Archiwum kategorii: Ojczyzna

Bezbronna Niepodległa

„Powiedz, orle! orle mój!

Białoskrzydiny, niezmazany,

Skąd tych czarnych myśli rój?

One rosną – gdzie kajdany!

Ach! niewola sączy jad,

Co rozkłada Duchów skład!

Niczym Sybir – niczym knuty

I cielesnych tortur król!

Lecz narodu duch otruty –

To dopiero bólów ból!”

Zaledwie wczoraj mówiłem na mszy o miłość o zasadzkach czających się w Sieci, ale też o sile przekazu za pomocą mediów elektronicznych. Jest ona niewątpliwie wzbiarającą z niespotykaną dotąd prędkocią siłą, mogącą kreować wizerunek świata, przechylać szalę zwycięstwa w wyborach, obalać rządy, wzniecać rewolucje. Siła przekazu jest wielka. Jakie jest w niej nasze mniejsce? Nasze, nie mam na myśli jedynie duchownych, ale każdego przeciętnego zjadacza chleba, jakimi jesteśmy my wszyscy.

W dużej mierze jesteśmy odbiorcami tego, czym jesteśmy karmieni, a niekiedy świadomie zatruwani, i bynajmnije nia mam tu na myśli jakości żywności sprzedawanej w sklepach czy na bazarach. Nie mam zamiaru też odnosić się do brzmiących jak czyste szaleństwo teorii dotyczących szczepionek, koncernów farmaceutyczych czy obecnych w środowisku toksyn. Jendnak wiele razyy, także dzięki serwisom społecznościowym stajemy się nadawcami, przekazujemy dalej i transmitujemy do naszego najbliższego otoczenia treści produkowane przez speców od reklamy, partyjnych propagandzistów działających według sprawdzonej, starożytnej zasady „divide et impera – dziel i rządź„.

Jeszcze w szkole, mimo, że za czasów słusznie minionych uczono mnie o demokracji i jej zasadach. Idea była prosta i klarowna. Wszystko do czasu, kiedy ktoś nie zaczął zauważać subtelnej różnicy między demokracją, a demokracją ludową, różnicy na miarę tej pomiędzy krzesłem a krzesłem elektrycznym lub demokracją a demokacją liberalną. Jako pokolenie dorastające w latach 90 tych mieliśy swoje marzenia. Polityka i przemiany interesowały mnie w stopniu nazwijmy delikatnie ponadprzeciętnym. Gdy szedłem do Seminarium, wielu pytało, dlaczego nie polityka? Przecież otwierają się nowe możliwości? Można zrobić tyle dobrego. Uparcie twierdziłem i co ważne nie zmieniłem zdania do dziś, największą politykę robi się na kolanach, a ja jeśli mam przed kimś klęczeć, to wybieram Króla Wszechświata. To mój wybór.

Dziś minęło od tamtych czasów ponad dwadzieścia długich lat. Z nadzieją i wiarą w lepsze jutro obserwowałem jak powstawały i upadały kolejne rządy. Zachęcano nas do kolejnych wyborów i obiecywano od drugiej Japonii, przez drugą Irlandię aż po upragnioną (tylko przez kogo?) Unię Europejską. Referendum akcesyjne pamiętam do dziś. Wracałem z pielgrzymki i zależało mi, aby zagłosować. Po powrocie z niej jechałem kilkadziesiąt kilometrów samochodem do mojego lokalu wyborczego, aby oddać głos na „NIE”. Prawo moralne, marzenia o suwerennej i niepodległej nie mogły przecież zostać sprzedane za tańszego banana i uspokajający ton polityków, że na tych traktatach tylko możemy zyskać.

Zresztą ludzie też chyba nie do końca byli przekonani, i to nie tylko w Polsce. W dniu akcesji do UE przekraczałem unijną granicę z Litwą. Jechaliśmy na pielgrzymkę do Ostrej Bramy. Opustoszałe od północy w dużej części graniczne zabudowania, i polski pogranicznik zapraszający nas na pas dla obywateli UE. Docieramy do Wilna. Idziemy do pierwszej napotkanej nieopodal Ostrej Bramy restauracji i nieśmiało pytam: „czy ktoś mówi po polsku”? W odpowiedzi słyszę miły głos właścicielki: „kanieczno, my zdies odnaja respublika, adnaja unia…” Po posiłku spotykamy polskiego przewodnika po Wilnie. Zaczyna od historii najnowszej. Opowiada, że każda rodzina, która przyszła na referendum akcesyjne, otrzymywała za darmo cukierka. „Tak znaleźliśmy się w Unii”, opowiada. To było w dniu akcesji Polski, Litwy i innych krajów do Unii. Później pamiętam odrzucaną w referendach krajowych tzw. europejską konstytucję i …wprowadzenie tylnymi drzwiami jej zapisów w całej UE już bez pytania obywateli.

Dziś widzimy, że wszystkie traktaty to tylko narzędzie na poskromnienie słabszych, będące w rękach tych silniejszych. Szafowanie słowami o demokracji i konstytucji to oczywiście zasłona dymna w obronie konkretnych, narodowych interesów. Bynajmniej nie polskich. Ekologia też dawno już została zatrudniona w służbie lewicowych ideologii, przeciwko tym, którzy chcieliby dopuścić się „myślozbrodni”. Puszczane z nagrania owacje w parlamencie europejskim, dowolne liczenie głosów, i niezwykły opór przeciwko jakimkolwiek prawnym rozwiązaniom mającym zapobiec szkalowaniu Polski, powinny dobitnie wyjaśnić nam słowa byłego ministra, co znaczy, że Polska jest państwem teoretycznym.

Tzw. demokracja liberalna jest tym, czym była demokracja ludowa. Tyranią lewicowej ideologii nad naturą. Naturą człowieka, zwłaszcza nad jego duchowścią, rozumem i wolnością. Wszystkim, co decyduje o godności człowieka. Dlatego też w tej ideologii klasą uprzywilejowaną są homoseksualiści i inni ludzie żyjący wbrew naturze, lewicowi aktywiści, pseudoekolodzy, słowem, wszyscy wyznawcy „Nowej Ery.” Ofiarą składaną na ołtarzu owego „postępu” są ludzie. Najbardziej bezbronni. Liczba aborcji, eutanazji i innych zbrodni na ludziach przekroczyła już dawno liczbę ofiar obu totalitaryzmów włącznie. Nową wspólnotą, na której ma oprzeć się ów nieład są związki jednopłciowe, choć już wkrótce poznamy inne konfiguracje. Do niedawna w wielu krajach istniały legalnie partie głoszące potrzebę legalizacji pedofilii. Współczesne „procesje” ideologii zepsucia to tzw. marsze równości, a miłość jest tam oczywiście postawiona na równi z wynaturzeniem.

