Archiwum kategorii: Cywilizacja życia kontra cywilizacja śmierci

Magia świąt

Jak co roku, kiedy przychodzą święta, zwłaszcza te Bożego Narodzenia, w ramach odzierania wszystkiego, co chrześcijańskie z jakichkolwiek zależności od sacrum, przynależności do Jezusa i innych elementów, które mogłyby wskazywać na religijny charakter tych uroczystości, także i w tym roku mamy już coraz częściej bombardowanie nas ciekawym sformułowaniem Magia świąt. Ci najbardziej postępowi mówią, cieszmy się, że jeszcze świąt, a nie zimowej imprezy. Ci, którzy bardziej racjonalnie spoglądają na rzeczywistość i na wszystko, co dzieje się z chrześcijańską tradycją i kulturą stawiają uzasadnione pytanie o znaczenie tego sformułowania.

         Otóż abyśmy dobrze zrozumieli ten przekaz, który nas jest skierowany, warto zadać sobie pytanie o samo znaczenie słowa magia. Aby nie być posądzonym o tak zwane czepianie się, na początek zostawmy zupełnie na uboczu rozumienie katechizmowe magii, jako działanie w którym dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim.

         Spróbujmy poprzez kolejne bloki reklamowe, przyjrzeć się dokładniej owemu sformułowaniu i spróbować wydedukować, co poeta miał na myśli. Przyjrzyjmy się zatem magii w tym znaczeniu potocznym, jako światu pełnemu tajemnic, dobrych wróżek. Rozumieniu magii na sposób niegroźny, potoczny, charakterystyczny dla każdego człowieka w pewnym okresie dzieciństwa.

Wystarczy jednak obejrzeć kilka bloków reklamowych, aby poukładać sobie przedstawiane nam propozycje według trzech słów – kluczy do rozumienia owej magii świąt. Wydają się to być słowa: oczarowanie, zaczarowanie i (najbardziej chyba bolesne) rozczarowanie.

Etap I – oczarowanie. Im bliżej świąt Bożego Narodzenia, tym bardziej kolejne reklamy, które pojawiają się we wszystkich mediach zdają się nam przede wszystkim prezentować nastrój za którym tęsknimy, relacje, których pragnęlibyśmy oraz ludzi, którzy mają nam przypomnieć tych, których kochamy, a przynajmniej tak nam się wydaje. Owe spoty prezentują nam więc zatem nie tyle zalety produktów, które chcą nam sprzedać, ale jakże często uśmiech na twarzach obdarowanych, bliskość rodziny, wspólne spędzanie ze sobą czasu, kontakt międzypokoleniowy,  o który tak trudno na co dzień. Słowem, mamy się poczuć oczarowany, oczarowani ową atmosferą, która ma nas wprowadzić bajkowy świat magii. Jesteśmy więc bombardowani nowymi telefonami, które z całą pewnością wywołają uśmiech na twarzy obdarowanych dzieci czy wnuków, dużymi telewizorami sprzedawanymi po atrakcyjnej cenie, przed którym cała rodzina zasiądzie obejrzeć wspólne familijny film, jeszcze większym pakietem Internetu, który pozwoli nam się cieszyć tym, co mają nam, co mają nam do zaoferowania użytkownicy globalnej Sieci. Oczywiście, pieniądza to nie problem. Pojawiają się bowiem różne oferty kredytów, pożyczek, nawet tych dostępnych już od 190 % RRSO. Czegóż przecież nie robi się dla ukochanego współmałżonka, dzieci, czy wnuków. Nie będą więc problemem dodatkowe wyrzeczenia, kolejne nadgodziny, które sprawią, że jeszcze mniej rodzice będą obecni w domu, bieganie po sklepach i sprawdzanie świątecznych promocji, bo przecież atmosfera i rodzina są najważniejsze.

Etap II – zaczarowanie. Zostajemy więc zaczarowani, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, aby kolejnym wysiłkiem, ograniczeniem i zabieganiem zakupić wymarzone prezenty. Promocje na świąteczny stół, i żywność w okazyjnej cenie przy drożejących produktach też warta jest naszej uwagi, bo przecież owe dwanaście potraw jest na wagę zbawienia. Jak zaczarowani zatem dostajemy swoistego przyśpieszenia, w świątecznej bieganinie po sklepach tracimy umiar i poczucie prawdziwej wartości oferowanych nam produktów, a przecież czekają nas jeszcze domowe porządki. Jednak wciąż oczarowani i zaczarowani marzymy o spotkaniu z bliskimi, uśmiechach dzieci i wnuków, chwili na spokojne przeżycie kilku wolnych chwil ze współmałżonkiem.

Etap III – Wielkie rozczarowanie. Czy pomyśleliśmy kiedyś, dlaczego z naszych supermarketów dyskretnie poznikały już koncerty kolęd, serwowane nam swojego czasu już zaraz po 1 listopada? Zniknęły z supermarketów raczej nie z powodu laicyzującego się społeczeństwa i raczej nie z poczucia sacrum.  Zwyczajnie stały się nieprzydatne w nawoływaniu do świątecznych zakupów, gdyż przestały się już nawet kojarzyć z tym jednym szczególnym wieczorem. Ten bowiem wieczór staje się po świątecznej bieganinie, wydatkach na prezenty wielkim rozczarowaniem. Zaciągnąwszy pożyczki i kredyty, dokonawszy zakupów prezentów, posprzątawszy mieszkanie nie mamy już nawet siły na to, aby przeżyć odpowiednio ten jeden jedyny wieczór. Zresztą Adwentu nie mieliśmy czasu na roraty, rekolekcje adwentowe, przystąpienie do spowiedzi, co znaczy dla nas tak zwane połamanie się opłatkiem? Niezrozumiały zwyczaj, w którym musimy uśmiechać się do tych, z którymi już nic nas duchowo nie łączy. Składamy sobie życzenia oparte o tradycyjny schemat wszystkiego najlepszego i nawzajem. Albo co jeszcze gorzej, Treścią bożonarodzeniowych życzeń jest chwila zapomnienia w tak zwanego sylwestra. Rozczarowani świętami nie mamy czasu ani na pasterkę, ani na wspólne świętowanie przy stole. Elektroniczne gadżety sprawiają, że dzieci znikają pierwsze z przed wigilijnego stołu, aby wypróbować to, co będzie je cieszyło przez kilka tygodni. Część gości limituje spożywane potrawy, aby mieć jeszcze możliwość zjeść cokolwiek na kolejnych przeżywanych tego dnia szybkich wigiliach, a gospodarze też wstają od stołu, aby posprzątać i móc chwilę wyspać się po pracowitym dniu. No może jeszcze ulubiony serial, jakiś konkurs w telewizji, a może telefon albo SMS do tych, którym jeszcze nie zdążyliśmy złożyć życzeń. I chwila odpoczynku. Ktoś z domowników nazajutrz przecież musi dopełnić tradycji i wyszeptać słowa oznajmujące koniec wielkiego rozczarowania: Święta, święta i po świętach.

By złagodzić nam wielkie rozczarowanie, sprytny reklama reklamodawca i tutaj przygotował dla nas już serię propozycji: Jeśli oczarowanie i za czarowanie nas nie spełniło naszych oczekiwań, zawsze możemy sięgnąć po preparat wzmacniający serce. Zjedliśmy za dużo? Tutaj też przecież są środki, które ochronią naszą wątrobę, pomogą na niestrawność aby za jakiś czas znów udać się na zakupy, aby móc spokojnie spożywać kolejny posiłek. Aha, ponieważ trzeba iść do pracy, warto pomyśleć o czymś na kaca albo na ból kręgosłupa lub stawów. Nawet jeśli nie udało nam się w święta polepszyć naszych relacji ze współmałżonkiem, nie ulegajmy pesymizmowi. Kolejna reklama przekona nas, że i na to przecież już są tabletki. Co jednak, jeśli ktoś nie wytrzyma owej magii i przeniesie się prawdziwie do lepszego świata? Cóż, przecież warto było posłuchać wcześniejszych reklam i ubezpieczyć się na życie, aby przypadkiem nie obciążyć naszych bliskich kosztami pogrzebu.

Podsumować ową magię świąt, która nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, jest przychodzącym Chrystusem. Oczy inną drogę, która nie kończy się ani rozczarowaniem, ani nie musimy na niej ulegać oczarowanie lub zaczarowani. On sam przecież powiedział, ja Jestem Drogą, Prawdą i Życiem.  Ta droga prowadzi nas przez wyrzeczenie się zła, duchowe, ćwiczenia zwane rekolekcjami, może nieco więcej czasu dla rodziny, wyrozumiałości dla bliskich, wcześniejszego wstania na roraty. Nie trzeba na niej brać kredytów i zaciągać pożyczek, nie musimy wcale biegać po sklepach w poszukiwaniu promocji i najnowszej elektroniki. Nie trzeba też dodatkowych nadgodzin, aby sfinansować wszystkie nasze pomysły. Jest to droga, na której uświadamiamy sobie, że Jezus jest tym, który przychodzi, aby nas zbawić, wyzwolić także od tych bezsensownych działań, które zabierają nasz czas, rujnują nasze życie i odchudzają nasz portfel. Jest też prawdą. Prowadzi nas do poznania prawdy o sobie i prawdę o Bogu. Spowiedź przyczynek lektura Pisma Świętego pokażą nam prawdziwy obraz tego, czego potrzebujemy i za czym tak naprawdę tęsknimy. Pozwolą również zrozumieć, jak łatwo dajemy się uwieść tym, którzy sprzedając nasze marzenia wciskają nam zupełnie inne produkty.

