Roczne archiwum: 2013

Spowiedź szczera

Fot. ? mariusz szczygieł - Fotolia.com
Fot. ? mariusz szczygieł – Fotolia.com

Zawsze, ilekroć poruszam temat spowiedzi na katechezie, mam wrażenie, bez względu na wiek katechizowanych, jakbym o rzeczach najbardziej oczywistych mówił do nich po raz pierwszy. Tak jest chociażby z problemem szczerości wyznania własnych grzechów. Aby prościej to było zrozumieć, dam dwa przykłady, które swojego czasu zmroziły mi krew w żyłach. Dziś już wiem, że na takie nadużycia trzeba zwyczajnie zwracać uwagę i tłumaczyć wręcz do bólu, na czym polega sakrament pokuty i pojednania.

Sytuacja pierwsza. Młodzież licealna, dawno temu. Omawiam z klasą Dekalog, dodając przy każdym przykazaniu, jakie ewentualne winy mogą wiązać się z tym przykazaniem, oraz podkreślając, że określenie grzechu na spowiedzi nie powinno budzić wątpliwości i wprowadzać w błąd. Np., jeśli ktoś żyje w związku niesakramentalnym, nie wystarczy jak na spowiedzi powie, że zgrzeszył nawet wielokrotnie z kobietą, ale powinien zaznaczyć, że żyją i mieszkają pod jednym dachem bez ślubu kościelnego.  Są to różne kategorie grzechów. W pewnym momencie słyszę jednak ze strony klasy, że przecież po co wszystko księdzu mówić. Będzie się „czepiał” i jeszcze rozgrzeszenia nie da… Przecież mówimy na spowiedzi, za te które „pamiętam i nie pamiętam żałuję…”. Straszne! Przecież to kłamstwo w żywe oczy, gdyż grzech śmiertelny zatajony powoduje nieważność spowiedzi i rozgrzeszenia, a zapomniany jest odpuszczony, tyle, że trzeba go wyznać na kolejnej spowiedzi. Niestety, życie idzie do przodu, kreatywność szatana podpowiadającego ludziom krętackie pokusy też. I tu dochodzimy do

sytuacji drugiej. Świadome kłamstwo na spowiedzi. Przypadek jeszcze gorszy od poprzedniego, i „odkryty” dzięki moim gimnazjalistom. Szczerze, choć na katechezie nie na spowiedzi wyjaśnili mi, jak niektórzy „radzą sobie” z poważniejszymi grzechami. „Proszę księdza, mówi się księdzu kilka lekkich grzechów, kiedy ksiądz pyta o inne zaprzecza się, a jak zaczyna udzielać rozgrzeszenia, wtrąca się jeszcze „kłamałem/am”. Włos na głowie mi się zjeżył! Jak można zaplanować „seans kłamstwa na spowiedzi” i uważać, że jedno „kłamałem/am” uważni całą spowiedź?!

Sytuacja trzecia. Tajemnica spowiedzi. Jest nienaruszalna. Ani ksiądz, ani biskup, ani papież nie mogą jej naruszyć. Ksiądz, nawet pod groźbą kary śmierci, nie ma prawa jej ujawnić. Są jednak sytuacje, kiedy „czynnik ludzki” stanowi zagrożenie dla tej tajemnicy. Otóż ten czynnik ludzki to przede wszystkim głuchota. Spowiednika, lub penitenta. Najlepiej więc, jeśli wiemy, że ksiądz „krzyczy” z racji niedosłuchu, znaleźć spowiednika, który umie mówić i rozumie jak mówi się szeptem. Zasada jest taka, że nie podchodzimy celowo do głuchego księdza, w nadziei, że nie dosłyszy naszych grzechów, bo za chwilę może usłyszeć nie tylko on, ale i trzy najbliższe rzędy ławek w kościele. Zresztą jak takie sytuacje mają miejsce, wierni mogą z całą delikatnością i chyba powinni zwracać księdzu uwagę, że taka spowiedź może stanowi naruszenie tajemnicy spowiedzi. Inną sytuacją, waśnie zwykle w czasie rekolekcji jest kolejka przy konfesjonale. Warto przypomnieć, że powinniśmy zająć takie miejsce w kolejce, które nie będzie krępowało ani nas, ani spowiadających się. Gdyby się w jakikolwiek sposób zdarzyło, że zupełnie przypadkiem, coś do nas „doleciało” jesteśmy absolutnie w tym wypadku również związani tajemnicą spowiedzi, której wyjawienie osobom trzecim sprawia, że zaciągamy bardzo poważny grzech śmiertelny.

Sytuacja piąta – dawno, dawno temu… Wydawać by się mogło, że zatajenie grzechu na spowiedzi dawno temu i odbywanie od tamtego czasu konsekwentnie nieważnych spowiedzi jest rzadkością. Boć może. Kiedy jednak poruszam ten temat na katechezie, młodzież sugeruje mi jednak zupełnie coś innego. Zdarzyło się kiedyś, że z różnych przyczyn, ktoś zataił grzech, którego bardzo się wstydził, bał wyznać, wytłumaczył sobie, że to nie grzech itp. Później, nigdy do tego nie wrócił. Co za tym idzie, wszystkie kolejne spowiedzi były nieważne. Moja rada, jaką zawsze daję młodzieży. Jeśli potrzeba zrobić „remanent” z zadawnionych grzechów, idź do spowiedzi do spowiednika, którego jesteś pewny/a. Może to proboszcz lub wikary Twojej parafii, może dawny katecheta, lub uznany spowiednik w mieście. Nie chodzi tu bynajmniej o to, aby ksiądz jakikolwiek nie potrafił upora się z tą sytuacją. Chodzi o „czynnik ludzki” penitenta, o wyrobienie w sobie takiego samego nastawienia, jak przy wizycie u lekarza, o świadomość, że nie idę zgłosić się na policję aby ponieść karę za popełnione przestępstwo, lecz idę, aby ktoś – Bóg przez posługę kapłana pomógł mi odzyskać zdrowie duszy. O grzechach starych i nowych zapraszam do poczytania jutro.

