Archiwum kategorii: Zapiski młodego proboszcza

„Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam…

i przed kapłaństwem w proch padam,

i przed kapłaństwem klękam

W lipcowy poranek mych święceń

dla innych szary zapewne

jakaś moc przeogromna

z nagła poczęła się we mnie

Jadę z innymi tramwajem

biegnę z innymi ulicą

nadziwić się nie mogę

swej duszy tajemnicą”

Któż z nas nie słyszał choć raz tego wiersza ks. Twardowskiego? Iluż z nas zaczynało prymicyjne przemówienia od tych właśnie słów? Dziś słowa te brzmią wyjątkowo proroczo, rzekłbym nawet dramatycznie. Przypominają nam przecież nie tylko to, co sprawiło, że po latach studiów teologicznych stanęliśmy wreszcie przed Ołtarzem Pańskim aby sprawować Najświętszą Ofiarę, ale także to, że kapłaństwo to nie tylko wybór na dobre czasy. Szacunek lokalnych społeczności oraz wzruszenie ojca i matki. Wydawało nam się, że tak będzie zawsze. Owszem, jakiś buntownik na katechezie, problem z proboszczem czy nawet biskupem. Może nawet jakieś spojrzenie wstecz i pytanie, czy dokonaliśmy dobrego życiowego wyboru… Dziś to wszystko wydaje się zaledwie igraszką.

Dziś dla każdego z nas nadszedł czas próby. Dziś, kiedy miernikiem ?społecznej przydatności? jest powtarzanie oficjalnych komunikatów i ?przekwalifikowanie?, kiedy wielu pracuje nad tym, aby przyzwyczaić ludzkość do życia bez kościoła i bez sakramentów, te słowa znanego wiersza stają się głosem wołającego na pustyni, aby przygotować drogę Panu i dla Niego prostować ścieżki.

Oto dzień kapłański mamy spędzić w oderwaniu od wiernych. Najbardziej uroczyste święta mamy przeżyć z restrykcjami nieporównywalnie ostrzejszymi, niż te, które dotyczą sklepów. Ta ?moc przeogromna? ma teraz w osamotnieniu wypatrywać w gąszczu oficjalnej propagandy kolejnych restrykcji i obostrzeń. I tylko kapłańskie serce rozdarte konfliktem sumienia będzie dziś łkać, w ciszy przed Najświętszym Sakramentem, gdy już wyłączymy oficjalny przekaz z naszej wieczornej liturgii…

Czy tego chcemy czy nie chcemy, w ciągu chwili przekwalifikowaliśmy się. Z kapłanów staliśmy się ?bramkarzami? decydującymi, kto może wejść a kto nie do kościoła. Z proroków Słowa Bożego, wzywających do wypełnienia kościołów staliśmy się politrukami nawołującymi, aby ludzie do kościoła nie chodzili, sięgając w ciągu chwili po wszystkie sprawdzone argumenty tych, którym do tej pory zależało, aby kościoły świeciły pustkami. W ciągu jednej chwili z szafarzy sakramentów, staliśmy się aktorami zabiegającymi o zwiększenie zasięgu transmisji z naszych mszy i nabożeństw. Daliśmy się wciągnąć w proces, którego już nikt z nas nie odwróci. Zamiast Ewangelią mówimy dziś TVN em i Palikotem a na dodatek zasłaniamy się chrześcijańskimi cnotami i podpieramy cytatami ze świętych.

Nie piszę tego w przypływie buntu i rozgoryczenia. Nie nawołuję także do  łamania wydanych zarządzeń i dekretów. Opisuję jedynie widok, jaki rozpościera się na nasze wioski i miasta. Przedstawiam obraz widziany okiem zwykłego szarego księdza i wielu tych, których Bóg powierzył naszej duszpasterskiej trosce. Mówią o tym, piszą, czasem walcząc o resztki wiary, nadziei i miłości…

Z naszych katechez zniknęło to, przez dwa tysiąclecia było siłą naszej wiary. Boimy się odwołań do Tradycji i dziedzictwa świętych. Po raz pierwszy w historii ludzkości Kościół Chrystusowy w momencie próby i niespotykanego zamętu postępuje dokładnie odwrotnie, niż przez całą swoją historię w podobnych czasach o jeszcze większych problemach. Zapomnieliśmy o tym, czego uczono nas w seminarium, że duszpasterstwo nie od nas się zaczęło i nie na nas się skończy, że wszystko, co dzieje się teraz, trzeba rozpatrywać w kontekście wieczności. Zniknęła z naszego nauczania nauka o życiu wiecznym, zbawieniu, potępieniu i nawet o wartości Najświętszej Ofiary. Jeśli pojawia się wezwanie do zamawiania mszy świętych, to z motywacją, aby zadbać o utrzymanie duchownych? Ani słowa o jej wartości, o Zbawczej Ofierze, o tym, że na mszy stajemy pod krzyżem a nie telewizorem albo komputerem.

Boże, Boże, Boże. O Adonai, Królu Izraela! Boże nasz Boże, czy żeś nas Opuścił? Czy też zasiądziesz dziś Panie wraz z nami do Ostatniej Wieczerzy?

MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJ

PIERWSZE CZYTANIE (Wj 12,1-8.11-14)

Przepisy o wieczerzy paschalnej

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Bóg powiedział do Mojżesza i Aarona w ziemi egipskiej: ?Miesiąc ten będzie dla was początkiem miesięcy, będzie pierwszym miesiącem roku. Powiedzcie całemu zgromadzeniu Izraela tak:

?Dziesiątego dnia tego miesiąca niech się każdy postara o baranka dla rodziny, o baranka dla domu. Jeśliby zaś rodzina była za mała do spożycia baranka, to niech się postara o niego razem ze swym sąsiadem, który mieszka najbliżej jego domu, aby była odpowiednia liczba osób. Liczyć je zaś będziecie dla spożycia baranka według tego, co każdy może spożyć. Baranek będzie bez skazy, samiec, jednoroczny; wziąć możecie jagnię albo koźlę. Będziecie go strzec aż do czternastego dnia tego miesiąca, a wtedy zabije go całe zgromadzenie Izraela o zmierzchu. I wezmą krew baranka, i pokropią nią odrzwia i progi domu, w którym będą go spożywać. I tej samej nocy spożyją mięso pieczone w ogniu, spożyją je z chlebem niekwaszonym i gorzkimi ziołami.

Tak zaś spożywać go będziecie: Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pospiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć Pana.

Tej nocy Ja przejdę przez Egipt, zabiję wszystko pierworodne w ziemi egipskiej od człowieka aż do bydła i odbędę sąd nad wszystkimi bogami Egiptu. Ja Pan. Krew będzie wam służyła do oznaczenia domów, w których będziecie przebywać. Gdy ujrzę krew, przejdę obok i nie będzie pośród was plagi niszczycielskiej, gdy będę karał ziemię egipską.

Dzień ten będzie dla was dniem pamiętnym i obchodzić go będziecie jako święto dla uczczenia Pana. Po wszystkie pokolenia w tym dniu świętować będziecie na zawsze??.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 116B,12-13.15-16bc.17-18)

Refren: Kielich Przymierza to Krew Zbawiciela.

Czym się Panu odpłacę *

za wszystko, co mi wyświadczył?