Wreszcie Życiem, bo On nie tylko przynosi nam życie wieczne, otwiera bramy do raju, ale pozwala także odzyskać to życie, które powierzyliśmy innym, niekoniecznie przyjaciołom, niekoniecznie tym, którzy pragną naszego dobra, a którzy tak sprytnie zbudowali przekaz o magicznych świętach w oparciu o speców od reklamy. A zatem Marana tha, Przyjdź Panie Jezu.

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 35, 1-6a. 10)
Sam Bóg przyjdzie, aby nas zbawić

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Niech się rozweselą pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie! Niech wyda kwiaty jak lilie polne, niech się rozraduje, skacząc i wykrzykując z uciechy. Chwałą Libanu ją obdarzono, ozdobą Karmelu i Szaronu. Oni zobaczą chwałę Pana, wspaniałość naszego Boga. Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe! Powiedzcie małodusznym: «Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, by was zbawić».
Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło wykrzyknie.
Odkupieni przez Pana powrócą, przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na czołach; osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 146, 7. 8-9a. 9bc-10)

Refren: Przybądź, o Panie, aby nas wybawić.
Albo: Alleluja.

Bóg wiary dochowuje na wieki, *
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych, *
wypuszcza na wolność uwięzionych.

Pan przywraca wzrok ociemniałym, *
Pan dźwiga poniżonych.
Pan kocha sprawiedliwych, *
Pan strzeże przybyszów.

Ochrania sierotę i wdowę *
lecz występnych kieruje na bezdroża.
Pan króluje na wieki, *
Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia.

DRUGIE CZYTANIE (Jk 5, 7-10)
Pan jest blisko

Czytanie z Listu Świętego Jakuba Apostoła.

Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie.
Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie podpadli pod sąd. Oto Sędzia stoi przed drzwiami. Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Iz 61, 1)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Duch Pański nade mną,
posłał mnie, abym głosił dobrą nowinę ubogim.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 11, 2-11)
Na Chrystusie spełniają się proroctwa

Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza.

Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?». Jezus im odpowiedział: «Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie».
Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: «Co wyszliście obejrzeć na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale co wyszliście zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po co więc wyszliście? Zobaczyć proroka? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: „Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował Ci drogę”. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on».

Oto słowo Pańskie.

Zrozumieć obecną chwilę

Czym właściwie jest i po co nam adwent? Od lat słyszymy, że jest to czas radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela. To słowo „radosne” wielokrotnie stanowi dla wielu powód do „udzielenia sobie dyspensy” od wszelkiego rodzaju ograniczeń. Tak właśnie tłumaczymy sobie różnicę między adwentem a Wielkim Postem. Samo zaś przyjście Zbawiciela? Otóż kojarzy nam się przede wszystkim ze świętami Bożego Narodzenia. Co więcej, te święta już dawno straciły dla nas swój Bożonarodzeniowy klimat. Wszystko zaś, co po nich pozostało komercja i popkultura sprowadziły do tak zwanej „magii Świąt”, która nie tylko nie ma nic wspólnego z prawdziwym przeżyciem Świąt Bożego Narodzenia, ale wręcz pozbawia je resztek sacrum, odniesienia do Jezusa Chrystusa.

Adwent, który przeżywamy, jest czasem szczególnym. Jak wszystko na to wskazuje, adwent, który właśnie rozpoczynamy, będzie wolny od tak zwanej covidozy. Wojna za naszą wschodnią granicą sprawiła, że ciężar zainteresowania zarówno medialnego, jak i aktywności polityków został skierowany zupełnie gdzie indziej. Wciąż jednak doświadczenia obecnego czasu kierują nasz wzrok, nie ku niebu, skąd powinniśmy wyczekiwać przyjścia Zbawiciela, ale ku ziemi, gdzie wydarzenia, jakie rozgrywają się na naszych oczach, w sposób bardziej lub mniej zaplanowany pochłaniają całą naszą uwagę.

Raz jeszcze więc warto zapytać się: czym jest i po co nam adwent? Na co tak właściwie czekamy? Co jest przedmiotem naszej wiary? Wielu ludzi zupełnie niewierzących, wykorzystuje sprytnie nasze przywiązanie do wiary i proponuje nam dziesiątki postanowień, decyzji, aktywności, które ostatecznie sprawiają, że nie stawiamy sobie najważniejszego pytania.

Otóż jeżeli sięgniemy do  dzisiejszej Liturgii słowa zobaczymy, że trzeba nam zrozumieć obecny czas. Zrozumieć nie tylko w aspekcie społecznym, politycznym czy dziejowym, ale przede wszystkim w aspekcie naszego zbawienia. Jezus Chrystus nie przyszedł przecież dla świątecznych prezentów, rodzinnej atmosfery, choinki czy nawet dzielnie się opłatkiem. Jezus Chrystus przyszedł, aby zbawić świat. To znaczy ocalić. Otworzyć nam bramy nieba. My tymczasem myślimy o wielu rzeczach, zajmują nas sprawy tego świata, nawet te, na które zdaje się nie mamy większego wpływu, ale w tym samym czasie pomijamy milczeniem, odwracamy głowę od tego, co może zadecydować o naszej wieczności. Kiedy przychodzimy do kościoła, uczestniczymy w katechezach czy nawet czytamy artykuły o treści religijnej. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że? Oczekujemy ponownego przyjścia Zbawiciela? Przecież cała historia człowieka zmierza do tak zwanej paruzji, ponownego przyjścia Jezusa Chrystusa, które zakończy historię świata. Tak jak kończy się ważny mecz, aby po trudzie i wysiłku zmagań na stadionie znaleźć się na podium i odebrać cenną nagrodę. Czyż sam Apostołów nie porównuje swojego życia do biegu? „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem wiary, ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie Wieniec Sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan sprawiedliwy sędzia, a nie tylko mnie, ale wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego”. Chcemy bezpiecznie żyć na tym świecie. Prosimy Boga o zdrowie, długie życie, dobrą pracę. To wszystko są sprawy ważne. Ale to tylko rozgrywka naszego życia. Momentem, na który powinniśmy czekać, jest przecież powrót Zbawiciela. Tak jak dzieci czekają powrotu ojca, kiedy przyjdzie i weźmie je w ramiona. Jak oblubienica oczekuje nadejścia oblubieńca, aby rozpocząć wieczne gody. My jednak o tym zapomnieliśmy. Mówimy, „Przyjdź Królestwo, Twoje, bądź wola Twoja”, ale podświadomie chcemy błagać Boga, aby jeszcze nie przychodził, by pozwolił nam po swojemu urządzić ten świat. Aby nie wtrącał się w sprawy, które uznaliśmy za swoje. Doświadczamy manipulacji, cierpienia, wrogości człowieka do człowieka, ale wciąż nie chcemy powtarzać owego adwentowego „Marana tha” – Przyjdź, panie Jezu. Chcemy by Bóg interweniował, ale stając się niejako stronnikiem jednej ze stron skłóconego świata. Chcemy poparł nas w naszych dążeniach tu i teraz, jak gdybyśmy na ziemi mieli spędzić wieczność, bo kompletnie nie interesuje nas przyszłość, która ma trwać na wieki, przyszłość, do której zostaliśmy stworzeni i dla której właśnie na świat przyszedł Jezus Chrystus

Czy mamy jeszcze szansę dobrze przeżyć ten adwent? To zależy od tego, czy zechcemy nawrócić nasze serca i czy przyjdziemy do Pana, aby nas napomniał i umocnił. Czy już wkrótce nadejdzie? Marana tha – Przyjdź, panie Jezu!

Wybory

Czas tzw. narodowej kwarantanny przedłuża się. Zresztą było to do przewidzenia. Zatem obok codziennego horroru w odcinkach spod znaku ?z Kraju i ze Świata? dołączył drugi serial, jakim karmią nas codziennie media wszystkich opcji. Ten serial zatytułowany jest ?wybory?. Co ciekawe, może ktoś z tych, którzy po latach będą badać zachowania jednostek i społeczeństw zwróci kiedyś na to uwagę, ale tzw. chiński wirus spowodował poważne zaburzenia dotyczące działań matematyczno logicznych wśród ogromnej części społeczeństwa. Pięć osób w kościele jest zagrożeniem, gdzie przekroczenie tego limitu grozi sankcjami. Pięć osób w porównywalnej wielkości ?Biedronce? może już wzrosnąć np do 15, jeśli jest tam 5 kas. Jeśli market ma 20 kas, może być 60 osób. Mąż może sypiać z żoną w jednym łóżku, ale na ulicy mają być dwa metry od siebie, bo przecież jak zweryfikować kto z kim przechadza się do supermarketu? Tych paradoksów znalazłoby się więcej, ale nie jest moim zadaniem zbieranie codziennych absurdów, o których nawet Barei się nie śniło.

Czy wybory będą mogły odbyć się w maju? Najuczciwiej byłoby odpowiedzieć, a któż to wie? Prawdą jest, że społeczeństwo nawet bezpieczne ale wystraszone może pozostać w domu, co zafałszuje wynik wyborczy. Na czyją korzyść? Hm, zależy jak na to patrzeć. Czy można przeprowadzić wybory w części zdalnie? Pytanie do techników i informatyków. Politycy narzekają, że nie można prowadzić kampanii zdalnie. Chwilę temu udowadniali, że można zdalnie odprawiać mszę i prowadzić duszpasterstwo, więc trochę konsekwencji, Panie i Panowie. Chyba kampania wyborcza zdalnie też jest do ogarnięcia? Są jednak pytania, które nie ma komu postawić, a które powodują gorycz i smutek. Zwłaszcza dla człowieka, który stara się czytać między wierszami i nie stać się wyznawcą którejkolwiek z partii politycznych.