Oto Unia anno Domini 2018. Gdzie w tym wszystkim jest nasza ukochana Niepodległa, za którą oddali życie ci spod Monte Cassino i spod Wizny? Ci z Tobruku i chłopcy z warszawskiej ulicy stający naprzeciw pancernym tygrysom? Dziś największe partie przekonują, że Unia to jedyne rozwiązanie. Co więcej, o włos nie mieliśmy referendum, czy wpisać zależność od takiej Unii do polskiej konstytucji. Spieram się nie raz z ludźmi prawymi, którzy przekonują mnie o jedynie polskiej partii, o konieczności głosowania na jedno czy drugie ugrupowanie, ale wszyscy zgodnie każą mi milczeć, gdy upominam się o powszechne prawo do życia, kiedy sprzeciwiam się kupowaniu wyborców za ich własne pieniądze, gdy mówię otwarcie, że miłość Ojczyzny, to niepodległość i myśl o wolności. Taka sama, jaką mieli ci polegli na wojnie, z jaką konali w ubeckich katowniach polscy patrioci, o jakiej nauczał św. Jan Paweł II.

Miłość do Ojczyzny ustąpiła dziś miejsca miłości do ulubionych liderów i partii. To im wierzymy i ich kochamy. A dobro Polski? Cóż, mimo woli, w słownym lapsusie powiedział „nie znam takiego” jeden z byłych prezydentów.

Był czas, gdy Ojczyzna była w jawnej niewoli. Naród przetrwał. Była okupacja. Naród poniósł niesłychaną ofiarę, ale przetrwał. Sowiecką dyktaturę podobnie. Dziś jeśli mówisz, że kochasz swój naród, nazywają cię faszystą a rządy boją się Brukseli a nie własnych wyborców. Jeśli pragniesz bezpiecznych granic, jesteś ksenofobem. Gdy sprzeciwiasz się paradom moralnego zepsucia zwanymi dla niepoznaki „marszami równości”, jesteś homofobem. Neologizmy na miarę Georga Orwella.

Czy naród przetrwa brukselskie szaleństwo? Tego nie wiem. Na pewno nie z ludźmi prowadzącymi od lat wojnę na górze, zwaną do niedawna wojną polsko – polską a obecnie wojną na bilbordy za pieniądze podatnika. Naród aby przetrwał potrzebuje siły ducha, potrzebuje wiary, nadziei i miłości Boga nade wszystko a bliźniego swego jak siebie samego, w tym uporządkowanej miłości Ojczyzny. Wszystko inne jest zaklinaniem rzeczywistości. Jeśli dla nas przestanie być ważne prawo do życia, prawo własności dziś coraz bardziej poskramiane nowymi podatkami, przepraszam, nowymi „daninami”, prawo do obrony osobistej wobec indywidualnej czy zbiorowej agresji, może i przetrwa coś takiego jak „państwo Polskie” (teoretyczne), ale naród polski będzie tylko historią. Być może wówczas już tą zakazaną, aby nie „ranić uczuć” nowych Polaków.

Chleba i igrzysk

Marble statue of greek god with cornucopia in his hands isolated on white background (Fotolia.com)

Któż nie zna owego zawołania, które wznosili starożytni Rzymianie, domagając się rozdawnictwa oraz zabawy. Nie istotne, że rozdawanie przenaczonych na ten cel pieniędzy nie wynikało z pobudek humanitarnych, lecz jedynie odwracało uwagę od prawdziwych poczynań polityków, zaś ginący na arenach w czasie igrzysk gladiatorzy nie byli bynajmniej najmniejszym wyrzutem sumienia ani dla sprawyjących władzę, ani dla żądnego zabawy pospólstwa. Ważne aby było co jeść, ważne, aby na chwilę zapomnieć o codziennych kłopotach, niewdzięcznym losie, który poskąpił cesarskich zaszczytów i patrycjuszowskich przywilejów.

Powiadają, że historia jest nauczycielką życia, ale my  bywamy doprawdy niekiedy opornymi uczniami. Dziś, kiedy oficjalnie rozpoczynamy nowy rok szkolny, warto poświęcić te kilka słów nie tylko refleksji nad historią, choć miesiąc wrzesień będzie nam stwarzł liczne ku temu okazje, ale także dlatego, że na naukę jak powiadają nigdy nie jest za późno.

Od czasu ogłoszenia decyzji o wyborach, tych zbliżających się, portale społecznościowe zakwitły wręcz peanami na cześć ulubionych polityków i ukazały cały bezmiar ludzkiej małości w poniżaniu i dehumanizacji tych z drugiej strony barykady. Sypiące się co dnia zaproszenia do znajomych szybko okazują się wyborczymi tablicami ogłoszeń, gdzie nic poza rzeczonymi treściami nie da się innego przeczytać. Owszem, wiele razy zdarza się i mi samemu coś „polajkować” w obszarze polityki, coś wydaje się bardziej lub mniej śmieszne, coś bardziej lub mniej trafiające w sedno. Na tym chyba miały polegać „społecznościówki”, stwarzając okazję do budowania owej e społeczności. Jednak wypowiedziana przed laty wojna na górze, znana lepiej jako wojna Polsko – Polska zdaje się przekraczać kolejne niebezpieczne granice, i to takie, które na nowo trudno będzie wytyczyć.

Opluwanie własnej Ojczyzny, życzenie śmierci politycznym oponentom, promowanie sodomii i innych zachowań sprzecznych z naturą i to przez ludzi, którzy jeszcze kilka lat temu w wyborczych programach odwoływali się do nauczania św. Jana Pawła II to tylko jedna strona barykady. Co mamy po przeciwnej? Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy zbijali kapitał polityczny na hasłach odwołujących się do moralności, chętnie pokazujący się w kościołach i na religijnych uroczystościach hojnie na prawo i lewo rozrzucają nieswoje srebrniki i doskonale bawią się w rytm muzyki, podczas gdy na politycznych arenach wciąż umożliwia się bezkarne zabijanie nienarodzonych dzieci. Próba odwoływania się do moralności powoduje niewspółmierne ataki słowne, bo jak nie „my”, to przyjdą „oni”.

