem. Chylę przed nimi czoła i pokornie proszę o modlitwę, także za mnie niegodnego sługę Pana, ale teraz, kiedy szum wielkopostnej niedzieli umilkł, a opustoszałe ulice miasta pokrył mrok, dziękuję Bogu za tych, którzy przypomnieli mi, że moim celem nie jest ani walka z wirusem, ani też wyręczanie tych, których zaleceń i zarządzeń z całą powagą staramy się przestrzegać. Moim celem, zadaniem na które sam się zgodziłem wobec Boga i mojego biskupa jest modlitwa za lud, posługa sakramentalna i posługa słowa, aby kiedyś, gdy nadejdzie czas moi parafianie i ludzie, których spotykam mogli ze spokojem powiedzieć. „Jestem gotowy(a). Przyjdź Panie Jezu…” Dlatego też tej niedzieli, gdy opustoszały nasze kościoły, kiedy gryziemy się w sumieniu czy dobrze zrobiliśmy idąc do kościoła lub zostając w domu, warto przyjąć za kryterium naszego rachunku sumienia to przesłanie, jakie Bóg mi dziś daje. Czy mój czyn, moja decyzja i moja postawa przygotowała mnie dziś bardziej na owo spotkanie, czy oddaliła od Chrystusa? Czy po dzisiejszej niedzieli jestem o krok bliżej od powiedzenia szczerze wobec Boga i siebie samego „jestem gotowy(a)”, czy bliżej tych, którzy od lat mówią, „po co chodzić do kościoła, kiedy Bóg jest wszędzie”? Od głodu, ognia, wojny, i nagłej, a niespodziewanej śmierci oraz braku wiary zachowaj nas, Panie…

O czym się nie mówi, cz. 3

„Rzuć się w dół, przecież napisane jest, że aniołom swoim rozkażę, abyś nie uraził swej nogi o kamień”. Te słowa z Ewangelii cytuje mi coraz więcej osób, oskarżając, że narażam ludzi, zwłaszcza starszych i chorych, że kuszę Pana Boga itd. Czy się nie boję o siebie i innych? Człowiek zapewne do końca nie jest w stanie przewidzieć, jak by się zachował w sytuacji ekstremalnego i bezpośredniego zagrożenia, dopóki się w nim nie znajdzie. Lęk nie jest mi obcy i wiem, że kuszenie Pana Boga to grzech. Dlaczego zatem te proste pytania nie do końca pozwalają mi dać jednoznacznej odpowiedzi?

Powiedz mi kto pyta, a powiem ci, co chce wiedzieć. Od kilku dni zastanawiam się, jak to jest, że ludzie, którzy do tej pory kierowali przekaz o tzw „depopulacji”, czyli wyludnieniu ziemi, teraz pierwsi domagają się zwłaszcza w kościołach większego reżimu sanitarnego, niż obowiązuje w sklepach, gdzie nikt nie liczy wchodzących, a walka o towar z promocji jest jeszcze większa niż przed „chińskim wirusem”? Jaki cud stał się w ostatnich godzinach, że uczestniczki czarnych marszy, odbierające człowieczeństwo maleńkim, chorym nienarodzonym dzieciom, teraz pierwsze krzyczą, że …pozarażamy najsłabszych. Chorych i seniorów? Wreszcie ta presja, jaka kierowana jest na duchownych, aby zamknęli kościoły, zakazali mszy, presja, która zaczyna przynosić już skutek… No tak, nienarodzone dzieci nie mają jak naciskać na tych, którzy mogliby „ruszyć bryłę z posad świata”, narażając a i owszem własne posady i ocalić od śmierci tysiące niewinnych istnień. Oni nie upomną się o swoje życie i o nich nie upominają się najczęściej ci, którzy dziś pierwsi chcą barykadować kościoły.

Wierzę w dobre intencje służb sanitarnych i ich troskę o nas. Choć politycznie mam poglądy w wielu kwestiach bardzo odległe tak od rządu jak i od znacznej części tzw. opozycji, staram się wierzyć w dobre intencje i profesjonalizm tych, którym powierzyliśmy władzę. To test na człowieczeństwo nas wszystkich. Otaczam modlitwą lekarzy, pielęgniarki i decydentów, świeckich i duchownych, którzy w sumieniu biorą na siebie ogromną odpowiedzialność za losy nas i naszych bliskich. Jestem pełen uznania dla personelu sklepów i supermarketów. Ci ludzie są zostawieni sami sobie. Kiedy ja już dziś tłumaczę się niektórym jak zabezpieczę kościół, aby przypadkiem na msze nie przyszło 51 osób, w sklepach tych dużych i małych od rana ruch jak zawsze na promocjach.