Podniosę kielich zbawienia *

i wezwę imienia Pana.

Cenna jest w oczach Pana *

śmierć Jego świętych.

Jam sługa Twój, syn Twej służebnicy, *

Ty rozerwałeś moje kajdany.

Tobie złożę ofiarę pochwalną *

i wezwę imienia Pana.

Wypełnię me śluby dla Pana *

przed całym Jego ludem.

DRUGIE CZYTANIE (1 Kor 11,23-26)

Ustanowienie Eucharystii

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:

Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazuję, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: ?To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę?. Podobnie skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: ?Kielich ten jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę?.

Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 13,34)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Daję wam przykazanie nowe,

abyście się wzajemnie miłowali,

jak Ja was umiłowałem.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA (J 13,1-15)

Do końca ich umiłował

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Było to przed Świętem Paschy. Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, widząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.

Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: ?Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?? Jezus mu odpowiedział: ?Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział?. Rzekł do Niego Piotr: ?Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał?.

Odpowiedział mu Jezus: ?Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną?. Rzekł do Niego Szymon Piotr: ?Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę?.

Powiedział do niego Jezus: ?Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy?. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: ?Nie wszyscy jesteście czyści?.

A kiedy im umył nogi, przywdział szaty, i gdy znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: ?Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie ?Nauczycielem? i ?Panem? i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem?.

Oto słowo Pańskie.

Hejt na Rydzyka

Mija kolejny dzień, kiedy nasze kościoły świecą pustkami. Od czasu wprowadzenia pierwszych ograniczeń liczba transmisji z mszy i nabożeństw rośnie szybciej, niż chińskie i włoskie statystki chorych razem wzięte. Msze święte transmitują także stacje do tej pory raczej nie kojarzone z katolicyzmem, a przynajmniej jego doktryną. Wielu duchownych zaangażowało się w nawoływanie, aby ludzie pozostali w domach. Cóż, ile razy trzeba by odprawiać, żeby zapewnić przynajmniej minimalny dostęp do mszy św. tym, co przychodzili chociażby wtedy, gdy mogliśmy mieć przynajmniej te 50 osób jednorazowo w kościele? Jako ludzie wiary musimy spoglądać z wiarą na rzeczywistość. Jednak w miarę trwania ograniczeń maski wielu z nas opadają. W czasach szczególnych wychodzi z nas skrywana „druga strona medalu”.

Wielu obwieszcza, że restrykcje są konieczne, bo to wojna. Wojna na śmierć i życie. Co za tym idzie potrzebna jest mobilizacja. W tym samym czasie wielu „zatroskanych katolików”, którzy dla „naszego dobra” nawołują do pozostania w domach, bo przecież są transmisje, uzbrojeni w hasztagi, przyklejeni do komputerów zajęło się rozliczaniem innych, jak postępują w tym trudnym czasie. Na celowniku nie mogło zabraknąć oczywiście Ojca Dyrektora. Dlaczego? Przecież spółki i firmy zrzucają się na sprzęt, ktoś za darmo szyje maski, restauratorzy dowożą jedzenie, właściciele drukarek 3D drukują przyłbice, a Biznesmen z Torunia nie dał ani grosza… Taki jest przekaz, niestety także wielu ludzi uważających się za wierzących. Cóż, jak to powiadają, Boże broń mnie od przyjaciół, bo od wrogów sam się obronię.

Czym jest Radio Maryja dla samotnego człowieka, który teraz na dodatek leży w domu, będąc w największej grupie ryzyka, wie tylko ten, kto bez uprzedzeń choć raz posłuchał takich ludzi. Na chwilę obecną mamy poniżej półtora tysiąca zarażonych, 17 zmarłych i wielką niewiadomą, jak to się wszystko skończy i jak długo potrwa. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem pozbawionym empatii i minimum obiektywizmu, aby nie rozumieć, że lada chwila ów front nie walki nie tylko o nasze zdrowie, ale także naszą wiarę i naszą kondycję psychiczną może przesunąć się niebezpiecznie blisko. Wszak ci, którzy najgłośniej krzyczą zostańcie w domu pokazują nam zdjęcia z Bergamo, Madrytu i innych miast, z polowymi szpitalami, ciężarówkami wojskowymi wywożącymi zmarłych i trumnami ustawionymi luzem na zewnątrz bądź wewnątrz na dużych przestrzeniach. Wielu z tych ludzi, którzy uważają, że robią wspaniałą robotę dla ludzkości zapomina, że inni, w osamotnieniu, opuszczeniu i teraz jeszcze izolacji czekają na to, „co Bóg da”. Do wielu być może w ich ostatnich chwilach życia, którego nie da się uratować nie dotrze ani ksiądz ani lekarz. Zostanie Katolicki Głos w ich Domu… Dla niektórych z nich być może to ostatnie tygodnie lub może nawet dni. Uderzać w takich czasach jak teraz, w momencie przymusowej izolacji w katolickie media, z takim trudem wywalczone, kosztem wdowiego grosza utrzymywane, to niebywała podłość. Niegodziwość, której nie da się opisać cywilizowanymi słowami.

Ci, którzy tak hejtują Zakonnika z Torunia zapominają, że na wojnie każdy ma swoje role. Są generałowie i są szeregowcy. Kapelani i sanitariuszki. Producenci broni i transportowcy. Dziś wojnę wygrywa się strategią, a nie pospolitym ruszeniem. Czy hejtujemy gastronomię, że nie szyje maseczek? A może krzyczymy na szwaczki, że nie mamy respiratorów? Wejście TV TRWAM na tzw. multipleks pozwala na jej odbiór z nadajników naziemnych. Takich, które mają staruszki nie mające pojęcia o Internecie i bez dostępu do miejskich kablówek. Głos z Torunia jest dla tych ludzi głosem nadziei. Znakiem, że ktoś się za nie jeszcze modli i ktoś o nich pamięta. Zaś przypomnienie, że to wszystko kosztuje i nie są to małe sumy, to przecież nie abstrakcja. Opłaty są, bo Radio i TV TRWAM ponosi je i finansuje z datków wiernych.

Znamy legendy o powstańczych i podziemnych rozgłośniach. Ileż nadziei dawało niektórym słuchanie potajemnie Wolnej Europy i innych stacji nadających z Wolnego Świata w czasach powszechnego zniewolenia? Wiem, zaraz powiecie mi, że wszystkie stacje transmitują dziś msze. A i owszem. Ale napiszę wam więcej. My, nieco starsi pamiętamy narodowe rekolekcje, jakie przeżywaliśmy we wszystkich mediach gdy umierał św. Jan Paweł II. Pamiętamy także to, co było potem. Do owej duchowej kroplówki w kolejnych dniach wstrzykiwane były kolejne porcje „duchowej trucizny”, nienawiści do Kościoła i tego, czego nauczał św. Jan Paweł II. Oczernianie Kościoła i kreowanie „kremówkowego katolicyzmu”, aż po otwartą wojnę z cywilizacją życia i opowiedzenie się po stronie cywilizacji śmierci.