Podobnie, jak w starożytnym Rzymie giną niewinni, pozwalając politykom przedłużyć czas ich trwania przy władzy,  i brzęczą monety ku zadowoleniu ludzi, którzy nie dostrzegają, że cała zabawa w przeciwieństwie do Rzymu, tym razem odbywa się na ich własny koszt i za ich własne pieniądze.

Od kilkunastu godzin ku uciesze politycznych trolli jedni biją brawo a inni pomstują po tym, jak młodej kobiecie puściły nerwy i spoliczkowała wulgarnie zachowującą się demonstrantkę. Co za wyrazy uznania, jakie brawa i jakie zachęty, że się należało, że wreszcie ma za swoje. Czytam i próbuję odnaleźć w Ewangelii choć jeden werset, który pozwalałby mi na zrozumienie, co kieruje tymi ludźmi z obu stron barykady, jeśli zostało w nich choć trochę chrześcijańsiej tożsamości.

Przemoc w polityce prowadzi do wojny. Nie tylko zimnej i nie tylko na słowa. Pamiętamy bł. ks. Jerzego, a stronnicy obecnie miłościwie nam panujących zapewne pamiętają polityczny mord na ich Bogu ducha winnym koledze. Siedzę, czytam i nie rozumiem, czy ci naiwni zawodowi hejterzy, naprawdę nie pojmują, jaki jest faktyczny wynik tego „mało honorowego pojedynku”?  Wulgarnie zachowującej się kobiecie, poniewierającej godność bohaterów inna kobieta wymierzyła policzek. Odtrąbiono hucznie jeden do zera „dla nas”, pospólstwo wstało od klawiatur komputerów, zgasły propagandowe stacje telewizyjne sprzedające jedynie słuszną prawdę z obu stron, a błagająca wręcz o pozorną choćby przemoc opozycja, ma swoją pierwszą „męczennicę” i dowód na „krwawy reżim” panujący w Polsce. Może z dumą otwierać szampana.

Policja zachowała silne nerwy i nie dała się sprowokować, ale młoda kobieta, która nie utrzymała przy sobie rąk poszła o krok dalej. Straciła pracę i jak się domyślam doświadczy niejednej jeszcze szykany. Wojna na bilbordy za publiczne pieniądze trwa w najlepsze, baloniki lecą wyżej niż samoloty a nienarodzeni gladiatorzy toczą swój ostatni w jakże krótkim życiu, nierówny bój o przetrwanie, walkę z góry skazaną na klęskę, potyczkę z wyrokiem śmierci w kraju, gdzie prawo oszczędza jej nawet najgorszym przestępcom. Wszystko za przyzwoleniem tych, którzy trzymają polityczny klucz do zmian w rękach swoich posłów i sędziów ziemskich trybunałów. Cóż, ważne, że zabawa wciąż trwa, a złote sypią się coraz nowymi plusami. Odwołująca się do wiary i moralności publika nie widzi przecież w tym nic złego…

 

Zauważyć brata

Fotolia.com – pathdoc

Powiadają, że z jednego podmiejskiego autobusu, jakie jeżdżą po ulicach naszych miast można by skompletować trzy ekipy rządowe, dwie drużyny piłki nożnej, obsadę jednego szpitala i pół episkopatu. Cóż, my Polacy znamy się jak nikt na tym świecie na polityce, sporcie, medycynie i religii. Co więcej, mamy nieodpartą chęć nawracania innych na własne poglądy, i to bynajmniej nie w tej ostatniej dziedzinie. Jeśli ktoś nie myśli tak jak my, to zapewne piąta kolumna wrogiego, bo doszliśmy już do takiej polaryzacji stanowisk, że nie przeciwnego, ale zdecydowanie wrogiego obozu politycznego.

Polityka w Polsce ma coś ze sportu. Tak by się mogło wydawać. Wszyscy chcą być pierwsi, aby rozkoszować się chwilą zwycięstwa. Euforia, tryumf zwycięzców nad pokonanymi i żadnych dywagacji na temat tego, co będzie dalej, i jak spożytkować odniesione zwycięstwo. Liczą się tylko kolejne nadchodzące mecze. Ranking w branżowych magazynach i miejsce w tabeli. W międzyczasie symulowane faule, wymuszone karne i „sędzia kalosz”, jak decyzja arbitra nie po naszej myśli.

Brzmi aż nazbyt znajomo. Tyle, że polityka z założenia w etyce katolickiej ma być troską o dobro wspólne. Nie o dobro własnego obozu politycznego, ale o dobro lokalnej społeczności, Ojczyzny, a także innych, których uważamy za braci i siostry. Oczywiście, z zachowaniem należnego porządku miłości. Tymczasem na naszym ojczystym boisku nie tylko zdaje się toczyć jakiś sportowy bój, ale niestety, jest chyba dużo gorzej, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowywanie chociażby elementarnych zasad fair play. Niekiedy wydawać by się wręcz mogło, że atmosfera wrogości udziela się już nie tylko na boisku, ale także na trybunach.

Nie trzeba szukać trudnych słów, aby opisać to, czego od lat jesteśmy świadkami. Zarządzanie sferą ubóstwa, zamiast dążenie do jej likwidacji, nastawianie jednych grup społecznych na inne, straszenie rządu opozycją itp. Celowo nie odnoszę tych spostrzeżeń to tej czy innej władzy, tudzież opozycji, bo nie o barwy partyjne tutaj chodzi. Moje stanowcze NIE od lat budzi nastawianie ludzi na ludzi, przez kłócących się na ekranach telewizorów polityków, partyjnych propagandzistów czy zwykłych Kowalskich. Jak sięgnąć pamięcią, gdy protestowali górnicy, rządy ustami swych „ekspertów” mówiły o nierobach, drenujących budżet zbyt wczesnym przechodzeniem na emeryturę. Gdy upominali się nauczyciele, znów mówiło się o leniach, mających wakacje i ferie i co oni jeszcze chcą. Co rok, gdy zbliża się wizyta duszpasterska, jakiś tabloid znajdzie upadłego księdza, aby głośno krzyczeć „złodzieje i chciwcy u twoich drzwi!”. Teraz mamy kasty sędziów i lekarzy.

Trzeba by być ślepym, aby nie dostrzegać politycznych inspiracji i zagranicznych pieniędzy w tym, co obserwujemy w ścieraniu się rządu z opozycją. Jednak nigdy jako ludzie żyjący pod tym samym słońcem i mający jednego Ojca w niebie nie zaznamy pokoju, jeśli pozwolimy, aby merytoryczną dyskusję i nasze Polaków rozmowy zastąpiły inwektywy, obelgi i argumenty z epoki „dyktatury proletariatu”. Chyba, że po tzw. upadku komuny, nagle uwierzyliśmy w jej dogmaty…

Big Brother czy Big Father?