Widząc co się dzieje, zaczynam momentami ulegać spiskowej teorii dziejów, że chiński wirus jest sztucznie wyprodukowany przez wrogów Kościoła. Nie zaraża w sklepach, w których od rana przewija się jednocześnie po kilkaset osób, nie zaraża, kiedy chcesz wyjść z psem, ale stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo, jeśli przyjdziesz do kościoła. I to zwłaszcza wtedy, kiedy sprawowana jest Eucharystia. Jaki geniusz i w jakim laboratorium wyprodukował mikroba, który zwiększa swoją aktywność podczas Eucharystii?

Zatem zanim odpowiem sobie i Wam, drodzy bracia i siostry, na pytanie postawione na początku mojego wpisu, pomóżcie mi zrozumieć, jaki przekaz będzie wśród wiernych i niewiernych na temat naszej wiary, szacunku do życia, zwłaszcza najsłabszego, i tego, że nasze słowa są prawdziwe, kiedy minie już epidemia? Jak będziemy się czuli, kiedy Polska wstrzyma oddech na dwa tygodnie czy nawet dłużej, aby ratować siebie, a dalej nie upomni się i będzie milczała, gdy tysiące niewinnych dalej będą ginąć ze śmiertelnych rąk aborterów, przy milczącej zgodzie polityków i niektórych duchownych? I w co sami tak naprawdę wierzymy? Jeśli jeszcze wierzymy… Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi Cz. II

W czasach, kiedy następuje swoiste „przebiegunowanie świata” we wcześniejszym wpisie poruszyłem temat wiary w realną obecność Pana w Eucharystii oraz wartości Mszy św. Wielu przecież domaga się zamknięcia kościołów, a inni, nawet duchowni używają wielu słów, które wpisują się w nurt tłumaczenia dlaczego można powstrzymać się od mszy św. i przystępowania do komunii św. Powtarzam, w kwestiach sanitarnych to tłumaczenie należy do służb ku temu powołanych i w ich ustach jest w porządku. My duchowni mamy natomiast nie tylko w tym czasie zadbać o „higienę wiary”.

Wczorajsze refleksje odnosiły się do pierwszej pokusy, jaką Zły kusił Zbawiciela. Zamień kamień w chleb, a właściwie zamień swój post na posiłek. Przecież możesz. Jezus odpowiada demonowi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Tak się składa, że druga z pokus to domaganie się oddania czci diabłu w zamian za wszystkie królestwa świata. Ta pokusa w tym Wielkim Poście staje dziś też przed nami.

Oto ostatnie lata stanowią bezprecedensową, zorganizowaną akcję „wypowiedzenia Bogu posłuszeństwa” i „koronacji” bożków tego świata. W miejsce likwidowanych procesji na ulice naszych i innych europejskich miast wyległy tzw. marsze dumy gejowskiej. Zamiast Najświętszego Sakramentu wyniesiono na ulice symbole i wizerunki odwołujące się do rozwiązłości seksualnej. W miejsce czci Boga Jedynego zaprowadzono nową religię – religię z własnymi „procesjami,” gdzie bluźniono Bogu i Matce Najświętszej, dogmatami, jak ta o mnogości płci, kultem Matki Ziemi i wiarą w nadludzką moc ocieplania lub oziębiana klimatu przez działalność człowieka oraz proklamacją przez niektórych heteryków nowych czasów mesjańskich, ze zmanipulowaną dziewczynką w roli mesjasza, która zamiast chodzić do szkoły pływa po świecie i nawołuje rządzących do „nawrócenia na ekologizm”, aby ocalić planetę. Co więcej, owa nowa religia, opracowała też nowy katalog grzechów, gdzie palenie węglem gorsze jest od aborcji, a zjedzenie schabowego od eutanazji.

Świat, któremu wydawało się, że mocno wyprostował plecy i stanął dumny przed Bogiem, Którego strącił z tronu i nie chciał przed nim się ukorzyć, dziś padł na kolana przed jednym z najbardziej prymitywnych organizmów, jakie istnieją na świecie. Co ciekawe, ci, którzy złorzeczyli na zamykane w niedziele sklepy, pierwsi porobili zapasy na dwa tygodnie, choć do tej pory mieli problem z kupieniem w sobotę chleba na niedzielę.

