Miesięczne archiwum: lipiec 2015

Zamiatarka

Fot. ? Kara - Fotolia.com
Fot. ? Kara – Fotolia.com

Czas leci szybko. Dopiero usiadłem, aby napisać komentarz liturgiczny, jaki z rana ukaże się na opoka.org.pl, przejrzeć to, co musi zostać do zrobienia na jutro, a zegar zaczął wystukiwać magiczną godzinę, która oddzieliła dziś od jutra. Dokoła cisza, za oknem tylko słuchać zbliżającą się zamiatarkę, sprzątającą ulicę, aby z rana była na nowo gotowa do spełniania swojej roli. Czas ostatniej modlitwy dnia przywołuje niechybnie retoryczne pytanie, czy ten sunący z wolna samochód miejskich służb posprząta cały brud usypiającego miasta?

Lublin przez ostatnie lata bardzo się zmienił. Wypiękniał i przyciągnął wielu ludzi, ale też przygarnął grzech i brud znany ze współczesnych europejskich miasta. Brud, którego nie zmyje nawet cała kolumna miejskich zamiatarek. W ciszy nocy jedni śpią, inni pracują, a jeszcze inni modlą się lub grzeszą, dokonując wyborów pomiędzy spotkaniem z Bogiem a spotkaniem z pustką i nicością. Wyborów, których konsekwencją będzie przybliżenie się lub oddalenie od Boga. Konsekwencją tych wyborów będzie poszukiwanie Boga u kratek konfesjonału i na niedzielnej mszy świętej, bądź udawanie, że na Boga nie starcza nam czasu, że kościół wcale nie jest potrzebny, aby być dobrym człowiekiem, lub udowadnianie, że księża i ludzie chodzący na mszę świętą są gorsi od innych.

Obowiązki proboszcza, to nie tylko kościół, kancelaria i administrowanie parafią. To także, a może przede wszystkim modlitwa za powierzonych opiece duszpasterskiej ludzi. Tego wieczoru, miejska zamiatarka przywołuje mi na pamięć różne mijane na ulicy twarze, ludzi, tych, których znam i tych, których już więcej nie spotkam w swoim życiu, pytając o to, jakim słowem i jakim gestem możemy sięgnąć w najskrytsze zakamarki ludzkich serc, aby zanieść tam orędzie Boga Bogatego w Miłosierdzie? Co możemy zrobić, aby świat, a przynajmniej w tej części, jaka nas otacza był choć odrobinę lepszy?

Pytanie o przemianę świata ciągle odsyła do wnętrza własnego serca. Prowokuje kolejne pytania, o przeżyty dzień, napotkanych ludzi, o wykorzystane lub zmarnowane szanse, aby być świadkiem Odwiecznej, Bożej Miłości, w którą świat z wolna zdaje się przestawać wierzyć. To wszytko niczym cień palącej się w oddali świecy, niekiedy wyolbrzymia problemy, z jakimi spotkamy na nowo o poranku, innym zaś razem pozwala dostrzec drogę, którą trzeba iść, aby się nie potknąć. Zawsze jednak każe zapytać się przed udaniem się na spoczynek, czy tego dnia, który właśnie minął było dość naszej modlitwy za ludzi, którzy stanęli na naszej drodze życia, i czy było dość modlitwy, jaką otaczają nas inni ludzie, aby jutro z nową dawką chrześcijańskiej nadziei przystąpić do zarażania innych miłością Boga, jaka dana nam jest w Jezusie Chrystusie. Tym, którzy pamiętają o mnie w modlitwie, z serca dziękuję, i nieskromnie proszę o jeszcze.

Marcin i Monika

Fot. ? Studio Gi, fotolia.com
Fot. ? Studio Gi, fotolia.com

Mówi się, że początki zwykle bywają trudne. Jeśli jednak chce się całym sercem wejść w nowe obowiązki, nie tylko zwykle, ale zawsze, trzeba liczyć się z tym, że początki będą pracowite. I to bardzo. W przypadku nowej parafii, będąc tym razem w roli proboszcza, wiąże się to dla mnie nie tylko z wysiłkiem duszpasterskim, ale także z radością poznawania nowych ludzi, konfrontowania się z trudnymi sytuacjami, które trzeba wciąż uczyć się rozwiązywać w duchu Ewangelii. Słowem piękno służby Bogu i ludziom, odkrywane na nowo po osiemnastu latach kapłańskiej posługi.

Minione kilka ostatnich dni, to spotkania z ludźmi w kancelarii, niedzielna posługa przy ołtarzu, na ambonie i w konfesjonale, ale także pierwsze śluby i niestety pogrzeby w nowej parafii. Głoszenie ludziom słowem i postawą tej samej, niezmiennej od wieków Ewangelii, ale wciąż ze stawianym sobie na nowo pytaniem, jak robić to w czytelny, zrozumiały dla współczesnego człowieka sposób. Bo Ewangelia pozostaje niezmienna, choć czasy szybko się zmieniają.

