Miesięczne archiwum: listopad 2013

Zbłąkany rycerz

Fot. ? Nejron Photo - Fotolia.com
Fot. ? Nejron Photo – Fotolia.com

„W stepie szerokim, którego okiem,
Nawet sokolim nie zmierzysz.
Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa,
Pieśni o małym rycerzu!

Choć mały ciałem, rębacz wspaniały,
Wyrósł nad pierwsze szermierze.
I wieki całe będą śpiewały,
Pieśni o małym rycerzu!

Ty, któryś w boju i Ty, coś w znoju,
I Ty, co liczysz i mierzysz.
Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa,
Pieśni o małym RYCERZU!”

Któż ze starszego pokolenia nie zna „Pieśni o małym rycerzu”? Przykład Pana Michała był czytelnym przekazem, co znaczą honor, męstwo, odwaga, szacunek dla kobiety i inne cnoty godne naśladowania, określane przez całe wieki mianem rycerskiej postawy.

Współcześnie zbłąkani rycerze przypominają raczej pobite wojsko, które przestało wierzyć w moc swojego oręża. Trudności, z jakimi sobie bezbłędnie radzą, to pokonywanie kolejnych poziomów gier dostępnych na smartfonach czy facebooku. Nawet współczesnych szybkich rumaków poszukują już nie pośród prawdziwych, cenionych aut, lecz prześcigają się w umiejętnościach osiągania zawrotnych prędkości na …najnowszej, pirackiej wersji „Need for speed’a”.

Młodzi zbłąkani rycerze „z mojej bajki”, wychowani już nie na przygodach dzielnego „Pana Michała” walczącego w obronie najszlachetniejszych spośród ludzkich wartości, lecz na „Harrym Potterze” też często nie wiedzą po której właściwie są stronie. Duma z twardego charakteru zostaje przecież zastąpiona dumą z „twardej głowy”, a miecz dzierżony w dłoni ku obronie Ojczyzny, Praw Boskich i białogłów dawno zastąpiły już dumnie uwieczniane na facebookowych „fotkach” butelki i puszki z różnymi gatunkami „chmielowych wonności”.

Idąc więc pomiędzy blokami, spoglądając na „giermków” z podstawówek, którym męskość kojarzyć się będzie jedynie z prymitywną, wulgarną emanacją własnej płciowości, zasadnym staje się pytanie, kto pospieszy na ratunek „skrzywdzonym księżniczkom” uwięzionym we współczesnych wieżach niemocy i nihilizmu?

Pewien chłopiec zagadnął mnie ostatnio o moralność działań bojowych podczas wojny. Za chwilę dodał: „Wie Ksiądz. Dla mnie nie ma już tu miejsca. Straciłem wszystko, na czym mi zależało. Chcę iść do wojska i pojechać na „misje”, bo jedyne co dobrego mogę jeszcze zrobić, do zginąć w słusznej sprawie…”

Widząc to wszystko, chciałoby się aż krzyknąć znane nam właśnie z „Pana Wołodyjowskiego” słowa: „Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! Nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz! szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz? (…) Kościoły, o Panie, zmienią na meczety i Koran śpiewać będą tam, gdzieśmy dotychczas Ewangelię śpiewali. Pogrążyłeś nas, Panie, odwróciłeś od nas oblicze Twoje i w moc sprosnemu Turczynowi nas podałeś. Niezbadane Twoje wyroki, lecz kto, o Panie, teraz opór mu stawi? Jakie wojska na kresach wojować go będą? Ty, dla którego nic nie jest w świecie zakryte. Ty wiesz najlepiej, że nie masz nad naszą jazdę! Która ci, Panie, tak skoczy, jako nasza skoczyć potrafi? Takichże obrońców się pozbywasz, za których plecami całe chrześcijaństwo mogło wysławiać imię Twoje? Ojcze dobrotliwy! nie opuszczaj nas! okaż miłosierdzie Twoje! ześlij nam obrońcę, ześlij sprosnego Mahometa pogromcę, niech tu przyjdzie, niech stanie między nami, niech podniesie upadłe serca nasze, ześlij go, Panie!…

Polecane wpisy:

Skrzywdzona księżniczka

Nie ma boga nad Allaha

Handel ciałem

Skrzywdzona księżniczka

A little girl in crown looks at the rhinestones
Fot ? Pavel Losevsky – Fotolia.com

Zadanie wydawało się banalnie proste. Uczniowie piątej klasy szkoły podstawowej mieli napisać w domu jakie trudności wg nich przeżywają dorośli ludzie, a jakie ich rówieśnicy. Klasa podeszła do tego zadania dość starannie. Analiza wydawała się bardzo trafna. Brak pracy, rozwody, problemy finansowe – to najczęściej wymieniane problemy dorosłych. Jakie natomiast są problemy jedenastolatków? Oceny w szkole, kłótnie z rówieśnikami, trudności w nauce? Jeśli myślicie, że to były najczęstsze odpowiedzi, to jesteście w błędzie. Co więc przewijało się najczęściej? Alkohol, narkotyki, przemoc… Gdy słuchałem tego wszystkiego, w głowie miałem zakończoną godzinę wcześniej katechezę, gdzie tym razem szóstoklasistom tłumaczyłem, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Skoro zaś Bóg jest Królem Świata, to dziewczynki są księżniczkami, a chłopcy książętami.