Co więcej, zadziwiająca jest ta narracja mająca nas przygotować na świat bez Boga i nową religią, jaka wyłoni się po zakończeniu epidemii. Ile było krzyku, ile procesów i gróźb, gdy przytaczano statystyki i przestrzegano, że rozwiązłość, a zwłaszcza grzech sodomski jest przyczyną wielu zakażeń, w tym wirusami bardziej niebezpiecznymi od obecnego? Jaki hejt wylał się na arcybiskupa krakowskiego, kiedy herezję antropologiczną i jej szerzenie nazwał „zarazą”? Nawet niektórzy duchowni włączali się w ten chór krytyków Metropolity!

Tymczasem, pomijając już, że rozwiązłość seksualna – będąca obecnie wyznacznikiem moralnym tzw. tolerancji i nowoczesności – jest źródłem zakażeń, wirusów i innych chorób, jest ona śmiertelną zarazą dla naszych dusz. Niestety w tym szczególnym czasie nie mówimy znów, że nasza nadzieja jest w niebie, że wierzymy w życie wieczne i nie dlatego idziemy na mszę, że zgrywamy chojraków, ale że świadomie wybraliśmy Chrystusa. Nasze życie jest w Jego ręku. Jeśli On zechce, nie umrzemy, jeśli inna będzie Jego wola, zabierze nas z tego świata, nawet ubranych w antywirusowe kombinezony i z zapasem papieru toaletowego na dwa lata. Jeśli nie w ten sposób, to w inny.

Czy pamiętamy w tym Wielkim Poście o zjadliwości grzechu i zagrożeniu potępieniem, gdy świat zamarł w przerażeniu z powodu wirusa? Ilu duchownych tak pieczołowicie przestrzegających dziś wiernych, aby przypadkiem nie przyjęli komunii do ust, lub pozostali w domach przestrzegało wiernych, że na tzw. „marszach równości” czeka zaraza duchowa, gorsza od wirusa, bo w rzeczy samej prowadząca do potępienia? Ilu z nich miało odwagę odezwać się publicznie, że grzechem jest parodiowanie mszy św, umieszczanie wyobrażenia genitaliów na sodomickich paradach, uczestniczenie w tego typu marszach przez wiernych? Ciągle w historii brzmią słowa Demona, który mówi do Jezusa „upadnij i oddaj mi pokłon, a dam ci wszystkie królestwa świata”. Niestety do dziś sprawdza się stara zasada. Jeśli klęczysz przed Bogiem, jesteś wywyższony, jeśli nie chcesz zgiąć kolan przed Panem świata, powali cię cokolwiek. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary, zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi, gdy wszyscy mówią tylko o jednym?

Kiedy 11 września 2001 r świat obiegła wiadomość, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, nikt nie miał wątpliwości, że świat, jaki wyłoni się z tzw. „wojny z terroryzmem” będzie inny, niż do tej pory. Nie istotne, jakie były szczegóły wydarzeń z 11 września, wszak do dziś znajdziemy oprócz wersji oficjalnej dziesiątki różnych teorii, także tych, nazywanych spiskową teorią dziejów. Dziś też warto zdać sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się obecne z tzw. „chińskim wirusem” kiedyś dobiegnie końca, ale świat jaki wyłoni się po tej globalnej inżynierii społecznej, jaka towarzyszy wirusowi, nie będzie już tym samym światem, jaki znamy. Wszak kiedy wszyscy mówią o jednym, inni pracują na rzeczy, o których się nie mówi. Tak było, jest i zapewne będzie.

Nie mam zamiaru w tym wpisie ustosunkowywać się do spraw związanych z samym tematem epidemii. To nie moja rola. Od tego są odpowiednie służby, i chcielibyśmy ufać, że lekarze nie tylko teraz, ale zawsze będą kierować się rzetelną wiedzą, politycy dobrem wspólnym, a my duchowni … no właśnie czym? Bo zawsze byłem przekonany, że wiarą.

Najpierw Bogu dzięki, że nasi Pasterze nie ulegli tej potężnej presji, aby pozamykać Kościoły. Potrzebują oni naszego wsparcia i modlitwy, jak i my wszyscy. Tak, jak szpital musi w czasie epidemii (bez względu na jej rozmiary) być gotowy do przyjęcia chorych, tak Kościół i kapłan chyba po to został wyświęcony, aby nawet z narażeniem życia służyć tym, którzy potrzebują łaski sakramentalnej. Piszę chyba, bo jak obserwuję aktywność medialną świeckich i duchownych zaczynam stawiać sobie pytanie jak w tytule. O czym my sami nie mówimy?