Marcin i Monika, którym jako pierwszym pobłogosławiłem w nowej parafii na ich nową drogę życia, a których serdecznie pozdrawiam, też są dziećmi swoich czasów. Przyjechali z zagranicy wziąć ślub. Oboje mają swoją historię życia, którą od tej pory będą pisać wspólnie. Mówi się, że każdy człowiek jest inny i niewątpliwie jest to tzw. święta prawda, ale spotkanie z bohaterami mojego wpisu, stało się kolejną – myślę, że nie tylko w moim życiu – pocztówką od Pana Boga, w której zapewnił nas wszystkich, że jest blisko i nas kocha.

Jako pierwsza do kancelarii trafiła Monika. Po kilku minutach wspólnej rozmowy, dotyczącej szczegółów liturgii zawarcia sakramentu małżeństwa, zaczęła się głębsza rozmowa dotycząca naszych relacji z Panem Bogiem i bliźnimi. Padają ważne, choć trudne pytania z obu stron. Na jedno z nich, słyszę taką odpowiedź. „Proszę księdza, wiem, że mam Ojca, który w sobotę będzie blisko mnie i będzie mi pobłogosławił…” Później rozmawiamy o tym, jak ten nasz Ojciec w Niebie troszczy się o swoje dzieci, jak walczy o nas i nie poddaje się, choć my czasem odchodzimy od Niego.

Z pozycji duchownego, nie raz wydawać by się mogło, że będąc po studiach teologicznych, wiemy tak dużo na temat Pana Boga, że w stosunku przeciętnego katolika, dzieli nas pod tym względem przepaść. Jednak nie od tego ile o Nim wiemy, często zależy nasza relacja z Bogiem. Czasem kilka prostych słów, takie małe – wielkie wyznanie wiary spotkanego w życiu – zdawać by się mogło „przypadkiem” – człowieka staje się milowym krokiem, na naszej drodze do Boga.

W seminarium powtarzano mi, że kancelaria parafialna bywa często ważniejszym miejscem głoszenia Słowa Bożego niż ambona. Bo tam, spotykamy często ludzi, którzy w kościele bywają sporadycznie, a od tego, jak zostaną potraktowani, często zależy na długie lata ich relacja z Bogiem i Kościołem.

Ślub Marcina i Moniki dzięki dwóm krótkim rozmowom w kancelarii, nie był dla mnie ceremonią zaślubin zupełnie obcych osób. Zresztą podczas drugiej rozmowy, gdzie spotkaliśmy się już w „komplecie”, tzn, Para Młoda, świadkowie i ja, otrzymałem zaproszenie na przyjęcie weselne. Choć rzadko uczestniczę w takich uroczystościach, obiecałem przyjść choć na godzinkę. Życzliwość, z jaką potraktowali mnie zarówno Nowożeńcy, jak ich goście, przypomniał mi słowa św. Jana Pawła II, który mówił: „Świat potrzebuje kapłanów, bo świat potrzebuje Chrystusa”. Być kapłanem, to być świadkiem Chrystusa. Tylko tyle, i aż tyle. Bóg zaś wtedy będzie nas prowadził i błogosławił. Bo On jest naszym Ojcem, który nas nigdy nie opuści, nawet, gdyby odwrócili się od nas nasi znajomi i bliscy.

Prawdziwy cud

Fot. ? craftsoft, fotolia.com
Fot. ? craftsoft, fotolia.com

Posługa w parafii leżącej w samym środku miasta, będącego stolicą diecezji to niewątpliwy motywator, aby częściej uczestniczyć w uroczystościach o charakterze ogólnodiecezjalnym. Takim, jak np rocznica cudu lubelskiego. Słowo „cud”, mimo szybkiego rozwoju techniki, wciąż budzi emocje i zainteresowanie.

Pisząc o wydarzeniach sprzed 66 lat, przypomina mi się katecheza, na której po raz pierwszy usłyszałem o tych wydarzeniach. Mój katecheta w szkole średniej, wspominając lata swojej młodości, mówił, że sam nie wie, czy na obrazie Matki Bożej wówczas pojawiły się łzy. Zresztą w tamtych czasach, ówczesna władza miała niejednokrotnie większą wiarę w cuda dziejące się w Kościele, niż niektórzy niedzielni katolicy. Profilaktycznie więc zadbano o to, aby zjawiska nigdy do końca nie przebadano, bo a nóż okazałoby się się, materializm dialektyczny ma się nijak do tego, co mimo iż mówi nam o rzeczach duchowych, czasami można dostrzec gołym okiem. Ten właśnie katecheta mówił nam – wówczas uczniom liceum, że w kontekście cudu lubelskiego, był świadkiem innego cudu, który widział na własne oczy. Mianowicie, wielkie kolejki do konfesjonałów, nawrócenia po latach, gromadzący się na modlitwie ludzie, mimo wyjątkowych, celowych wówczas utrudnień w funkcjonowaniu transportu publicznego.