Owocnych spowiedzi i radosnych powrotów do Pana.

Więcej grzechów nie pamiętam…

Fot. ? alexnika - Fotolia.com
Fot. ? alexnika – Fotolia.com

W pewnej parafii odbywały się rekolekcje. Po mszy świętej, do zakrystii wchodzi pewna starsza pani, prosząc, aby ksiądz kaznodzieja ją wyspowiadał, bo ona chce zupełnie zmienić swoje życie i nawrócić się. Jako że i księdzu ów element ludzki, nazywany dowartościowaniem nie jest obcy, uśmiechnął się radośnie, poderwał się z miejsca, deklarując że chętnie usłuży posługą sakramentalną. Zanim jednak poszli w kierunku konfesjonału, kaznodzieja zagadną ową babcię. „Może mi Pani powiedzieć, co tak poruszyło Panią w moim kazaniu?” – zapytał. Babcia zdziwiona spojrzała na niego, najpierw poprosiła kilka razy, aby głośno powtórzył jej pytanie, po czym odrzekła. „W księdza kazaniu? Nic, proszę księdza. Ja jestem prawie już głucha i nic nie zrozumiałam, co Ksiądz mówił, ale jak Ksiądz sięgnął po chusteczkę do nosa, pomyślałam sobie. Ta chusteczka taka czysta, a jak wygląda moja dusza? Jedyne co słyszałam, to jak ksiądz obok mikrofonu czyścił sobie nos do tej chusteczki, i wtedy mi się zdało, że trąby anielskie na sąd grają. To mnie skłoniło do nawrócenia, Proszę księdza…”

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. W wielu parafiach odbywają się rekolekcje. Nawet w Internecie coraz łatwiej trafić na multimedialne nauki, mające pomóc nam w przygotowaniu do przeżycia zbliżających się Świąt. Warto jednak zauważyć, że samo wysłuchanie nauk, czy to zdalne przez Internet, czy to osobiste poprzez fizyczną obecność w kościele wymaga jeszcze modlitwy oraz spowiedzi. Klimat rekolekcji sprzyja refleksji nad własnym życiem, nawet, jeśli spowodowana jest czyszczeniem nosa, a nie treścią nauki. Z drugiej jednak strony, czas rekolekcji, to dni, kiedy przy naszych konfesjonałach ustawiają się długie kolejki penitentów. Pośród czekających są więc zapewne i ci, którzy regularnie praktykują, jak i ci, którzy po latach – jak owa babcia z anegdoty – zdecydowali się nawrócić i zupełnie zmienić własne życie.

Stąd też ważnym jest, aby dołożyć wszelkich starań, zarówno ze strony spowiednika, jak i penitenta, by dobrze przeżyć ten sakrament. Myślę więc, że warto przypomnieć sobie przy tej okazji kilka, zdawałoby się oczywistych rzeczy.

Po pierwsze, spowiedź świętą poprzedzamy rachunkiem sumienia. Wyznanie grzechów, to nie egzamin i nie możemy podchodząc do konfesjonału stawiać spowiednika przed zadaniem: „niech mnie ksiądz pyta”. Owszem, kapłan zawsze może pomóc w wyznaniu, ale nie może go zastąpić. Nie jest egzaminatorem. Podobnie też, warto przypomnieć słowa Pisma, że „jeśli ktoś mówi, że nie ma grzechu, to sam siebie okłamuje i nie ma w nim prawdy”. Stąd też nigdy, przenigdy nie podchodzimy do konfesjonału ze stwierdzeniem: „ja nie mam grzechów”. Jeśli mamy takie wrażenie, może najpierw warto poprosić kapłana poza konfesjonałem o książeczkę z dobrym rachunkiem sumienia, lub nawet o rozmowę, która rozwieje nasze przekonanie, że będziemy pierwszą osobą wyniesioną na ołtarze za życia.

Po drugie, spowiadamy się ze swoich grzechów. Pozornym wyjątkiem są tzw. grzechy cudze, czyli sytuacja, gdy z grzechem kogoś innego związany jest nasz grzech osobisty. Staramy się nie mieszać spowiedzi z obmową przy konfesjonale sąsiadów, kolegów, teściowej czy zięcia. Oni będą spowiadać się ze swoich grzechów. O grzechach innych mówimy wtedy, jeśli ma to istotny wpływ na ciężar naszej winy. Pamiętajmy jednak, że przychodzimy oskarżać się za swoje grzechy, a nie usprawiedliwiać je postawą innych.