My, katolicy chcemy mieć takie radio i telewizję, za którą codziennie dziękował Bogu św. Jan Paweł II. Chcemy mieć pewność, że ten, któremu udało się z Bożą pomocą stworzyć takie dzieło, Ojciec Tadeusz w tych trudnych czasach będzie mógł kontynuować swoją misję. Sam wiem, jak czuje się człowiek, na którym w ciągu chwili potrafi skupić się hejt i nienawiść. Rozumiem kogoś, kto żyje w ciągłym stanie tłumaczenia się przed władzą kościelną i świecką za inicjatywę i chęć służby Bogu i ludziom.

W mojej parafii przyjąłem zasadę, że w czasach, kiedy zmalały drastycznie i tak małe kwoty zbierane na tace, nikogo o nic nie będę prosił, a jedynie dziękował. Bóg zatroszczy się o swoje dzieło. Póki co doświadczam niesamowitej bliskości i ofiarności tych, którzy są z nami ciałem bądź duchem. Przytaczając jakże znane słowa, mógłbym już dziś powiedzieć, że jeśli moja parafia przetrwa materialnie ten czas próby, to będzie to oznaczało, że „nigdy jeszcze tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu.” Mowa oczywiście o terytorialnych i duchowych parafianach wspierających moją parafię. Rozumiem jednak, że Ojciec Dyrektor mając odpowiedzialność za katolickie media, które docierają do tych, do których nie daj Bóg być może nawet pogotowie na czas nie będzie mogło dotrzeć, nie mówiąc o kapłanie z sakramentami, mówi otwarcie o tym, że bez funduszy te dzieła nie przetrwają.

Zatem Ojcze Dyrektorze, Alleluja i do przodu! Pamiętam w modlitwie.

Kiedy puka strach…

Ileż było już takich informacji na przestrzeni ostatnich lat, kiedy doszło do jakiejś katastrofy, a ulegający panice ludzie powiększali mimo woli liczbę poszkodowanych w tym ofiar śmiertelnych. Można by powiedzieć obrazowo: „zawalił się dach i zabił dwie osoby. Kolejne dwadzieścia stratował ulegający panice tłum”. Cóż strach jest rzeczą ludzką i jest tylko jedna rzecz, która może go pokonać, jedna, która pozwala go mieć pod kontrolą i jedna, która zadaje mu śmiertelny cios.

Tą, która pozwala go pokonać jest wiara. Wiem, już za chwilę odezwą się eksperci od wiary, którzy myślą, że Kościół to teatr i będą próbowali tak go oceniać i takie rady mi dawać, znajdą się szybko samozwańczy bądź nawet utytułowani teologowie, którzy przypomną mi na czym polega współistnienie między wiedzą a wiarą, oraz zwyczajni hejterzy, którzy nazwą mnie śmiertelnym zagrożeniem dla społeczeństwa. Jednak gdzieś mimo to brzmią mi w pamięci słowa ks. Twardowskiego

Nie przyszedłem pana nawracać. (…)

nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz,

wierzę Panu Bogu jak dziecko”.

Do znudzenia podkreślam, że wypełniamy z całą pieczołowitością polecenia władz cywilnych i kościelnych, ale też krzyczę na cały głos i nie ustaję, że kiedy Bóg mówi „sprawdzam” nie mogę, nie wolno mi, nie mam prawa potraktować Jego Domu jak teatru, a największych świętości, jak pełnych zarazków rekwizytów.

Ktoś kilka dni temu napisał to, co za chwilę zaczną pisać wszyscy bluźniący Imieniu Bożemu. Jeśli Bóg i Jego sakramenty nie są nam potrzebne w czasie epidemii, to po co nam będą w czasie, gdy inni będą obwieszczać pokój i bezpieczeństwo? Piszę to, abyśmy zastanowili się wspólnie, jak nieść Boga i głosić Ewangelię w czasach, kiedy wymaga się od nas izolacji. Jak nie odizolować się od Boga i Jego sakramentów? Jak nie zamknąć Chrystusa na kwarantannie, ale oprócz wspaniałych przekazów telewizyjnych i internetowych, oprócz całej gamy cyber rekolekcji być z ludem, który Bóg nam powierzył?

Nie twierdzę, że wiara uchroni nas od zarażenia, tak jak prześladowany Kościół nie dawał gwarancji, że chrzest uchroni przyjmujących go od śmierci z rąk Nerona czy Domicjana. Jesteśmy w ręku Boga. Wiara dodaje nam siły i pozwala mieć nadzieję, jak ta wyrażona w popularnej piosence,

Lecz czemu mnie do raju bram

Prowadzisz drogą taką krętą

I czemu wciąż doświadczasz tak

Jak gdybyś chciał uczynić świętą.

Nie chcę się skarżyć na swój los

Nie proszę więcej, niż dać możesz

I ciągle mam nadzieję, że… Że chyba wiesz, co robisz, Boże

Rzeczą, która pozwala mieć strach pod kontrolą, jest nadzieja. Nazwana matką głupich, jest i pozostaje cnotą Boską. Co dzieje się, kiedy brak nam nadziei? Wkraczają wówczas do akcji dwa najpoważniejsze grzechy przeciwko tej cnocie. Zuchwalstwo i rozpacz. Zuchwalstwo napełnia nas pychą i każe ignorować lęk, ale tak naprawdę sprowadza się do „tu i teraz”. Róbmy to, na co nam przyjdzie ochota, bo jutro i tak pomrzemy… Idąc z procesją z relikwiami mijam całkiem pokaźne grupki młodych ludzi na przystanku. Uciekają w popłochu (jak gdybym to ja stanowił zagrożenie…) pijący na ulicy różne odmiany kryzysowych napojów. Pomyślałem wręcz, że gdyby wirus ustępował tak przed procesją ze św. Antonim, jak uciekają obecni na ulicy amatorzy zbiorowego przeżywania kwarantanny, bylibyśmy strefą wolną od wirusa. Ciekawe, czy wtedy też byliby tacy, którzy wieszaliby na tablicach wjazdowych do miasta informacje „Strefa wolna od Covid 19”? Drugim grzechem przeciwko nadziei jest rozpacz. Popycha nas do najtragiczniejszych rzeczy. Podpowiada najgorsze rozwiązania. Sprawia, że stajemy się zakładnikami paniki.

Wielu zarzuca mi, że propaguję średniowieczny sposób walki z wirusem. Muszę za każdym razem podkreślać, że ja …nie walczę z wirusem. Walczę o wiarę, niosę nadzieję i staram się żyć miłością, tak, miłością także do moich parafian, których mijam ze świecami i różańcami w oknach i na balkonach. Także tych, których spotykam w kościele na mszy św. Dostaję telefony z kraju i zagranicy, bo ludziom potrzeba nadziei i potraktowania z miłością.

