Roczne archiwum: 2013

Kolędowe „wpadki”, czyli teksty, w które nie uwierzy żaden ksiądz

Fot. ? Lorelyn Medina - Fotolia.com
Fot. ? Lorelyn Medina – Fotolia.com

Chodząc po kolędzie w mojej pierwszej parafii zaraz na początku przeżyłem zdarzenie, które stało się jedną z większych kolędowych „wpadek”. Otóż jako neoprezbiter zdawałem sobie sprawę, że dla wielu parafian będę „Tym nowym” lub „Tym młodym”. Ot, to zawsze prostsze, niż zapamiętanie imienia księdza, który zaledwie kilka miesięcy temu przyszedł do parafii. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić się w postać dwóch, nie znanych mi duchownych.

Otóż jak tylko skończyłem modlitwę, Pani domu, chcąc pokazać jak bardzo związana jest z parafią, przywitała mnie słowami: „Ksiądz zgolił brodę!”. Zdumiony odpowiadam, „nigdy nie nosiłem brody”, na co syn owej kobiety próbując ratować sytuację, dodaje: „nie mamo, to inny ksiądz na parafii nosi brodę”. Dla wyjaśnienia, ksiądz który nosił brodę w tamtej parafii, odszedł z niej kilka lat przed moim  przyjściem.

Po wczorajszym poradniku kolędowym, w którym zawarłem sześć próśb do wiernych, którzy przyjmują księdza po kolędzie, warto przez chwilę zatrzymać się nad tymi krótkimi pogawędkami, jakie udaje nam się z parafianami przeprowadzić w czasie wizyty duszpasterskiej. Zwłaszcza, że część z nich oznacza zwykłą „wpadkę”, z której czasami goszczący nas ludzie nie zdają sobie sprawy. Jak napisałem już wczoraj, kolęda ma, czy raczej powinna mieć charakter religijny. Stąd też oprócz miłych, aktualnych akcentów, pytań o pracę, studia czy hobby przyjmując księdza po kolędzie winniśmy spodziewać się rozmowy o naszym życiu religijnym.

Zdarza się czasem, że ktoś oburza się np. pytaniem o niedzielną mszę świętą, modlitwę w rodzinie, czy inne aspekty życia religijnego. Warto więc chyba przywołać słowa jednego ze starszych księży, który w takiej sytuacji powiedział: „Przyszedłem tu po kolędzie. Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać o waszym życiu religijnym, to po co mnie zapraszaliście do siebie?”

Zwykle jednak kolędowe rozmowy nie prowadzą do tak stanowczych sytuacji. Znacznie częściej jesteśmy jako księża świadkami „uników”, które mają na celu przekonać duszpasterza, że ma do czynienia z mocno wierzącą, zorientowaną w sprawach Kościoła i parafii rodziną. Czas więc zaprezentować kilka standardowych tzw. „odpowiedzi  niedefensywnych”, poprzez które nasi parafianie, mówiąc najbardziej delikatnie, starają się nie powiedzieć nam prawdy. Piszę o tym między innymi po to, aby przekazać naszym parafianom, że nawet, jeśli nie kontynuujemy tematu, to i tak nie dajemy się nabrać na te bardzo powszechne wymówki.

Pierwszy, standardowy tekst, jaki słyszy duchowny po kolędzie, gdy robi uwagę, że  ma wrażenie, iż przez ostatni rok nie udało nam się wspólnie z tą rodziną lub którymś z domowników spotkać w kościele, to stwierdzenie „chodzimy do Kościoła do sąsiedniej parafii”. O ile w pewnych przypadkach, zwłaszcza w miastach tak bywa, to takie sytuacje są raczej nieliczne. Do sąsiednich parafii zwykle chodzą ci, którzy należą tam do którejś z grup duszpasterskich, mają lepszy dojazd np. komunikacją miejską, niż do kościoła parafialnego, po sąsiedzku jest np. wyraźnie lepiej nagrzany kościół itp. Zresztą po pierwszej minucie rozmowy, bez specjalnego dociekania to od razu „wychodzi”, czy faktycznie wiąże ich cokolwiek z ową sąsiednią parafią. Gdyby jednak zliczyć wszystkich, którzy „chodzą” do innych kościołów w mieście, niektóre świątynie musiałyby być co najmniej wielkości bazyliki św. Piotra na Watykanie, aby wszystkich pomieścić.

Druga „kolędowa wpadka” związana jest ze zwyczajem, jaki przynajmniej w archidiecezji lubelskiej jest praktykowany w stosunku do uczniów. Chodzi mianowicie o to, że dzieci i młodzież, która winna uczęszczać na katechizację, powinna na kolędowym „ołtarzyku” przygotować zeszyt do religii, który ksiądz po kolędzie podpisuje. Jaka jest więc najczęstsza wymówka? „Zeszyty zabrał ksiądz do sprawdzenia”. Otóż od kilku już lat obowiązuje  katechetów w Lublinie zakaz zabierania zeszytów w czasie kolędy, pod rygorem utraty pracy poprzez dyscyplinarne zwolnienie.   Stąd, w taką wymówkę nie uwierzy żaden szanujący się ksiądz w diecezji lubelskiej.

Trzecia „wpadka” to standard w wypadku, gdy kolejny już rok nie udaje się zastać np. Głowy rodziny. Jaka jest wymówka żony? Mąż wyszedł do sklepu, myślał że zdąży. Często zdarza się, że  ksiądz mija owego męża przed blokiem spacerującego z psem.

Czwarta, nie sprowokowana przez duchownego „wpadka” to coś na wzór sytuacji, jaką opisałem na początku. Zwykle ktoś z domowników chcąc zagaić rozmowę rzuci: „Ksiądz to chyba u nas nowy?”. Rekord, o jakim słyszałem, to była sytuacja, gdy ów kapłan ze stoickim spokojem odpowiedział: „tak proszę pani, w sumie to dopiero dwadzieścia sześć lat”.

Piąta „wpadka”, to tłumaczenie: „gdzieś zapodziała mi się woda święcona”. Otóż wystarczy nalać zwykłej wody, i tylko przed rozpoczęciem modlitwy uprzedzić księdza, że woda jest nie święcona. Wówczas na początku ksiądz ją poświęci. Nie ma potrzeby tłumaczyć się z braku takowej.

Stąd też konkludując, wyrażę jedynie jedno zdziwienie. Po co cała ta mistyfikacja, jeśli i tak z kościołem nic nas nie wiązało, nie wiąże i raczej wiązać nie będzie? Może lepiej oszczędźmy sobie takich „wpadek” i porozmawiajmy szczerze przez chwilę. A nóż coś ta krótka chwila rozmowy zmieni w naszym życiu?