 

Fot. ? DURIS Guillaume - Fotolia.com
Fot. ? DURIS Guillaume – Fotolia.com

„Już taki jestem zimny drań 
I dobrze mi z tym, bez dwóch zdań, 
bo w tym jest rzeczy sedno, 
Ze jest mi wszystko jedno, 
Już taki jestem zimny drań…”

śpiewał Eugeniusz Bodo w starym, przedwojennym filmie „Pieśniarz Warszawy”. Po tak wielu latach, czytając codzienne doniesienia medialne związane z nagrywaniem coraz to innych osób na eksponowanych stanowiskach, i przyzwyczajając się powoli do ich całkiem dobrego samopoczucia oraz reakcji pełnej bezkarności, zdaje się, że owe wersety pasują jak ulał do przewodniego tematu tegorocznego sezonu ogórkowego w mediach.

Choć może zabrzmieć to jak gorzka ironia, problem jest jednak znacznie głębszy, niż demoralizacja rodzimych elit politycznych. Przed kilkunastu laty jedna z polskojęzycznych stacji telewizyjnych wyemitowała program zainspirowany pomysłem z powieści G. Orwella a oparty na zasadzie podglądactwa Big Brother. Chętnych do zamknięcia się w domu bez wyjścia, naszpikowanym kamerami, poprzez które patrzy tajemniczy i wielemogący „Wielki Brat” ponoć nie brakowało. Cóż, pieniądze dla wielu potrafią być dość mocno przekonywującym argumentem. Po sukcesie medialnym owego przedsięwzięcia było jeszcze kilka edycji, coraz bardziej prostackich i wulgarnych. W końcu, jak się okazuje, Anno Domini 2014, społeczeństwo „dojrzało” do edycji „Wielkiego Brata”, którym okazują się być ponoć kelnerzy, dziennikarze i przedsiębiorcy, a rolę główną odgrywają wyluzowani politycy.

Internet od razu zaroił się od memów, komentarzy, pełnych bezsilności głosów protestu, by koniec końców powoli znudzić się tym tematem. Wielu w końcu powie, no co, przecież to swoi ludzie, a jak wypili, to i języki im się rozwiązały. Poza tym, jeśli nie oni, to KTO? I tu dochodzimy do drugoplanowej, lecz niezwykle ważnej postaci z „Roku 1984” G. Orwella, jakim był Emmanuel Goldstein. Taaak, postać, którą straszono nie tylko dzieci, wróg ustroju i systemu, przez którego w czasie przerw w zakładach pracy urządzano „kwadranse nienawiści”. Samo słuchanie go było myślozbrodnią. Widząc jego zdjęcie należało zachowywać się rozgniewane i rozzuchwalone niemowlę! Krzyczeć, zatykać sobie uszy, pluć, kopać i Bóg wie co jeszcze.

Seans, który obserwujemy od pewnego czasu wydaje się być wręcz esencją Orwellowskiego świata. Szpitale, które muszą zabijać. Politycy, którzy prywatnie prezentują poglądy dokładnie odwrotne do głoszonych publicznie, sumienie przedstawiane jako synonim bezduszności i prawo z którego jeszcze nie udało się wykorzenić resztek zatrważających przepisów eugenicznych jako najbardziej humanitarne rozwiązania na świecie. Słowem system, w którym kłamstwo jest urzędową prawdą a wolność zniewoleniem mamy już chyba na wyciągnięcie ręki.

Koniec końców zaś, okazuje się, że aby to zmienić, nie wystarczy zmienić urzędujących lub stojących w kolejce po władzę polityków. Gdyby tak było, wybory zapewne już dawno byłyby zakazane. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest porzucenie mentalności „Wielkiego Brata” a zwrócenie się na nowo ku „Wielkiemu Ojcu”, Który jest w niebie. On też wszystko widzi i wszystko wie. Jednak różni się zasadniczo tym od Wielkiego Brata, że dla Niego Sumienie, Prawda, Piękno, Dobro i Miłość wciąż mają to samo znaczenie. Dla Niego jesteśmy ukochanymi dziećmi, które pragnie obdarować szczęściem i miłością. Dlatego od nas wymaga, po to daje nam przykazania. Jeśli więc nie obronimy sumienia w życiu publicznym i politycznym, będziemy patrzeć jak coraz to nowe osobistości życia publicznego będą zachowywać się w myśl wersetów z cytowanej przeze mnie piosenki:

Moja niania nad kołyską, tak śpiewała mi co dzień, 
Że zdobędę w życiu wszystko, że usunę wszystkich w cień… 
No i prawdy była blisko, ale w tem jest właśnie sęk, 
Że chodzę sobie, nic nie robię i to jest mój wdzięk…” 

„Żeby Polska była Polską”

Fot. ? christophe BOISSON - Fotolia.com
Fot. ? christophe BOISSON – Fotolia.com

Z głębi dziejów, z krain mrocznych,
Puszcz odwiecznych, pól i stepów,
Nasz rodowód, nasz początek,
Hen od Piasta, Kraka, Lecha.
Długi łańcuch ludzkich istnień
Połączonych myślą prostą.

Żeby Polska, żeby Polska!
Żeby Polska była Polską!

Właśnie usłyszeliśmy, że państwo Polskie istnieje tylko teoretycznie. Jak jest w praktyce, nie wypada cytować wulgaryzmów. Za chwilę będziemy słyszeć zapewne, że to tylko luźna rozmowa, że nagrania zawierają zdania wyrwane z kontekstu. Pewnie tak jest, ale czytając te wszystkie już dostępne w Sieci komentarze, przypomniały mi się słowa cytowanej piosenki.

Wtedy, kiedy los nieznany
Rozsypywał nas po kątach,
Kiedy obce wiatry grały,
Obce orły na proporcach-
Przy ogniskach wybuchała
Niezmożona nuta swojska.
Żeby Polska, żeby Polska….

Zrzucał uczeń portret cara,
Ksiądz Ściegienny wznosił modły,
Opatrywał wóz Drzymała,
Dumne wiersze pisał Norwid.
I kto szablę mógł utrzymać
Ten formował legion, wojsko.
Żeby Polska, żeby Polska…..