Kiedy jesteśmy dziś bardziej niż kiedykolwiek pozamykani w domach potrzebujemy szczególnej bliskości ducha. Miłość jest największą z cnót i najbardziej zagrożoną w czasach ograniczeń i poczucia lęku. Przez ostatnie miesiące słyszeliśmy tyle o dyskryminacji, różnych odcieniach miłości i powstających szybciej od kolejnych ognisk zakażeń wirusem płciach, które różniły się specyfiką zaspakajania nieokiełznanych popędów. Sam nazwany zostałem kilkukrotnie „homofobem”, którą to obelgę traktuję jako zaszczyt i przypomnienie, aby nie ulegać fałszywym ideologiom w czasach powszechnego zakłamania. Odmawiano mi prawa do własnego zdania a nawet minimalnego szacunku. Pytam się więc dziś publicznie i domagam się odpowiedzi, gdzie są miłośnicy tolerancji i walczący z dyskryminacją, wrogowie „Stref wolnych od grzesznych ideologii”, gdy jak donoszą media na wielu sklepach i punktach usługowych pojawiły się „strefy wolne od dzieci”? Gdzie są różnego rodzaju „ośrodki monitorowania postępu i tolerancji”, kiedy zalęknieni ludzie szukają wrogów tam, gdzie ich nie ma? Gdy środki ostrożności zwracają się poniekąd przeciwko nam samym?

Wreszcie gdzie podziali się ci, którzy krzyczeli, że muszą manifestować swoją odmienność publicznie, bo mają takie prawo i bez tego nie mogą żyć? Gdzież są objazdowe brygady z kolorowymi flagami, bohatersko profanujący na paradach najświętsze dla nas wartości? Te wartości, o które walczyłem i będę walczył w czasach pokoju i kryzysu. Bo jeśli coś ma nas zachować od upadku, nie będą to pseudonaukowe dywagacje, czy mężczyzna może urodzić dziecko, ale będzie to wiara nadzieja i miłość. One pozwolą wciąż, spokojnie i z godnością modlić się słowami Psalmu 23

Chociażbym chodził ciemną doliną,

zła się nie ulęknę,

bo Ty jesteś ze mną.

Twój kij i Twoja laska

są tym, co mnie pociesza.

Stół dla mnie zastawiasz

wobec mych przeciwników;

namaszczasz mi głowę olejkiem;

mój kielich jest przeobfity.

Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną

przez wszystkie dni mego życia

i zamieszkam w domu Pańskim

po najdłuższe czasy.”

Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie.

Życie jest pielgrzymką

Mieliśmy zaplanowane na ten rok kilkanaście pielgrzymek. Zapisy szły jak po maśle. Po raz pierwszy tak dobrze. Zresztą listę można zobaczyć na kalendarium, w tym te do Włoch. Bóg jednak miał inne plany. Nie posłał mnie na pielgrzymkę do Italii czy Ziemi Świętej, ale teraz wzywa, aby założyć sutannę i z Imieniem Boga Wszechmogącego, we wspólnocie ze świętymi ruszyć w długą drogę ulicami mojej Parafii a tym samym mojego Miasta. Teraz moją pielgrzymką będzie samotna wędrówka z relikwiami Patrona Miasta opustoszałymi ulicami Lublina. Tak będzie przez najbliższe dni. Będę pielgrzymował wypatrując zapalonych świec w oknach i błogosławił ich, dopóki nie minie zaraza. Jak mawiał klasyk, „do samego końca. Mojego, albo jej”. 😉

Dziś wracając z krótkiej wizyty w domu rodzinnym zaraz po wjeździe do Lublina dostrzegłem chłopca jadącego powoli na rowerze. Na plecach bluzy miał nadrukowany duży pentagram z wpisaną głową kozła. Ewidentnie satanistyczny motyw. Jechałem, aby zdążyć na zapowiedzianą wcześniej procesję po mieście. Przeszyła mnie myśl: Czy takie znaki mają teraz dominować na ulicach? Gdzie jest nadzieja, gdzie zawierzenie Bogu i Jego Matce? Co stało się z wiarą w orędownictwo świętych?

Owszem, od jakiegoś czasu, przynajmniej od kiedy Premier zdecydował o ogłoszeni Stanu Zagrożenia Epidemiologicznego internet zaczął szykować się do swoistej wojny religijnej. Z jednej strony na privach lądowało coraz więcej świętych obrazków z dopiskiem „koniecznie wyślij do wszystkich”. Tak, tzw. łańcuszki. Niestety im mniej w nas wiary, tym więcej zabobonu. Łatwiej jest jednak spamować Matuchną Najświętszą, niż wyszeptać dziesiątek różańca. Łatwiej jest rzucać klątwy i pisać, że jak ktoś przyjmuje komunię św. na rękę, to jest gorszy od dzieciobójców, niż zadać sobie trud, aby przypomnieć, że byli św. akolici tacy jak św. Tarsycjusz, którzy zanosili z narażeniem życia do więzień komunię św., aby chrześcijanie nie umierali bez Chleba Życia. Niestety, piszę to z wielkim żalem i bólem serca, łatwiej jest pomstować na lud, że przyjmuje komunię św. do ust, niż wyjaśnić, że właśnie takie przyjmowanie jest formą zwyczajną, zaś dopuszczone przez Pasterzy przyjęcie na rękę nie powinno oznaczać mniejszego szacunku do Eucharystii. Ba, może warto nawet zwłaszcza teraz, zachęcić nawet wiernych, aby czy przyjmują komunię do ust, czy na rękę uklęknęli, aby nie zatracić czci do najświętszego z sakramentów? Może nawet trzeba pokazać lawaterz i pouczyć, że kapłan po udzieleniu Komunii świętej obmywa pobożnie dłonie, aby nie znieważyć Ciała Pańskiego. Wszak w kruszynce obecny jest taki sam Chrystus jak w dużej hostii. Może ci, którzy przyjęli Ciało Pana na rękę mogliby w drodze do domu powstrzymać się od dotykania czegokolwiek palcami, którymi trzymali Najświętsze Ciało i będąc w domu najpierw pobożnie obmyć ręce? Czyż w formie przyjęcia Eucharystii nie chodzi przede wszystkim o należny S Z A C U N E K?

W czasie próby zaczęliśmy się gubić i reagować dosyć nerwowo. Kłócimy się czy iść do kościoła, czy siedzieć w domu, o to jak przyjmować Pana Jezusa i o to, czy rozsyłanie spamu ze świętych obrazków powstrzyma epidemię. Mamy teraz więcej czasu w domu. Sięgnijmy do solidnej katolickiej katechezy. Stańmy pomiędzy 19.00 a 20.00 z obrazkiem św. Antoniego (jeśli nie mamy, możemy przecież wydrukować z Internetu), krzyżem i świecą w oknie. Zjednoczmy się na modlitwie. Przyjmując Ciało Pańskie róbmy to z jeszcze większym szacunkiem niż dotychczas, pamiętając, jak łatwo jest zbanalizować najświętsze rzeczy. Nieśmy nadzieję, wzrastajmy w wierze i kierujmy się przykazaniami miłości Boga i bliźniego. Kiedyś gdy to wszystko minie popielgrzymujemy znów do naszych świątyń, aby odśpiewać dziękczynne Te Deum, a może i do groby św. Antoniego aby podziękować za ocalone życie i wiarę. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i utraty wiary, zachowaj nas Panie…

Spotkałem dziś świętych

To były szczególne rekolekcje. Pomimo, że Parafia była dziś przygotowana na przyjęcie normalnej liczby wiernych, w zgodzie z decyzjami władz cywilnych i kościelnych, frekwencja sięgnęła ostatecznie 20 – 25 % typowej niedzieli. Jednak dzisiejszy dzień stanowił także dla mnie osobiście swoiste kapłańskie rekolekcje.