„Tam jest Bozia”, czyli czego unikać na kolędzie…

Fot. ? dedMazay - Fotolia.com
Fot. ? dedMazay – Fotolia.com

Starym, polskim zwyczajem, gdy śpiew kolęd rozbrzmi na dobre w naszych domach i kościołach, zaczyna się czas wizyty duszpasterskiej, zwanej potocznie kolędą. Kiedy idzie się po kolędzie kolejny już raz w życiu, wracają stare wspomnienia, przypominają się świeże jeszcze w pamięci spotkania z ubiegłego roku, a w głowie i sercu rodzą się dziesiątki pytań, i zwyczajnie po ludzku obaw, którymi postanawiam niniejszym z Szanownymi Użytkownikami bloga się podzielić.

Kolęda przynajmniej dla mnie, należy do jednych z najbardziej trudnych zadań, które jakkolwiek by się ich nie wykonało, zawsze będzie źle. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na to, że jest to zadanie, które dochodzi dodatkowo na jeden miesiąc w roku do codziennych zajęć, które i tak w przypadku niektórych duchownych pochłaniają resztki czasu. Stąd dylemat, pofolgować sobie jedenaście miesięcy w roku, by przez ten jeden funkcjonować normalnie, czy żyć „na sygnale” przez całe swoje kapłaństwo, ze świadomością, że jeden miesiąc w roku będzie życiem na granicy „walki o zachowanie podstawowych czynności życiowych”. Ot, jak się nie zrobi, będzie źle.

Po drugie, jest to zadanie tyleż uświęcone zwyczajami sprzed lat, co karkołomne ze względu na bardzo ograniczony czas. W przypadku miejskiej parafii, pięć minut, czyli 300 sekund, to czas, który pozwala rozpocząć i zakończyć kolędę w tzw. przyzwoitym czasie. Poprzez czas mam na myśli datę oraz godzinę rozpoczęcia i zakończenia kolędy.

Stąd też mała prośba, aby ku chwale Bożej i pożytkowi wiernych ułatwić sobie przeżycie tych 300 sekund raz do roku, tak aby nie był to czas stracony. W zamyśle Kościoła ma być to wszakże czas wspólnej modlitwy, błogosławieństwa mieszkania i domowników, uzupełnienia kartoteki parafialnej, zorientowania się w potrzebach duchowych parafian, i ewentualnie umówienia się na spotkanie w kancelarii lub kościele celem omówienia i załatwienia spraw, które wymagają więcej czasu niż owe 300 sekund. Zwyczajowo też przy okazji kolędy zwykło się składać ofiarę.

Dlatego też, pomyślałem, że zamieszczę tych kilka próśb, a do dyskusji o kolędzie zapraszam na Forum (www.matuszny.opoka.org.pl/Forum).

Prośba pierwsza: Poszanowanie wspólnej modlitwy. Otóż między innymi po to organizujemy na kolędę „mini ołtarzyk”, aby skupić się wokół niego, a potencjalne rozproszenia na modlitwie zwalczać spoglądając na krzyż, umieszczony pomiędzy świecami na środku stołu czy stolika. Bez względu na parafię, dzielnicę czy miasto do kolędowego niechlubnego rytuału należy sytuacja, w której już po rozpoczęciu modlitwy, zanim ksiądz dojdzie do „chleba naszego powszedniego” gospodarz lub gospodyni domu wyrecytuje tytułową frazę „tam jest Bozia” wskazując na wiszący na ścianie krzyż lub obraz. Pomijam fakt stosowania dziecięcego zdrobnienia „Bozia” w ustach dorosłych ludzi, (o tym dłużej innym razem) ale z pokorą przypominam – w czasie wspólnej kolędowej modlitwy skupiamy się wokół przygotowanego ołtarzyka. Jeśli mamy pamiątkowy, zabytkowy czy inny cenny obraz lub krucyfiks, pochwalmy się nim księdzu po zakończeniu modlitwy.

Prośba druga: Domowe zwierzęta. Nie czyńmy z nich głównego problemu, o jakim będziemy rozmawiać z księdzem. W blokach ten problem występuje w nieco mniejszym natężeniu. Gorzej na wioskach, lub w dzielnicach domków jednorodzinnych. Na prawdę proszę, przyjmujmy zasadę, aby zwłaszcza pies był zamknięty w innym pomieszczeniu. Okazuje się, że często zamiast „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” lub odpowiedzi na to katolickie pozdrowienie ksiądz słyszy na początek „On nie gryzie”. Nawet jeśli ksiądz bardzo lubi zwierzęta, w tym psy, pies właściciela niekoniecznie musi lubić gościa. Zwłaszcza, że chodząc od domu do domu zbiera się na ubraniu przeróżne zapachy, w tym domowych zwierzątek – psów, kotów, królików itp, co może nawet u najspokojniejszego psa wywołać nieprzewidzianą reakcję.

Prośba trzecia: nie dajmy się zaskoczyć. Jeśli z różnych względów ksiądz „zaskoczył” nas w mieszkaniu i jesteśmy nieprzygotowani, nie szukajmy na szybko kolędowych akcesoriów. Praktyka pokazuje, że siedzenie w fotelu i czekanie, aż domownicy znajdą kropidło, wodę święconą i świece pochłania więcej czasu, niż owe 300 sekund. Stąd pomódlmy się wspólnie, podejmujmy ważny dla nas temat, ale nie marnujmy czasu na pośpieszne przeszukiwanie mieszkania. Podobnie, na prawdę nie zbiedniejemy, jeśli świece zaświecimy wcześniej, gdy ksiądz jest już u sąsiada, niż jeśli będziemy złorzeczyć na łamiące się zapałki, podczas gdy ksiądz odmawia modlitwę.

Prośba czwarta: nie traktujmy księdza jak urzędnika skarbowego. Zdarza się już po zakończeniu wizyty duszpasterskiej, że ktoś, kto przez dwadzieścia lat nie otwierał drzwi księdzu po kolędzie, przychodzi do kancelarii, aby np. uzyskać zaświadczenie, że nie ma przeciwwskazań do bycia chrzestnym. Jakie są najczęstsze tłumaczenia? „Nie mieliśmy na ofiarę”. – Czy jak ktoś nie ma na tacę, to ma nie przychodzić do kościoła na mszę św? Ksiądz też człowiek, i choć ofiara kolędowa jest poważnym wsparciem zarówno parafii jak i posługujących w niej księży, to jeśli nie chcesz, nie możesz, lub chcesz złożyć ofiarę kiedy indziej, zrób jak dyktuje ci sumienie, ale przyjmij kolędę i błogosławieństwo, a nie zamykaj drzwi, nie daj pustej koperty lub nie wkładaj do niej wyciętego kawałka gazety, starej nie będącej w obiegu pięćdziesiątki itp. Takie coś, świadczy nie o księdzu, lecz o gospodarzu.