Porównanie bardzo sympatyczne i bardzo trafne, mające zresztą swoje teologiczne uzasadnienie, bo odwołujące się do sformułowania, że ludzie ochrzczeni to „Lud Królewski”. Wybrany przez Boga i będący jego szczególną miłością.

Do porównania wracam po kilku godzinach, tym razem na katechezie w liceum, wśród młodzieży. Tym razem mam mówić o płciowości, jako o darze od Boga. Pytam młodzież, czy widzieli filmik, jaki krąży w sieci, gdzie jacyś lewaccy aktywiści przynieśli do przedszkola (sic!) lalki, które najogólniej pisząc, po rozebraniu mają nie budzić wątpliwości, czy są chłopcem, czy dziewczynką. Dorosła kobieta, która na tym filmie siedzi razem z dziećmi w przedszkolu, każe im rozbierać lalki i wypytuje o szczegóły anatomiczne tychże lalek. Filmu nie widzieli, zresztą ja też wyłączyłem go po kilkunastu sekundach. Nie jestem w stanie patrzeć spokojnie, jak ktoś dokonuje psychicznego gwałtu na dziecięcym wstydzie i wrażliwości.

Przechodzimy do tematu miłości i płciowości. Nawiązujemy rozmowę na temat dorastania do miłości, zobowiązań z niej płynących po wypowiedzeniu „sakramentalnego TAK”, aby zatrzymać się nieco dłużej nad fenomenem tzw. wspólnego mieszkania bez ślubu. Paulina i Marta próbują wyjaśnić, dlaczego wg nich mężczyzna w takim związku zwyczajnie jest egoistą. „Dostaje wszystko czego potrzebuje, nie wiążąc się w zamian żadnymi zobowiązaniami. Zawsze może odejść”. Dziewczyna po latach „inwestowania” w taką relację zostaje w punkcie wyjścia, tyle, że starsza o kilka lub kilkanaście lat – uzupełniam wypowiedź moich mądrych uczennic. Chłopcy w tym czasie zdają się być mniej zainteresowani tematem. Pod ławkami błyskają wyświetlacze smartfonów. Zachęcam do włączenia się w tok lekcji, gdy tymczasem słyszę: „Samochody, to jest pasja. Nie czas jeszcze na małżeństwo,” żartobliwie broni się Kamil. Próbuję więc na tym samym poziomie ripostować i mówię: „Kamil, ale auto starzeje się kilka razy szybciej od kobiety.” „To nic, ale można go bez problemu wymienić na nowszy model”, odpowiada.

Żart żartem, ale współczesne księżniczki wydają się na prawdę tkwić uwięzione w jakiejś niewidzialnej wieży, krzywdzone od najmłodszych swoich lat. Bombardowane z każdej strony obrazami, klipami video i muzyką, która wmawia im, że prawdziwa ich wartość to nie mądrość, wiedza, zaradność, niewinność, lecz atrakcyjność ciała i wyścig po względy …no właśnie kogo? Księżniczka, która dorasta w przekonaniu, że jedyna jej wartość to ciało, nie czeka na „rycerskiego księcia”, który ją będzie szanował i kochał, lecz wiąże się z pierwszym napotkanym egoistą, który wykorzysta i zostawi. Potwierdza to rosnąca z roku na rok liczba rozwodów oraz liczba małżeństw zawartych nieważnie.

Księżniczka, która porzuciła „Dom Ojca”, to wyjątkowo skrzywdzona osoba, której wydawać się może, że wielki świat stoi przed nią otworem.  Żadnych zasad, żadnej kontroli dorosłych, wszystko wolno… Tymczasem to bezbronna istota, o duszy dziecka uwięzionej w ciele nastolatki, narażona na zło tego świata, która nie tylko już nie chroni swojej niewinności dla Księcia, którego kiedyś spotka, lecz wstydzi się dobra i błąka się po niebezpiecznych zakątkach dorosłości marząc, że spotka tam kogoś, kto okaże jej choć odrobinę zainteresowania…

Polecane teksty:

Młodzieńczym okiem – Weronika – Miłość

Jak ci nie wstyd?

Powiedz mi czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś

Handel ciałem

Optymista czy wesołek?