Oto w czasie próby, budowanego społecznego napięcia i stanów nadzwyczajnych (nie moją rolą jest określanie czy zasadnych, czy też nie), gdzie ludzie zwyczajnie ulegają lękowi, czytam dziesiątki wpisów ludzi świeckich o tym, czym jest dla nich Eucharystia, i przypominają mi się przykłady świętych i błogosławionych, którzy w warunkach, kiedy całej rodzinie groziła śmierć za wyznanie wiary w Chrystusa, woleli potajemnie uczestniczyć w Eucharystii, niż pozostać w domach. W tym samym czasie z przerażeniem stwierdzam, że wielu moich współbraci wpisuje się w przekaz, który mówi: życie bez Eucharystii jest możliwe. „Chcesz się modlić, możesz to robić w domu. Przecież to tylko jakiś czas, dla dobra wspólnego…” Szukam i próbuję znaleźć choć jeden wpis o tym, jaką łaską jest Chleb z Nieba i że to On daje życie wieczne. Tymczasem pojawiają się instruktarze z których bije przekaz. Jeśli idziesz do kościoła, narażasz siebie i innych. Jeśli idziesz do komunii, prawie że ściągasz na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Czyż nie powinniśmy oczekiwać wyważonych przestróg od służb sanitarnych, a od nas duchownych nauki o Najświętszym z sakramentów? Przytaczania przykładów świętych, którzy w czasie bardziej niebezpiecznych epidemii szli do ludzi i nieśli Chrystusa? Budowania wiary, umacniania nadziei i szerzenia bratniej miłości? Czyż nie potrzeba nam wspólnej modlitwy o ocalenie nas z zarazy nie tylko biologicznej?

Ktoś pracuje mocno nad tym, aby świat który wyłoni się po epidemii był światem bez kościołów i wiary w Boga. Przeglądam profile hejterów nawołujących moich parafian do pozostania w niedzielę w domu. Zdecydowana większość tych profili (prawdziwych czy bootów, tego nie wiem) pochodzi z miast leżących daleko od Lublina. Na jednym z nich za to znajduję wezwanie, aby w czasie kwarantanny pamiętać o wyprowadzaniu zwierząt, nawoływanie, aby wyjść z psem osób objętych kwarantanną. Wszak pies nie przenosi wirusa.

Jedna z aktywistek wiadomej opcji politycznej podała w mediach przynależność partyjną chorego. Na pytanie kogoś z internautów, co to ma do rzeczy, odpowiedziała, „aby się ludziom wdrukowało, że to właśnie ugrupowanie polityczne roznosi zarazę…” Oto nowe oblicze tolerancji. Wierzę w troskę o nasze zdrowie ludzi powołanych do leczenia nas i dbania o bezpieczeństwo. Nie wierzę w apele aby nie iść do kościoła tych, których noga tam nigdy, albo dawno nie stanęła. Czy też chodzi im o „wdrukowanie” ludziom, że Kościół i Komunia rozpowszechnia zarazę? Czy tego chcemy czy nie, taki będzie przekaz, jeśli my księża będziemy straszyć Eucharystią a nie dawać przykład czci Zbawiciela i potęgi wiary.

Do seminarium wstępowałem w roku 1991. Na świeżo mieliśmy w pamięci śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki, kapłanów szykanowanych i prześladowanych, msze odprawiane na terenie zakładów pracy i obraz księdza towarzyszącego prostemu człowiekowi. Dziś dożyłem czasów, kiedy świeccy pracownicy i przyjaciele deklarują wszechstronną pomoc, pytają czy czegoś w parafii nie potrzeba, sami będąc w grupie podwyższonego ryzyka idą do sklepu na zakupy, aby parafia funkcjonowała normalnie, a niektórzy duchowni pracują na to, aby pozamykać co się da, zaś wiernych trzymać z dala od kościoła. Zastanawiam się co będzie, jeśli trzeba będzie iść do umierającego zarażonego wirusem, jeśli zajdzie taka potrzeba? Pomyliły nam się role i zadania. Zapomnieliśmy w wielu wypadkach o tym, czym jest wiara, Kościół i obecność Chrystusa w Eucharystii… Od powietrza, ognia, głodu wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

Raport z oblężonej twierdzy

Pustoszejące półki w sklepach i pisane w pośpiechu specustawy, sięgające gdzie wzrok nie sięga i mogące w przyszłości złamać to, czego dziś jeszcze rozum nie złamie. Pełne napięcia oczekiwanie, niczym przed wizytą dostojnego gościa. Wreszcie jest! Doczekali się ci z prawa, lewa i środka, a wszechpotężna machina propagandy zyskała paliwo do przygasającego już nieco pożaru. Życie w wirtualnym świecie będzie więc toczyć się nadal, podczas gdy padać będą ostatnie punkty oporu.