Prośba piąta: kultura osobista. Przez siedemnaście długich wizyt duszpasterskich widziałem już wiele, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze więcej może mnie zaskoczyć. Otwierał mi już mieszkanie mężczyzna w „stroju Adama”, przeżyłem obelgi, które słychać pewnie było na sąsiednim osiedlu, zapraszano mnie do dołączenia się do libacji, którą akurat przerwałem, krzyczano za mną, abym dołożył się do „turboptysia”, kolega przeżył nawet atak gazem pieprzowym po oczach. Nie życzysz sobie przychodzenia po kolędzie? Grzecznie poproś o odnotowanie tego w kartotece, aby więcej póki nie zmienią się lokatorzy nie pukać do tych drzwi i nie przychodzić z kolędą. Będzie to skuteczniejsze, niż popisy na progu własnego domu. Kultura osobista jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Prośba szósta: Nie częstuj alkoholem! Zrobię tu małe zastrzeżenie. Piszę to, jako zdeklarowany abstynent, ale także jako kapłan, wikariusz i katecheta. Wyobraź sobie sytuację, że zostałeś zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej i podając dokumenty, jednocześnie wyjmujesz „małpkę”, aby sierżant „rozgrzał się”, bo pewnie zmarzł na służbie. Ksiądz przychodząc po kolędzie, po pierwsze przychodzi z wizytą o charakterze religijnym. Przynajmniej tak oficjalnie deklaruje w każdej parafii. Po drugie, jest w tym czasie „na służbie”, niejako w pracy. Więc? Weź proszę pod uwagę te fakty. Zważ również, że kapłan, który uległby takiej pokusie, zwłaszcza w dobie „publicznych grzechów związanych z alkoholem niektórych duchownych” sam sobie wystawiłby świadectwo…

Wiem, że nie wyczerpałem różnych sytuacji, które mogą się zdarzyć. Ograniczyłem się do kilku próśb, które mam nadzieję pomogą lepiej wykorzystać te magiczne 300 sekund i nie wprawią w zażenowanie ani gościa ani gospodarzy.

Do zobaczenia na kolędzie!

Życzliwość

Fot. ? Igor Yaruta - Fotolia.com
Fot. ? Igor Yaruta – Fotolia.com

Dawno, dawno temu, gdy zarobki w Polsce sięgały milionów złotych, zdarzyła się pewna historia, którą chcę Wam opowiedzieć. Otóż, zasłyszałem razu jednego podróżując pociągiem, jak „jedna pani, drugiej pani” opowiadała swoje perypetie z telefonem, a właściwie rachunkiem telefonicznym. Warto też dodać, że był to czas, kiedy telefony bezprzewodowe były marzeniem ściętej głowy, a technologia GSM była takim samym science fiction, jak „Gwiezdne Wojny”.

Wracając jednak do rzeczy, owa pani, żaliła się swojej towarzyszce podróży, że dostała rachunek telefoniczny na kilka milionów złotych, i będąc przekonaną, że jest to około kilkadziesiąt nowych złotych (Były wówczas w obiegu stare i nowe pieniądze. 1 nowy złoty odpowiadał 10 000 starych złotych), spieszy czym prędzej do męża, żeby wyjaśnić, skąd wziął się rachunek większy niż zwykle. Jakie było jej przerażenie, kiedy małżonek wspaniałomyślnie uświadomił ją, że rachunek nie jest dwukrotnie wyższy niż zwykle, lecz dwudziestokrotnie! Taka rzecz nie mogła skończyć się inaczej niż reklamacją. Tu również dopowiedzenie dla młodych czytelników, że w owych czasach słusznie minionych, reklamacja rozpatrywana mogła być miesiącami. W międzyczasie, przyszedł więc drugie rachunek, już nie na 600 nowych złotych, lecz na 800! Zanim więc owo przerażone małżeństwo zdążyło wyrwać kabel telefoniczny ze ściany, i wyrzucić aparat przez okno, wpadło na, jak się okazało genialny pomysł, aby wyjaśnić, dlaczego trzeba będzie pół pensji przeznaczyć na rachunek za telefon. Kluczem okazał się najmłodszy domownik, który jak do tej pory samodzielnie nie próbował manipulować przy telefonie.

Z relacji owej pani pamiętam do dziś jedynie tyle, że po dłuższej rozmowie wystraszone dziecko przyznało się do użycia owego cudu techniki, tłumacząc się: „mamusiu, ja ci chciałam wygrać kamerę, bo w gazecie był taki konkurs, i trzeba było tylko zadzwonić…” (z podanym numerem telefonu, oczywiście o tzw. podwyższonej płatności.)

Cóż, życzliwość to bardzo dobra cecha, póki jest właściwie i rozumnie używana. W czasach, o których już wspomniałem, a które konsekwentnie zaliczam do „słusznie minionych” większość donosów pisanych do różnych służb i urzędów, zazwyczaj przez sąsiadów na sąsiadów, zaczynała się od słów „uprzejmie donoszę” a kończyła podpisem „życzliwy”.

Jak widać więc, życzliwość nie jedno ma imię i jak mawiają niektórzy, nic tak nie cieszy człowieka, jak bezinteresowna zawiść i krzywda wyrządzona bliźniemu. Mniejsza, czy większa – nieważne. Istotne, że płynąca ze szczerego pragnienia zrobienia komuś na złość i ekscytowania się jego złością i niepowodzeniem.

W tej Bożonarodzeniowej jeszcze atmosferze nie będę jednak popadał w moralizatorskie tony. Zwłaszcza dziś, gdy przeżywamy święto Świętych Młodzianków, dzieci zamordowanych w Betlejem na rozkaz Heroda, chciałbym zrobić nieco inne spostrzeżenie. Otóż, każda sytuacja braku życzliwości, jest okazją, aby spojrzeć na nią  w dwojaki sposób. Ten bardziej „wzniosły i humanitarny”, to potraktować taką sytuację „życzliwość inaczej” jako okazję, aby spróbować dostrzec, że brak życzliwości, czy zwyczajna złośliwość jednych, zwykle pobudza życzliwość innych, zwłaszcza, jeśli ma się prawdziwych przyjaciół, którzy nie pozostawiają człowieka samemu sobie. Druga, taka bardziej przyziemna i mała, to warto też uświadomić sobie, że nic tak nie irytuje złośliwców, jak to, że ich intrygami i fochami nikt się nie przejmuje.