Fot. ? dreamerve - Fotolia.com
Fot. ? dreamerve – Fotolia.com

Pewna mama miała dwóch synków. Były to jednak zupełnie przeciwstawne charaktery. Pierwszy, urodzony optymista. Potrafił nawet w najtrudniejszej chwili zachować uśmiech na twarzy. Drugi, zawsze smutny, nie dostrzegający nic radosnego w otaczającym go świecie. Otóż kiedy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, mama postanowiła nieco popracować nad zmianą charakterów obu chłopców. Postanowiła więc, że temu, który zawsze jest smutny, kupi największy i najładniejszy model wozu strażackiego. „Niech się dziecko choć raz ucieszy”, pomyślała. Drugiemu zaś, chcąc nieco ostudzić jego zbytni optymizm, zrobiła bardzo dziwny prezent pod choinkę. Poszła do sklepu zoologicznego i poprosiła o …kilka króliczych bobków.

Kiedy nadszedł wigilijny wieczór, chłopcy zachowywali się jak zwykle. Jeden tryskał optymizmem, drugi przesiedział smutny przy wigilijnym stole. Wtem nadszedł czas otwierania prezentów. Mama więc uważnie przygląda się, jak chłopcy podchodzą do choinki, rozpakowują swoje prezenty i patrzy jak reagują. Pyta więc swojego małego pesymistę. „Synu co dostałeś?”. On zaś odpowiada: „Wóz strażacki, ale nie podoba mi się. Kolor nie taki, za duży, i w ogóle”. W tym czasie optymista odkłada paczkę z króliczymi bobkami, zaczyna biegać po pokoju, zagląda za szafę, pod łóżko i głośno się śmieje. Zaskoczona mama pyta: „Synu, z czego tak się cieszysz?” On zaś na to: „Dostałem króliczka pod choinkę, ale musiał gdzieś uciec, więc muszę go znaleźć”…

Chciałoby się powiedzieć samo życie. Są przecież ludzie, którzy znajdą zawsze przysłowiową „dziurę w całym”, a są i tacy, którzy przy tysięcznym niepowodzeniu powiedzą, „No, to jestem już mądrzejszy o tysiąc prób, i w związku z tym o krok bliżej celu.” Tak samo, jak z każdym treningiem  i morderczym wysiłkiem sportowiec jest bliżej końcowego sukcesu, jak z każdym pierwszym krokiem dziecka, a co za tym idzie także upadkiem jest ono bliżej tego szczęśliwego momentu, gdy jego własne nogi poniosą go w świat.

Ojciec Święty Franciszek zatytułował swoją pierwszą „programową” adhortację „Evangelii Gaudium”, co znaczy Radość Ewangelii. Tym, którzy uważnie śledzą jego wypowiedzi czytając je w całości, nie zaś tylko te wyrwane z kontekstu fragmenty, cytowane przez media tzw. „głównego nurtu”, nie powinno to wydawać się zaskoczeniem.

Przecież Ewangelia czyli Dobra Nowina jest wiadomością, która mówi nam, że Bóg nie jest Istotą przebywającą gdzieś hen daleko, lecz jest Bogiem z nami. Jak więc z tego się nie cieszyć? Jak nie dzielić się tą radością z innymi ludźmi?

Dlaczego więc mając najradośniejszą z radości zderzamy się z obojętnością i coraz częściej z wrogością ludzi? Czemu nasze parafie nie przeżywają oblężenia ludzi poszukujących nadziei i spragnionych miłości? Odpowiedzi jest wiele, i wrócę do tego tematu w ciągu najbliższych dni, ale dziś już wspomnę tylko o jednym z paradoksów, jakim jest przekazywanie najlepszych wieści z miną, jakby one dla nas samych nic nie znaczyły, lub jak byśmy sami w nie nie wierzyli.

Doskonale widać to nawet na przykładzie grup istniejących przy naszych parafiach. Te z nich, które żyją autentyczną radością, przyciągają. Nie zmuszają, nie manipulują, ale bez namawiana w czasie ogłoszeń parafialnych i bez dodatkowych bonusów powiększają swoje grono. Zwykle jedna osoba przyprowadza drugą i zdaje się to być fenomen, który jednych irytuje, drugich zadziwia, u trzecich powoduje zazdrość a reszcie daje dużo do myślenia. Te z grup natomiast, którym nawet może wydawać się, że swymi duszami dotykają Boga, które non stop prowadzą rekrutacje i są obecne na co drugich ogłoszeniach parafialnych a zatraciły ducha prawdziwej Chrystusowej radości najzwyczajniej w świecie wymierają. I zdaje się, że nic nie jest w stanie tego powstrzymać.

Oczywiście, radości nie można mylić z wesołkowatością, czy zjawiskiem nazywanym przez młodzież „głupawką”. Nie można też mylić z charakterystycznym dla sekt bombardowaniem miłością, bo to nie jest Chrystusowe. Nie można też nie widzieć problemów, których zdaje się być coraz więcej na drodze głoszenia Ewangelii, jednak ten, kto wierzy, że ostateczne zwycięstwo należeć będzie do Baranka, i jemu ufa, już jest zwycięzcą i już poniekąd uczestniczy w radości ostatecznego zwycięstwa.