Po trzecie. Do spowiedzi przychodzimy, aby się zmienić. Poprawić. Stąd jednym z warunków sakramentu są „żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy”. Wymieniając grzechy mówimy więc o nich w czasie przeszłym a nie teraźniejszym, a wyznanie kończymy formułą żalu za wszystkie grzechy, także te zapomniane. I to dochodzimy do sytuacji kolejnej, niezwykle istotnej, czyli

po czwarte – wyznajemy WSZYSTKIE popełnione grzechy śmiertelne. Jeśli mamy wątpliwość, lepiej wyznać także grzechy powszednie, niż ryzykować zatajenie śmiertelnego. Zatajenie grzechu, powoduje że spowiedź jest nieważna i dochodzi jeszcze jeden grzech – świętokradzka spowiedź. O tym jednak oraz o starych i nowych grzechach zapraszam do poczytania jutro. Jednym słowem, życzę owocnych refleksji w przygotowaniu do adwentowej spowiedzi i zapraszam do lektury kolejnej odsłony niniejszego „małego poradnika”.

Z Panem Bogiem

„Święci” hejterzy

Fot. ? vladimirfloyd - Fotolia.com
Fot. ? vladimirfloyd – Fotolia.com

Dawno temu słyszałem taką anegdotę, że skoro język, którym posługujemy się na codzień tak bardzo się zmieni,a odzwierciedlając nasz sposób postrzegania rzeczywistości, to gdyby dziś na nowo pisano Biblię, nie napisano by, że Kain zabił Abla, tylko, że go pobił ze skutkiem śmiertelnym. To było kilka lat temu. Dziś zapewne przynajmniej część młodego pokolenia powiedziałaby, że Kain zwyczajnie zahejtował Abla…

Hejtowanie stało się sposobem zaistnienia niektórych ludzi, ich metodą na życie. Nie tak dawno temu, jeden z dziennikarzy doprowadził do sytuacji, gdzie pewna pani polityk, nie zostawiła suchej nitki na programie wyborczym własnej partii, gdyż dziennikarz przeczytał jej fragment programu wyborczego jej partii, mówiąc, że są to propozycje konkurencyjnego ugrupowania politycznego. Ot polityczna hejterka. Te same propozycje wychwalałaby pod niebiosy, gdyby wiedziała, że to program jej macierzystej partii. Gdyby miałyby to być propozycje konkurencji, należało o nich mówić tylko źle.

No dobrze, a co z tymi świętymi heterami? Istnieją w ogóle tacy? Czasem ma się wrażenie, że jest ich całkiem niemało. Zarówno w „realu” jak i „W Sieci”. Niektórzy, a raczej niektóre, nawet w trosce o stan Kościoła w Polsce postanowiły napisać do Papieża Franciszka, żaląc się, że Kościół jest w ogóle jeszcze katolicki, i że naucza prawdy Objawionej zamiast gender, a przecież wg nich, gender nie wywodzi się od Simone de Beauvoir, lecz od …Jezusa Chrystusa. Cóż, przypomina się stary, polski film z ponadczasowym „Kopernik była kobietą”… Jak ktoś ma tak zakodowane, nie przetłumaczysz za nic na świecie. Problem jednak w tym, że obecna propaganda próbuje właśnie narzucić swój światopogląd pod hasłami zwalczania tzw. „mowy nienawiści”. Otóż, współcześni „święci” hejterzy znaleźli nowy sposób uprawiania swojej „polityki miłości” względem Pana Boga i Kościoła. Najpierw troskliwie udzielają mu rad, jaki ma być, a następnie jakąkolwiek próbę polemiki nazywają „mową nienawiści”.

Cóż, tradycja hejtowania Ewangelii sięga już czasów Pana Jezusa. Najwytrwalszymi jego hejterami byli przecież faryzeusze i uczeni w Piśmie. Tak bardzo zaangażowani się w kontestowanie Mistrza z Nazaretu, że nie starczyło im już czasu, aby posłuchać co mówi, zadumać się nad Jego cudami i skosztować owoców, jakie wydaje Jego Miłosierdzie.

„Uczeń nie przewyższa Mistrza”, mówił Jezus. Stąd też nie ma się co dziwić, że skoro Jego „hejtowali”, to i nas „hejtować” będą. Od papieża Franciszka, po zwykłego wikarego… Warto wtedy pamiętać o innych słowach Pana. „Poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli.” I nie zmienią tego ani współcześni hejterzy, ani setki internetowych czy realnych trolli.

Kolorowych snów i adwentowego nawrócenia wszystkim udającym świętych i zatroskanych o los Kościoła współczesnym hejterom i trollom.

e – samotność

Fot. ? bramgino - Fotolia.com
Fot. ? bramgino – Fotolia.com

Są różne rodzaje samotności. Jedne z wyboru, inne z przypadku, lub jak niektórzy powiadają, „zwyczajnie tak wyszło”, choć w takich przypadkach raczej nieskłonni są zastanawiać się, co spowodowało taki a nie inny ciąg zdarzeń. O samotności z wyboru i radości ze służby Bogu już pisałem, więc dziś skupię się na tych samotnych, którzy będąc pośród ludzi, sami w samotności spędzają swoje życie.