Wszystkim prawdziwie życzliwym mi ludziom, zwłaszcza tym, od których otrzymałem Bożonarodzeniowe i urodzinowe życzenia z serca dziękuję, za ich życzliwość, pamięć, zwłaszcza zaś za modlitwę i życzenia. Wszystkim zaś, i tym mi życzliwym i „życzliwym inaczej” dedykuję cudowny fragment Listu do Rzymian: „Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi. W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie. Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie – wytrwali. Zaradzajcie potrzebom świętych. Przestrzegajcie gościnności. Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie. Weselcie się z tymi, którzy się weselą. Płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne. Nie uważajcie sami siebie za mądrych. Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi.” Rz 12,9-18

Bóg się rodzi, moc truchleje…

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Tego dnia, kiedy „ma granice Nieskończony”, pragnę życzy wszystkim moim czytelnikom, aby Odwieczna Miłość, Która stała się Ciałem, zamieszkała w sercach nas wszystkich. Niech Ten, który Będąc Królem nad królami, stanie się także Panem naszych losów. Darząc nas pokojem, radością i miłością, niech pozawala nam doświadczyć radości nie tylko z przeżywanych  Świąt Bożego Narodzenia, lecz nade wszystko niech narodzi się w sercach wszystkich ludzi dobrej woli.

Wszystkim rodzinom niech da łaskę, aby napełniły się ufnością względem Najwyższego, upodabniając się co dnia do Świętej Rodziny z Nazaretu. Naszym rodakom, spędzającym te szczególne chwile z dala od ojczystego kraju, niech pozwoli powrócić choć na chwilę myślami do miejsc swojego dzieciństwa. Niech sprawi w swojej nieskończonej dobroci, aby to co najcenniejsze, zachowane w sercach i zabrane ze sobą z ojczystego kraju dawało siłę i nadzieję, że kiedyś będzie możliwy powrót na ojczyzny łono.

Wszystkim Wam, niech Nowonarodzony Zbawiciel błogosławi z objęć swej Niepokalanej Matki, aby nie tylko te świąteczne chwile, ale całe wasze życie było radosną kolędą śpiewaną na cześć Pana – Zbawcy, który przychodzi aby być Bogiem z nami.

Szczęść Wam Boże i błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!

Gwiazda, gwiazdy i gwiazdeczki…

Fot. ? Argus - Fotolia.com
Fot. ? Argus – Fotolia.com

Już wkrótce, jak Polska długa i szeroka wypatrywać będziemy pierwszej gwiazdki, która da nam sygnał do wieczerzy Wigilijnej. Gwiazda Betlejemska przyprowadziła Trzech Mędrców do stajenki pokazując drogę do Tego, który nazwany został Królem Królów i którego panowaniu nie będzie końca. Ów Król królów, witany pierwotnie przez prostych pasterzy, narodzony w stajni między bydlętami, po dziś dzień pokazuje nam wartości, które przekraczają czasy, zarówno te minione, jak i te w których żyjemy, a nawet wbrew wielu doczesnym „wizjonerom” próbującym w świecie zaprowadzić nowy, świecki porządek, także czasy, które nadejdą. Narodziny Zbawiciela, zapisane w odwiecznych planach Wszechmocnego, zostały obwieszczone przez Niebieskich posłańców pasterzom, odczytane z gwiazd przez Mędrców, oznajmione przez niecodziennych przybyszów Herodowi i jego dworzanom.

Wyczekiwane od wieków narodziny Zbawcy, które dokonały się ponad dwa tysiące lat temu, jak i Boże Narodzenie  Anno Domini 2013,  oznaczają nadejście nowych czasów. Tak jak kiedyś, podczas, gdy dla jednych niosły radość i nadzieję, dla innych, takich jak Herod i jego dworzanie, ukazywały marność i kruchość ich ziemskich precjozów, tak też dzisiaj, pierwsza gwiazdka, która da sygnał do wieczerzy wigilijnej dla chrześcijan będzie nową porcją nadziei, wiary i miłości, zaś dla wojujących wrogów wszystkiego co chrześcijańskie wyrzutem, że mimo dwu tysięcy lat zwalczania Orędzia Nadziei, wciąż jest ono sensem życia milionów ludzi na całym świecie.

Gwiazda Betlejemska, oznajmiająca Narodziny Bożego Syna, mimo wielu prób, nigdy nie zostanie przyćmiona prze różnego rodzaju samozwańcze gwiazdy i gwiazdeczki, kreowane przez speców od reklamy, mające w ich zamyśle kształtować oblicze współczesnego świata. Prawdziwa Gwiazda Poranna, Śliczna Jutrzenka – to ta, która powiła Dziecię, Narodziny którego zaczniemy świętować już za kilka godzin. Człowiek zaś wówczas staje się wielki, jeśli pozwoli prowadzić się gwieździe Betlejemskiej, na spotkanie z „Gwiazdą Zaranną” i Jej Synem a naszym Zbawcą – Jezusem, Synem Bożym. Dlatego też, uprzedzając życzenia, które za kilka godzin pozwolę sobie złożyć Wam wszystkim, już teraz życzę Wam, aby żadna ziemska gwiazdeczka, której „żywotność” nie trwa dłużej w perspektywie wieczności niż żywotność iskry wystrzelonej z ogniska nie przysłoniła Gwiazdy Zarannej, która powiła Bożego Syna. Zaś światło Gwiazdy Betlejemskiej niech zawsze prowadzi Was na spotkanie z Tym, do którego przywiodła Mędrców ze Wschodu i którego witali pasterze – świadkowie Bożego Narodzenia.

Cud życia

Fot. ? Oksana Kuzmina - Fotolia.com
Fot. ? Oksana Kuzmina – Fotolia.com

Czym jest życie? Czy wszystko już wiemy na jego temat? W czasach, gdy z jednej strony lekarze i naukowcy walczą o przedłużenie życia, z drugiej w tzw. cywilizowanych krajach życie zdaje się być w wielkiej pogardzie, o czym już wielokrotnie pisałem. Dlatego też, pośród wielu newsów, jakie w ostatnim czasie podały światowe media, piękną „perełką” jest wiadomość, która dotarła do nas z Neapolu. Otóż, po 117 dnach walki o życie nienarodzonego dziecka 25 letniej Caroliny, kilka dni temu lekarze „powitali na świecie” jej córeczkę Marię. Jest to jedyny taki przypadek na świecie, kiedy dziecko przez tak długi czas żyło i rozwijało się w łonie matki, która znajduje się w śpiączce. Różne są doniesienia medialne na ten temat, ale z podawanych informacji wynika, że wg lekarzy z Neapolu, mózg Caroliny, która została postrzelona w głowę, już nie funkcjonuje. Jeśli więc nie zdarzy się cud, 25 letnia mama nigdy nie przytuli i nie uściska swojej córeczki, a mająca dziś trzy dni Maria, będzie znała swoją mamę tylko z opowiadań.