Pierwsze z pytań, które stawiają mi moi parafianie, to dlaczego mają głosować, iść na wybory jeśli teraz pozbawiono ich wyboru i głosu? Dorosłych, świadomych ludzi, wbrew obowiązującemu prawu pozbawiono możliwości uczestniczenia w najświętszej czynności ich życia ? mszy św. Zadecydowano, że w kościele, gdzie można rozsadzić ponad 50 osób w odległości PONAD 2 m od siebie może przebywać tylko 5 osób? Czy ktoś słyszy głos tych ludzi? Przed nami Wielkanoc, najważniejsze ze świąt, a oni słyszą, że mają siedzieć w domach. Samotni, opuszczeni, z coraz bardziej egzotycznymi propozycjami ludzi, którzy chyba już sami nie wiedzą, czym mają się zająć. Dlaczego potrafimy liczyć ludzi w sklepie i autobusie, a nie możemy na mszy? Owszem, liczą, ale ci, których noga w kościele nie stanęła od lat. Biegają i piszą donosy, bo a nuż pojawi się na chwilę szósta osoba, na którą będzie można donieść?

Drugie z pytań, pozostające do tej pory bez adresata. Przy całej trosce o życie i zdrowie społeczeństwa. Co się dzieje z projektem #zatrzymajaborcję? Ginie codziennie więcej dzieci zamordowanych z zimną krwią, niż osób zarażonych wirusem. Gdzie jest niezależny Trybunał Konstytucyjny, w którym leży już drugi wniosek w rzeczonej sprawie? Tym zabijanym dzieciom też nie dano wyboru, kiedy wciąga się społeczeństwo w bezsensowną wojnę o datę plebiscytu, którego wynik wszyscy znamy.

Sam głosowałem w poprzedniej kadencji na obecną głowę Państwa i w sumie patrząc na obecne ?zarządzanie kryzysem? mogę powiedzieć, że się nie zawiodłem. Przynajmniej gdy próbuję sobie wyobrazić, co by było gdyby? Ech, może lepiej sobie nie wyobrażać. Zawiodłem się w innej kwestii. Kluczenia w sprawie konstytucyjnego pojmowania małżeństwa. Wszędzie na świecie mówienie o jakichkolwiek związkach osób tej samej płci kończyło się oddawaniem im dzieci do adopcji. Tym, którzy wierzą politykom proponuję posłuchać, co mówili inni politycy, ci którzy dziś bez wahania reprezentują najbardziej skrajne i niebezpieczne poglądy w tej kwestii jakieś 10 lat temu. To samo, co obecnie rządzący? Niestety. ?Niech wasza mowa będzie tak ? tak, nie ? nie. Co nadto jest od Złego pochodzi?. Zatem formułując trzecie z pytań, które nie wiadomo komu mamy je postawić, kto da wybór dzieciom, które trafią do związków homoseksualnych na skutek adopcji, jeśli politycy będą kłócić się termin wyborów, a ich efekt i tak nic nie zmieni w najważniejszych dla kraju obszarach? Bo patrząc na to, iż do tej pory miłościwie nam panujący nie raczyli wypowiedzieć genderowej konwencji Stambulskiej pytanie staje się zasadne.

Czwarta kwestia w której nie dano nam wyboru to epatowanie demoralizacją na ulicach naszych miast i torowanie drogi przez oddziały policji ludziom, którzy obrażają nas, lżą najświętsze dla nas wartości, prowokują. To nazywamy ?wolnością słowa?? Naprawdę? I musimy się słuchać Unii, tzn. musieliśmy, bo teraz chyba mniej musimy i nawet nikt tego nie kwestionuje? Ktoś dał wybór mieszkańcom miast, którzy nie życzą sobie, aby objazdowe grupy prowokatorów pluły w twarz mieszkańcom?

Piąte pytanie to przedsiębiorcy i prowadzący działalność gospodarczą. Zakazano praktycznie prowadzenia działalności w wielu dziedzinach gospodarki. Rozumiem, są takie sytuacje, ale? Zaproponowano działania osłonowe. Pamiętam jak kiedyś dramatycznie apelował do nas duchownych jeden z najważniejszych przedsiębiorców w Polsce, abyśmy o nich nie zapominali i ich nie opuszczali. ?Muszę decydować w sumieniu, czy mam zapłacić wszystkie podatki i ZUS y, czy zwolnić część pracowników. Zostaję z tym sam w swoim sumieniu?, mówił w czasie, gdy bezrobocie w Polsce sięgało zenitu. Dziś za huczną deklaracją polityków kryje się niewiele. Nie, nie zmieniłem poglądów i nie wyciągam ręki po tzw. daniny. Chciałbym tylko w czasie, kiedy nie wolno mi mieć więcej niż 5 osób w kościele, który utrzymuje się ofiar wiernych, móc utrzymać moją załogę ? świeckich pracowników Parafii, których zatrudniam. Póki co, jak się nic nie zmieni, 15 kwietnia trzeba będzie zapłacić za nich około 4 tysięcy ZUS u, plus kilka dni później PIT 4. Tak, Kościół też płaci ubezpieczenia i podatki. Nie wyobrażam sobie płacić ludziom ?pod stołem?, zwłaszcza, jeśli za chwilę ich ubezpieczenie może być na wagę życia i śmierci. Pracowników zatrudnionych w parafii żadne działania osłonowe nie obejmują. Ci ludzie teraz mają więcej pracy i z większym narażeniem. Każde wyjście w teren, zabezpieczenie kościoła czy zwykłe zrobienie zakupów, to zdecydowanie większe ryzyko niż odprawienie mszy św. dla pięciu osób? Poza tym mają swoje rodziny, także na utrzymaniu. Nikt z nich się nie skarży i nikt nie narzeka. Ich wiara i pogoda ducha dodaje i mi sił. Dlatego uważam, zwalnianie pracowników w tym czasie czy odsyłanie ich na ?bezpłatny? nie wchodzi w grę. Przynajmniej dla mnie, nawet gdybym miał wiele stracić. Wszak św. Jan Paweł II nauczał, że człowiek jest Drogą Kościoła. Do kogo jednak wołać i apelować o uczciwe podatki, jeśli koszty pracy mogą okazać się bardziej zabójcze od wirusa? Czy była w Polsce powojennej jakaś władza, która stawiałaby na przedsiębiorczość obywateli? Hm, zapomniałem, że człowiek niezależny i samodzielny nie musi liczyć na plusy i minusy, ale to chyba nie jest na rękę żadnej władzy. Lepiej zabrać, część z tego rozdać i mieć prowizję w postaci głosów i podatków.

Nie piszę tego, aby się żalić. Wielu przedsiębiorców jest w jeszcze gorszej sytuacji. Moja parafia otrzymuje wyjątkowe wsparcie od wiernych, więc trzymam się tego, że o nic nie proszę. Jedynie dziękuję. dziękuję po stokroć, bo takich ludzi Bóg mi przysyła i takiego wsparcia poprzez nich udziela.

Co zatem z wyborami? Wydają się walką gladiatorów na arenie. Ich życie i przydatność dawno już została określona. Będą żyli i walczyli tak długo, póki Cesarski kciuk nie każe ich dobić. Czy zatem wybory powinny odbyć się w maju, czy zostać przełożone? Można by zapytać retorycznie. A co to zmieni, skoro w najważniejszych kwestiach nie mamy żadnego wyboru, oprócz tego, że któregoś dnia słuchając takich czy innych mediów będziemy mogli obranemu Cezarowi wystawiając dumnie pierś wykrzyczeć: ?Ave caezar, morituri te salutant!?

Hejt na Rydzyka

Mija kolejny dzień, kiedy nasze kościoły świecą pustkami. Od czasu wprowadzenia pierwszych ograniczeń liczba transmisji z mszy i nabożeństw rośnie szybciej, niż chińskie i włoskie statystki chorych razem wzięte. Msze święte transmitują także stacje do tej pory raczej nie kojarzone z katolicyzmem, a przynajmniej jego doktryną. Wielu duchownych zaangażowało się w nawoływanie, aby ludzie pozostali w domach. Cóż, ile razy trzeba by odprawiać, żeby zapewnić przynajmniej minimalny dostęp do mszy św. tym, co przychodzili chociażby wtedy, gdy mogliśmy mieć przynajmniej te 50 osób jednorazowo w kościele? Jako ludzie wiary musimy spoglądać z wiarą na rzeczywistość. Jednak w miarę trwania ograniczeń maski wielu z nas opadają. W czasach szczególnych wychodzi z nas skrywana „druga strona medalu”.

Wielu obwieszcza, że restrykcje są konieczne, bo to wojna. Wojna na śmierć i życie. Co za tym idzie potrzebna jest mobilizacja. W tym samym czasie wielu „zatroskanych katolików”, którzy dla „naszego dobra” nawołują do pozostania w domach, bo przecież są transmisje, uzbrojeni w hasztagi, przyklejeni do komputerów zajęło się rozliczaniem innych, jak postępują w tym trudnym czasie. Na celowniku nie mogło zabraknąć oczywiście Ojca Dyrektora. Dlaczego? Przecież spółki i firmy zrzucają się na sprzęt, ktoś za darmo szyje maski, restauratorzy dowożą jedzenie, właściciele drukarek 3D drukują przyłbice, a Biznesmen z Torunia nie dał ani grosza… Taki jest przekaz, niestety także wielu ludzi uważających się za wierzących. Cóż, jak to powiadają, Boże broń mnie od przyjaciół, bo od wrogów sam się obronię.