Zdawać by się mogło, że człowiek samotny w tzw. „realu” to człowiek, który nie ma się do kogo odezwać. Czasem tęsknota za bratnią duszą popycha go do konformizmu względem grup, do których przynależy a w których nie znajduje przyjaciół; lizusostwa względem tych, na których względach mu zależy, czy tzw. szpanowania wobec otoczenia, byle zwrócić na siebie uwagę, by zostać choć raz zauważonym a może nawet docenionym. Wszystkie jednak wyżej wymienione sposoby wydają się być tzw. „ślepą uliczką”. Człowiek, który nie szanuje sam siebie, który zapomniał o własnej wartości, który wystawił na „sprzedaż” własne „ja” nie znajdzie nigdy akceptacji. Zwyczajnie nie zna swoich zalet i talentów, a to, czym chce zaimponować nie jest ani oryginalne, ani szanowane. Tak najczęściej bywa pośród młodego i średniego pokolenia.

Są jednak zarówno młodzi jak i starsi samotni, z którymi życie obeszło się wyjątkowo brutalnie. Jakaś trudna do wyobrażenia dla przeciętnego człowieka tragedia, chwila, w której życie zamieniło się w ruinę, czy zwyczajnie zły życiowy wybór, które sprawiły, że człowiek został sam jak palec. Ci ludzie najczęściej już stracili nadzieję na inny los, wytłumaczyli sobie, że tak ma być, a w chwilach nawrotu melancholii i depresji uciekają w nałogi, lub zmagają się sami ze sobą, próbując zrozumieć, dlaczego życie bywa tak brutalne.

Czym jest jednak e – samotność i czym różni się od zwykłej samotności? Rzekłbym, że e samotność jest to bardzo specyficzna a zarazem niezwykle podstępna przypadłość. E samotnik od dziecka ma setki znajomych i wirtualnych przyjaciół, czy to na NK czy Facebooku. Spędza całe godziny na internetowych grach z ludźmi, których nigdy nie widział i zapewne nigdy w życiu na oczy nie zobaczy. Kiedy dorasta, obowiązkowo dowartościowuje się sweet fociami, robionymi najczęściej w szkolnej lub supermarketowej toalecie. Dorastanie e samotnika zostaje uwiecznione bądź to zmianą statusu na Facebooku, bądź odartym z resztek intymności i romantyzmu zdjęciem całującej się pary, lub, jeśli e samotnikiem jest dziewczynka, obowiązkowo zdjęciem w koszulce z dużym dekoltem, zrobionym aparatem trzymanym nad głową, tak by właśnie głowa lub twarz nie przysłoniła zbytnio tego, co taka e samotniczka próbuje światu obwieścić. Swoją popularność liczy wirtualnymi znajomościami, ilością „lajków” zamieszczonych pod postem typu „daj lajka, jak nie jestem ci obojętna”, lub „Lajkujcie, bijemy rekord Guinnessa”. W miarę upływu lat e samotnik czy e samotniczka zaczyna spełniać się na innych stronach i portalach. Taaak, tam nie zarazi się HIV em i nie będzie problemu niechcianego dziecka. Tam może pod różnymi nickami dać upust swojej wulgarnej wyobraźni i udawać, że świat do niej czy niego należy, że bezpieczni za szklanym ekranem mogą mieć każdą i każdego wyłącznie dla siebie.

Co jednak będzie dalej? Jaka przyszłość czeka e samotników? Wirtualny świat w przeciwieństwie do rzeczywistego doskonale stwarza różnego rodzaju iluzje. Jest jak owo „lustereczko, które zawsze mówi przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie.” Konfrontacja z rzeczywistością, bywa dla e samotników często brutalna, dlatego wielu szybko wraca do swojej „Nibylandii”, stając się współczesnymi Piotrusiami Panami – ludźmi bez ojców i matek, którzy sprzedali swoje szanse i możliwości jakie w życiu mieli, za cenę kilku lat życia w kompletnej iluzji.

Spędzając sporo czasu w Internecie, doceniam w pełni zalety nowych technologii, uważam wręcz za dziejową konieczność głoszenie Chrystusowej Ewangelii na „Cyfrowym Kontynencie”. Stąd też nie wbrew, ale właśnie w trosce o dobre wykorzystanie tych cudownych wynalazków  a przede wszystkim w trosce o moich młodych e samotników niniejszy wpis zamieszczam. A nóż ktoś dzięki niemu dostrzeże, że istnieje Inny Świat?

Trzydzieści dwa lata później

Fot. ? Alexey Kuznetsov - Fotolia.com
Fot. ? Alexey Kuznetsov – Fotolia.com

Zapadał wieczór 12 grudnia 1981 roku.  Dla wielu ludzi, nieświadomych nadciągającego zagrożenia, nadchodząca noc miała okazać się wyjątkowo długa i niespokojna.  Burza, jaka nadciągała nad Polskę, nie miała jednak nic z zimowej śnieżycy, huraganu, czy rekordowego ataku zimna. Mrok, który miał spowić kraj na całą dekadę, miał odebrać Polakom nadzieję, która zrodziła się w sercach wraz z wyborem kardynała Wojtyły na Papieża, a później eksplodowała pokojową rewolucją solidarności.

Jeszcze przed północą zaczęły się pierwsze aresztowania i internowania. Przygotowywana od dłuższego czasu operacja wojskowa i milicyjna przewidywała wyłączenie telefonów, zajęcie radia i telewizji oraz wprowadzenie komunistycznej dyktatury wojskowej. Już po północy, z pogwałceniem obowiązującej wówczas konstytucji Rada Państwa zdecydowała o wprowadzeniu stanu wojennego. Na ulicę wyjechały kolumny wojska i wozy milicji. Wprowadzono godzinę milicyjną, która oznaczała zakaz wychodzenia z domów od 22.00 do 06.00 rano. Na poruszanie się między miastami, potrzebna była specjalna przepustka.