Dziś czwarta niedziela adwentu. Katolickie media elektroniczne żyją od rana deklaracją znanego Jezuity, który publicznie oświadczył, że gotów jest wystąpić z zakonu i odejść z kapłaństwa, aby adoptować dziecko, któremu grozi śmierć pod sercem matki. Ta deklaracja uruchomiła istną lawinę podobnych obietnic składanych przez ludzi dobrej woli, którzy publicznie zapewniają, że jeśli tylko dziecku skazanemu na śmierć dane będzie zobaczyć światło dzienne, chętnie adoptują je do własnych rodzin i przyjmą jak swoje. Mimo, iż cała ta afera z „zaplanowaną” na wigilię Bożego Narodzenia aborcją, wydaje się szytą grubymi nićmi medialną prowokacją, to świadectwa tych rodzin, które gotowe są wychować odrzucone, poczęte życie, przypominają słowa bł. Matki Teresy z Kalkuty, w którym apelowała, aby nie zabijać dzieci, gdyż ona jest gotowa je przyjąć, obdarzyć miłością i wychować.

Rabindranath Tagore – indyjski poeta, autor hymnu Indii i Bangladeszu napisał: „Każde dziecko przynosi ze sobą wieść, że Bóg nie zniechęcił się jeszcze do człowieka”. Mimo, że historia ludzkości zna tyle okrutnych wojen, prześladowań, tortur zadawanych człowiekowi przez człowieka, to powierzenie daru rozumnego przywoływania na świat nowego życia, kierowane czymś więcej niż tylko instynktem, wciąż jest darem, jakim Bóg ofiarowuje  ludzkości.

Dlatego też, nie tylko w sytuacjach „awaryjnych”, takich ja ta, relacjonowana dziś przez media warto pamiętać, o lekcji jakiej udzielił nam bł. Jan Paweł II, pisząc, że naszym zadaniem, jakie mamy w służbie życiu, jest głosić Ewangelię życia, wysławiać Ewangelię życia i służyć Ewangelii życia. Wówczas, nasze przesłanie nawet jeśli wciąż będzie odbijało się jak przysłowiowy groch od ściany, od różnego rodzaju nawiedzonych  bynajmniej nie przez anioły, feministek, genderystek i innych homoaktywistów, to  wzbogacone o łaskę Bożą sprawi, że być może dopiero po tej drugiej stronie życia, poznamy tych, którzy dzięki naszej, katolickiej postawie, modlitwie i świadectwu, mogli doświadczyć nie tylko cudu narodzin, ale przeżyć wspaniałe, ziemskie życie.

Egzekucja w świetle kamer

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Nad Europą twardy krok legionów grzmi
Nieunikniony wróży koniec republiki
Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi
A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Cywilizuje podbite narody nowy ład
Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu
Skargą krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat
A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu!

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

 Jak wyglądało to w praktyce, przełożone na język zwykłego czytelnika, który niekoniecznie jest fascynatem historii, można dowiedzieć się sięgając chociażby po „Quo vadis” H. Sienkiewicza. Co prawda powieść ukazuje czasy krwawego Nerona, nie Juliusza Cezara, ale współczesnemu człowiekowi daje nieco do myślenia pokazując tłum sycący się widokiem poszarpanych przez dzikie zwierzęta ludzkich ciał, prowokuje pytania o zakres władzy ziemskich imperatorów i jej podrzędność względem tego, co niewierzący nazwie prawem naturalnym, a chrześcijanin odnajdzie wzbogacone o prawdy objawione w Ewangelii oraz co najważniejsze domaga się od nas uznania prawdy, że światem włada Bóg, nie Neron, ani Juliusz Cezar a tym bardziej Unijni biurokraci.

Boże Narodzenie, które zbliża się do nas milowymi krokami, od dawien dawna skłaniało do refleksji, pobudzało do darowania sobie urazów i win, przybliżało nam prawdę, że w tę Cichą noc, kiedy Bóg się rodzi, Słowo, które stało się Ciałem zamieszkało pośród nas, aby nie tylko uczy nas człowieczeństwa, ale aby spieszyć na ratunek człowiekowi, który uwikłany w niewolę grzechu znalazł się w szponach śmierci, odbierającej wszelką nadzieję.

Od kilku dni, a im bliżej Bożego Narodzenia, tym takich nieszczęsnych newsów będzie więcej, media elektroniczne uwrażliwiają nas na los karpi, przy jednoczesnym serwowaniu nam wiadomości z kraju i ze świata, jak wrażliwe na los ryb społeczeństwa, stają się coraz bardziej wrogie życiu ludzi, i to tych najbardziej bezbronnych, pozbawionych opieki i prawnej ochrony.

Dla przykładu: Senat Belgii przyjął ustawę zezwalającą na zabijanie (eutanazję) chorych dzieci. Z Litwy dochodzą wiadomości, że zamiast słów ojciec i matka ma być stosowane w szkołach nazewnictwo „rodzic 1” i „rodzic 2”, w Chorwacji, mimo tego, że w referendum obywatele zdecydowali o zakazie tzw. małżeństw homoseksualnych, rząd nie ma zamiary zastosować się do wyrażonej w ten sposób woli obywateli.

Kilka dni temu miałem ostrą wymianę zdań ze zwolennikiem lewackiej ideologii, który udowadniał mi, że trzeba zająć się problemem zabijania zwierząt, bo one cierpią, a nie „zarodków, które przez pierwsze dwanaście tygodni nic nie czują, bo nie mają wykształconego układu nerwowego.” Film, który pokazuje jak dziecko w łonie matki próbuje bronić się przed porozrywaniem na strzępki, jak ucieka, jak przyspiesza jego tętno nazwał …filmem propagandowym”. Oczywiście fakt, że układ nerwowy u człowieka kształtuje się od szóstego tygodnia życia a serce rozpoczyna pracę w ósmym tygodniu przedstawicieli tej ideologii nie interesuje, bo jeśli fakty są inne, niż oni by chcieli, tym gorzej dla faktów.

Największym jednak znakiem czasów, zapowiadającym rychłą ofensywę „legionów cywilizacji śmierci, zwiastującą rychły koniec republiki” jest wypowiedź pewnej feministki, że zamierza dokonać aborcji w wigilię, „żeby było weselej”.

Dawniej ludzie sycili się widokiem ludzkich ciał, śmierci i gwałtu obserwując walki gladiatorów, biorąc udział w igrzyskach, na których trup słał się gęsto, dokonując wyszukanych tortur… Dziś historia zatoczyła wielkie koło. Dziecko ma zginąć, „żeby było weselej”. I to zostaje obwieszczone w świetle kamer, puszczone w świat jako argument antyludzkich ideologii.