Trudno w tym się z nim nie zgodzić, wszak każda posługa w konfesjonale, każda dusza odzyskana dla Boga i Jego Królestwa to zwycięstwo Bożej miłości i zważając na okoliczności, w jakich czasem penitenci trafiają po latach do tej „kliniki miłosierdzia”, to najprawdziwszy cud, którego piękno urzeka i daje nadzieję na lepszą przyszłość.

W tym kontekście warto przywołać otrzymaną ostatnio radę, jakich otrzymuję dość dużo z racji objęcia posługi proboszcza, a która brzmiała: „pamiętaj, że jedyny patron proboszczów i zarazem jedyny święty proboszcz, to Jan Maria Vianney, który był „niewolnikiem konfesjonału”. Chcesz być dobrym proboszczem, nie zapominaj o konfesjonale.” Cóż, zadanie to niełatwe, ale za to stawka wysoka. Bo przecież o czym może marzyć jeszcze kochający duszpasterstwo kapłan, który został już proboszczem, jak nie o tym, aby zostać świętym?

Święty Janie Mario Vianneyu, módl się za nami.

„Pamiętaj, jesteś proboszczem”

Fot. - ? pfpgroup, Fotolia.com
Fot. – ? pfpgroup, Fotolia.com

Kiedy przychodzi się do seminarium duchownego, człowiek zaczyna wchodzić w nową rzeczywistość. Świat znany do tej pory z parafii, salek katechetycznych czy własnych wyobrażeń ulega szybkiej przemianie. Codzienne obcowanie z księżmi, profesorowie w koloratkach, ojcowie duchowni, czy starsi koledzy wieńczący przyjęciem święceń kapłańskich formację seminaryjną, pozwalają w pewien sposób nadać konkretny kształt własnym rozważaniom o drodze realizacji życiowego powołania. Rozważania o tym, kim będzie pierwsze dziecko, któremu jako ksiądz udzielę chrztu, jakim ludziom pobłogosławię na nową drogę życia, kogo pierwszego odprowadzę na cmentarz, powierzając jego duszę Bogu, powracają nie raz, kiedy myśli o kapłaństwie nabierają coraz bardziej realnych kształtów. Ojcowie duchowni mawiali, aby modlić się w sposób szczególny za tych ludzi.

Dziś z perspektywy tamtych lat, chyba nie do końca pamiętam twarze tych właśnie ludzi. Zapamiętałem jednak życzenia, jakimi odwzajemniła mi się pierwsza para, którym w pierwszej parafii pobłogosławiłem jako pierwszym małżeństwo.  Co prawda otrzymanie nominacji na proboszcza parafii, to nie sakrament święceń, ani nawet jego kolejny stopień, ale spotkania z ludźmi, którzy od tej pory w szczególny sposób zostali powierzeni mojej modlitwie, posłudze duszpasterskiej i duchowej opiece przywołują tamte chwile i budzą skojarzenia.

Odkąd zostałem proboszczem, wielu zwłaszcza kapłanów napomina mnie, że teraz muszę pamiętać, że mam nie tylko nowe obowiązki, ale i nową rolę do odegrania, zarówno na parafii, jak i w stosunku do parafii. „Pamiętaj, jesteś proboszczem”, powiadają. Fakt, jestem im za to wdzięczny, wszak muszę mocno uważać, aby kiedy ludzie zwracają się do mnie  per „księże proboszczu”, nie zareagować odruchowo, jak do tej pory zdaniem: „proszę sobie ze mnie nie kpić, nie jestem jeszcze proboszczem”. Najbardziej jednak jestem wdzięczny księdzu, który jak do tej pory, chyba jako jedyny, wstrzelił się w tok mojego rozumowania – i nie ukrywam, moich wyobrażeń o probostwie – mówiąc: „pamiętaj, najpierw jesteś człowiekiem, później dopiero księdzem, a dopiero później proboszczem”.

Tylko najbliżsi mi ludzie wiedzą, jak bardzo ostatnie miesiące mojego życia związane były ze świętym Janem Pawłem II. Dziś, pisząc te słowa przypomina mi się tytuł znanego filmu o świętym Papieżu, który oddaje tak bardzo istotę jego drogi do świętości. „Karol, papież który pozostał człowiekiem”. Tylko tyle, i aż tyle. Dziś chcę Was prosić o modlitwę, aby kiedyś, kiedy stanę przed Panem, mógł wywołać i mnie jako „proboszcza, który pozostał człowiekiem”…