Dziś, kiedy europejskie granice zostały otwarte, kiedy dwa urzędowe kanały telewizyjne zostały zastąpione kablówkami, satelitami i multipleksami, a dzieci w szkole podstawowej mają często lepsze smartfony od nauczycieli, trudno jest sobie wyobrazić to wszystko.

Cóż, różnica pokoleń i specyfika tzw. czasów. Są jednak rzeczy, które równie ciężko sobie było wyobrazić wówczas, kiedy pokolenie dzisiejszych emerytów upominało się o wolność najpierw w gorące, sierpniowe dni, a później grudniowe zimowe noce. W najgorszych chyba snach, a raczej dręczących ich koszmarach, nie wyobrażali sobie czasów, kiedy architekci stanu wojennego już w wolnej Polsce będą nazywani „ludźmi honoru”, a zdesperowani emeryci – bohaterowie tamtych dni, uzbrojeni dziś jedynie w resztki niezłomnej nadziei i różaniec, będą publicznie lżeni i wyzywani od „moherów” i „faszystów”.

Generałowie, funkcjonariusze bezpieki i usłużni urzędnicy tamtych czasów, dziś są na wysokich państwowych emeryturach, podczas, gdy robotnicy z tamtych dni, opuszczeni przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, zostawieni na pastwę losu przez dzieci i wnuki poszukujące swojej ziemi obiecanej za „małą” lub „Wielką wodą” łkają w ciszy swoich mieszkań w wieczory, takie jak dziś przekładając otrzymaną korespondencję w której mieszają się coraz wyższe rachunki, z pocztówkami przysyłanymi z daleka, pisanymi przez wnuki, w niezrozumiałym dla babci i dziadka języku, lub coraz bardziej łamaną polszczyzną.

Tego wieczoru Panie, chcę o nich pamiętać. Modlić się razem z nimi i za nich „litanią”, którą modlili się oni w tamte zimowe wieczory:

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
By otworzyć drzwi do twego serca
Które przeszło już tyle zawałów
Czy nikogo więcej nie obudzą
W twym imieniu oddane wystrzały

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jakim ludziom jeszcze pozwolisz
By twym mózgiem byli i sumieniem
Kto z przyjaciół pokaże mi blachy
Kładąc rękę na moim ramieniu
Czy twój język nadal pozostanie
Arcyszyfrem nie do rozwiązania
Czy naprawdę zaczęłaś odpowiadać
Na najprostsze zadane pytania

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Ile razy swoją twarz ukryjesz
Za zasłoną flag i transparentów
Ile lat będziesz mi przypominać
Rozpędzony burzą wrak okrętu
Tą litanią się do ciebie modlę
Bardzo bliska jesteś i daleka
Ale jest coś takiego w tobie
Że pomimo wszystko wierzę czekam

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
Jaki jeszcze numer mi wytniesz…

 

Zobacz także: http://www.matuszny.opoka.org.pl/kazanie-na-msze-sw-w-czasie-obchodow-xxxi-rocznicy-wprowadzenia-stanu-wojennego/

http://www.matuszny.opoka.org.pl/video-tv/

Przerwa na reklamę

Fot. ? sinuswelle - Fotolia.com
Fot. ? sinuswelle – Fotolia.com

Sprzed lat, kiedy jeszcze filmy nagrywało się magnetowidem, a marzenia o tym, aby zarejestrowane na dużej, czarnej kasecie pozbawione były bloków reklamowych, zarezerwowane było dla marzycieli i wizjonerów techniki, wierzących głęboko w to, że obraz, dźwięk i ogrom ludzkich myśli zmieścić można na pliku, w każdym komputerze, zapamiętałem pewną katechezę.

Otóż pewnej klasie postanowiłem wyświetlić dłuższy fragment filmu, który udało mi się nagrać na kasetę video. Jednak reakcja klasy nie była zbyt radosna. Znudzenie, rozglądanie się po czterech kątach klasy, jakieś młodzieńcze szepty i świadomość tego, że za godzinę będzie sprawdzian z matmy sprawiały, zniwelowały do reszty wartość dobrego filmu.

Wtem doszliśmy do momentu, gdy na kasecie video nadeszła przerwa w filmie i przerwano go by nadać kolejny blok reklamowy. Wstaję więc z krzesła, aby przewinąć do przodu, i widzę jak moja klasa naraz się ożywia i zanim zdążyłem podejść do telewizora słyszę z wielu stron klasy: „niech Ksiądz nie przewija!” Proszę to zostawić…”

Dziś, gdy spoglądam na jakikolwiek program w telewizji i nadchodzi przerwa na blok reklamowy, często mi się przypomina tamta katecheza. Minęło sporo czasu, lecz w ludzkich umysłach zostało coś zmienione, coś poprzestawiane.

Pięć proszków do prania z których każdy jest najlepszy, dziesięć różnych napojów, z których bez żadnego ponoć nie da się żyć, cztery firmy produkujące kosmetyki, które już nawet nie próbują przekonywać, że powinieneś kupić ich produkt, ale skrzętnie tłumaczą ci, że jeśli nie masz ich najnowszego wyrobu, to jesteś niedzisiejszy, nienowoczesny, i nie możesz liczyć na sukces w dzisiejszym świecie. W tym wszystkim przewijają się wynajęte postacie modelów i modelek, którzy już tak naprawdę chyba sami nie wiedzą co reklamują i sprzedają: towar, czy własne ciała a może i dusze?