Czym jest Radio Maryja dla samotnego człowieka, który teraz na dodatek leży w domu, będąc w największej grupie ryzyka, wie tylko ten, kto bez uprzedzeń choć raz posłuchał takich ludzi. Na chwilę obecną mamy poniżej półtora tysiąca zarażonych, 17 zmarłych i wielką niewiadomą, jak to się wszystko skończy i jak długo potrwa. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem pozbawionym empatii i minimum obiektywizmu, aby nie rozumieć, że lada chwila ów front nie walki nie tylko o nasze zdrowie, ale także naszą wiarę i naszą kondycję psychiczną może przesunąć się niebezpiecznie blisko. Wszak ci, którzy najgłośniej krzyczą zostańcie w domu pokazują nam zdjęcia z Bergamo, Madrytu i innych miast, z polowymi szpitalami, ciężarówkami wojskowymi wywożącymi zmarłych i trumnami ustawionymi luzem na zewnątrz bądź wewnątrz na dużych przestrzeniach. Wielu z tych ludzi, którzy uważają, że robią wspaniałą robotę dla ludzkości zapomina, że inni, w osamotnieniu, opuszczeniu i teraz jeszcze izolacji czekają na to, „co Bóg da”. Do wielu być może w ich ostatnich chwilach życia, którego nie da się uratować nie dotrze ani ksiądz ani lekarz. Zostanie Katolicki Głos w ich Domu… Dla niektórych z nich być może to ostatnie tygodnie lub może nawet dni. Uderzać w takich czasach jak teraz, w momencie przymusowej izolacji w katolickie media, z takim trudem wywalczone, kosztem wdowiego grosza utrzymywane, to niebywała podłość. Niegodziwość, której nie da się opisać cywilizowanymi słowami.

Ci, którzy tak hejtują Zakonnika z Torunia zapominają, że na wojnie każdy ma swoje role. Są generałowie i są szeregowcy. Kapelani i sanitariuszki. Producenci broni i transportowcy. Dziś wojnę wygrywa się strategią, a nie pospolitym ruszeniem. Czy hejtujemy gastronomię, że nie szyje maseczek? A może krzyczymy na szwaczki, że nie mamy respiratorów? Wejście TV TRWAM na tzw. multipleks pozwala na jej odbiór z nadajników naziemnych. Takich, które mają staruszki nie mające pojęcia o Internecie i bez dostępu do miejskich kablówek. Głos z Torunia jest dla tych ludzi głosem nadziei. Znakiem, że ktoś się za nie jeszcze modli i ktoś o nich pamięta. Zaś przypomnienie, że to wszystko kosztuje i nie są to małe sumy, to przecież nie abstrakcja. Opłaty są, bo Radio i TV TRWAM ponosi je i finansuje z datków wiernych.

Znamy legendy o powstańczych i podziemnych rozgłośniach. Ileż nadziei dawało niektórym słuchanie potajemnie Wolnej Europy i innych stacji nadających z Wolnego Świata w czasach powszechnego zniewolenia? Wiem, zaraz powiecie mi, że wszystkie stacje transmitują dziś msze. A i owszem. Ale napiszę wam więcej. My, nieco starsi pamiętamy narodowe rekolekcje, jakie przeżywaliśmy we wszystkich mediach gdy umierał św. Jan Paweł II. Pamiętamy także to, co było potem. Do owej duchowej kroplówki w kolejnych dniach wstrzykiwane były kolejne porcje „duchowej trucizny”, nienawiści do Kościoła i tego, czego nauczał św. Jan Paweł II. Oczernianie Kościoła i kreowanie „kremówkowego katolicyzmu”, aż po otwartą wojnę z cywilizacją życia i opowiedzenie się po stronie cywilizacji śmierci.

My, katolicy chcemy mieć takie radio i telewizję, za którą codziennie dziękował Bogu św. Jan Paweł II. Chcemy mieć pewność, że ten, któremu udało się z Bożą pomocą stworzyć takie dzieło, Ojciec Tadeusz w tych trudnych czasach będzie mógł kontynuować swoją misję. Sam wiem, jak czuje się człowiek, na którym w ciągu chwili potrafi skupić się hejt i nienawiść. Rozumiem kogoś, kto żyje w ciągłym stanie tłumaczenia się przed władzą kościelną i świecką za inicjatywę i chęć służby Bogu i ludziom.

W mojej parafii przyjąłem zasadę, że w czasach, kiedy zmalały drastycznie i tak małe kwoty zbierane na tace, nikogo o nic nie będę prosił, a jedynie dziękował. Bóg zatroszczy się o swoje dzieło. Póki co doświadczam niesamowitej bliskości i ofiarności tych, którzy są z nami ciałem bądź duchem. Przytaczając jakże znane słowa, mógłbym już dziś powiedzieć, że jeśli moja parafia przetrwa materialnie ten czas próby, to będzie to oznaczało, że „nigdy jeszcze tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu.” Mowa oczywiście o terytorialnych i duchowych parafianach wspierających moją parafię. Rozumiem jednak, że Ojciec Dyrektor mając odpowiedzialność za katolickie media, które docierają do tych, do których nie daj Bóg być może nawet pogotowie na czas nie będzie mogło dotrzeć, nie mówiąc o kapłanie z sakramentami, mówi otwarcie o tym, że bez funduszy te dzieła nie przetrwają.

Zatem Ojcze Dyrektorze, Alleluja i do przodu! Pamiętam w modlitwie.

Kiedy puka strach…

Ileż było już takich informacji na przestrzeni ostatnich lat, kiedy doszło do jakiejś katastrofy, a ulegający panice ludzie powiększali mimo woli liczbę poszkodowanych w tym ofiar śmiertelnych. Można by powiedzieć obrazowo: „zawalił się dach i zabił dwie osoby. Kolejne dwadzieścia stratował ulegający panice tłum”. Cóż strach jest rzeczą ludzką i jest tylko jedna rzecz, która może go pokonać, jedna, która pozwala go mieć pod kontrolą i jedna, która zadaje mu śmiertelny cios.

Tą, która pozwala go pokonać jest wiara. Wiem, już za chwilę odezwą się eksperci od wiary, którzy myślą, że Kościół to teatr i będą próbowali tak go oceniać i takie rady mi dawać, znajdą się szybko samozwańczy bądź nawet utytułowani teologowie, którzy przypomną mi na czym polega współistnienie między wiedzą a wiarą, oraz zwyczajni hejterzy, którzy nazwą mnie śmiertelnym zagrożeniem dla społeczeństwa. Jednak gdzieś mimo to brzmią mi w pamięci słowa ks. Twardowskiego

Nie przyszedłem pana nawracać. (…)

nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz,

wierzę Panu Bogu jak dziecko”.

Do znudzenia podkreślam, że wypełniamy z całą pieczołowitością polecenia władz cywilnych i kościelnych, ale też krzyczę na cały głos i nie ustaję, że kiedy Bóg mówi „sprawdzam” nie mogę, nie wolno mi, nie mam prawa potraktować Jego Domu jak teatru, a największych świętości, jak pełnych zarazków rekwizytów.

Ktoś kilka dni temu napisał to, co za chwilę zaczną pisać wszyscy bluźniący Imieniu Bożemu. Jeśli Bóg i Jego sakramenty nie są nam potrzebne w czasie epidemii, to po co nam będą w czasie, gdy inni będą obwieszczać pokój i bezpieczeństwo? Piszę to, abyśmy zastanowili się wspólnie, jak nieść Boga i głosić Ewangelię w czasach, kiedy wymaga się od nas izolacji. Jak nie odizolować się od Boga i Jego sakramentów? Jak nie zamknąć Chrystusa na kwarantannie, ale oprócz wspaniałych przekazów telewizyjnych i internetowych, oprócz całej gamy cyber rekolekcji być z ludem, który Bóg nam powierzył?

Nie twierdzę, że wiara uchroni nas od zarażenia, tak jak prześladowany Kościół nie dawał gwarancji, że chrzest uchroni przyjmujących go od śmierci z rąk Nerona czy Domicjana. Jesteśmy w ręku Boga. Wiara dodaje nam siły i pozwala mieć nadzieję, jak ta wyrażona w popularnej piosence,

Lecz czemu mnie do raju bram

Prowadzisz drogą taką krętą

I czemu wciąż doświadczasz tak

Jak gdybyś chciał uczynić świętą.

Nie chcę się skarżyć na swój los

Nie proszę więcej, niż dać możesz

I ciągle mam nadzieję, że… Że chyba wiesz, co robisz, Boże

Rzeczą, która pozwala mieć strach pod kontrolą, jest nadzieja. Nazwana matką głupich, jest i pozostaje cnotą Boską. Co dzieje się, kiedy brak nam nadziei? Wkraczają wówczas do akcji dwa najpoważniejsze grzechy przeciwko tej cnocie. Zuchwalstwo i rozpacz. Zuchwalstwo napełnia nas pychą i każe ignorować lęk, ale tak naprawdę sprowadza się do „tu i teraz”. Róbmy to, na co nam przyjdzie ochota, bo jutro i tak pomrzemy… Idąc z procesją z relikwiami mijam całkiem pokaźne grupki młodych ludzi na przystanku. Uciekają w popłochu (jak gdybym to ja stanowił zagrożenie…) pijący na ulicy różne odmiany kryzysowych napojów. Pomyślałem wręcz, że gdyby wirus ustępował tak przed procesją ze św. Antonim, jak uciekają obecni na ulicy amatorzy zbiorowego przeżywania kwarantanny, bylibyśmy strefą wolną od wirusa. Ciekawe, czy wtedy też byliby tacy, którzy wieszaliby na tablicach wjazdowych do miasta informacje „Strefa wolna od Covid 19”? Drugim grzechem przeciwko nadziei jest rozpacz. Popycha nas do najtragiczniejszych rzeczy. Podpowiada najgorsze rozwiązania. Sprawia, że stajemy się zakładnikami paniki.