Przez pierwsze trzysta lat istnienia Kościoła z większymi lub mniejszymi przerwami za wiarę w Chrystusa groziła kara śmierci. Mimo, że jedni ginęli na męczarniach, inni, w tym czasie całymi rodzinami przyjmowali chrzest. Ci ludzie jednak nawet w chwili tortur widzieli, że po ziemskich mękach czeka ich niebiańska radość. To im dawało siłę, taką jakiej i nam dziś trzeba na nadchodzące coraz trudniejsze czasy…

Nie ma boga nad Allaha

Reading the Quran
Fot. ? hasnuddin – Fotolia.com

„Ej, katole! Siedzę sobie w restauracji i jem kiełbasę. Powie mi ktoś, dlaczego wasi współwyznawcy tak się na mnie patrzą?” Krzyczy na forum jednego z portali post napisany w Wielki Piątek przez jednego z internetowych trolli. Chociaż sam nie jestem zwolennikiem „karmienia trolla”, to pomyślałem, że tzw. cięta riposta może niektórym dać choć trochę do myślenia. Odpisałem więc bez namysłu: „Patrzą się, bo to wolny kraj. Tobie wolno w nim jeść kiełbasę w Wielki Piątek, a im się wolno na ciebie patrzeć. Ale nie przejmuj się. To nie potrwa już długo. Kiedy już wkrótce wykończycie chrześcijaństwo w Europie, przyjdzie tu Islam. Wtedy zaś jeśli spróbujesz w czasie ich postu, czyli Ramadanu publicznie nawet napić się wody, zostaniesz surowo ukarany.”

Rokrocznie gdy zaczyna się Ramadan, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Królestwa Arabii Saudyjskiej, będącego wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w światowej polityce, ostrzega niemuzułmanów udających się do tego kraju, aby publicznie od świtu do zmroku nie próbowali jeść, pić bądź palić tytoniu. W innym wypadku będą natychmiast deportowani do swojego kraju. Cóż, można by powiedzie co kraj, to obyczaj.

Zastanawiające jest jednak coś innego. Słyszałem już od niejednego zwolennika ugrupowania walczącego w naszej ojczyźnie z krzyżem i publiczną obecnością chrześcijaństwa w Europie, że przydało by się zrobić jakąś krucjatę, gdyż grozi nam islamizacja kontynentu. Kiedy jednak próbowałem tłumaczyć, że dzisiejsza krucjata, to życie zgodne z Ewangelią i obrona obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej, zdawali się zupełnie tego nie rozumieć.

Miałem ostatnio przyjemność rozmawiać z kimś, kto bardziej niż ja śledzi meandry współczesnej polityki. Rozmowa szybko zeszła na problem walki z rodziną, totalitarne oblicze genderyzmu oraz uległość naszych rodzimych polityków względem mocodawców z kręgów europejskich. Na zakończenie rozmowy powiedział mi dwa bardzo mądre zdania, którymi postanowiłem się tu podzielić. „Unia Europejska chce, -mówi mój rozmówca- aby cała Europa była laicka, nie chrześcijańska. Ale kiedy w Europie upadnie chrześcijaństwo, nie będzie ona laicka tylko islamska.”

Jeśli ktoś ma złudzenia, że może być inaczej, polecam biblijną historię o obecności Izraelitów w Egipcie. Każdy jeden naród, któremu najpierw pozawala się gościć w swoim kraju a później, gdy się rozrasta ogranicza jego wolność, prawa i obyczaje buntuje się. A im bardziej jest uciskany, tym niechęć do „tubylców” i marzenia o Ziemi Obiecanej są silniejsze.

Czyżby rzeczywiście groziła nam islamizacja Europy? Kto chce znaleźć odpowiedź na to pytanie, niech prześledzi publicznie dostępne dane demograficzne które szacują, co stanie się z narodami Starego Kontynentu, gdy aborcja, eutanazja, popieranie związków sodomickich oraz minimalny przyrost naturalny będą dalej postępować w takim tempie.

Przykłady tego, że w niektórych zachodnich krajach są już miasteczka, gdzie publicznie znosi się święta chrześcijańskie a wprowadza islamskie obyczaje, są coraz liczniejsze. Islam jednak gorszy się przede wszystkim nie tyle chrześcijaństwem, bo uczniów Chrystusa Koran traktuje jako „lud Księgi”, co daje mu pozycję nieco wyższą w oczach muzułmanów niż innym „niewiernym”, co gorszy się przede wszystkim grzechami Zachodu. Sodmia, epatowanie seksualnością, poniżanie wartości religijnych budzą odrazę u wyznawców Proroka.