Tymczasem ludzkie oblicze stworzone „na obraz i podobieństwo” Stwórcy, powinno być właśnie żywą „reklamą Boga”. Odwieczną, a zarazem w pełni nowoczesną. Zatroskaną o dziś i jutro, ale pełną radości z obecności w swym sercu Tego, który wszytko może. Jak mają wierzyć ci, co Boga nie poznali? Jak mają wytrwać w wierze, ci co Chrystusa znają nie z kart Ewangelii, lecz z życia, słów i postaw ludzi – Jego uczniów?

Kończy się blok reklamowy. Nadają informacje. Liczone w tysiącach, niekiedy w milionach ofiary wojen i przemocy nie robią już takiego wrażenia. Prześladowanie chrześcijan w Syrii, Pakistanie, Sudanie i innych islamskich krajach skrzętnie ukrywane przed tzw, światową opinią publiczną zdaje się by czymś nieistotnym w zestawieniu z „cierpieniami” wojujących feministek marzących o dniu, kiedy nie będzie już mężczyzny ni kobiety, lecz jedynie genderowe  istoty pozbawione tożsamości, życiowych celów i co najważniejsze – ojcowskich i macierzyńskich odruchów. Problemy bezrobotnych młodych ludzi, oraz tych którzy po kilkudziesięciu latach pracy zostali zwolnieni też już brzmią jakoś swojsko. Kłótnie polityków dopełniają miary zniechęcenia i odbiornik gaśnie, wyłączony przez znudzonego widza. Do następnego filmu czy programu oddzielonego od kolejnych programów nowoczesnymi reklamami. Tylko gdzie podziała się udręczona, sponiewierana twarz dzisiejszego człowieka? Czy ktoś jeszcze zdoła otrzeć ją z karykaturalnych wynaturzeń, w którą przystroiła ją z jednej strony ludzka nędza, a z drugiej specjaliści od reklamy?

My, ludzie…

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Człowiek. Samotny pył we wszechświecie, czy Pan i Władca, władający ziemią? Wysyłający swe kosmiczne pojazdy w przestrzeń międzyplanetarną, a wkrótce już może nawet w przestrzeń międzygwiezdną, budujący wielkie teleskopy, mające uchwycić chwilę narodzenia całego wszechświata, ingerujący w kod genetyczny i chcący zmieniać naturę, czy zagubiona istota, coraz bardziej samotna, poraniona przez innych ludzi, która uwierzyła, „będzie jak Bóg” jeśli tylko pogwałci Jego odwieczne prawa?

Kim jesteśmy my, ludzie? Koroną dzieła stworzenia, ukształtowaną na Obraz i podobieństwo Stwórcy  wg  niezgłębionych zamiarów Odwiecznej Mądrości, czy pomyłką natury, psującą świat, który byłby szczęśliwszy, gdyby nas nie było?

Stawiam te pytania w adwentowy wieczór, po tym, jak z Wielkiego Świata znów dotarła wiadomość, że człowiek znów przez chwilę jakby się opamiętał, a raczej zimna kalkulacja brudnej polityki tym razem jeszcze sprawiła, że „Władcy Europy” odrzucili wezwanie, zwane na Salonach zwyczajnie „rezolucją”, aby dzieciobójstwo, planowe gorszenie dzieci i wszelkie zboczenie, nazwać prawami człowieka i upowszechniać po świecie.

Ile trzeba mieć zwykłej zawziętości, jak bardzo trzeba nienawidzić ludzkości, aby mając władzę przez ludzi powierzoną, używać jej przeciwko ludziom i to tym najbardziej bezbronnym?

Szatan, który ongiś zbuntował się przeciw Bogu, już przegrał swoją walkę, stracił stan wiecznego szczęścia znany nam jako niebo. Teraz odmierza tylko czas do końca świata i swą nienawiść do Boga przelewa na Jego dzieci, chcąc jak największą ich liczbę zgładzić, zniszczyć i strącić w głąb piekielnych czeluści, by razem z nim na wieki byli pozbawieni szczęścia, którego pragnienie wypisał w naszych sercach Przedwieczny.

Kim jesteśmy my, ludzie, chcący podbijać, zabijać, panować nad życiem? Dążący do tego, aby projektować ludzi wedle własnych zamiarów? Stwarzający szansę jednym, podczas gdy ją odbieramy milionom innych ludzi? Kim jesteśmy my ludzie, którzyśmy zapomnieli, że Bóg jest Bogiem miłości, który nas, ludzi ukochał nad życie…

Nie zdejmę krzyża z mojej ściany!

Fot. ? marsil
Fot. ? marsil

„Nie zdejmę Krzyża z mojej ściany
Za żadne skarby świata,
Bo na nim Jezus ukochany
Grzeszników z niebem brata.”

Właśnie wróciłem po całym dniu katechezy w obu szkołach. Przeglądam internetowe newsy z Polski i świata. Kolejna walka o krzyż. Tym razem w Sejmie. Miejscu, gdzie z woli i w imię Narodu, 560 deputowanych „W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie,(…) zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach” (cyt. Preambuła Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej) ma tworzyć prawo, „nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem”.