Czasem ludzie, których spotykamy na naszych drogach życia mają dla nas przesłanie od Boga, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. W tym czasie powszechnego zamętu Bóg sprawia, że dzieląc się świadectwem wiary, stajemy się dla siebie darem.

Kim zatem byli owi święci, których spotkałem dzisiejszego dnia? To różni ludzie. Wcześniej znani i nieznani, ale dziś przynieśli mi wiadomość, którą chcę się z Wami podzielić.

Zanim jednak to zrobię pragnę dodać, że nie osądzam i nie przesądzam, że pośród tych, którzy pozostali dziś w domach być może też nie brakuje świętych, od których dane mi będzie kiedyś czegoś się nauczyć. Ale czego nauczyłem się od ludzi, którzy byli dziś w kościele? Moim parafialnym i innych, których połączyła ta sama nauka, jaką mi, księdzu i proboszczowi lubelskiej historycznej parafii udzielili?

Tak się składa, że w czasach szczególnych wychodzą z nas nieznane może nawet nam samym cechy. Jako młody człowiek lubiłem oglądać filmy tzw. katastroficzne. Właśnie dlatego, że najpierw prezentowały całą gamę zwykłych ludzi, aby później pokazać, jak różne mogą być nasze reakcje w chwilach próby. Wobec bliskich i obcych. Wcześniej znanych i nieznanych. Mam zwyczaj po każdej mszy św. niedzielnej wychodzić przed kościół, aby dać możliwość tym, którzy chcą zamienienia kilku słów. Dziś od wielu, zwłaszcza będących z tzw. grup ryzyka, w tym lekarzy, usłyszałem rekolekcyjną naukę. Można ją streścić mniej więcej tak. Nikt z nich nie lekceważy zagrożenia, nikt nie ma zamiaru łamać reżimu sanitarnego narzuconego przez władze, ale w słowach tych ludzi, jak też innych, z którymi dane mi było rozmawiać drogą mediów elektronicznych wybrzmiewała wiara, że jesteśmy w rękach Boga i kończyli oni swe refleksje tak samo. „Proszę księdza, jestem gotowy (gotowa). Swoje przeżyłem(am)…”

Przed oczami stawał mi Kościół pierwszych wieków. Ludzie, którzy żyli nie tylko w gotowości na spotkanie z Panem, ale pragnęli Go. Nie narażali się celowo, ani nie lekceważyli zagrożenia, ale byli gotowi. Tęsknili za Nim, choć chcieli żyć i wcale nie pragnęli śmierci, ale tęsknili za Jezusem, jak tęskni się za najbardziej ukochaną osobą. „Czego mam się bać? Czy i tak kiedyś tego wszystkiego nie zostawię? ” powiadali dziś inni z moich rozmówców.

Świat wstrzymał oddech, a my zamiast myśleć o własnym zbawieniu licytujemy się na skróty myślowe, dlaczego nie ma potrzeby iść do kościoła. Skróty niekiedy bardzo niebezpieczne, które w zależności od kontekstu za chwilę obrócą się przeciwko nam. Jak wyrwane cytaty z Pisma Świętego, luźno dobrane i przypadkowo skojarzone ze sobą. Taki dziś wyłania się obraz naszej wiary, który niczym puzzle układa się w prawdziwe katastroficzny obraz, wobec którego tzw. pandemia to igraszka. Mówiąc dziś jedno, nie myślimy, co będzie znaczyło, kiedy minie zaraza. Pozwalamy Ojcu kłamstwa rozgrywać się jak nieporadne dzieci, które nie mając nic do powiedzenia powtarzają to, co im wydaje się brzmieć mądrze. Dobierają argumenty na chybił trafił, ku uciesze tych, których noga w kościele dawno nie stanęła. Podkreślam raz jeszcze, być może pomijam tutaj prawdziwie wielu świętych, których serce krwawi dziś z powodu pozostania w domach i z tęsknoty za Zbawicielem. Chylę przed nimi czoła i pokornie proszę o modlitwę, także za mnie niegodnego sługę Pana, ale teraz, kiedy szum wielkopostnej niedzieli umilkł, a opustoszałe ulice miasta pokrył mrok, dziękuję Bogu za tych, którzy przypomnieli mi, że moim celem nie jest ani walka z wirusem, ani też wyręczanie tych, których zaleceń i zarządzeń z całą powagą staramy się przestrzegać. Moim celem, zadaniem na które sam się zgodziłem wobec Boga i mojego biskupa jest modlitwa za lud, posługa sakramentalna i posługa słowa, aby kiedyś, gdy nadejdzie czas moi parafianie i ludzie, których spotykam mogli ze spokojem powiedzieć. „Jestem gotowy(a). Przyjdź Panie Jezu…” Dlatego też tej niedzieli, gdy opustoszały nasze kościoły, kiedy gryziemy się w sumieniu czy dobrze zrobiliśmy idąc do kościoła lub zostając w domu, warto przyjąć za kryterium naszego rachunku sumienia to przesłanie, jakie Bóg mi dziś daje. Czy mój czyn, moja decyzja i moja postawa przygotowała mnie dziś bardziej na owo spotkanie, czy oddaliła od Chrystusa? Czy po dzisiejszej niedzieli jestem o krok bliżej od powiedzenia szczerze wobec Boga i siebie samego „jestem gotowy(a)”, czy bliżej tych, którzy od lat mówią, „po co chodzić do kościoła, kiedy Bóg jest wszędzie”? Od głodu, ognia, wojny, i nagłej, a niespodziewanej śmierci oraz braku wiary zachowaj nas, Panie…

O czym się nie mówi, cz. 3

„Rzuć się w dół, przecież napisane jest, że aniołom swoim rozkażę, abyś nie uraził swej nogi o kamień”. Te słowa z Ewangelii cytuje mi coraz więcej osób, oskarżając, że narażam ludzi, zwłaszcza starszych i chorych, że kuszę Pana Boga itd. Czy się nie boję o siebie i innych? Człowiek zapewne do końca nie jest w stanie przewidzieć, jak by się zachował w sytuacji ekstremalnego i bezpośredniego zagrożenia, dopóki się w nim nie znajdzie. Lęk nie jest mi obcy i wiem, że kuszenie Pana Boga to grzech. Dlaczego zatem te proste pytania nie do końca pozwalają mi dać jednoznacznej odpowiedzi?

Powiedz mi kto pyta, a powiem ci, co chce wiedzieć. Od kilku dni zastanawiam się, jak to jest, że ludzie, którzy do tej pory kierowali przekaz o tzw „depopulacji”, czyli wyludnieniu ziemi, teraz pierwsi domagają się zwłaszcza w kościołach większego reżimu sanitarnego, niż obowiązuje w sklepach, gdzie nikt nie liczy wchodzących, a walka o towar z promocji jest jeszcze większa niż przed „chińskim wirusem”? Jaki cud stał się w ostatnich godzinach, że uczestniczki czarnych marszy, odbierające człowieczeństwo maleńkim, chorym nienarodzonym dzieciom, teraz pierwsze krzyczą, że …pozarażamy najsłabszych. Chorych i seniorów? Wreszcie ta presja, jaka kierowana jest na duchownych, aby zamknęli kościoły, zakazali mszy, presja, która zaczyna przynosić już skutek… No tak, nienarodzone dzieci nie mają jak naciskać na tych, którzy mogliby „ruszyć bryłę z posad świata”, narażając a i owszem własne posady i ocalić od śmierci tysiące niewinnych istnień. Oni nie upomną się o swoje życie i o nich nie upominają się najczęściej ci, którzy dziś pierwsi chcą barykadować kościoły.