Dlatego sympatykom polityków walczących z krzyżem i chrześcijaństwem  w Europie powtarzam z lekką nutką ironii. Kiedy przyjdzie Islam, zanim pościna głowy księżom, najpierw ponabija na pale piewców genderyzmu i sodomii. Ja z moją wiarą wierzę, że śmierć za wiarę, otwiera Bramy Raju. A wy jesteście gotowi umierać za gender i sodomię? Jeśli tak,  to ciekaw jestem w imię czego.

Miłych przemyśleń.

Handel ciałem

Fot. ? lexaarts - Fotolia.com
Fot. ? lexaarts – Fotolia.com

Przed laty w gorącym czasie matur prowadziłem interesującą rozmowę z jednym z maturzystów. Zapytał wprost, czy on się nadaje do seminarium duchownego. „Widzi ksiądz, mówi. Katechetka szykuje mnie od pierwszej klasy do seminarium. Tyle, że wydaje mi się, że ja się nie nadaję.” „Po czym to sądzisz?”, pytam. „Przecież jesteś wierzący, z tego co mi wiadomo masz na świadectwie dobrą ocenę z religii, a poza tym jesteś grzeczny i kulturalny. To bardzo dobre i potrzebne cechy w tej posłudze. Dlaczego się nie nadajesz?” Spuścił głowę, przez chwilę nie mówiąc nic, po czym po męsku spojrzał mi w oczy i powiedział: „Proszę Księdza, ja i moi koledzy jesteśmy wychowani na pornografii. Ja nie potrafię normalnie spojrzeć na dziewczynę. Niech Ksiądz zobaczy” – wskazał w kierunku idących w oddali dwóch koleżanek, ubranych całkiem przyzwoicie i bynajmniej nie wyzywająco. Patrząc na dziewczynę, od razu wyobrażam sobie „różne rzeczy”. Ja nie mogę zostać księdzem…”

Nigdy nie poszedł do seminarium. Zresztą nie mam z nim od lat kontaktu i nie wiem, jak potoczyło się jego dorosłe życie. Był na tyle uczciwy, żeby przyznać przed sobą, że problem, w jaki wszedł zwyczajnie go przerasta. Dziś jednak, gdy lokalna prasa na nowo podejmuje temat pornografii i prostytucji nieletnich, warto postawić sobie zupełnie inne pytanie, a właściwie nawet kilka pytań. Po pierwsze, ilu takich chłopców i ile takich dziewcząt od młodych lat zostało okaleczonych przez kontakt z wulgarnym wizerunkiem ludzkiego ciała? Ilu takich ludzi na co dzień przeżywa dramat, próbując zapanować nad wyobraźnią, która podsuwa wulgarne obrazy i kusi, redukując drugiego człowieka do roli przedmiotu, mającego służyć tylko w jednym, określonym celu? Po drugie, nawet jeśli ci chłopcy, odczuwający z jednej strony pragnienie zostania księdzem uczciwie rezygnują i przyznają przed Bogiem i sobą, że ich psychika i płciowość zostały nieodwracalnie okaleczone, to czy z taką psychiką stworzą kochające się rodziny? Będą wzorowymi mężami i ojcami? Po trzecie wreszcie, jak mają szanować swoje ciało i swój wizerunek dzieci, bombardowane na każdym kroku reklamami o wiadomych podtekstach, oglądające nieprzyzwoite sceny zamieszczane filmach, często bez jakiegokolwiek odniesienia do całości scenariusza?

To wszystko musi nam dorosłym spędzać sen z oczu, bo dusza dziecka, czysta i niewinna jest dziś narażona z wielu stron na ogromne niebezpieczeństwo. Takie cnoty jak wstydliwość, skromność, czystość w mowie i uczynkach to dziś często pojęcia niezrozumiałe i dla wielu niepotrzebne.

Kiedyś jadąc z moją grupą maturzystów na pielgrzymkę na Jasną Górę zobaczyłem, jak w ciągu chwili większość chłopców „przykleiła się” do okien z jednej tylko strony autobusu, śmiejąc się i rzucając niewybredne komentarze. Podszedłem i zadałem tylko jedno pytanie: „Panowie, gdyby tam stała Wasza siostra, też byście tak reagowali?” Część z nich zawstydzona zwiesiła głowy, wszyscy zaś wrócili na swoje miejsce.

Grzech odbiera człowiekowi tożsamość. Pozbawia go twarzy i skupia tylko na jednym z aspektów jego człowieczeństwa. Swojego czasu, po premierze słynnych „Galerianek” dużo pisało się i mówiło na ten temat. Często wymienia się ubóstwo, nierówności społeczne, chęć łatwego zysku. Tyle że, nie są to zjawiska nowe. Nowością jest natomiast popkultura masowo pozbawiająca ludzi wstydu od najmłodszych już lat. Moda, która masowo tworzy „małych starych”, dzieci od najmłodszych lat ubierane na wzór dorosłych, stylizowane na wzór aktorów i aktorek wyznaczających współczesne trendy mody. Szkolne „konkursy piękności”, wybory „naj” utwierdzają dzieci w przekonaniu, że wszytko to, co im się przedstawia to kwestia czasu i ceny.