Wielu zarzuca mi, że propaguję średniowieczny sposób walki z wirusem. Muszę za każdym razem podkreślać, że ja …nie walczę z wirusem. Walczę o wiarę, niosę nadzieję i staram się żyć miłością, tak, miłością także do moich parafian, których mijam ze świecami i różańcami w oknach i na balkonach. Także tych, których spotykam w kościele na mszy św. Dostaję telefony z kraju i zagranicy, bo ludziom potrzeba nadziei i potraktowania z miłością.

Kiedy jesteśmy dziś bardziej niż kiedykolwiek pozamykani w domach potrzebujemy szczególnej bliskości ducha. Miłość jest największą z cnót i najbardziej zagrożoną w czasach ograniczeń i poczucia lęku. Przez ostatnie miesiące słyszeliśmy tyle o dyskryminacji, różnych odcieniach miłości i powstających szybciej od kolejnych ognisk zakażeń wirusem płciach, które różniły się specyfiką zaspakajania nieokiełznanych popędów. Sam nazwany zostałem kilkukrotnie „homofobem”, którą to obelgę traktuję jako zaszczyt i przypomnienie, aby nie ulegać fałszywym ideologiom w czasach powszechnego zakłamania. Odmawiano mi prawa do własnego zdania a nawet minimalnego szacunku. Pytam się więc dziś publicznie i domagam się odpowiedzi, gdzie są miłośnicy tolerancji i walczący z dyskryminacją, wrogowie „Stref wolnych od grzesznych ideologii”, gdy jak donoszą media na wielu sklepach i punktach usługowych pojawiły się „strefy wolne od dzieci”? Gdzie są różnego rodzaju „ośrodki monitorowania postępu i tolerancji”, kiedy zalęknieni ludzie szukają wrogów tam, gdzie ich nie ma? Gdy środki ostrożności zwracają się poniekąd przeciwko nam samym?

Wreszcie gdzie podziali się ci, którzy krzyczeli, że muszą manifestować swoją odmienność publicznie, bo mają takie prawo i bez tego nie mogą żyć? Gdzież są objazdowe brygady z kolorowymi flagami, bohatersko profanujący na paradach najświętsze dla nas wartości? Te wartości, o które walczyłem i będę walczył w czasach pokoju i kryzysu. Bo jeśli coś ma nas zachować od upadku, nie będą to pseudonaukowe dywagacje, czy mężczyzna może urodzić dziecko, ale będzie to wiara nadzieja i miłość. One pozwolą wciąż, spokojnie i z godnością modlić się słowami Psalmu 23

Chociażbym chodził ciemną doliną,

zła się nie ulęknę,

bo Ty jesteś ze mną.

Twój kij i Twoja laska

są tym, co mnie pociesza.

Stół dla mnie zastawiasz

wobec mych przeciwników;

namaszczasz mi głowę olejkiem;

mój kielich jest przeobfity.

Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną

przez wszystkie dni mego życia

i zamieszkam w domu Pańskim

po najdłuższe czasy.”

Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie.

Spotkałem dziś świętych

To były szczególne rekolekcje. Pomimo, że Parafia była dziś przygotowana na przyjęcie normalnej liczby wiernych, w zgodzie z decyzjami władz cywilnych i kościelnych, frekwencja sięgnęła ostatecznie 20 – 25 % typowej niedzieli. Jednak dzisiejszy dzień stanowił także dla mnie osobiście swoiste kapłańskie rekolekcje.

Czasem ludzie, których spotykamy na naszych drogach życia mają dla nas przesłanie od Boga, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. W tym czasie powszechnego zamętu Bóg sprawia, że dzieląc się świadectwem wiary, stajemy się dla siebie darem.

Kim zatem byli owi święci, których spotkałem dzisiejszego dnia? To różni ludzie. Wcześniej znani i nieznani, ale dziś przynieśli mi wiadomość, którą chcę się z Wami podzielić.

Zanim jednak to zrobię pragnę dodać, że nie osądzam i nie przesądzam, że pośród tych, którzy pozostali dziś w domach być może też nie brakuje świętych, od których dane mi będzie kiedyś czegoś się nauczyć. Ale czego nauczyłem się od ludzi, którzy byli dziś w kościele? Moim parafialnym i innych, których połączyła ta sama nauka, jaką mi, księdzu i proboszczowi lubelskiej historycznej parafii udzielili?

Tak się składa, że w czasach szczególnych wychodzą z nas nieznane może nawet nam samym cechy. Jako młody człowiek lubiłem oglądać filmy tzw. katastroficzne. Właśnie dlatego, że najpierw prezentowały całą gamę zwykłych ludzi, aby później pokazać, jak różne mogą być nasze reakcje w chwilach próby. Wobec bliskich i obcych. Wcześniej znanych i nieznanych. Mam zwyczaj po każdej mszy św. niedzielnej wychodzić przed kościół, aby dać możliwość tym, którzy chcą zamienienia kilku słów. Dziś od wielu, zwłaszcza będących z tzw. grup ryzyka, w tym lekarzy, usłyszałem rekolekcyjną naukę. Można ją streścić mniej więcej tak. Nikt z nich nie lekceważy zagrożenia, nikt nie ma zamiaru łamać reżimu sanitarnego narzuconego przez władze, ale w słowach tych ludzi, jak też innych, z którymi dane mi było rozmawiać drogą mediów elektronicznych wybrzmiewała wiara, że jesteśmy w rękach Boga i kończyli oni swe refleksje tak samo. „Proszę księdza, jestem gotowy (gotowa). Swoje przeżyłem(am)…”

Przed oczami stawał mi Kościół pierwszych wieków. Ludzie, którzy żyli nie tylko w gotowości na spotkanie z Panem, ale pragnęli Go. Nie narażali się celowo, ani nie lekceważyli zagrożenia, ale byli gotowi. Tęsknili za Nim, choć chcieli żyć i wcale nie pragnęli śmierci, ale tęsknili za Jezusem, jak tęskni się za najbardziej ukochaną osobą. „Czego mam się bać? Czy i tak kiedyś tego wszystkiego nie zostawię? ” powiadali dziś inni z moich rozmówców.

Świat wstrzymał oddech, a my zamiast myśleć o własnym zbawieniu licytujemy się na skróty myślowe, dlaczego nie ma potrzeby iść do kościoła. Skróty niekiedy bardzo niebezpieczne, które w zależności od kontekstu za chwilę obrócą się przeciwko nam. Jak wyrwane cytaty z Pisma Świętego, luźno dobrane i przypadkowo skojarzone ze sobą. Taki dziś wyłania się obraz naszej wiary, który niczym puzzle układa się w prawdziwe katastroficzny obraz, wobec którego tzw. pandemia to igraszka. Mówiąc dziś jedno, nie myślimy, co będzie znaczyło, kiedy minie zaraza. Pozwalamy Ojcu kłamstwa rozgrywać się jak nieporadne dzieci, które nie mając nic do powiedzenia powtarzają to, co im wydaje się brzmieć mądrze. Dobierają argumenty na chybił trafił, ku uciesze tych, których noga w kościele dawno nie stanęła. Podkreślam raz jeszcze, być może pomijam tutaj prawdziwie wielu świętych, których serce krwawi dziś z powodu pozostania w domach i z tęsknoty za Zbawicielem. Chylę przed nimi czoła i pokornie proszę o modlitwę, także za mnie niegodnego sługę Pana, ale teraz, kiedy szum wielkopostnej niedzieli umilkł, a opustoszałe ulice miasta pokrył mrok, dziękuję Bogu za tych, którzy przypomnieli mi, że moim celem nie jest ani walka z wirusem, ani też wyręczanie tych, których zaleceń i zarządzeń z całą powagą staramy się przestrzegać. Moim celem, zadaniem na które sam się zgodziłem wobec Boga i mojego biskupa jest modlitwa za lud, posługa sakramentalna i posługa słowa, aby kiedyś, gdy nadejdzie czas moi parafianie i ludzie, których spotykam mogli ze spokojem powiedzieć. „Jestem gotowy(a). Przyjdź Panie Jezu…” Dlatego też tej niedzieli, gdy opustoszały nasze kościoły, kiedy gryziemy się w sumieniu czy dobrze zrobiliśmy idąc do kościoła lub zostając w domu, warto przyjąć za kryterium naszego rachunku sumienia to przesłanie, jakie Bóg mi dziś daje. Czy mój czyn, moja decyzja i moja postawa przygotowała mnie dziś bardziej na owo spotkanie, czy oddaliła od Chrystusa? Czy po dzisiejszej niedzieli jestem o krok bliżej od powiedzenia szczerze wobec Boga i siebie samego „jestem gotowy(a)”, czy bliżej tych, którzy od lat mówią, „po co chodzić do kościoła, kiedy Bóg jest wszędzie”? Od głodu, ognia, wojny, i nagłej, a niespodziewanej śmierci oraz braku wiary zachowaj nas, Panie…

O czym się nie mówi, cz. 3

„Rzuć się w dół, przecież napisane jest, że aniołom swoim rozkażę, abyś nie uraził swej nogi o kamień”. Te słowa z Ewangelii cytuje mi coraz więcej osób, oskarżając, że narażam ludzi, zwłaszcza starszych i chorych, że kuszę Pana Boga itd. Czy się nie boję o siebie i innych? Człowiek zapewne do końca nie jest w stanie przewidzieć, jak by się zachował w sytuacji ekstremalnego i bezpośredniego zagrożenia, dopóki się w nim nie znajdzie. Lęk nie jest mi obcy i wiem, że kuszenie Pana Boga to grzech. Dlaczego zatem te proste pytania nie do końca pozwalają mi dać jednoznacznej odpowiedzi?

