Kiedy 11 września 2001 r świat obiegła wiadomość, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, nikt nie miał wątpliwości, że świat, jaki wyłoni się z tzw. „wojny z terroryzmem” będzie inny, niż do tej pory. Nie istotne, jakie były szczegóły wydarzeń z 11 września, wszak do dziś znajdziemy oprócz wersji oficjalnej dziesiątki różnych teorii, także tych, nazywanych spiskową teorią dziejów. Dziś też warto zdać sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się obecne z tzw. „chińskim wirusem” kiedyś dobiegnie końca, ale świat jaki wyłoni się po tej globalnej inżynierii społecznej, jaka towarzyszy wirusowi, nie będzie już tym samym światem, jaki znamy. Wszak kiedy wszyscy mówią o jednym, inni pracują na rzeczy, o których się nie mówi. Tak było, jest i zapewne będzie.
Nie mam zamiaru w tym wpisie ustosunkowywać się do spraw związanych z samym tematem epidemii. To nie moja rola. Od tego są odpowiednie służby, i chcielibyśmy ufać, że lekarze nie tylko teraz, ale zawsze będą kierować się rzetelną wiedzą, politycy dobrem wspólnym, a my duchowni … no właśnie czym? Bo zawsze byłem przekonany, że wiarą.
Najpierw Bogu dzięki, że nasi Pasterze nie ulegli tej potężnej presji, aby pozamykać Kościoły. Potrzebują oni naszego wsparcia i modlitwy, jak i my wszyscy. Tak, jak szpital musi w czasie epidemii (bez względu na jej rozmiary) być gotowy do przyjęcia chorych, tak Kościół i kapłan chyba po to został wyświęcony, aby nawet z narażeniem życia służyć tym, którzy potrzebują łaski sakramentalnej. Piszę chyba, bo jak obserwuję aktywność medialną świeckich i duchownych zaczynam stawiać sobie pytanie jak w tytule. O czym my sami nie mówimy?
Oto w czasie próby, budowanego społecznego napięcia i stanów nadzwyczajnych (nie moją rolą jest określanie czy zasadnych, czy też nie), gdzie ludzie zwyczajnie ulegają lękowi, czytam dziesiątki wpisów ludzi świeckich o tym, czym jest dla nich Eucharystia, i przypominają mi się przykłady świętych i błogosławionych, którzy w warunkach, kiedy całej rodzinie groziła śmierć za wyznanie wiary w Chrystusa, woleli potajemnie uczestniczyć w Eucharystii, niż pozostać w domach. W tym samym czasie z przerażeniem stwierdzam, że wielu moich współbraci wpisuje się w przekaz, który mówi: życie bez Eucharystii jest możliwe. „Chcesz się modlić, możesz to robić w domu. Przecież to tylko jakiś czas, dla dobra wspólnego…” Szukam i próbuję znaleźć choć jeden wpis o tym, jaką łaską jest Chleb z Nieba i że to On daje życie wieczne. Tymczasem pojawiają się instruktarze z których bije przekaz. Jeśli idziesz do kościoła, narażasz siebie i innych. Jeśli idziesz do komunii, prawie że ściągasz na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.
Czyż nie powinniśmy oczekiwać wyważonych przestróg od służb sanitarnych, a od nas duchownych nauki o Najświętszym z sakramentów? Przytaczania przykładów świętych, którzy w czasie bardziej niebezpiecznych epidemii szli do ludzi i nieśli Chrystusa? Budowania wiary, umacniania nadziei i szerzenia bratniej miłości? Czyż nie potrzeba nam wspólnej modlitwy o ocalenie nas z zarazy nie tylko biologicznej?
Ktoś pracuje mocno nad tym, aby świat który wyłoni się po epidemii był światem bez kościołów i wiary w Boga. Przeglądam profile hejterów nawołujących moich parafian do pozostania w niedzielę w domu. Zdecydowana większość tych profili (prawdziwych czy bootów, tego nie wiem) pochodzi z miast leżących daleko od Lublina. Na jednym z nich za to znajduję wezwanie, aby w czasie kwarantanny pamiętać o wyprowadzaniu zwierząt, nawoływanie, aby wyjść z psem osób objętych kwarantanną. Wszak pies nie przenosi wirusa.
Jedna z aktywistek wiadomej opcji politycznej podała w mediach przynależność partyjną chorego. Na pytanie kogoś z internautów, co to ma do rzeczy, odpowiedziała, „aby się ludziom wdrukowało, że to właśnie ugrupowanie polityczne roznosi zarazę…” Oto nowe oblicze tolerancji. Wierzę w troskę o nasze zdrowie ludzi powołanych do leczenia nas i dbania o bezpieczeństwo. Nie wierzę w apele aby nie iść do kościoła tych, których noga tam nigdy, albo dawno nie stanęła. Czy też chodzi im o „wdrukowanie” ludziom, że Kościół i Komunia rozpowszechnia zarazę? Czy tego chcemy czy nie, taki będzie przekaz, jeśli my księża będziemy straszyć Eucharystią a nie dawać przykład czci Zbawiciela i potęgi wiary.
Do seminarium wstępowałem w roku 1991. Na świeżo mieliśmy w pamięci śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki, kapłanów szykanowanych i prześladowanych, msze odprawiane na terenie zakładów pracy i obraz księdza towarzyszącego prostemu człowiekowi. Dziś dożyłem czasów, kiedy świeccy pracownicy i przyjaciele deklarują wszechstronną pomoc, pytają czy czegoś w parafii nie potrzeba, sami będąc w grupie podwyższonego ryzyka idą do sklepu na zakupy, aby parafia funkcjonowała normalnie, a niektórzy duchowni pracują na to, aby pozamykać co się da, zaś wiernych trzymać z dala od kościoła. Zastanawiam się co będzie, jeśli trzeba będzie iść do umierającego zarażonego wirusem, jeśli zajdzie taka potrzeba? Pomyliły nam się role i zadania. Zapomnieliśmy w wielu wypadkach o tym, czym jest wiara, Kościół i obecność Chrystusa w Eucharystii… Od powietrza, ognia, głodu wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…