No właśnie, „żeby Polska…”. Dziś warto zapytać, żeby co? Kim lub czym jest dla nas Polska? Czy dla części „Wybrańców narodu” Polska to wciąż „nienormalność”? Czy Polska stała się już tylko areną prywatnych rozgrywek,  interesów załatwianych na cmentarzach, w restauracjach? Czy wyborczy głos ma jeszcze możliwość cokolwiek jeszcze zmienić, czy też obowiązywała będzie znana nam Polakom dewiza: „nie ważne jak się głosuje, ważne kto liczy głosy”? To pytania, na które coraz trudniej będzie uzyskać odpowiedź. Myślę jednak, że kiedyś, gdy przekroczymy bramy wieczności i spotkamy się z tymi, którzy oddawali życie i poświęcali się dla Polski, dla tych, którzy będą mieszkać na pradawnych Piastowskich ziemiach dziesiątki, setki lat później ciężko będzie odpowiedzieć im i sobie na pytanie co zrobiliśmy z Polską. Co stało się z ich ofiarą i dlaczego tak łatwo pogodziliśmy się z tym, na co obecnie patrzymy.

Matki, żony w mrocznych izbach
Wyszywały na sztandarach
Hasło: „Honor i Ojczyzna”
I ruszała w pole wiara.
I ruszała wiara w pole
Od Chicago do Tobolska.
Żeby Polska, żeby Polska….

Co dziś należy robić? Nie ulega wątpliwości, że nic nie dzieje się przypadkiem. Tzw. „przecieki” zwykle mają odwrócić uwagę od innych spraw, wywołać z góry zamierzony efekt. Jedyne więc, czego możemy być dziś pewni, to tego, że trzeba dużo modlić się za Polskę. Także za rządzących, także za tych, którzy uważają, że Polska to nienormalność, że to tylko „kupa kamieni”. Nie Panie i Panowie! Polska, to nie tylko budowane w dziwny sposób i za horrendalne pieniądze stadiony i autostrady. Polska, to wiara, z którą tak zajadle ostatnio walczycie. Polska, to historia, którą staracie się przemilczeć, bądź napisać na nowo. Polska, to wreszcie rzesze kochających ją starszych, (których pogardliwie nazywacie „moherami”) i młodych (których piórem syna waszego dziennikarza posłalibyście chętnie do obozów śmierci) patriotów, którzy może nieco naiwnie, ze szczyptą młodzieńczego buntu, ale kochają Polskę! To właśnie dzięki tym ludziom, którymi szczerze pogardzacie, dzięki temu, że Polacy mają jeszcze sumienia (choć staracie się jak możecie łamać je i zagłuszać) i może już nie tak dobrze jak kiedyś, ale wciąż znają jeszcze Ewangelię i zapisaną w niej zasadę „zło dobrem zwyciężaj”, najgorsze, co może was spotkać to więzienie. Dla nas natomiast to znak, aby modlić się za Polskę jeszcze bardziej, by modlić się o ludzi sumienia, walczyć o zachowanie niezafałszowanych sumień w narodzie, i nie dopuszczać więcej do najwyższych zaszczytów i państwowych godności tych, dla których stanowione przez nich reguły są ważniejsze, niż kształtowane Ewangelią sumienia.

A właściwie, to po co nam sumienie…?

Fot. ? julien tromeur - Fotolia.com
Fot. ? julien tromeur – Fotolia.com

Stary marynarz wyjeżdżający często w długie rejsy miał w swoim domu papugę. Gdy miało go nie być dłuższy czas, zostawiał otwartą klatkę sporo jedzenia dla swojego ptaszyska i wodę w miseczce do picia. Niestety papuga miała pewną słabość. Otóż zamiast wody zawsze potrafiła znaleźć zostawiony przez marynarza rum bądź inny procentowy napitek i kiedy wracał Pan, witała go zataczając się na stole. Za którymś więc razem marynarz zdenerwował się na swojego pupila i wykrzyczał: „Jak znowu zastanę Cię pijaną, to powyrywam ci wszystkie pióra z ogona”. Po pewnym czasie wraca z kolejnego rejsu, podchodzi do drzwi własnego mieszkania i słyszy głośne zachowanie niesfornego ptaka. Otwiera drzwi, widzi pijaną papugę zataczającą się na stole, która sama wyrywa sobie z ogona ostatnie pióro i pijanym głosem mówi: „a właaaaaaściwieeeeee, to naaaa cooooo mi te pióóóóórrra.”

Dawno mnie „tu” nie było, choć tak wiele się dzieje. Zbierałem się od długiego czasu, aby coś napisać, ale niestety zawsze okazywało się coś bardziej pilne, ważniejsze. Ot „duszpasterski chleb powszedni”. Na temat sumienia powiedziano już chyba wszystko, a mimo to ostatnie zamieszanie w mediach i nie tylko na temat sumienia, zdaje się nas cofać już nie tylko przed czas w którym św. Jan Paweł II wołał o ludzi sumienia, ale chyba w ogóle przed czas, kiedy na nasze ziemie zawitała cywilizacja judeochrzeecijańska. Przecież całe Pismo Święte pełne jest przykładów ludzi, którzy gotowi byli nawet ponieść śmierć, aby pozostać wiernymi Bożemu Prawu. Apostołowie postawieni przed sądem, mówili wprost, że trzeba słuchać bardziej Boga niż ludzi. Tymczasem dzisiaj, głosiciele „nowego świeckiego porządku” domagają się głów ludzi, którzy publicznie ogłosili, że chcą postępować zgodnie z sumieniem, i nie będą ani zabijać, ani wskazywać potencjalnych katów, którzy mogliby wykonać „mokrą robotę”, nawet, jeśli państwowe ustawy wyjmują spod prawa i odmawiają prawa do życia części swoich i tak najbardziej pokrzywdzonych obywateli.