Powiedz mi kto pyta, a powiem ci, co chce wiedzieć. Od kilku dni zastanawiam się, jak to jest, że ludzie, którzy do tej pory kierowali przekaz o tzw „depopulacji”, czyli wyludnieniu ziemi, teraz pierwsi domagają się zwłaszcza w kościołach większego reżimu sanitarnego, niż obowiązuje w sklepach, gdzie nikt nie liczy wchodzących, a walka o towar z promocji jest jeszcze większa niż przed „chińskim wirusem”? Jaki cud stał się w ostatnich godzinach, że uczestniczki czarnych marszy, odbierające człowieczeństwo maleńkim, chorym nienarodzonym dzieciom, teraz pierwsze krzyczą, że …pozarażamy najsłabszych. Chorych i seniorów? Wreszcie ta presja, jaka kierowana jest na duchownych, aby zamknęli kościoły, zakazali mszy, presja, która zaczyna przynosić już skutek… No tak, nienarodzone dzieci nie mają jak naciskać na tych, którzy mogliby „ruszyć bryłę z posad świata”, narażając a i owszem własne posady i ocalić od śmierci tysiące niewinnych istnień. Oni nie upomną się o swoje życie i o nich nie upominają się najczęściej ci, którzy dziś pierwsi chcą barykadować kościoły.

Wierzę w dobre intencje służb sanitarnych i ich troskę o nas. Choć politycznie mam poglądy w wielu kwestiach bardzo odległe tak od rządu jak i od znacznej części tzw. opozycji, staram się wierzyć w dobre intencje i profesjonalizm tych, którym powierzyliśmy władzę. To test na człowieczeństwo nas wszystkich. Otaczam modlitwą lekarzy, pielęgniarki i decydentów, świeckich i duchownych, którzy w sumieniu biorą na siebie ogromną odpowiedzialność za losy nas i naszych bliskich. Jestem pełen uznania dla personelu sklepów i supermarketów. Ci ludzie są zostawieni sami sobie. Kiedy ja już dziś tłumaczę się niektórym jak zabezpieczę kościół, aby przypadkiem na msze nie przyszło 51 osób, w sklepach tych dużych i małych od rana ruch jak zawsze na promocjach.

Widząc co się dzieje, zaczynam momentami ulegać spiskowej teorii dziejów, że chiński wirus jest sztucznie wyprodukowany przez wrogów Kościoła. Nie zaraża w sklepach, w których od rana przewija się jednocześnie po kilkaset osób, nie zaraża, kiedy chcesz wyjść z psem, ale stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo, jeśli przyjdziesz do kościoła. I to zwłaszcza wtedy, kiedy sprawowana jest Eucharystia. Jaki geniusz i w jakim laboratorium wyprodukował mikroba, który zwiększa swoją aktywność podczas Eucharystii?

Zatem zanim odpowiem sobie i Wam, drodzy bracia i siostry, na pytanie postawione na początku mojego wpisu, pomóżcie mi zrozumieć, jaki przekaz będzie wśród wiernych i niewiernych na temat naszej wiary, szacunku do życia, zwłaszcza najsłabszego, i tego, że nasze słowa są prawdziwe, kiedy minie już epidemia? Jak będziemy się czuli, kiedy Polska wstrzyma oddech na dwa tygodnie czy nawet dłużej, aby ratować siebie, a dalej nie upomni się i będzie milczała, gdy tysiące niewinnych dalej będą ginąć ze śmiertelnych rąk aborterów, przy milczącej zgodzie polityków i niektórych duchownych? I w co sami tak naprawdę wierzymy? Jeśli jeszcze wierzymy… Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi Cz. II

W czasach, kiedy następuje swoiste „przebiegunowanie świata” we wcześniejszym wpisie poruszyłem temat wiary w realną obecność Pana w Eucharystii oraz wartości Mszy św. Wielu przecież domaga się zamknięcia kościołów, a inni, nawet duchowni używają wielu słów, które wpisują się w nurt tłumaczenia dlaczego można powstrzymać się od mszy św. i przystępowania do komunii św. Powtarzam, w kwestiach sanitarnych to tłumaczenie należy do służb ku temu powołanych i w ich ustach jest w porządku. My duchowni mamy natomiast nie tylko w tym czasie zadbać o „higienę wiary”.

Wczorajsze refleksje odnosiły się do pierwszej pokusy, jaką Zły kusił Zbawiciela. Zamień kamień w chleb, a właściwie zamień swój post na posiłek. Przecież możesz. Jezus odpowiada demonowi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Tak się składa, że druga z pokus to domaganie się oddania czci diabłu w zamian za wszystkie królestwa świata. Ta pokusa w tym Wielkim Poście staje dziś też przed nami.

Oto ostatnie lata stanowią bezprecedensową, zorganizowaną akcję „wypowiedzenia Bogu posłuszeństwa” i „koronacji” bożków tego świata. W miejsce likwidowanych procesji na ulice naszych i innych europejskich miast wyległy tzw. marsze dumy gejowskiej. Zamiast Najświętszego Sakramentu wyniesiono na ulice symbole i wizerunki odwołujące się do rozwiązłości seksualnej. W miejsce czci Boga Jedynego zaprowadzono nową religię – religię z własnymi „procesjami,” gdzie bluźniono Bogu i Matce Najświętszej, dogmatami, jak ta o mnogości płci, kultem Matki Ziemi i wiarą w nadludzką moc ocieplania lub oziębiana klimatu przez działalność człowieka oraz proklamacją przez niektórych heteryków nowych czasów mesjańskich, ze zmanipulowaną dziewczynką w roli mesjasza, która zamiast chodzić do szkoły pływa po świecie i nawołuje rządzących do „nawrócenia na ekologizm”, aby ocalić planetę. Co więcej, owa nowa religia, opracowała też nowy katalog grzechów, gdzie palenie węglem gorsze jest od aborcji, a zjedzenie schabowego od eutanazji.

Świat, któremu wydawało się, że mocno wyprostował plecy i stanął dumny przed Bogiem, Którego strącił z tronu i nie chciał przed nim się ukorzyć, dziś padł na kolana przed jednym z najbardziej prymitywnych organizmów, jakie istnieją na świecie. Co ciekawe, ci, którzy złorzeczyli na zamykane w niedziele sklepy, pierwsi porobili zapasy na dwa tygodnie, choć do tej pory mieli problem z kupieniem w sobotę chleba na niedzielę.

Co więcej, zadziwiająca jest ta narracja mająca nas przygotować na świat bez Boga i nową religią, jaka wyłoni się po zakończeniu epidemii. Ile było krzyku, ile procesów i gróźb, gdy przytaczano statystyki i przestrzegano, że rozwiązłość, a zwłaszcza grzech sodomski jest przyczyną wielu zakażeń, w tym wirusami bardziej niebezpiecznymi od obecnego? Jaki hejt wylał się na arcybiskupa krakowskiego, kiedy herezję antropologiczną i jej szerzenie nazwał „zarazą”? Nawet niektórzy duchowni włączali się w ten chór krytyków Metropolity!

Tymczasem, pomijając już, że rozwiązłość seksualna – będąca obecnie wyznacznikiem moralnym tzw. tolerancji i nowoczesności – jest źródłem zakażeń, wirusów i innych chorób, jest ona śmiertelną zarazą dla naszych dusz. Niestety w tym szczególnym czasie nie mówimy znów, że nasza nadzieja jest w niebie, że wierzymy w życie wieczne i nie dlatego idziemy na mszę, że zgrywamy chojraków, ale że świadomie wybraliśmy Chrystusa. Nasze życie jest w Jego ręku. Jeśli On zechce, nie umrzemy, jeśli inna będzie Jego wola, zabierze nas z tego świata, nawet ubranych w antywirusowe kombinezony i z zapasem papieru toaletowego na dwa lata. Jeśli nie w ten sposób, to w inny.

Czy pamiętamy w tym Wielkim Poście o zjadliwości grzechu i zagrożeniu potępieniem, gdy świat zamarł w przerażeniu z powodu wirusa? Ilu duchownych tak pieczołowicie przestrzegających dziś wiernych, aby przypadkiem nie przyjęli komunii do ust, lub pozostali w domach przestrzegało wiernych, że na tzw. „marszach równości” czeka zaraza duchowa, gorsza od wirusa, bo w rzeczy samej prowadząca do potępienia? Ilu z nich miało odwagę odezwać się publicznie, że grzechem jest parodiowanie mszy św, umieszczanie wyobrażenia genitaliów na sodomickich paradach, uczestniczenie w tego typu marszach przez wiernych? Ciągle w historii brzmią słowa Demona, który mówi do Jezusa „upadnij i oddaj mi pokłon, a dam ci wszystkie królestwa świata”. Niestety do dziś sprawdza się stara zasada. Jeśli klęczysz przed Bogiem, jesteś wywyższony, jeśli nie chcesz zgiąć kolan przed Panem świata, powali cię cokolwiek. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary, zachowaj nas Panie…

Genderowe bluźnierstwo

„Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Na swój obraz go stworzył. Stworzył mężczyznę i niewiastę”. Przez całe wieki było to tak oczywiste, że nie podlegało żadnej dyskusji. Zresztą z punktu widzenia wiary i religii katolickiej wciąż tak jest i jakiekolwiek agresywne głosy homolobby, dążące do destrukcji naturalnego porządku świata nie mogą tu nic zmienić. Próbując mącić ludziom w głowach, świeckim czy duchownym, mogą jedynie tworzyć, i niestety tworzą swoją własną antyreligię, ale prawdziwej wiary nie mogą zmienić i nie zmienią. Dlaczego? Z tego samego powodu, z jakiego np. grupa satanistów, gdyby nawet wprowadziła swoich członków do seminariów duchownych, oszukała cały system wychowawczy i doprowadziła do ich wyświęcenia nie może sprawić, że ludzie przestaną czcić Boga a zaczną czcić szatana. Na słowo kapłana chleb i wino staną się ciałem i krwią Chrystusa, nie demona. Zwyczajnie ta ideologia jest parodią chrześcijaństwa, czyli innymi słowy bluźnierstwem, w którym człowiek postanowił już nie tylko wymówić Bogu posłuszeństwo, ale doprowadzić do stworzenia świata będącego dokładnym przeciwieństwem tego stworzonego przez Boga.