Walka o krzyż mojemu pokoleniu oraz starszym kojarzy się jednoznacznie z czasami słusznie minionymi. Przypomina o latach, kiedy nadzieja była towarem deficytowym i to właśnie obecność krzyża miała dodawać wiary w to, że kiedyś nadejdzie wolnoć, że kto „U Chrystusa jest na ordynansach” może liczyć na siłę, która stawi czoła nawet „wojskom latającym”.

Wchodzę do edycji bloga. Przeglądam raz jeszcze dzisiejsze katechezy, zanim je opiszę i umieszczę w Sieci. Wracam też do listów, jakie ostatnio otrzymałem drogą e mailową. Stają mi przed oczami ludzie, których nigdy nie spotkałem, a którzy podzielili się ze mną swoimi problemami i refleksjami. Próbuję sobie wyobrazić Bartosza o wielkim młodzieńczym sercu, pragnącego podzielić się skarbem wiary z innymi czytelnikami bloga, próbuję wyobrazić sobie poranioną Paulinę, poszukującą w swoim młodym, niezwykle trudnym życiu Boga, która miałaby wszelkie powody, by nie ufać księdzu, a jednak pod osłoną nocy, jak Nikodem, pisze do mnie swojego e maila, choć dla ludzi tak skrzywdzonych jak ona, zaufanie drugiemu człowiekowi przychodzić musi z największym trudem. Raz jeszcze sięgam do listu od Damiana, tęskniącego za lepszym, bardziej ludzkim światem i nie mogę się uwolnić od myśli, że takich ludzi są przecież setki, a może tysiące i miliony.

Ludzie, szukający Boga, niekiedy po omacku, zranieni prze innych, wykorzystani i do granic możliwości skopani przez życie. Dźwigający swe życiowe krzyże, pod którymi po wielokroć upadają. Szukają wysłuchania, być może rady a czasem pomocy. Po wielokroć przychodzą pod krzyż Jezusa Chrystusa w geście rozpaczy i ostatniej nadziei. Zabrać krzyż spośród ludzi, to odebrać nadzieję. Bo krzyża nie da się przecież wyrwać z natury człowieka, gdyż ludzkie ciało ma właśnie kształt krzyża! Wyrzucając krzyż z parlamentów szkół i urzędów nie zdejmuje się krzyży z ramion współczesnego człowieka. Sprawia się jedynie, że krzyż dźwigany przez ludzi, zostaje oddzielony od Jezusa Chrystusa – jedynego, który pokazuje jak będąc ukrzyżowanym, powrócić do życia.

Dlatego też,

„Nie zdejmę Krzyża z mojej duszy,
Nie wyrwę go z sumienia,
Bo Krzyż szatana wniwecz kruszy,
Bo Krzyż to znak zbawienia.”

Polecany wpis:

„Polsko, to nie Twoja droga”

 

CARITAS

1174704_437449953036858_2089773676_nEdyta, Aśka i Oliwia podczas SMAL-u w Garbowie

CARITAS. Idę o zakład, że tylko nieliczni słysząc to słowo, nie będą mieli żadnych skojarzeń. Jednym przed oczami stanie logo ? Krzyż z wpisanym w środek sercem i nazwą, inni zobaczą puszkę trzymaną w rękach kwestujących ludzi, niektórzy dostrzegą wówczas ostatnią deskę ratunku dla swojego dziecka, a ktoś może wówczas po prostu się uśmiechnąć lub zezłościć.

Gdyby mi przyszło dzisiaj odpowiedzieć na pytanie: co czuję słysząc Caritas, zdecydowanie miałabym problem. Nawet teraz, pisząc tę pierwszą notkę w zakładce, którą prowadzić będą wolontariusze Caritas Archidiecezji Lubelskiej, pojawia się we mnie fala emocji. Próbując zebrać je w całość, opisać jednym słowem chyba zamknęłabym to wszystko w wyrazie ?ciepło?. Dlaczego? Bo będąc koordynatorką stale rosnącej w siłę (nie tylko tę fizyczną) oraz liczbę grupy wolontariuszy przede wszystkim ono mi towarzyszy. To takie poczucie, że jestem w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, pomiędzy odpowiednimi ludźmi, robiąc dobre rzeczy.

Ciepło, bo wspólnymi siłami walczymy o to, by innym było lepiej.

Ciepło, bo okazuje się, że ludzi, którzy nie są obojętni na drugiego człowieka jest coraz więcej.

Ciepło, bo często się uśmiecham, czasem nawet zupełnie bez powodu.

Ciepło, bo napotykani ludzie ciągle pozytywnie mnie zaskakują.

Ciepło, bo nawet gdy na dworze słota można się grupowo uściskać (z tego miejsca pozdrawiam tych, którzy przeżyli taką przygodę w Wąwolnicy).

Aż wreszcie ciepło, bo przecież dobro nie może być zimne.

Mamy za sobą zaledwie pół roku współpracy, ale do tego stopnia czujemy się między sobą dobrze, że czasem zaczynam o tych ?moich? (choć to przecież nie kwestia posiadania) wolontariuszach myśleć jak o rodzinie. To są niesamowici młodzi ludzie i aż grzechem byłoby trzymać ich w ukryciu. Stąd też pomysł, by zacząć pisać, by pokazać także innym to, czym zajmujemy się na co dzień, kim jesteśmy i dlaczego tak naprawdę każdy z nas może być wolontariuszem, może pomagać. Bo o to w tym wszystkim chodzi.

