To były szczególne rekolekcje. Pomimo, że Parafia była dziś przygotowana na przyjęcie normalnej liczby wiernych, w zgodzie z decyzjami władz cywilnych i kościelnych, frekwencja sięgnęła ostatecznie 20 – 25 % typowej niedzieli. Jednak dzisiejszy dzień stanowił także dla mnie osobiście swoiste kapłańskie rekolekcje.
Czasem ludzie, których spotykamy na naszych drogach życia mają dla nas przesłanie od Boga, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. W tym czasie powszechnego zamętu Bóg sprawia, że dzieląc się świadectwem wiary, stajemy się dla siebie darem.
Kim zatem byli owi święci, których spotkałem dzisiejszego dnia? To różni ludzie. Wcześniej znani i nieznani, ale dziś przynieśli mi wiadomość, którą chcę się z Wami podzielić.
Zanim jednak to zrobię pragnę dodać, że nie osądzam i nie przesądzam, że pośród tych, którzy pozostali dziś w domach być może też nie brakuje świętych, od których dane mi będzie kiedyś czegoś się nauczyć. Ale czego nauczyłem się od ludzi, którzy byli dziś w kościele? Moim parafialnym i innych, których połączyła ta sama nauka, jaką mi, księdzu i proboszczowi lubelskiej historycznej parafii udzielili?
Tak się składa, że w czasach szczególnych wychodzą z nas nieznane może nawet nam samym cechy. Jako młody człowiek lubiłem oglądać filmy tzw. katastroficzne. Właśnie dlatego, że najpierw prezentowały całą gamę zwykłych ludzi, aby później pokazać, jak różne mogą być nasze reakcje w chwilach próby. Wobec bliskich i obcych. Wcześniej znanych i nieznanych. Mam zwyczaj po każdej mszy św. niedzielnej wychodzić przed kościół, aby dać możliwość tym, którzy chcą zamienienia kilku słów. Dziś od wielu, zwłaszcza będących z tzw. grup ryzyka, w tym lekarzy, usłyszałem rekolekcyjną naukę. Można ją streścić mniej więcej tak. Nikt z nich nie lekceważy zagrożenia, nikt nie ma zamiaru łamać reżimu sanitarnego narzuconego przez władze, ale w słowach tych ludzi, jak też innych, z którymi dane mi było rozmawiać drogą mediów elektronicznych wybrzmiewała wiara, że jesteśmy w rękach Boga i kończyli oni swe refleksje tak samo. „Proszę księdza, jestem gotowy (gotowa). Swoje przeżyłem(am)…”
Przed oczami stawał mi Kościół pierwszych wieków. Ludzie, którzy żyli nie tylko w gotowości na spotkanie z Panem, ale pragnęli Go. Nie narażali się celowo, ani nie lekceważyli zagrożenia, ale byli gotowi. Tęsknili za Nim, choć chcieli żyć i wcale nie pragnęli śmierci, ale tęsknili za Jezusem, jak tęskni się za najbardziej ukochaną osobą. „Czego mam się bać? Czy i tak kiedyś tego wszystkiego nie zostawię? ” powiadali dziś inni z moich rozmówców.
Świat wstrzymał oddech, a my zamiast myśleć o własnym zbawieniu licytujemy się na skróty myślowe, dlaczego nie ma potrzeby iść do kościoła. Skróty niekiedy bardzo niebezpieczne, które w zależności od kontekstu za chwilę obrócą się przeciwko nam. Jak wyrwane cytaty z Pisma Świętego, luźno dobrane i przypadkowo skojarzone ze sobą. Taki dziś wyłania się obraz naszej wiary, który niczym puzzle układa się w prawdziwe katastroficzny obraz, wobec którego tzw. pandemia to igraszka. Mówiąc dziś jedno, nie myślimy, co będzie znaczyło, kiedy minie zaraza. Pozwalamy Ojcu kłamstwa rozgrywać się jak nieporadne dzieci, które nie mając nic do powiedzenia powtarzają to, co im wydaje się brzmieć mądrze. Dobierają argumenty na chybił trafił, ku uciesze tych, których noga w kościele dawno nie stanęła. Podkreślam raz jeszcze, być może pomijam tutaj prawdziwie wielu świętych, których serce krwawi dziś z powodu pozostania w domach i z tęsknoty za Zbawicielem. Chylę przed nimi czoła i pokornie proszę o modlitwę, także za mnie niegodnego sługę Pana, ale teraz, kiedy szum wielkopostnej niedzieli umilkł, a opustoszałe ulice miasta pokrył mrok, dziękuję Bogu za tych, którzy przypomnieli mi, że moim celem nie jest ani walka z wirusem, ani też wyręczanie tych, których zaleceń i zarządzeń z całą powagą staramy się przestrzegać. Moim celem, zadaniem na które sam się zgodziłem wobec Boga i mojego biskupa jest modlitwa za lud, posługa sakramentalna i posługa słowa, aby kiedyś, gdy nadejdzie czas moi parafianie i ludzie, których spotykam mogli ze spokojem powiedzieć. „Jestem gotowy(a). Przyjdź Panie Jezu…” Dlatego też tej niedzieli, gdy opustoszały nasze kościoły, kiedy gryziemy się w sumieniu czy dobrze zrobiliśmy idąc do kościoła lub zostając w domu, warto przyjąć za kryterium naszego rachunku sumienia to przesłanie, jakie Bóg mi dziś daje. Czy mój czyn, moja decyzja i moja postawa przygotowała mnie dziś bardziej na owo spotkanie, czy oddaliła od Chrystusa? Czy po dzisiejszej niedzieli jestem o krok bliżej od powiedzenia szczerze wobec Boga i siebie samego „jestem gotowy(a)”, czy bliżej tych, którzy od lat mówią, „po co chodzić do kościoła, kiedy Bóg jest wszędzie”? Od głodu, ognia, wojny, i nagłej, a niespodziewanej śmierci oraz braku wiary zachowaj nas, Panie…