Bluźnierstwo przeciwko aktowi stworzenia

Jak wierzymy, Bóg stwarza człowieka mężczyzną i kobietą. W ideologi genderyzmu, na bazie której działają propagandziści homolobby to nie Bóg, nawet genetyka, decyduje o płci człowieka, ale sam zainteresowany, a dokładniej mówiąc jego pożądliwości. Sposób, w jaki pragnie doświadczać zaspokojenia tych pożądliwości. Kiedy przychodzi na świat martwe dziecko i jest tak małe, że nie widać wykształconych cech płciowych, przeprowadza się badanie genetyczne i bezdyskusyjnie określa, czy jest ono chłopcem czy dziewczynką. Głoszenie, że jest więcej, niż jedna płeć, to nie tylko zaprzeczenie aktowi stwórczemu Boga, ale postawienie siebie w miejsce Stwórcy. To stworzenie dogmatu autokreacji, w którym człowiek sam siebie stwarza, stwarza mężczyzną, kobietą, gejem, lesbijką, itd. Nie żaden Bóg, ale genderysta będzie decydował, kim chce być. Na nic tzw. drugorzędne cechy płciowe, na nic wykształcone organy rozrodcze. On, człowiek chce wybrać sobie płeć. Nie klub, partię polityczną czy stowarzyszenie. Jego żądze mają określać jego tożsamość płciową, a kto się z tym nie zgadza, to „homofob”, „faszysta”, „ciemnogrodzianin” lub ktoś inny (do wyboru z bogatego zasobnika określeń „mowy miłości” homoaktywistów).

Bluźnierstwo przeciwko rodzinie

Tego jednak wyznawcom antyreligii genderyzmu za mało. Nie wystarczy zdetronizować Boga. Zaprzeczyć Jego dziełu stworzenia. Ponieważ w religii katolickiej kontynuacją dzieła stworzenia jest Boży plan, w którym Bóg daruje człowiekowi ziemię i poleca ją zaludnić oraz czynić sobie poddaną, homoaktywiści dążą do wykreowania własnych wspólnot, które zastąpią rodzinę. Zaczyna się od głośnego domagania się tzw. „tolerancji”, choć jest to słowo wytrych. Tolerancja nie ma bowiem nic wspólnego ani z akceptacją, ani tym bardziej z afirmacją. Jednak trudno byłoby społeczeństwom używającym rozumu zaakceptować od razu szaleństwo tzw. homozwiązków rozumianych jako pełnoprawne małżeństwa, więc na gruncie prawa mówi się początkowo o rodzaju tzw. „związków partnerskich”, ułatwień prawnych w kwestii dziedziczenia, informacji o tzw. partnerze itp. Kiedy już wprowadzi się taki karkołomny twór prawny, uznając, że sposób zaspakajania swoich żądz uprawnia do czegokolwiek należnego małżeństwu lub rodzinie, daje jakieś uprawnienia, genderyści mogą spokojnie zakomunikować światu niczym w partii szachów „szach – mat”. Jakikolwiek ruch ze strony ludzi akceptujących naturalny porządek świata jest już skazany na porażkę. Od tzw. „związków partnerskich” w imię niedyskryminowania przechodzi się do żądań homomałżeństw, a następnie przyznania im pełni praw. Tak, jak w szaleństwie uznania prostytucji za pracę. Jeśli to zawód, jak każdy inny, dlaczego nie zażądać rekrutacji na wolne etaty od państwowych urzędów pracy? Jeśli homomałżeństwo to małżeństwo, jak można odmówić im prawa do adopcji? Jeśli chcemy się obronić przed takim finałem, trzeba od początku spokojnie, ale stanowczo i bez najmniejszych ustępstw mówić „nie” postulatom genderyzmu. To nie człowiek decyduje, jak wygląda normalna rodzina. W doktrynie katolickiej uczynił to Bóg, a to, że jest to w pełni zgodne z prawem naturalnym, daje nam pełne prawo domagania się od władz państwowych poszanowania i obrony tego porządku, dodatkowo chronionego zapisem konstytucji Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Bluźnierstwo przeciwko płodności

Na początku stworzenia Bóg błogosławi pierwszej parze ludzkiej i poleca zaludnić jej ziemię. To zapewnia kontynuację dzieła stworzenia. Homozwiązki z góry skazane są na koniec wraz ze śmiercią. Biologicznie nie mogą dać początku nowemu życiu i przekazywać tym samym swoich nienaturalnych wzorców zachowań, domagają się więc szybko prawa do adopcji dzieci, aby pokonać naturalną barierę jaką Stwórca postawił polecając ludziom, aby rozmnażali się i zaludnili ziemię. Dzieci wychowywane w tak nienaturalnym środowisku narażone są na poważne szkody moralne, nie mówiąc już o głośnych przypadkach molestowania i pedofilii, kiedy okazywało się że homoseksulany opiekun miał też skłonności pedofilskie. Musimy pamiętać, że jakiekolwiek ustępstwo na rzecz legalizacji homozwiązków, wcześniej czy później dojdzie do etapu żądań adopcyjnych.

Bluźnierstwo przeciwko miłości

„Miłość to miłość” głosi populistyczny dogmat homoaktywistów. Przy bliższym przyjrzeniu się temu sloganowi, dostrzegamy w nim kolejne bluźnierstwo przeciwko Bogu, Który jest miłością. Dlaczego? Owszem, jest miłość matki do dziecka, miłość narzeczeńska, małżeńska, miłość do Ojczyzny. Są to różne rodzaje miłości. Ale są też miłości zaburzone, niebezpieczne, „miłości”, których w żaden sposób nie można postawić na równi i usprawiedliwić. Jakie? Np egoizm. Czyż nie jest miłością? Owszem, jest. Jest miłością własną, ale na tyle zaburzoną, że nikt szanujący normy moralne nie będzie głosił pochwały egoizmu. Kolejny przykład to zazdrość. Czyż nie jest to uczucie „miłości” chorej, zawłaszczającej drugiego człowieka? Dalej, szowinizm, czyż nie jest uwielbieniem, tyle że tak patologicznym, że ostrzega się przed nim? Aż strach brnąć dalej i pytać o zaburzoną miłość do zwierząt czy dzieci. Wszystkie one mają jeden wspólny mianownik z tym, co homoaktywiści nazywają miłością homoseksualną – mianowicie są sprzeczne z naturą człowieka.

Bluźnierstwo przeciwko miłosierdziu

Homolobby z lubością odwołuje się do nauczania Ojca Świętego i szafuje jednym z najświętszych słów, jakim jest miłosierdzie. Chrystus Pan na Golgocie modlił się nawet za oprawców, Piotrowi i cudzołożnicy okazał miłosierdzie. Pochylał się nad wykluczonymi. Dla genderowców brakuje już tylko pośród ośmiu błogosławieństw sformułowania „błogosławieni jesteście geje i lesbijki, ponieważ nie pozwalają wam kochać się i zakładać rodzin”. Jednak takiego sformułowania nie doczekają się nigdy, nawet w najbardziej nieudolnym tłumaczeniu Biblii. Dlaczego? Miłosierdzie o którym tak dużo naucza papież, cudownie ilustruje spotkanie Jezusa z kobietą cudzołożną. Jezus poleca rzucić na nią kamień temu, kto jest bez grzechu, po czym odsyła ją bezpieczną do domu. Homoaktywiści pomijają jednak tutaj decydujące zdanie. Jezus bowiem pyta ją: „kobieto, nikt cię nie potępił”. „Nie Panie,” odpowiada kobieta. „Zatem idź, ale od tej pory już nie grzesz” mówi Jezus. Oto najkrótsza nauka o miłosierdziu. Jezus przebacza, ale domaga się poprawy. Co robią homoaktywiści? Wylegają na ulice, domagając się akceptacji i afirmacji.

Kiedy więc próbuje się budować na naszych oczach antyreligię, gdy na ulicach tzw. marsze równości mają stanowić rodzaj „genderowcyh procesji” jedyne co nam pozostaje, to przypomnienie sobie słów bł. ks. Jerzego Popiełuszki. „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności.”

Zatem, życzę wszystkim wierzącym duchownym i świeckim odwagi w przyznawaniu się do prawdy i demaskowaniu kłamstw oraz bluźnierstw homopropagandy.

Tęczowa „tolerancja”

Każdy system totalitarny zanim zniewolił miliony ludzi fizycznie, nim spowodował niewyobrażalne cierpienie nie tylko jednostek ale i całych narodów, najpierw zniewolił ludzkie umysły i sumienia. Jeśli wciąż wydaje nam się czymś niezrozumiałym to, co dzieje się przy okazji tzw. „marszy równości” i banalizujemy sprawę, bądź też politycy próbują rozgrywać ją w kategoriach politycznych, to czas najwyższy zdać sobie sprawę, że gra idzie tu o coś więcej, niż o władzę na jedną czy dwie kadencje.