Dlaczego postępowanie zgodne z sumieniem jest tak niebezpieczne dla ludzi, którzy sami chcą zająć miejsce Boga w świecie? Otóż właśnie dlatego, że człowiek kierujący się sumieniem gotów jest odmówić wykonania rozkazu, jeśli jest on wbrew PRAWU NATURALNEMU na którym oparta jest etyka chrześcijańska. Jesteśmy więc w sytuacji klasycznego przykładu, gdzie złodziej, chcą odwrócić od siebie uwagę głośno krzyczy „łapać złodzieja”, samemu w tym czasie uciekając z łupem. Największe cierpienia w dziejach świata przynieśli tyrani wyzuci z sumienia. Najwięcej krwi wytoczyły różne odmiany lewackich ideologii, czy to w formie nazizmu, czy komunizmu. Od pewnego czasu zresztą krąży po Sieci błyskotliwa prośba pewnego młodzieńca o znanym nazwisku, który chciałby „pozbyć się młodzieży” o nastawieniu konserwatywnym i patriotycznym. Jako propozycje podaje ludobójstwo i obozy śmierci. Pomijając fakt, że mówienie na Polskiej Ziemi o obozach śmierci, to jak bawienie się sznurem w domu wisielca, przytoczę słowa mojej młodej rozmówczyni, którą poprosiłem o komentarz do wpisu o którym mowa: „To jest chore. Jak można coś takiego robić, jak można tak myśleć? (…) Jeżeli nie wierzy [się] w Boga nie boi się kary i nic mu nie stoi na drodze w byciu złym. Tacy ludzie nie mają uczuć, nie wiem skąd oni się biorą, przecież dla mnie normalne, że zabijanie nie powinno mieć miejsca.”

Cóż, sumienie, dekalog prawo naturalne czy tego chcemy czy nie, stanowią naturalnego firewalla przed błędami jakie „programiści nowoczesności” popełnili projektując współczesny świat. Jeśli go usuniemy, złamiemy, zagłuszymy, być może po latach jakiś trybunał, jak ten w Norymberdze (w swoich wyrokach odwoływał się do prawa naturalnego, bo ustawodawstwo III Rzeszy nie przeszkadzało nazistom w wykonywaniu ich „obowiązków i rozkazów”, którymi na procesie często się zasłaniali.) będzie musiał go przypomnieć i przywrócić, aby odbudować świat, w którym dobro i zło mają z góry określone przez Boga znaczenie. Bo przecież człowiek bez sumienia jest jak pijana papuga z przytoczonej anegdoty. Żyje, ale sam siebie i świat na którym żyje pozbawia naturalnego piękna danego nam przez Stwórcę.

Miłej niedzieli

Awantury nad świętym

Fot. ? wjarek - Fotolia.com
Fot. ? wjarek – Fotolia.com

Santo subito! Wołały transparenty na placu św. Piotra w dniu pogrzebu papieża Jana Pawła II. Przywódcy państw i narodów, które przeciętny Polak musiałby się mocno zastanowić, nim wskazałby na mapie przyjechali na uroczystość jego pogrzebu. Chrześcijanie, Żydzi, Muzułmanie… Nikt nie tłumaczył się, że to katolicka uroczystość religijna, bo taką przecież był katolicki pogrzeb papieża Polaka. Krążyły nawet wówczas medialne plotki, że przywódca Iranu i premier Izraela podali sobie dłonie na znak pokoju. Były to raczej tylko plotki, ale NIKT wówczas używający rozumu nie zaryzykowałby twierdzenia, że Papież Polak DZIELIŁ.

Jego życie, nauczanie, nawet odchodzenie do Domu Ojca na oczach świata, było jednym wielkim przesłaniem miłości. Miłości do Boga i miłości do człowieka. Wszystkich ludzi i narodów. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że także do ludzi wszystkich religii. Wszak tam, gdzie jechał, spotykał się nie tylko z katolikami, ale także z przywódcami innych religii. Ileż kontrowersji wywołało zdjęcie, na którym widać, jak Jan Paweł II oddaje cześć i szacunek świętej księdze muzułmanów. On także uczył nas patrzeć na Żydów, jako na naszych starszych braci.

Gdyby wówczas ktoś powiedział, że postać i nauczanie Jana Pawła II dzielą ludzi, nikt nie potraktowałby go poważnie. Przecież Pielgrzym Świata kiedy trzeba było ujmował się na prześladowanymi, kiedy indziej przyjmował najkrwawszych dyktatorów świata by przypomnieć im, że nie takiego życia dla swoich dzieci pragnie Bóg. Wspierał nas Polaków w europejskich aspiracjach, ale też głośno i wyraźnie bronił życia i zdecydowanie powtarzał, że naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości.  Mimo wszystko, Świat i jego przywódcy oddawali mu szacunek. Doceniano w nim nie tylko działania na rzecz pokoju, ale także autentyzm wyznawanej wiary.

Za jego życia nikt nie mówił, że DZIELI, za to jakże wielu mówiło, że ŁĄCZY; przebacza i uczy przebaczać.  Dziś jednak oglądając strzępy wiadomości, głównie w celu wysłuchania o bieżącej sytuacji u naszego wschodniego sąsiada, aż trudno mi było uwierzyć własnym uszom, kiedy zwolennicy legalnego zabijania dzieci nienarodzonych, związków sodomickich i seksualizacji dzieci, piewcy „wyrzekania się Polskości”, oponowali do końca przeciwko uhonorowaniu uchwałą Sejmu kanonizacji (kanonizacja to oficjalne uznanie przez Stolicę Apostolską świętości danej zmarłej osoby z racji osiągnięcia przez nią doskonałości moralnej w stopniu heroicznym. cyt. wikipedia). Pani poseł (ta,  sama, w stosunku do której niezawisły sąd RP uznał, że można twierdzić, iż znajduje się na liście płac przemysłu aborcyjnego) miłym głosem tłumaczyła Polakom, że taka uchwała to nieporozumienie, gdyż powinniśmy rozmawiać o tym, co nas łączy, a nie o tym co dzieli… Zwyczajnie był to dla mnie sygnał do naciśnięcia czerwonego przycisku na pilocie. Teraz przynajmniej wiemy, że łączyć nas ma w mniemaniu lewackich ugrupowań moralna zgnilizna, jaką się nam na siłę próbuje wepchnąć w system prawny, dzielić zaś nas zawsze będzie to, co autentycznie święte, co szlachetne, wzniosłe, co przypomina nam, że jesteśmy dziećmi Boga a nie ślepego przypadku. Tylko co na to powiedziałby św. Jan Paweł II?

Temat zastępczy

Fot. ? gmmurrali - Fotolia.com
Fot. ? gmmurrali – Fotolia.com

Komu z nas nie zdarzyło się za szkolnych czasów „podpuścić nauczyciela”? Najczęściej, kiedy miała być kartkówka, dłuższe odpytywanie, czy zwyczajnie, jak pogoda bardziej usypiała, niż skłaniała do poznawania tajników wiedzy, lekceważonych często za naszych dziecinnych lat. Przecież każdy ma jakieś hobby, jakiegoś „konika”, gdzie zwyczajnie wystarczy rzucić temat i 3/4 lekcji już nie ma. Wówczas nikt z nas nawet nie pomyślał, że ten mechanizm może działać w dwie strony. Nauczyciel przychodzi rzuca temat pozornie nie mający nic wspólnego z lekcją i tak go moderuje, że klasa nie śpi, lecz nawet nie wiadomo kiedy aktywnie włącza się w realizowaną lekcję, a temat zapisany na koniec ujawnia prawdziwe zamiary nauczyciela.