Co więc nas czeka w najbliższej przyszłości? Posłużę się cytatem zaczerpniętym z jednego z filmów fabularnych ukazujących handel dziećmi w jednym z krajów Azji. Wolontariuszka pomagająca dzieciom ulicy, mówi do głównego bohatera, próbującego ocalić sprzedaną do domu rozpusty kilkunastoletnią dziewczynkę: „aby wyrwać dziewczynkę z takiego miejsca, potrzeba pięciu minut. Aby przywrócić ją społeczeństwa, potrzeba więcej niż pięć lat.”

Ile więc czasu potrzeba, by przywrócić czystość w sercach współczesnych dzieci i młodzieży?

Polecane wpisy:

Jak Ci nie wstyd?

Egoizm to też miłość!

Fot. ? olly - Fotolia.com
Fot. ? olly – Fotolia.com

Pewien bogaty Egipcjanin bardzo kochał swoją żonę. Niestety, ciężko zachorowała, i mimo najlepszej opieki medycznej, jaką był w stanie jej zapewnić, zmarła. Bardzo przeżył tę śmierć. Próbując ukoić swój ból, postanowił, że wybuduje jej najpiękniejszy grobowiec na świecie. Aby to było możliwe, należało zabalsamować ciało ukochanej żony. W międzyczasie rozpoczęto budowę imponującej piramidy – grobowca, który miał przyćmić wszystkie inne współczesne grobowce. Wnętrze oczywiście było zaprojektowane przez najlepszych architektów. Wysadzane drogimi kamieniami, udekorowane złotymi ozdobami, pełne przepychu i splendoru. Wreszcie wyznaczono dzień pogrzebu. Wniesiono ciało ukochanej żony, które zmumifikowane nie było już tak piękne jak za życia. Egipcjanin nagle posmutniał. Jego wzrok wędrował  na przemian od ciała do bogatych ozdób i odwrotnie. Wreszcie  jego wzrok spoczął na ciele żony. Zamyślił się dłuższą chwilę i zdegustowany powiedział do służących: „zabierzcie TO stąd. Nie pasuje do tej cudownej konstrukcji…”.

Stara legenda, która przypomniała mi się niedzielnego wieczoru, podczas gdy przeglądam wciąż niedokończoną katechezę do drugiej klasy liceum na temat in vitro i klonowania. Ostatnim razem stwierdzenie, że in vitro to egoizm rodziców wywołało gorącą dyskusję. Jak to, oskarżać ludzi, którzy tak bardzo pragną dziecka o egoizm?  Sięgam więc do słownika języka polskiego i czytam: „egoizm –  postawa charakteryzująca się nadmierną lub wyłączną miłością samego siebie, podporządkowaniem własnym potrzebom interesów innych ludzi, myśleniem wyłącznie o sobie i swoich korzyściach. Kochani moi, więc egoizm, to też miłość! Tyle, że miłość nieuporządkowana, miłość, która przedkłada swoje „ja” nad dobro innych ludzi. w tym wypadku nad dobro także tych, którzy zostaną poczęci w sztuczny sposób, lecz „nie przejdą selekcji” i w najlepszym razie zostaną „zamrożeni” w ciekłym azocie. Egoizm nie jest nienawiścią, lecz miłością, tyle że chorą. Obiecałem moim uczniom, że poszperam w Internecie, żeby potwierdzić informację, którą kiedyś podały media. Znalazłem artykuł z Rzeczpospolitej z 2010 roku. Jest niedługi, więc go zacytuję w całości:

„Wiele kobiet na Wyspach przechodzi kosztowną procedurę in vitro, by po udanym zabiegu zmienić zdanie i usunąć ciążę. Zwykle, jak donoszą brytyjskie media, na koszt państwa.

Taką decyzję podejmuje co roku blisko 80 kobiet ? wynika z danych Urzędu ds. Płodności i Embriologii (HFEA). Prawie połowa z nich w wieku 18 ? 34 lat przerywa ciążę, kierując się względami ?społecznymi?, a nie zdrowotnymi. Część dokonuje aborcji, bo czuje się przymuszana do macierzyństwa. Inne ? bo rozpada się ich związek. Według byłej posłanki konserwatywnej Ann Widdecombe kobiety te traktują dzieci jak ?modne zabawki?. Podobnego zdania jest prof. Bill Ledger z HFEA. ? One nie mogą być zaskoczone ciążą, bo nie można przypadkiem zajść w ciążę w wyniku in vitro ? mówi.