Wierzę w dobre intencje służb sanitarnych i ich troskę o nas. Choć politycznie mam poglądy w wielu kwestiach bardzo odległe tak od rządu jak i od znacznej części tzw. opozycji, staram się wierzyć w dobre intencje i profesjonalizm tych, którym powierzyliśmy władzę. To test na człowieczeństwo nas wszystkich. Otaczam modlitwą lekarzy, pielęgniarki i decydentów, świeckich i duchownych, którzy w sumieniu biorą na siebie ogromną odpowiedzialność za losy nas i naszych bliskich. Jestem pełen uznania dla personelu sklepów i supermarketów. Ci ludzie są zostawieni sami sobie. Kiedy ja już dziś tłumaczę się niektórym jak zabezpieczę kościół, aby przypadkiem na msze nie przyszło 51 osób, w sklepach tych dużych i małych od rana ruch jak zawsze na promocjach.

Widząc co się dzieje, zaczynam momentami ulegać spiskowej teorii dziejów, że chiński wirus jest sztucznie wyprodukowany przez wrogów Kościoła. Nie zaraża w sklepach, w których od rana przewija się jednocześnie po kilkaset osób, nie zaraża, kiedy chcesz wyjść z psem, ale stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo, jeśli przyjdziesz do kościoła. I to zwłaszcza wtedy, kiedy sprawowana jest Eucharystia. Jaki geniusz i w jakim laboratorium wyprodukował mikroba, który zwiększa swoją aktywność podczas Eucharystii?

Zatem zanim odpowiem sobie i Wam, drodzy bracia i siostry, na pytanie postawione na początku mojego wpisu, pomóżcie mi zrozumieć, jaki przekaz będzie wśród wiernych i niewiernych na temat naszej wiary, szacunku do życia, zwłaszcza najsłabszego, i tego, że nasze słowa są prawdziwe, kiedy minie już epidemia? Jak będziemy się czuli, kiedy Polska wstrzyma oddech na dwa tygodnie czy nawet dłużej, aby ratować siebie, a dalej nie upomni się i będzie milczała, gdy tysiące niewinnych dalej będą ginąć ze śmiertelnych rąk aborterów, przy milczącej zgodzie polityków i niektórych duchownych? I w co sami tak naprawdę wierzymy? Jeśli jeszcze wierzymy… Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi Cz. II

W czasach, kiedy następuje swoiste „przebiegunowanie świata” we wcześniejszym wpisie poruszyłem temat wiary w realną obecność Pana w Eucharystii oraz wartości Mszy św. Wielu przecież domaga się zamknięcia kościołów, a inni, nawet duchowni używają wielu słów, które wpisują się w nurt tłumaczenia dlaczego można powstrzymać się od mszy św. i przystępowania do komunii św. Powtarzam, w kwestiach sanitarnych to tłumaczenie należy do służb ku temu powołanych i w ich ustach jest w porządku. My duchowni mamy natomiast nie tylko w tym czasie zadbać o „higienę wiary”.

Wczorajsze refleksje odnosiły się do pierwszej pokusy, jaką Zły kusił Zbawiciela. Zamień kamień w chleb, a właściwie zamień swój post na posiłek. Przecież możesz. Jezus odpowiada demonowi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Tak się składa, że druga z pokus to domaganie się oddania czci diabłu w zamian za wszystkie królestwa świata. Ta pokusa w tym Wielkim Poście staje dziś też przed nami.

Oto ostatnie lata stanowią bezprecedensową, zorganizowaną akcję „wypowiedzenia Bogu posłuszeństwa” i „koronacji” bożków tego świata. W miejsce likwidowanych procesji na ulice naszych i innych europejskich miast wyległy tzw. marsze dumy gejowskiej. Zamiast Najświętszego Sakramentu wyniesiono na ulice symbole i wizerunki odwołujące się do rozwiązłości seksualnej. W miejsce czci Boga Jedynego zaprowadzono nową religię – religię z własnymi „procesjami,” gdzie bluźniono Bogu i Matce Najświętszej, dogmatami, jak ta o mnogości płci, kultem Matki Ziemi i wiarą w nadludzką moc ocieplania lub oziębiana klimatu przez działalność człowieka oraz proklamacją przez niektórych heteryków nowych czasów mesjańskich, ze zmanipulowaną dziewczynką w roli mesjasza, która zamiast chodzić do szkoły pływa po świecie i nawołuje rządzących do „nawrócenia na ekologizm”, aby ocalić planetę. Co więcej, owa nowa religia, opracowała też nowy katalog grzechów, gdzie palenie węglem gorsze jest od aborcji, a zjedzenie schabowego od eutanazji.

Świat, któremu wydawało się, że mocno wyprostował plecy i stanął dumny przed Bogiem, Którego strącił z tronu i nie chciał przed nim się ukorzyć, dziś padł na kolana przed jednym z najbardziej prymitywnych organizmów, jakie istnieją na świecie. Co ciekawe, ci, którzy złorzeczyli na zamykane w niedziele sklepy, pierwsi porobili zapasy na dwa tygodnie, choć do tej pory mieli problem z kupieniem w sobotę chleba na niedzielę.

Co więcej, zadziwiająca jest ta narracja mająca nas przygotować na świat bez Boga i nową religią, jaka wyłoni się po zakończeniu epidemii. Ile było krzyku, ile procesów i gróźb, gdy przytaczano statystyki i przestrzegano, że rozwiązłość, a zwłaszcza grzech sodomski jest przyczyną wielu zakażeń, w tym wirusami bardziej niebezpiecznymi od obecnego? Jaki hejt wylał się na arcybiskupa krakowskiego, kiedy herezję antropologiczną i jej szerzenie nazwał „zarazą”? Nawet niektórzy duchowni włączali się w ten chór krytyków Metropolity!

Tymczasem, pomijając już, że rozwiązłość seksualna – będąca obecnie wyznacznikiem moralnym tzw. tolerancji i nowoczesności – jest źródłem zakażeń, wirusów i innych chorób, jest ona śmiertelną zarazą dla naszych dusz. Niestety w tym szczególnym czasie nie mówimy znów, że nasza nadzieja jest w niebie, że wierzymy w życie wieczne i nie dlatego idziemy na mszę, że zgrywamy chojraków, ale że świadomie wybraliśmy Chrystusa. Nasze życie jest w Jego ręku. Jeśli On zechce, nie umrzemy, jeśli inna będzie Jego wola, zabierze nas z tego świata, nawet ubranych w antywirusowe kombinezony i z zapasem papieru toaletowego na dwa lata. Jeśli nie w ten sposób, to w inny.