W świecie, gdzie ważniejsze od faktów są medialne fejk niusy,
gdzie mądrości uczonych muszą ustąpić pseudoautorytetowi nastoletniej wagarowiczki,
gdzie tabuny wandali i barbarzyńców mylone są z uchodźcami,
gdzie niewierzący uczą wierzących jak winni oddawać cześć Bogu, a duchowni bardziej niż potępienia boją się „pseudo grypy”,
w świecie, gdzie afery ściga się tylko w telewizji, a za zjedzony cukierek w sklepie grozi kara większa, niż za skradzione miliony,
gdzie sąd sam sobie sterem, żeglarzem okrętem, a obywatel idzie do sądu nie po sprawiedliwość lecz tylko po wyrok,
gdzie pod hasłem „przywracanej godności” kupuje się ludzi za ich własne pieniądze pobierając przy tym w podatkach solidną prowizję,
gdzie czerwoni działacze świętują „obalenie komuny”,
gdzie rzekomo suwerennej ojczyźnie sąsiedzi ci mocniejsi i słabsi, ci z bliska i z nieco dalej jak i całkiem z daleka dyktują ustawy i wydają wyroki,
gdzie larum nad śmiertelnie chorymi oznacza raczej krzyk o wpływy w telewizji i strach, że jedna propaganda będzie większa od drugiej,
gdzie socjalizm nazwany jest prawicą, lewica chadecją, a „tęczowa zaraza” postępem i lewicą,
gdzie politycy będący „za życiem” jeszcze bardziej są za aborcją, a ci co są rzekomo przeciwko homopropagandzie wysyłają kordony policji, aby rozpędzała tych, co naprawdę są przeciw,
gdzie od dwunastu lat rząd straszy opozycją, a kolejne wybory to zabawa w dobrego i złego gliniarza, ważne, żeby obywatel się nie połapał, i zapłacił „frycowe” czcząc niczym Wielkanoc kolejne „demokracji święto”,
gdzie partie polityczne mają swoich wyznawców a Kościół i związki wyznaniowe członków i sympatyków,
gdzie miłość do obcych struktur większa niż suwerenność ojczyzny,
gdzie ludzie coraz bardziej wierzą, że dobrobyt płynie nie z pracy a z zasiłków,
gdzie już nie wiadomo, kto wróg a kto przyjaciel,

broni się ostatkiem sił oblężona twierdza wolnej ludzkiej myśli,
choć padają bastiony zdrowego rozsądku.

W Tobie Boże nadzieja, że Ty słów swych nie cofniesz, i kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony…

Przed końcem świata

Mówimy, że wierzymy w Boga, ale pierwsze, co skutecznie pozamykaliśmy w obliczu zagrożenia to kościoły. Przystępujemy do komunii św. wierząc, że jest pokarmem na życie wieczne, ale boimy się jej przyjęcia bardziej, niż monet i banknotów przyjmowanych na ofiary. Nazywamy wariatami ludzi, którzy nie wierzą w tzw ocieplenie klimatu przez człowieka, ale wysyłamy na ulice miast policję, aby chroniła narzucających nam wizję świata, gdzie człowiek może wybrać sobie płeć. Nazywamy mordercami rybaków zabijających ryby czy myśliwych, a milczymy gdy aborcjoniści mordują nienarodzone dzieci. Plujemy w twarz etykom mówiącym, że trzeba zakazać publicznego zgorszenia w tzw. marszach równości bo zasada wolności ma być nienaruszalna, ale lekki azjatycki wirus zamienił nasze domy w oblężone twierdze. Protestujemy przed zakazem handlu w niedziele i święta, jak gdyby groziła nam przez to śmierć głodowa, ale na skutek medialnej paniki ws wirusa porobiliśmy zapasy żywności i wody na dwa miesiące do przodu. Czcimy Żołnierzy Niezłomnych ale głosujemy na potomków ich katów. Chwalimy się, że wstaliśmy z kolan a ściągamy do kraju 20 tys. obcych żołnierzy mocarstwa, które chce nas zmusić do odszkodowań dla obcych za śmierć naszych obywateli w czasie wojny. Dokąd zmierzasz Polsko, gdy kończy się świat, jaki znali nasi ojcowie?