Ideał dziewczyny i cuda techniki

Fot. ? leonidp - Fotolia.com
Fot. ? leonidp – Fotolia.com

„Pewien góral trzyma nad przepaścią swoją żonę i mówi: „Jantek, swoją wyrzucił z domu, Stacho, pobił, a jo ciebie puszczom wolno!”

Gdyby tak wyglądała wolność, byłaby iście zabójczo niebezpieczna. Zresztą w taki sposób wielu ludzi ją pojmuję. „Ja i tylko ja. Każde zdanie rozpoczęte od „ja”, każda sytuacja oceniona wg „własnego widzi mi się”, każda decyzja podjęta bez oglądania się na innych, w tym na Boga.

No właśnie. To Bóg dał człowiekowi wolność i za każdym razem, gdy człowiek jej używa źle, wbrew Bogu, powiększa obecne na świecie cierpienie. Swoje własne i innych ludzi. Eskalacją złego używania wolności jest wojna. Dla jednych złoty interes i biznes życia, dla innych śmierć, zniszczenia i niewyobrażalne cierpienie.

Aż trudno sobie wyobrazić, że cierpienia i śmierci nie było w Bożych planach. Pojawiły się one na świecie wraz z grzechem. Człowiek stworzony przez Boga był wolny do granic możliwości. Nie obciążony grzechem, mógł swobodnie dokonać wyboru. No i wybrał w sposób fatalny. Wybrał grzech. Grzech natomiast rodzi grzech. Z każdym następnym człowiek staje się słabszy. Każda kolejna pokusa ma już łatwiej.

Stąd też patrząc na ten świat pełen znieczulicy (vide wpis z wczoraj), wojen, wielu traci poczucie sensu starania się o lepsze jutro. Nałogi stwarzające poczucie nieograniczonej wolności, tak na prawdę odbierają ją człowiekowi. Uzależniają. Im bardziej człowiek jest do czegoś przywiązany, tym mniej jest wolny. Najgorsze, że pokusie złudnej wolności ludzie ulegają już od dziecka, a kiedy zaczynają dostrzegać, że życie skopało ich już wystarczająco mocno, nie czują się na siłach, aby powstać. Swawoli, bowiem nie wolno mylić z wolnością. Jest ona śmiertelną rywalką wolności.

Zaledwie kilka dni temu, rozmawiając z mamą jednego z moich uczniów usłyszałem pełne troski słowa: „martwię się proszę księdza o mojego syna. Jak on znajdzie dobrą żonę, skoro teraz dziewczynki są rozpuszczone?”

Nie jest jednak chyba tak źle, skoro zaledwie rok temu, pośród anonimowych modlitw – podziękować, napisanych na kartkach i przyniesionych do kościoła znalazłem i taką: „Dziękuję Ci Panie Boże za to, że w mojej klasie jest tyle pięknych dziewczyn, a poza tym żadna z nich nie jest wredna”.

Dziś swoje święto obchodzi wyjątkowa dziewczyna. Od czasów stworzenia świata, ona jedna otrzymała wolność nie obciążoną „brzemieniem grzechu”. Inaczej mówiąc, w podejmowaniu swoich decyzji, była silniejsza, niż ktokolwiek inny z ludzi. Odporna na pokusy tak, jak byli kiedyś pierwsi ludzie, zanim odeszli od Boga. Oni, przed wiekami zmarnowali swoją szansę. Miriam, bo tak ma na imię owa wyjątkowa dziewczyna, swoją szansę wykorzystała, mimo, że miała wyjątkowo ciężko.

Dziś czczona jako Maryja – Matka Jezusa Chrystusa – Matka Boża, pomaga i nam w podejmowaniu decyzji. Walce z pokusami i odnajdywaniu drogi do lepszego życia. Wspiera nas w każdej chwili, także wtedy, kiedy wydaje nam się, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia!

Dziś sam szczególnie doświadczyłem jej pomocy. Choć mawiają, że „bomba nie trafia w lej po bombie” i po „samochodzie z napędem na zdrowaśki” wydawać by się mogło, że już więcej nie powinienem liczyć na podobną łaskę Niebios, to jednak dziś  jej szczególnie doświadczyłem.

Pożyczonym samochodem, unieruchomionym w połowie drogi od Lublina do celu podróży, na skutek awarii alternatora i rozładowania akumulatora, z rozładowanym telefonem w trakcie wzywania pomocy drogowej, znalazłem się w sytuacji, bez wyjścia. I co? Taaak. Dziś jest jej święto! Po pół godzinnej bezskutecznej próbie skorzystania z ubezpieczenia, przekręcam kluczyk, …odpalam i próbuję dojechać przynajmniej do najbliższe miejscowości. Kontrolki „padają” jedna po drugiej, pokazując wykańczanie się na dobre akumulatora, a ja jadę „na zdrowaśki”. Tak pokonuję prawie pięćdziesiąt kilometrów…

Tak, wiem. Miriam ma gest! Nikomu nie obiecuje życia bez kłopotów, ale jak przychodzą, ten, kto się do niej zwraca, znajduje drogę wyjścia. I  wiecie, co Wam powiem? Drugiego takiego ideału dziewczyny nie znajdziecie, choćbyście szukali do końca świata!

Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą!

Polecany wpis:

„Samochód z napędem na zdrowaśki”