Czy pamiętamy w tym Wielkim Poście o zjadliwości grzechu i zagrożeniu potępieniem, gdy świat zamarł w przerażeniu z powodu wirusa? Ilu duchownych tak pieczołowicie przestrzegających dziś wiernych, aby przypadkiem nie przyjęli komunii do ust, lub pozostali w domach przestrzegało wiernych, że na tzw. „marszach równości” czeka zaraza duchowa, gorsza od wirusa, bo w rzeczy samej prowadząca do potępienia? Ilu z nich miało odwagę odezwać się publicznie, że grzechem jest parodiowanie mszy św, umieszczanie wyobrażenia genitaliów na sodomickich paradach, uczestniczenie w tego typu marszach przez wiernych? Ciągle w historii brzmią słowa Demona, który mówi do Jezusa „upadnij i oddaj mi pokłon, a dam ci wszystkie królestwa świata”. Niestety do dziś sprawdza się stara zasada. Jeśli klęczysz przed Bogiem, jesteś wywyższony, jeśli nie chcesz zgiąć kolan przed Panem świata, powali cię cokolwiek. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary, zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi, gdy wszyscy mówią tylko o jednym?

Kiedy 11 września 2001 r świat obiegła wiadomość, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, nikt nie miał wątpliwości, że świat, jaki wyłoni się z tzw. „wojny z terroryzmem” będzie inny, niż do tej pory. Nie istotne, jakie były szczegóły wydarzeń z 11 września, wszak do dziś znajdziemy oprócz wersji oficjalnej dziesiątki różnych teorii, także tych, nazywanych spiskową teorią dziejów. Dziś też warto zdać sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się obecne z tzw. „chińskim wirusem” kiedyś dobiegnie końca, ale świat jaki wyłoni się po tej globalnej inżynierii społecznej, jaka towarzyszy wirusowi, nie będzie już tym samym światem, jaki znamy. Wszak kiedy wszyscy mówią o jednym, inni pracują na rzeczy, o których się nie mówi. Tak było, jest i zapewne będzie.

Nie mam zamiaru w tym wpisie ustosunkowywać się do spraw związanych z samym tematem epidemii. To nie moja rola. Od tego są odpowiednie służby, i chcielibyśmy ufać, że lekarze nie tylko teraz, ale zawsze będą kierować się rzetelną wiedzą, politycy dobrem wspólnym, a my duchowni … no właśnie czym? Bo zawsze byłem przekonany, że wiarą.

Najpierw Bogu dzięki, że nasi Pasterze nie ulegli tej potężnej presji, aby pozamykać Kościoły. Potrzebują oni naszego wsparcia i modlitwy, jak i my wszyscy. Tak, jak szpital musi w czasie epidemii (bez względu na jej rozmiary) być gotowy do przyjęcia chorych, tak Kościół i kapłan chyba po to został wyświęcony, aby nawet z narażeniem życia służyć tym, którzy potrzebują łaski sakramentalnej. Piszę chyba, bo jak obserwuję aktywność medialną świeckich i duchownych zaczynam stawiać sobie pytanie jak w tytule. O czym my sami nie mówimy?

Oto w czasie próby, budowanego społecznego napięcia i stanów nadzwyczajnych (nie moją rolą jest określanie czy zasadnych, czy też nie), gdzie ludzie zwyczajnie ulegają lękowi, czytam dziesiątki wpisów ludzi świeckich o tym, czym jest dla nich Eucharystia, i przypominają mi się przykłady świętych i błogosławionych, którzy w warunkach, kiedy całej rodzinie groziła śmierć za wyznanie wiary w Chrystusa, woleli potajemnie uczestniczyć w Eucharystii, niż pozostać w domach. W tym samym czasie z przerażeniem stwierdzam, że wielu moich współbraci wpisuje się w przekaz, który mówi: życie bez Eucharystii jest możliwe. „Chcesz się modlić, możesz to robić w domu. Przecież to tylko jakiś czas, dla dobra wspólnego…” Szukam i próbuję znaleźć choć jeden wpis o tym, jaką łaską jest Chleb z Nieba i że to On daje życie wieczne. Tymczasem pojawiają się instruktarze z których bije przekaz. Jeśli idziesz do kościoła, narażasz siebie i innych. Jeśli idziesz do komunii, prawie że ściągasz na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Czyż nie powinniśmy oczekiwać wyważonych przestróg od służb sanitarnych, a od nas duchownych nauki o Najświętszym z sakramentów? Przytaczania przykładów świętych, którzy w czasie bardziej niebezpiecznych epidemii szli do ludzi i nieśli Chrystusa? Budowania wiary, umacniania nadziei i szerzenia bratniej miłości? Czyż nie potrzeba nam wspólnej modlitwy o ocalenie nas z zarazy nie tylko biologicznej?

Ktoś pracuje mocno nad tym, aby świat który wyłoni się po epidemii był światem bez kościołów i wiary w Boga. Przeglądam profile hejterów nawołujących moich parafian do pozostania w niedzielę w domu. Zdecydowana większość tych profili (prawdziwych czy bootów, tego nie wiem) pochodzi z miast leżących daleko od Lublina. Na jednym z nich za to znajduję wezwanie, aby w czasie kwarantanny pamiętać o wyprowadzaniu zwierząt, nawoływanie, aby wyjść z psem osób objętych kwarantanną. Wszak pies nie przenosi wirusa.

Jedna z aktywistek wiadomej opcji politycznej podała w mediach przynależność partyjną chorego. Na pytanie kogoś z internautów, co to ma do rzeczy, odpowiedziała, „aby się ludziom wdrukowało, że to właśnie ugrupowanie polityczne roznosi zarazę…” Oto nowe oblicze tolerancji. Wierzę w troskę o nasze zdrowie ludzi powołanych do leczenia nas i dbania o bezpieczeństwo. Nie wierzę w apele aby nie iść do kościoła tych, których noga tam nigdy, albo dawno nie stanęła. Czy też chodzi im o „wdrukowanie” ludziom, że Kościół i Komunia rozpowszechnia zarazę? Czy tego chcemy czy nie, taki będzie przekaz, jeśli my księża będziemy straszyć Eucharystią a nie dawać przykład czci Zbawiciela i potęgi wiary.

Do seminarium wstępowałem w roku 1991. Na świeżo mieliśmy w pamięci śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki, kapłanów szykanowanych i prześladowanych, msze odprawiane na terenie zakładów pracy i obraz księdza towarzyszącego prostemu człowiekowi. Dziś dożyłem czasów, kiedy świeccy pracownicy i przyjaciele deklarują wszechstronną pomoc, pytają czy czegoś w parafii nie potrzeba, sami będąc w grupie podwyższonego ryzyka idą do sklepu na zakupy, aby parafia funkcjonowała normalnie, a niektórzy duchowni pracują na to, aby pozamykać co się da, zaś wiernych trzymać z dala od kościoła. Zastanawiam się co będzie, jeśli trzeba będzie iść do umierającego zarażonego wirusem, jeśli zajdzie taka potrzeba? Pomyliły nam się role i zadania. Zapomnieliśmy w wielu wypadkach o tym, czym jest wiara, Kościół i obecność Chrystusa w Eucharystii… Od powietrza, ognia, głodu wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

Żebrząc o miłość

Żebranie kojarzy nam się z życiem na ulicy. Niejednokrotnie mijamy takich ludzi, którzy z różnych przyczyn tam się znaleźli. Stracili wszystko, co mieli, choć czasem było to bardzo niewiele. Różnie życie pisze scenariusze dla swoich aktorów. Dziś jednak pragnę poświęcić tych kilka słów ludziom, którzy na żebraków nie wyglądają i w sensie ścisłym nimi nie są i nigdy nie byli.