Czyż nie miał racji Jacek Kaczmarski, gdy śpiewał:

„Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania…”

Jedyną pociechą dla nas jest fakt, że „światem włada nie Neron, ani Juliusz Cezar lecz Bóg”. Przyjdź Panie Jezu!

Chipsy, wódka i opłatek

Fot. ? teressa - Fotolia.com
Fot. ? teressa – Fotolia.com

Rozbawiła mnie prowadzona na FB dyskusja moich uczniów ze szkoły podstawowej, czy organizując klasowy opłatek można kupić chipsy, bo przecież na stole wigilijnym chipsów nikt nie stawia. Okazuje się jednak, że dzieci – choć zdarza mi się ich postępowanie tutaj często krytykować, mają czasami to wyczucie, które czasem zatracili już dorośli. Mowa oczywiście o szczególnym znaczeniu naszych spotkań opłatkowych. Warto przy tej okazji więc postawić sobie pytanie, czym jest wieczerza wigilijna i czym są opłatki organizowane w naszych szkołach, miejscach pracy, w gronach przyjaciół.

Opłatek, co nie trudno zauważyć, jest tym samym rodzajem chleba, jakiego używa się do mszy świętej. Stąd też, dzielenie się opłatkiem, jest bezpośrednim nawiązaniem do Eucharystii. Mimo, że opłatek przeznaczony na wigilijny stół, nawet po poświęceniu przez księdza nie staje się Ciałem Chrystusa, dzielenie się nim ma przypominać nam i zachęcać do dzielenia się miłością. Wszak Jezus Chrystus obecny w Najświętszym Sakramencie daje nam siebie i poleca postępować wg przykazania miłości Boga i bliźniego. Ponadto, każdy, szanujący się katolik, czy to podczas wieczerzy w swoim domu czy też na firmowym lub szkolnym opłatku winien zadbać, aby nie zabrakło odczytania Ewangelii św. Łukasza, która mówi o narodzeniu Pana Jezusa. Na FB krąży od kilku dni ciekawy obrazek z napisem: zaproś na święta Pana Jezusa – nie można świętować urodzin bez solenizanta.

Dzielenie się opłatkiem jest też zwyczajem typowo polskim. Znanym tam, gdzie wichry historii rozrzuciły po świecie naszych rodaków, pielęgnujących tradycje przodków. Pamiętam jak w klasie maturalnej mieliśmy zorganizowaną wycieczkę do teatru, na sztukę „Gałązka rozmarynu”. Była to opowieść o latach odzyskiwania przez Polskę niepodległości. W jednej ze scen, przedstawiającej walczących Polaków, którzy w czasie pierwszej wojny światowej służyli w armiach zaborców – wówczas wrogich sobie państw, ukazany jest właśnie wigilijny wieczór. Milkną strzały, a z okopów wrogich sobie mocarstw dochodzą śpiewy polskich kolęd. Wówczas Polacy w mundurach walczących przeciwko sobie armii, wychodzą z okopów, aby podzielić się okruchami wojskowego chleba i życzyć sobie wolnej Polski.

Opłatek wreszcie jest symbolem na wskroś rodzinnym. Wciąż przecież kultywowana jest tradycja, wysyłania pocztą opłatka najbliższym członkom rodziny, z którymi los rozdzielił nas tak, że w ten szczególny jeden w ciągu roku wieczór, nie możemy razem zasiąść do stołu i złożyć sobie życzeń.

Stąd też, zanim zasiądziemy do wigilijnego stołu z rodziną, oczekując Narodzenia Pana Jezusa i przed północą wyruszymy do kościoła, aby uczestniczyć we mszy świętej pasterskiej, przyjął się zwyczaj organizowania spotkań opłatkowych w firmach, szkołach i pośród przyjaciół. Zasiadając do wigilijnego stołu, a tym bardziej idąc na mszę świętą w Narodzenie Pańskie, trzeba być przygotowanym. Nie tylko zewnętrznie, lecz przede wszystkim duchowo. Dlatego też spotykając się w szkołach, firmach, zakładach pracy mamy niepowtarzalną okazję, aby „puścić w niepamięć” różne spięcia i nieporozumienia, złożyć sobie życzenia, które z gruntu rzeczy winne różnić się od banału „no wiesz, czego ci życzę”, tak by nasze myśli w ten szczególny wieczór były przy Jezusie i rodzinie. O tym, jednak, czyli o sztuce składania sobie życzeń innym razem.

Konkludując, warto odnieść się do tytułu, w którym oprócz chipsów i opłatka znalazła się jeszcze wódka. Cóż, gdyby pasterze strzegący stad, gdy narodzi się Jezus, byli nasączeni nią niczym gąbki, na pewno nie byli by w stanie posłuchać wezwania anioła i przybyć na powitanie Pana. Spotkanie opłatkowe, jako poprzedzające wigilię Bożego Narodzenia przeżywaną w gronie rodziny, jest czymś zupełnie innym, niż laickie „Christmas party”. Dlatego też modyfikowanie potraw przygotowywanych na stół wigilijny, też musi mieć jakieś granice. Wódka, w przeciwieństwie do tytułowych chipsów zdecydowanie je przekracza. I tak długo, jak damy radę obronić tradycyjne szkolne i firmowe opłatki przed kanonami czy wręcz kanonadą agresywnej poprawności politycznej, próbującej odebrać nam resztki chrześcijańskich zwyczajów i tradycji kultywowanych w sferze publicznej, tak długo będą one miały swój klimat i sens. Warto abyśmy o tym pamiętali.

Miłosierdzie czy socjalizm?

Fot. ? Halfpoint - Fotolia.com
Fot. ? Halfpoint – Fotolia.com

W czasach kiedy Internet nie marzył się nawet największym wizjonerom nowoczesności, a ulice , przykościelne place i inne uczęszczane miejsca były regularnie obstawiane przez żebraków, proszących o jałmużnę, pewien zakonnik postanowił zorganizować, jak zostało to wówczas nazwane „rekolekcje dla dziadów”. Pomysł, zwłaszcza dziś mógłby wydawać się tyle szalony, co konieczny. Otóż ów nietuzinkowy kaznodzieja zebrał żebraków z całego miasta, i wyłożył im naukę na temat jałmużny. Pouczył ich, że jeśli cokolwiek otrzymują, to zobowiązuje ich do tego, aby również coś od siebie dać. Cóż jednak może ofiarować żebrak? Okazało się jednak, że owszem, może ofiarować modlitwę za darczyńcę, lub w intencjach przez niego wskazanych. Efekt tych niecodziennych rekolekcji był taki, że ci, którzy ich wysłuchali i zadeklarowali, że będą stosowali ową niecodzienną „wymianę dóbr” (modlitwa za darczyńcę w zamian za jałmużnę), otrzymali legitymację „licencjonowanego dziada”, kaznodzieja zaś ogłosił w mieście, aby wspierać tych, którzy taką licencję posiadają.