Zabieg in vitro kosztuje do 8 tysięcy funtów. W wielu przypadkach płacą za niego, podobnie jak za aborcję (ok. 5 tysięcy funtów), państwo, czyli podatnicy.” RP 08-06-2010

Dziś Chrystusa Króla Wszechświata. Przypominają mi się słowa innej mojej uczennicy, Kasi, która na jednej z lekcji na ten temat powiedziała m.in. „O czym w ogóle jest ta dyskusja? Gdybyśmy naprawdę mieli wiarę, świat nawet nie pomyślałby o aborcji czy in vitro…”.

Może więc warto zaufać Słowu Bożemu, które zachęca nas do innej, prawdziwej miłości: „Miłość niech będzie bez obłudy! Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem! W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi! W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie! Nie opuszczajcie się w gorliwości! Bądźcie płomiennego ducha! Pełnijcie służbę Panu! Weselcie się nadzieją! W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie – wytrwali! Zaradzajcie potrzebom świętych! Przestrzegajcie gościnności! Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie! Weselcie się z tymi, którzy się weselą. płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach! Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne! Nie uważajcie sami siebie za mądrych! Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi!” Rz 12,9-18

Tragedia w górach

Fot ? Daniel Prudek - Fotolia.com
Fot ? Daniel Prudek – Fotolia.com

Podczas jednej z wypraw na Mont Everest doszło do tragedii. Zginął jeden z uczestników wyprawy, a reszta musiała zawrócić. Żegnając w sposób symboliczny swojego kolegę i towarzysza wspinaczki, ekipa przez chwilę w zamyśleniu patrzyła najpierw na przepaść, w której już na zawsze miał pozostać ich kolega, później na szczyt, po czym jeden z uczestników przemówił: „Pokonałeś nas Evereście. Jeden z nas zostanie tu na zawsze, a my musimy zawrócić. Ostateczne jednak zwycięstwo będzie należało do nas! Bo ty, już nie będziesz wyższy, niż jesteś. Twoje zbocze, nie może już być bardziej niebezpieczne, niż było dziś. My jednak schodząc na dół, idziemy, aby kiedyś tu jeszcze powrócić. I powrócimy, silniejsi i bardziej doświadczeni. Powrócimy pokonując własne słabości i lęki i wówczas cię zdobędziemy…”

To tylko legenda. Być może jak w każdej bajce i w tej legendzie jest okruch prawdy. Tyle, że ja dziś zawracam z innej „górskiej wyprawy”. Na zegarze dochodzi północ… Schodzę dzisiejszego dnia po zmaganiu się z moją ukochaną klasą. I piszę to, bez najmniejszej szczypty ironii…  Część „potyczki” dostępna w komentarzach pod wpisem „Powiedz mi czego słuchasz, a powiem ci kim jestem.” Przeglądam to wszystko i zastanawiam się, co myśleć. Tak zwyczajnie po ludzku widzę, że dziś muszę „wracać”. Trzeba jeszcze więcej modlitwy, potrzeba więcej siły i wytrwałości, bo szczyty nie będą już większe, niż wyrosły przez wieki, kiedyś więc z Bożą pomocą staną się możliwe do pokonania.

Z jednej więc strony spoglądam ku niedoścignionym szczytom, gdzie Prawda, Dobro, i Piękno spogląda oczyma pełnymi miłości na człowieka wabiąc tych, których stworzył na swój obraz i podobieństwo. Z drugiej patrzę na szczyty trudności i przeszkód, szczyty wiodące ku przepaści, w jaką spada tak wielu z tych, którzy mając dwanaście, szesnaście czy dwadzieścia kilka lat stracili już wiarę w lepszy świat, rozpoczynając rywalizacje o miano najlepszego w tym najgorszym.

Gdzie popełniliśmy błąd? Co zaniedbaliśmy, jako dorośli, katecheci, duchowni, że pokolenie, które rośnie na naszych oczach, domaga się prawa do …zmarnowania sobie życia? A teraz? Jak zwykle w takich przypadkach zasadnym staje się pytanie stawiane w słowach piosenki Perfectu:

„Czy w milczeniu białych haniebnych flag
Zejść z barykady
Czy podobnym być do skały
Posypując solą ból
Jak posąg pychy samotnie stać (…)

Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić
Czy się każdą chwilą bawić
Aż do końca wierząc, że
Los inny mi pisany jest (…)” ?

Powiedz mi czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś

Fot. ? aigarsr - Fotolia.com
Fot. ? aigarsr – Fotolia.com

„Śpiewać ponoć każdy  może. Jeden lepiej, drugi gorzej.” Zresztą poziom śpiewu będzie inny u prawdziwego artysty, inny u szkolnego chóru, a jeszcze inny u amatora tanich trunków, wracającego całą szerokością ulicy do domu.