Nie o szkole jednak mimo wszystko tym razem chciałem napisać. Posłużyłem się bliskim nam przykładem, aby zilustrować zjawisko, które w mediach i polityce nazywane jest „tematem zastępczym”. Otóż za czasów „słusznie minionych”, bywało, że na butelce z olejem naklejano etykietę z oranżady i tylko pieczątka przybita na środku informowała „olej roślinny – etykieta zastępcza”. Dziś tak na prawdę niewiele się zmieniło. Ulepszyły się techniki, zmieniły się środki przekazu, ale wciąż życie toczy się naprzód wg powiedzenia „my tu gadu gadu, a chłop śliwki rwie”.

Dlatego też, choć na oglądanie telewizji zwyczajnie nie mam czasu, to nawet śledząc ostatnimi dniami Internet, nie da się nie zauważyć medialnego pojedynku na newsy który pozwolę sobie roboczo zatytułować „Trynkiewicz vs Stoch”. O ile w czasie Igrzysk zrozumiała jest radość z sukcesów naszego świetnego „lotnika”, który z biało-czerwoną szachownicą i to bez samolotu podbija rosyjskie niebo, wgrywając nie tylko złoto, lecz także odegranie w Rosji Mazurka Dąbrowskiego, o tyle słysząc o najsłynniejszym polskim pedofilu i licząc czas, jaki poświęcają mu media i politycy, ma się wrażenie, że stanowi on dla Polski większe zagrożenie, niż dwucyfrowa liczba rosyjskich rakiet SS 26 Stone, rozmieszczonych w ostatnim czasie przy granicy Polski, zdolnych przenosić głowice nuklearne, w zasięgu których znajduje się cała Polska i część Niemiec, po Berlin włącznie.

Tymczasem, jak głosi mądrość ludowa, aby być dobrze poinformowanym, nie należy zbytnio przejmować się tym, co mówią w rządowych, „sorry, niezależnych mediach”, ale wysłuchawszy tego, o czym mówią zadać sobie pytanie, O CZYM W TYM CZASIE NIE MÓWIĄ, CHOĆ POWINNI.

Nie mówią zaś np., komu tak spieszyło się 25 lat temu ze zniesieniem kary śmierci, że zamienił ją WSZYSTKIM, skazanym na taki wyrok na karę 25 lat więzienia, nie czekając na wprowadzenie do Kodeksu Karnego kary bezwzględnego dożywocia. Nie mówią też, kto oprócz osławionego już Trynkiewicza skorzystał jeszcze na tych regulacjach, i lada chwila znajdzie się na wolności. Trudno też doszukiwać się odpowiedzi, kto uchwaloną naprędce ustawę mającą naprawić błąd sprzed 25 lat przetrzymał trzy tygodnie Prezydentowi, tak że nie mógł podpisać jej zaraz po uchwaleniu, i komu zależy od czasu do czasu, aby Polacy zajęli się dyskutowaniem o skądinąd prawdziwych tragediach jak ta z Sosnowca lub ofiary pedofilii i innych zbrodni nijakiego Trynkiewicza, na które i tak nie mogą już wpłynąć, a nie zabierali głosu w sprawach, które przy odpowiedniej determinacji społeczeństwa można by jeszcze powstrzymać… Z mediów zniknął też chwilowo bulwersujący zdrową część społeczeństwa temat wprowadzania do szkół, przedszkoli i gdzie tylko się da ideologii gender, której szerzenie w Polsce ma zagwarantować ratyfikowanie międzynarodowej konwencji, na którą rządzący już się zgodzili. No cóż, niech Polacy zastanawiają się jak uchronić dzieci przed pedofilem Trynkiewiczem, a nie przed pedofilami na Unijnych salonach, dającymi pieniądze na to, aby w każdym europejskim przedszkolu i szkole dzieci skupiły się nie na własnych zdolnościach i potencjale, lecz ciele, które traktowane ma być jedynie jako źródło przyjemności. Przecież tak wychowane dzieci i młodzież to nieograniczony zasób łatwych do zdobycia ofiar przez każdego pedofila z portfelem wypchanym euro i dolarami.

W każdym razie zapewne nie jest to też jedyny temat, którzy „zarządzający informacją” starają się skutecznie ukryć, podrzucając co raz nowe „tematy zastępcze”. Życzę natomiast owocnych przemyśleń i dochodzeniu do niecierpiących zwłoki spraw, na które jeszcze mamy wpływ i którym możemy zaradzić, a o których nie napiszą tzw. „niezależne media”.

Trzydzieści dwa lata później

Fot. ? Alexey Kuznetsov - Fotolia.com
Fot. ? Alexey Kuznetsov – Fotolia.com

Zapadał wieczór 12 grudnia 1981 roku.  Dla wielu ludzi, nieświadomych nadciągającego zagrożenia, nadchodząca noc miała okazać się wyjątkowo długa i niespokojna.  Burza, jaka nadciągała nad Polskę, nie miała jednak nic z zimowej śnieżycy, huraganu, czy rekordowego ataku zimna. Mrok, który miał spowić kraj na całą dekadę, miał odebrać Polakom nadzieję, która zrodziła się w sercach wraz z wyborem kardynała Wojtyły na Papieża, a później eksplodowała pokojową rewolucją solidarności.

Jeszcze przed północą zaczęły się pierwsze aresztowania i internowania. Przygotowywana od dłuższego czasu operacja wojskowa i milicyjna przewidywała wyłączenie telefonów, zajęcie radia i telewizji oraz wprowadzenie komunistycznej dyktatury wojskowej. Już po północy, z pogwałceniem obowiązującej wówczas konstytucji Rada Państwa zdecydowała o wprowadzeniu stanu wojennego. Na ulicę wyjechały kolumny wojska i wozy milicji. Wprowadzono godzinę milicyjną, która oznaczała zakaz wychodzenia z domów od 22.00 do 06.00 rano. Na poruszanie się między miastami, potrzebna była specjalna przepustka.