Modlitwa za darczyńcę była zresztą czymś naturalnym wśród żebraków tamtych czasów. Warto popytać starsze pokolenie, które ma wiele do powiedzenia na ten temat.

Jak wygląda zaś dawanie i proszenie o jałmużnę w dzisiejszych czasach? Niestety, prawdziwie potrzebujący, wykluczeni, cisi i pokorni zostają często pominięci w owym dziele miłosierdzia. Wszystko zaś dlatego, że nastąpiło wielkie pomylenie pojęć. Najogólniej mówiąc, idea miłosierdzia została zastąpiona ideą socjalizmu. Socjalizm zaś z miłosierdziem nie ma nic wspólnego. Klasyk miłosierdzia bowiem, św. Paweł pisał: „kto nie chce pracować, niech też nie je”, zaś klasyk socjalizmu, nijaki Włodzimierz Ilicz Uljanow (Lenin) głosił: „kto nie pracuje niech nie je”. Oczywiście socjalizm to system, w który nie opiera się na prawdzie, lecz na tzw. „walce klas”. Stąd też dla socjalistów „nierobami i pasożytami” byli ludzie, którzy  należeli do innych niż preferowana klas społecznych.

Tym, którym różnica wydaje się nieistotna, spieszę rozjaśnić, że można nie podejmować pracy z różnych powodów: kalectwa, opieki nad dziećmi. Można w ciągu chwili również stracić dorobek całego życia. Stąd też czymś na wskroś ludzkim będzie spieszenie z pomocą ofiarom wypadków, klęsk żywiołowych i katastrof. W przeciwieństwie do socjalizmu, idea miłosierdzia nakazuje spieszyć z pomocą tym właśnie ludziom, mimo, że przecież nie pracują.

Są jednak i tacy żebracy – socjaliści, którzy wychodzą z założenia, że im się pomoc należy,  ponieważ reprezentują określoną przynależność klasową i nie pracując, przyzwyczaili się do perfekcyjnego wyciągania z różnych instytucji kościelnych i świeckich zasiłków i zapomóg. O jakiejkolwiek ludzkiej wdzięczności, nie mówiąc już o wspomnianej wyżej „wymianie dóbr” w przypadku tych ludzi nawet mowy być nie może. Iluż to ludzi, korzystając z różnego rodzaju pomocy organizowanej przez Kościół wracając z darami skraca sobie czas pogawędką z innymi obdarowanymi „wieszając wszelkie możliwe psy” na Kościele. Ci są z reguły najbardziej głośni. Do instytucji kościelnych przychodzą bez żenady domagać się pomocy, powołując się na swój katolicyzm, który w niczym nie przeszkadza im w życiu w konkubinacie, nie chodzeniu do kościoła, czy okłamywaniu wszystkich możliwych urzędów, z parafią włącznie, gdyż życie na czyjś koszt wydaje się im najlepszym rozwiązaniem.

Przeglądając FB, często natrafiam na profile, gdzie zwłaszcza dzieci, w rubryce „praca” wpisują: „szlachta baluje, plebs haruje”. Pozostawiam otwartym pytanie, czy są to sytuacje, w których powinniśmy bezkrytycznie wspierać takie właśnie środowiska, podczas, gdy wielu cichych i pokornych, prawdziwie potrzebujących zostaje pominiętych, bo oni wstydzą się nawet o taką pomoc poprosić.

Pytanie wydaje się być tym bardziej zasadne, że Ojciec Święty Franciszek napisał w swojej ostatniej adhortacji: „muszę z bólem stwierdzić, że najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej. Olbrzymia większość ubogich otwarta jest szczególnie na wiarę; potrzebują Boga i nie możemy nie ofiarować im Jego przyjaźni, Jego błogosławieństwa, Jego Słowa, sprawowania Sakramentów i propozycji drogi wzrostu i dojrzewania w wierze. Opcja preferencyjna musi głównie przyjąć formę uprzywilejowanej i priorytetowej opieki duchowej.”

Wydaje się, że jeśli nie posłuchamy słów Papieża, to miłosierdzie zamieni się w socjalizm, a  próba zaradzenia nędzy materialnej bez likwidowania nędzy moralnej stanie się studnią bez dna, która nie likwiduje, lecz pogłębia problem ubóstwa i wykluczenia.

Stare i nowe grzechy

Fot. ? Aubord Dulac - Fotolia.com
Fot. ? Aubord Dulac – Fotolia.com

Nie byłem u spowiedzi 10 lat, ale Proszę Księdza, ja to grzechów nie mam… Proszę się nie obawiać. To nie jest to cytat z konfesjonału, lecz podręcznikowy przykład błędnie ukształtowanego sumienia. Trzecią, ostatnią część mojego „adwentowego poradnika” dla penitentów chcę poświęcić problemowi z nazwaniem po imieniu grzechów, z których powinniśmy się wyspowiadać.

Zapamiętałem do dziś, jak jeden z rekolekcjonistów tłumaczył: „Jeśli wylałeś w kłótni talerz zupy na głowę bliźniego, to powiedz pokłóciłem się i w trakcie kłótni wylałem mu na głowę talerz zupy, a nie mów – „zraniłem miłość bliźniego”.

Nazwanie grzechów po imieniu tak na prawdę najbardziej potrzebne jest spowiadającemu się. Pan Bóg o tym wie, ksiądz w konfesjonale dobrze, żeby wiedział, spowiadający się MUSI o tym wiedzieć, wszak sakrament pokuty jest realizacją słów Pana Jezusa – „Staniecie w prawdzie, a Prawda was wyzwoli”. Spowiedź o czym była już mowa, to nie tylko przyznanie się do winy, ale także mocne postanowienie poprawy i żal za grzechy. Aby to było możliwe, potrzebna jest świadomość, co jest moją winą. Najlepiej też, żeby była świadomość, co jest głównym grzechem, stającym się powodem innych, życiowych grzechów. Cóż, można całe życie spowiadać się z prowadzenia samochodu po alkoholu, i pominąć fakt, że grzechem – kluczem jest nadużywanie przez tego człowieka alkoholu. Można narzekać, że komuś nie udaje się poprawić z kłótni z rodzicami, a pomijać fakt, że powoduje je grzech lenistwa przejawiający się w zaniedbywaniu szkoły czy studiów.