Z niebywałą wręcz agresją spotkało się użycie przeze mnie w debacie publicznej słów „homoterroryzm”, „tęczowy terror” czy „zboczenie”. Uaktywniły się przy tej okazji najbardziej skrajne, antydemokratyczne „ośrodki”, dążące do radykalnego ograniczenia w Polsce wolności słowa i wolności religijnej. Inwektywy, agresja słowna, groźby to tylko wierzchołek góry lodowej, jakiej musiałem stawić ostatnio czoła. Jednak to wszystko udowodniło nie tylko mi ponad wszelką wątpliwość, że w moich wypowiedziach nie było nawet cienia przesady.

„Tęczowa tolerancja” odbywa się obecnie pod hasłami „miłości”, „równości”, „walki z dyskryminacją”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że te słowa znaczą dokładnie to, co my przez nie rozumiemy. Systemy totalitarne chętnie odwołują się w swojej populistycznej retoryce do słów i pojęć powszechnie akceptowalnych, ale robią to po to, aby zyskać poparcie społeczne, a następnie nadać tym pojęciom swoje znaczenie.

„Demokracja ludowa” w komunizmie w wielu wypadkach była parodią demokracji. „Bóstwo” w niemieckim faszyzmie tylko z pozoru kojarzyło się z Bogiem chrześcijan. W rzeczywistości oznaczało nazistowską „trójcę” „Wodza – Naród – Rzeszę”. Była to oczywiście parodia wiary chrześcijańskiej i bluźnierstwo. „Tęczowa tolerancja” też w rzeczy samej jest parodią nie tylko miłości bliźniego, ale i samej idei tolerancji.

Granice wolności słowa

Każdy, kto narazi się tęczowym działaczom zostaje od razu nastygmatyzowany. „Ksiądz homofob” krzyczały nagłówki ze skrajnych portali i fanpage. W prywatnych komentarzach potężna dawka nienawiści, gróźb, wyzwisk, słowem agresji, z jaką niejeden użytkownik Internetu nie spotka się przez całe życie. Pomijam fakt, że stygmatyzacja tym dziwnym i nielogicznym neologizmem, jakim jest przydomek „homofob” jest dla mnie wyróżnieniem. Cóż, powiadają, pokaż mi swoich wrogów, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli do zwalczania mnie przystępuje skrajnie lewacka grupa, hołdująca ograniczaniu praw obywatelskich w imię rzekomej równości, tolerancji i tzw. praw mniejszości, tylko się cieszyć. Znaczy, że dożyliśmy czasów, gdzie „homofob” staje się synonimem słowa „normalny”. W krajach, które uległy homopropagandzie i zaczęły ograniczać wolność słowa w wyrażaniu chociażby negatywnych opinii o tych środowiskach, szybko doszło do sytuacji, gdzie media, sądy a nawet lokalne społeczności wprowadziły cenzurę, uniemożliwiającą spokojne, pokojowe wyrażanie oczywistych twierdzeń, np. że mężczyźni i kobiety różną się między sobą, że rodzinę stanowi mężczyzna i kobieta, zaś aborcja jest pozbawieniem życia nienarodzonego dziecka. Niedawno media informowały, że we Francji zakazano pokazywania uśmiechniętych twarzy dzieci z zespołem Downa, aby nie konfundować kobiet, które abortowały takie dzieci. Oczywiście według tragicznych reguł Rewolucji Francuskiej, ktoś uznany przez siły rewolucyjne za „wroga wolności” nie mógł i nie może liczyć nawet na namiastkę wolności. Tak jest do dziś. Dla hejterów walczących ze sprzeciwem wobec „marszów równości”, „homozwiązków” itp, jest przyzwolenie na przekraczanie granic prawa, stosowanie agresji słownej, zastraszanie, dla interlokutorów homoaktywiści nie mają ani szacunku, ani poszanowania dla reguł prowadzenia debaty publicznej. Inwektywy, groźby, zastraszanie ma wywołać efekt odstraszający. Przypominają się tu słowa kapłana zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa w 1984 r. – bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który tak opisywał „socjalistyczną równość”. „Tylko i wyłącznie katolikowi nie wolno propagować skutecznie swoich poglądów. Zabrania mu się nie tylko zwalczać poglądy przeciwne lub w jakiś inny sposób polemizować, lecz po prostu nie wolno mu bronić przekonań swoich czy przekonań ogólnoludzkich wobec napaści choćby najbardziej oszczerczych i krzywdzących. Nie wolno prostować fałszów, które inni mają pełną swobodę głosić i rozszerzać bezkarnie…” (bł. ks. Jerzy Popiełuszko, Kazanie z 27 maja 1984 roku).

Granice wolności religijnej

Czymś niebywałym, do tej pory niespotykanym, jest próba cenzurowania Biblii. Kiedy za cytowanie słów św. Pawła homoaktywiści obiecali skargę na mnie do Kurii, a niektórzy nawet do Watykanu (sic!), przecierałem oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy próbują powoływać się na Pismo święte i manipulują rzeczywistymi bądź domniemanymi wypowiedziami Ojca Świętego próbują wymusić autocenzurę Pisma św. Dla przypomnienia, poszło o słowa św. Pawła z listu do Rzymian: „Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi , którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta . (…). Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności : mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze . Podobnie też i mężczyźni , porzuciwszy normalne współżycie z kobietą , zapałali nawzajem żądzą ku sobie , mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie”. Rz 1, 18-27.

Granice praw rodziny

Rodzina jest podstawową komórką społeczną. Na rodzinie opiera się życie współczesnych społeczeństw. Jednak rodzina dla „tęczowej ideologii” stanowi zagrożenie równie wielkie, co religia. Z tego samego powodu. Rodzina jest NATURALNĄ wspólnotą opartą na związku mężczyzny i kobiety. To rodzice chronią dzieci, uczą i przekazują system wartości. Tam, gdzie homolobby odniosło sukcesy, rodzice zostali pozbawieni wielu praw. Do przedszkoli i szkół zaprasza się homoaktywistów wbrew woli rodziców, przedstawiających zboczenia jako coś normalnego, w procesach adopcyjnych pary homoseksualne traktuje się jak małżeństwa, a w obawie przed posądzeniem o dyskryminację dzieci z normalnych rodzin oddaje się na wychowanie sodomitom. Głośne doniesienia o pedofilii w związkach jednopłciowych szybko są wyciszane, właśnie w imię tzw. „tolerancji” i w obawie o posądzenie o tzw. „homofobię”. W niektórych krajach działały bądź działają legalnie partie, postulujące legalizację pedofilii. W zamian za to, próbuje się przedstawiać instytucję Kościoła, jako środowisko stanowiące zagrożenie dla wychowania dzieci i młodzieży. Epatowanie sprzeczną z naturą seksualnością na tzw. „marszach równości”, wulgaryzacja tej niezwykle intymnej sfery życia człowieka, to chleb powszedni społeczeństw, które uległy żądaniom homoaktywistów.

Warto więc z całą siłą i determinacją, mocą wiary i pokojowych protestów sprzeciwiać się najmniejszym nawet postulatom środowisk dążących do obalenia konstytucyjnego porządku traktującego małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Proszę wszystkich moich parafian, czytelników i sympatyków o modlitwę za władze publiczne, aby potrafiły wznieść się ponad podziały polityczne i zdecydowanie sprzeciwili się tzw. „marszom równości”. Owe marsze nie mają nic wspólnego ani z równością ani z tolerancją.  Dziękuję Panu Wojewodzie, Radnym, wszystkim autorytetom stającym w obronie moralności i wolności obywatelskich. To przeciwnicy marszu bronią wolności, tolerancji i demokracji, przeciwko totalitarnym zapędom homolobby.

Bł. ks. Jerzy Popiełuszko w cytowanym już wyżej kazaniu mówił: „Prawda jest bardzo delikatną właściwością ludzkiego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg. Stąd w każdym człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda łączy się zawsze z miłością, a miłość kosztuje, miłość prawdziwa jest ofiarna, stad i prawda musi kosztować. Prawda, która nic nie kosztuje, jest kłamstwem.

Żyć w prawdzie to być w zgodzie ze swoim sumieniem. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwana walka z prawdą. Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też, jak powiedział zmarły przed trzema laty kardynał Stefan Wyszyński: ?Ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy. Tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach, musi być ciągle nowe, musi mieć wiele sług, którzy wedle programu nauczą się go na dziś, na jutro, na miesiąc. Potem znowu będzie na gwałt szkolenie w innym kłamstwie. By opanować całą technikę zaprogramowanego kłamstwa, trzeba wielu ludzi. Tak wielu ludzi nie trzeba, by głosić prawdę. Może być niewielka gromadka ludzi prawdy, a będą nią promieniować. Ludzie ich sami odnajdą i przyjdą z daleka, by słów prawdy słuchać”. Nie możemy przyjmować i zadowalać się prawdami łatwymi, powierzchownymi, propagandowymi i narzucanymi gwałtem. Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy. Nie jest to łatwe w czasach, w których żyjemy, w czasach, w których powiedział współczesny poeta, że ?nigdy jeszcze tak okrutnie nie chłostano grzbietów naszych batem kłamstwa i obłudy…” Nie jest łatwe dzisiaj, gdy w ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu, zasiewano ziarna laicystycznego światopoglądu, tego światopoglądu, który jest filisterskim produktem kapitalizmu i masonerii dziewiętnastego wieku. Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo.”