Dziś, kiedy europejskie granice zostały otwarte, kiedy dwa urzędowe kanały telewizyjne zostały zastąpione kablówkami, satelitami i multipleksami, a dzieci w szkole podstawowej mają często lepsze smartfony od nauczycieli, trudno jest sobie wyobrazić to wszystko.

Cóż, różnica pokoleń i specyfika tzw. czasów. Są jednak rzeczy, które równie ciężko sobie było wyobrazić wówczas, kiedy pokolenie dzisiejszych emerytów upominało się o wolność najpierw w gorące, sierpniowe dni, a później grudniowe zimowe noce. W najgorszych chyba snach, a raczej dręczących ich koszmarach, nie wyobrażali sobie czasów, kiedy architekci stanu wojennego już w wolnej Polsce będą nazywani „ludźmi honoru”, a zdesperowani emeryci – bohaterowie tamtych dni, uzbrojeni dziś jedynie w resztki niezłomnej nadziei i różaniec, będą publicznie lżeni i wyzywani od „moherów” i „faszystów”.

Generałowie, funkcjonariusze bezpieki i usłużni urzędnicy tamtych czasów, dziś są na wysokich państwowych emeryturach, podczas, gdy robotnicy z tamtych dni, opuszczeni przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, zostawieni na pastwę losu przez dzieci i wnuki poszukujące swojej ziemi obiecanej za „małą” lub „Wielką wodą” łkają w ciszy swoich mieszkań w wieczory, takie jak dziś przekładając otrzymaną korespondencję w której mieszają się coraz wyższe rachunki, z pocztówkami przysyłanymi z daleka, pisanymi przez wnuki, w niezrozumiałym dla babci i dziadka języku, lub coraz bardziej łamaną polszczyzną.

Tego wieczoru Panie, chcę o nich pamiętać. Modlić się razem z nimi i za nich „litanią”, którą modlili się oni w tamte zimowe wieczory:

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
By otworzyć drzwi do twego serca
Które przeszło już tyle zawałów
Czy nikogo więcej nie obudzą
W twym imieniu oddane wystrzały

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jakim ludziom jeszcze pozwolisz
By twym mózgiem byli i sumieniem
Kto z przyjaciół pokaże mi blachy
Kładąc rękę na moim ramieniu
Czy twój język nadal pozostanie
Arcyszyfrem nie do rozwiązania
Czy naprawdę zaczęłaś odpowiadać
Na najprostsze zadane pytania

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Ile razy swoją twarz ukryjesz
Za zasłoną flag i transparentów
Ile lat będziesz mi przypominać
Rozpędzony burzą wrak okrętu
Tą litanią się do ciebie modlę
Bardzo bliska jesteś i daleka
Ale jest coś takiego w tobie
Że pomimo wszystko wierzę czekam

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
Jaki jeszcze numer mi wytniesz…

 

Zobacz także: http://www.matuszny.opoka.org.pl/kazanie-na-msze-sw-w-czasie-obchodow-xxxi-rocznicy-wprowadzenia-stanu-wojennego/

http://www.matuszny.opoka.org.pl/video-tv/

Nie zdejmę krzyża z mojej ściany!

Fot. ? marsil
Fot. ? marsil

„Nie zdejmę Krzyża z mojej ściany
Za żadne skarby świata,
Bo na nim Jezus ukochany
Grzeszników z niebem brata.”

Właśnie wróciłem po całym dniu katechezy w obu szkołach. Przeglądam internetowe newsy z Polski i świata. Kolejna walka o krzyż. Tym razem w Sejmie. Miejscu, gdzie z woli i w imię Narodu, 560 deputowanych „W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie,(…) zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach” (cyt. Preambuła Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej) ma tworzyć prawo, „nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem”.

Walka o krzyż mojemu pokoleniu oraz starszym kojarzy się jednoznacznie z czasami słusznie minionymi. Przypomina o latach, kiedy nadzieja była towarem deficytowym i to właśnie obecność krzyża miała dodawać wiary w to, że kiedyś nadejdzie wolnoć, że kto „U Chrystusa jest na ordynansach” może liczyć na siłę, która stawi czoła nawet „wojskom latającym”.

Wchodzę do edycji bloga. Przeglądam raz jeszcze dzisiejsze katechezy, zanim je opiszę i umieszczę w Sieci. Wracam też do listów, jakie ostatnio otrzymałem drogą e mailową. Stają mi przed oczami ludzie, których nigdy nie spotkałem, a którzy podzielili się ze mną swoimi problemami i refleksjami. Próbuję sobie wyobrazić Bartosza o wielkim młodzieńczym sercu, pragnącego podzielić się skarbem wiary z innymi czytelnikami bloga, próbuję wyobrazić sobie poranioną Paulinę, poszukującą w swoim młodym, niezwykle trudnym życiu Boga, która miałaby wszelkie powody, by nie ufać księdzu, a jednak pod osłoną nocy, jak Nikodem, pisze do mnie swojego e maila, choć dla ludzi tak skrzywdzonych jak ona, zaufanie drugiemu człowiekowi przychodzić musi z największym trudem. Raz jeszcze sięgam do listu od Damiana, tęskniącego za lepszym, bardziej ludzkim światem i nie mogę się uwolnić od myśli, że takich ludzi są przecież setki, a może tysiące i miliony.

Ludzie, szukający Boga, niekiedy po omacku, zranieni prze innych, wykorzystani i do granic możliwości skopani przez życie. Dźwigający swe życiowe krzyże, pod którymi po wielokroć upadają. Szukają wysłuchania, być może rady a czasem pomocy. Po wielokroć przychodzą pod krzyż Jezusa Chrystusa w geście rozpaczy i ostatniej nadziei. Zabrać krzyż spośród ludzi, to odebrać nadzieję. Bo krzyża nie da się przecież wyrwać z natury człowieka, gdyż ludzkie ciało ma właśnie kształt krzyża! Wyrzucając krzyż z parlamentów szkół i urzędów nie zdejmuje się krzyży z ramion współczesnego człowieka. Sprawia się jedynie, że krzyż dźwigany przez ludzi, zostaje oddzielony od Jezusa Chrystusa – jedynego, który pokazuje jak będąc ukrzyżowanym, powrócić do życia.

Dlatego też,

„Nie zdejmę Krzyża z mojej duszy,
Nie wyrwę go z sumienia,
Bo Krzyż szatana wniwecz kruszy,
Bo Krzyż to znak zbawienia.”

Polecany wpis:

„Polsko, to nie Twoja droga”