Takich przykładów jest wiele. Niestety to nie jedyny problem w nazwaniu po imieniu „tego, co nas boli”. Otóż rozwijające się coraz bardziej dziedziny życia, zwłaszcza związane z nowymi technologiami, zalew pogaństwa, permisywizm moralny oraz różne odcienie lewackiej propagandy, wmawiające człowiekowi winę za zabicie karpia w wigilijny wieczór, oraz jednocześnie domagające się prawa do zabijania nienarodzonych dzieci, starców, kalek powodują istny mętlik u wielu penitentów. Dobrze, ale do rzeczy, czyli

po pierwsze – „stare grzechy”. Wspomniana już propaganda oraz permisywizm moralny „rozgrzeszają” współczesnego człowieka bez spowiedzi z wielu śmiertelnych grzechów. Stąd warto przypomnieć. Każdorazowe opuszczenie mszy świętej niedzielnej lub w święto nakazane z lenistwa lub zaniedbania jest grzechem śmiertelnym, który mamy obowiązek wyznać na spowiedzi. Nie możemy zamiast tego powiedzieć np. „rzadko chodziłem do kościoła”. Przykazanie mówi: „W niedzielę i święta nakazane uczestniczyć we mszy świętej i powstrzyma się od prac niekoniecznych” a nie „często chodzić do kościoła”. Stąd też można być kilka godzin w kościele w niedziele, a złamać to przykazanie nie uczestnicząc we mszy św. Podobnie też warto przypomnieć, że robienie zakupów, które można zrobić innego dnia narusza to przykazanie. Podobnie czasem młodzież pyta na katechezie: „kiedy mamy do czynienia ze zdradą PARTNERA”. Hola, hola! Nie ma w katolicyzmie żadnego „partnera i partnerki”, tylko jest mąż i żona i tylko mąż i żona po ślubie kościelnym mogą jednoczy się cieleśnie. Inaczej jest to zwyczajne cudzołóstwo. Podobnie też nie uległo zmianie nauczanie Kościoła, zawarte w encyklice Papieża Pawła VI „Humanae vitae”, że rozdzielenie podwójnego znaczenia jakie ma pożycie małżeńskie (oznaczenie jedności i rodzicielstwa) jest grzechem śmiertelnym. Dlatego też należy spowiadać się zarówno ze stosowania antykoncepcji jak i z in vitro. Zatajenie tych lub innych grzechów śmiertelnych na spowiedzi zwyczajnie sprawia, że spowiedź jest nieważna i świętokradzka.

Zdarza się czasem, że penitent zdezorientowany kierując się dobrą wolą, bierze książeczkę do nabożeństwa, robi z niej rachunek sumienia i mimo to źle odbywa spowiedź, pomijając najcięższe swoje grzechy. Jak to możliwe? Otóż każdy winien robić rachunek sumienia wg swego stanu. Jeśli dorosły człowiek bierze do ręki rachunek sumienia przygotowany dla dziecka przygotowującego się do pierwszej spowiedzi i komunii świętej, niech się nie dziwi, że nie znajdzie tam pytań dotyczących wierności małżeńskiej, korupcji, relacji pracodawca – pracownik itp. Korzystając z pomocy trzeba sięgać po materiały przygotowane dla ludzi w swoim wieku. Trzeba robić rachunek sumienia świadomie.  Tutaj też dochodzimy do

drugiego problemu – grzechy nowe. Otóż mimo iż dla wielu świat realny przenika się z wirtualnym, ten drugi ma tendencję do bycia traktowanym jako wyjęty spod moralności. W naszych rachunkach sumienia trzeba koniecznie dodać pytania, czy nie obrażaliśmy i nie poniżali innych ludzi korzystając z pozornej anonimowości, jaką wielu daje internet. Trzeba zapytać się czy nie zachęcaliśmy innych do zła drogą elektroniczną? Nie popierali zła? Nie wypowiadali się o złu, jako o zakazanym wymiarze dobra i na odwrót? Jaką postawę względem wiary i Kościoła prezentujemy w Sieci? Czy nie daliśmy nikomu zgorszenia? Czy nie powielamy niemoralnych, nieprawdziwych lub szkodliwych treści? Czy nie „lakujemy” i nie udostępniamy na swoich profilach treści wrogich wierze katolickiej? Czy nie ukradliśmy czyjejś tożsamości? Czy korzystając z czyjejś nieobecności w jego czy jej imieniu nie rozsyłaliśmy treści, mających zaszkodzić osobie, która jest właścicielem telefonu czy komputera? To tylko przykładowe „nowe grzechy”. Trzeba zwyczajnie umieć stosować Dekalog również w Internecie. W razie potrzeby rozwinięcia tematu zapraszam na blogowe forum. Założyłem tam nawet wątek „spowiedź”. Czas więc na trzecią kategorię, utrudniającą rozliczenie się ze sobą i z Bogiem na spowiedzi, czyli

po trzecie – NIE grzechy. „proszę Księdza, jestem nietolerancyjna dla dorastających dzieci? Co to znaczy w obecnym slangu „nowomowy”? Ano, że mama nie pozwala córce zamieszkać z chłopcem przed ślubem, zabrania dorastającemu synowi spożywania alkoholu, czy też zwraca uwagę, na skromny ubiór swoich pociech. wspominając starą anegdotę, należałoby słysząc takie wyznanie powiedzieć: „Córko, na spowiedzi wyznajemy grzechy, nie zasługi”. Tak zaś na poważnie, obowiązuje nas przykazanie „miłości Boga i bliźniego a nie „tolerancji”. Stawianie zaś dzieciom wymagań i ich egzekwowanie jest OBOWIĄZKIEM rodziców. Innym „nie grzechem” na który wielu się łapie jest nieuczestniczenie we mszy świętej w święta państwowe, w które jednocześnie nie wypadają święta religijne. Mowa oczywiście o 11 listopada i 1 maja. Czymś godnym polecenia jest modlitwa za ojczyznę i udział we mszy świętej np. w Święto Niepodległości, ale nie jesteśmy do tego zobowiązani pod grzechem. Jeszcze inny „nie grzech”, który zaprząta sumienia wielu pobożnych osób, to odmowa datku dla pijaka, narkomana czy innego człowieka, który za tę jałmużnę tylko pogłębi swój problem. Jałmużna jest wsparciem potrzebujących, a nie fundowaniem alkoholu lub narkotyków uzależnionym.

Zdaję sobie sprawę, że jest jeszcze wiele tematów związanych ze spowiedzią, które warto poruszyć, nie mniej jednak na tym ów adwentowy poradnik penitenta kończę. W razie wątpliwości zapraszam na nowo otwarte forum, gdzie możemy wyjaśnić jeszcze kilka kwestii. Wypada mi jedynie życzyć udanych i radosnych powrotów w ramiona Miłosiernego Ojca.

Szczęść Boże