Dziś na katechezach dotknąłem tematów o wierze, młodości, marzeniach i szczęściu. Co ciekawe, wielu młodych ludzi nie ma w życiu żadnych marzeń. Co dopiero mówić o szczęściu. Kto w ogóle używa dziś jeszcze tak staroświeckiego słowa, jak szczęście? Kiedyś zdarzało się przynajmniej w bajkach, ale raz minęło od tamtej pory sporo czasu, a dwa że i bajki dziś zupełnie inne.

Człowiek bez marzeń wewnątrz umiera za życia. Nie ważne ile ma lat. Jeśli nie potrafi marzyć, jeśli na nic już nie czeka, powoli traci chęć do życia. Płynie z falą, niczym śnięta ryba. Trudno przecież nazwać marzeniami „pustą chatę”, „imprezę, z której nic się nie pamięta”, czy tzw. „święty spokój”. Marzenia są przecież nierozerwalnie związane z wiarą. Marzyć potrafi ten, komu nieobca jest wiara.

Czemu więc ludzie uciekają od marzeń? Dlaczego boją się uwierzyć, że ich życie może być więcej warte niż proza życia? Być może między innymi dlatego, że zbyt mocno bolały wcześniejsze niespełnione marzenia, i to takie, które wcale nie były wygórowane. Marzenia o choćby kilku godzinach tygodniowo poświęconych przez rodziców, marzenia o tym, aby pośród komend „nie wolno”, „zrób to”, „musisz” pojawiały się przynajmniej czasami wyjaśnienia inne niż „bo ja tak chcę”, „bo ci każę”, „daj mi spokój”. Czy do marzeń zdolne jest jeszcze pokolenie żebrzące o miłość poprzez uciekanie w nałogi, włóczenie się po nocach, sprawianie problemów wychowawczych w szkole i życiu? Jednak pośród żebrzących  miłość są także inni.

Dziś żebrze o miłość pokolenie dorastających dzieci, których rodzice kupowali „święty spokój” grami komputerowymi, smartfonami, tabletami i ciągłym powtarzaniem, „teraz nie mam czasu dla ciebie, zajmij się czymś”. Dzieci się więc zajęły i dziś błądzą po wirtualnym świecie, żyją filmikami z youtube’a, zamiast przyjaciół mają znajomych na facebook’u a jedyne rekordy są tylko kolejnymi level ami w grach komputerowych. Świat marzeń umarł w oczekiwaniu na miłość rodziców dawaną zamiast elektronicznych zabawek, przyjaźń zamiast pornografii czy ciepło rodzinnego domu zamiast alkoholowych libacji – wszystko jedno czy przy najtańszej wódce czy też przy najdroższych trunkach.

Stałem więc dziś przed moimi młodziutkimi uczniami i próbując mówić im o rzeczach dla nich abstrakcyjnych, modliłem się o cud zmartwychwstania – zmartwychwstania nadziei, że nie wszystko jest jeszcze stracone, że wciąż można jeszcze odważyć się rzuci losowi wyzwanie. Że miłość, szczęście i piękne cele w życiu wciąż są w zasięgu ręki. Jeśli tylko sięga się po nie z wiarą, w Imię Boże!

Moim uczniom…

Group attractive teenage students in high school hall. Rear view.

Wcześniej czy później ten dzień musiał nadejść. Ostatnimi dniami dało się już odczuć ten zbliżający się nieuchronnie moment powrotu do szkół, w tym, do mojej ulubionej formy głoszenia Ewangelii  czyli katechezy . Mimo, że w poniedziałek zainaugurowaliśmy uroczyście nowy rok szkolny, to dziś według mojego planu nadszedł czas na pierwsze w tym roku szkolnym katechezy. Zarówno w XXIX LO, jak i w Gimnazjum Śródziemnomorskim.

Czas powrotu do szkół, to czas ponownych spotkań. Z tymi, z którymi rozsatliśmy się w szkołach na czas wakacji, oraz spotykania kolejnych nowych klas, z którymi będzie nam dane pracować w tym roku. Każdy nowy uczeń i każda nowa klasa to nieodparte pytanie o to, kogo Pan Bóg w tym roku postawi na mojej kapłańskiej drodze. Jak ułoży się współpraca i czy dotychczasowi uczniowie wrócą z większą wiarą oraz jakie pytania „przywiozą z wakacji”? Czas da odpowiedź na te i inne pytania.

Jednak początek roku szkolnego to także świetna okazja do solidnego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków z wcześniejszych lat katechezy. Jak nie powielić wcześniej popełnionych błędów, jak pomóc szukać tej najwłaściwszej z dróg tym młodym ludziom, którzy spoglądają dziś na Kościół i na księdza przez pryzmat nie tylko rodzinnego wychowania, ale także medialnej nagonki, złego towarzystwa czy własnych wątpliwości?

Tego dzisiejszego dnia, bardziej niż w poprzednich miesiącach wracają przed oczy znajome twarze moich uczniów. Jedne rozmpoznaję z daleka, inni czasem podchodzą, pytają czy pamiętam, przypominają szkołę i klasę. Nie ma życiowych reguł i życie nie stoi w miejscu. Czasem wzorowi i zaangażowani w katechezę uczniowie pogubili się i dziś stoją daleko od Boga i Kościoła, inni, może czasem niezauważeni, czasem wątpiący, niekiedy kontestujący moje lekcje przyznają się do mnie, pozdrowią Pana Jezusa i zapytają co słychać. Ale są też i tacy, których Bóg czasem stawia ponownie na mojej drodze. Nasze drogi życia niekiedy krzyżują się na moment. Czasem „przypadkowe”, bo przecież nie ma przypadków spotkanie w urzędzie, warsztacie, kościele. Tych spotkań, twarzy moich byłych uczniów spotykam coraz więcej. Niektórych Bóg ponownie stawia na mojej drodze życia na nieco dłuższą chwilę. Czasem myślę, że może otrzymuję drugą szansę, aby poprawić się przed moim Mistrzem, nadrobić niedokończone zadanie. Dać więcej, niż ci ludzie otrzymali ode mnie przed laty, siedząc w szkolnych ławach. Tego chyba nie wie nikt, poza Bogiem samym. Wszak każdy z nas może w życiu przejść jeszcze pzez niejeden „zwrot akcji”. Jednak Bóg dając człowiekowi wolną wolę sprawił, że nikogo na siłę nie nawrócimy, nie zaciągniemy do nieba za uszy, jak przed dekadami lat niesfornego ucznia.

Dziś jednak Panie proszę Cię w sposób szczególny za wszytskich, których stawiasz na mojej drodze życia. Tych, których stawiasz po raz pierwszy, i tych, w relacjach z którymi dajesz mi kolejną już w moim ich życiu szansę. Czuwaj nad nimi, prowadź ich i błogosław nawet wtedy, kiedy mnie po ludzku opadną już ręce, i tylko serce będzie gdzieś biło w rytm tak dobrze znanych nam słów: „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi…”.