Dziś w jednej z klas „wpadła mi w rękę kartka z repertuarem”, jaki moje „maluchy” z jednej z klas planują puścić na szkolnej dyskotece. Przyznam, że jak już wcześniej pisałem, boleję nad słownictwem milusińskich, ale chyba przywykłem do tego, że generalnie jako nauczyciele i wychowawcy mamy z tym problem, tzn. nie mamy sposobu, aby wykorzenić z języka dzieci wulgaryzmy. Owa lista była więc dla mnie tylko potwierdzeniem problemu.

Wiem, o gustach się nie dyskutuje. Tak jednak się składa, że już na FB zauważyłem jak ta „twórcza” dyskusja rozwinęła się już w grupie „międzyklasowej”. Wulgaryzmy w tytułach, podteksty o wiadomym zabarwieniu i pytanie, czy nauczyciele się na to zgodzą… Gdy dodamy do tego satanistyczne gesty, jakie można zobaczyć nawet na internetowych profilach niektórych, takie same gesty wznoszone na koncertach, amulety zamiast krzyżyka czy medalika na szyi, przestaje dziwić, że współczesne pokolenie dzieci ma problem, by kilka minut posiedzieć w spokoju i posłuchać o rzeczach świętych.

Można powiedzieć, bez przesady. Dzieci poczuły trochę „luzu” i wykazują swoją kreatywność w tej akurat dziedzinie. Tak się jednak składa, że jakiś czas temu toczyłem dość ciekawą dyskusję na rzeczonym już FB na temat jednego z wykonawców, (aby nie obrażać artystów), którego satanizm jest powszechnie znany. Rozumiem, że w sposób naturalny jego pochwała mordu na Świętym, pogarda dla Błogosławionego (celowo nie podaję szczegółów, aby nie promować) przyciąga ludzi takich jak on, tzn. upatrujących w Bogu tyrana, a w Szatanie boga. Nie bardzo jednak rozumiem, skąd nie tylko tolerancja, ale i zachwyt takimi grajkami pośród ludzi, którzy uważają się za katolików? Przecież gdyby ktoś nazwał sztuką piosenkę w której śpiewa o pogardzie dla kogoś mi bliskiego, gdyby tam lżył ludzi, których szanuję, chyba nie słuchałbym tego, a już tym bardziej nie zachwycał się takimi melodiami?

Cóż, człowiek to jednak dziwna istota. Mówi, że kocha Boga, a zachwyca się tymi, którzy publicznie lżą Go za pieniądze. Chce być grzecznym dzieckiem rodziców, ale gdy oni nie widzą, zachwyca się zepsutym światem. Dziś liturgiczne wspomnienie św. Cecylii – patronki śpiewu  kościelnego, choć tak na prawdę nie wiadomo, czy grała na jakimś instrumencie. Mówią, że wielbiła Boga całym ciałem. Po otwarciu jej grobu kilkaset lat po jej męczeńskiej śmierci widać było, jak nie mogąc już mówić, gestami rąk wyznała wiarę w Boga. Wcześniej, będąc poślubioną poganinowi, nawróciła go swoim świętym życiem. To dopiero melodia Pieśni Miłości wyśpiewanej całym życiem! Czy zdążymy nią zachwycić współczesne dzieci i młodzież?

Mamusia sprząta, czy odlatuje?

Fot. ? Elnur - Fotolia.com
Fot. ? Elnur – Fotolia.com

Dowcipów o teściowych jest co niemiara. Tak jak ten tytułowy. Zięć wraca do domu, i widząc teściową zamiatającą mieszkanie, pyta prowokacyjnie: „Mamusia sprząta, czy odlatuje?”

Złośliwi powiadają jednak, liczba dowcipów o teściowych równa jest zeru, ponieważ wszystko co się na ten temat mówi, to prawda.

Jeszcze zaś inni powiadają, że przewagę celibatu nad małżeństwem stanowi właśnie to, że celibatariusz nie ma teściowej.

Kilka dni temu obiecałem wrócić w kolejnych wpisach do tematu celibatu. Słowo się rzekło. Nie będę przywoływał, tego co pisałem poprzednio (link na dole strony), a jedynie podsumuję, że z celibatem nie rozumiejący go – zarówno świeccy jak i duchowni mają dwojaki problem. Jedni, użalają się, jaki to ten ksiądz biedny, bo nie może mieć żony i dzieci. Problem drugiej natury, jest dokładnie odwrotny. Mają go ci, którzy mówią: księdzu to dobrze. Żona nie marudzi, teściowa nie stoi za plecami, jest ksiądz „sam sobie sterem, żeglarzem okrętem”.

Otóż prawda jest jeszcze inna. Celibat to powołanie do czystości przeżywanej w stanie bezżennym. Owszem, jest on wyrzeczeniem, bo któż nie chciałby patrzeć, jak pojawiają się dzieci, stawiają pierwsze kroki, mówią pierwsze słowo itd. Jak jednak przypomina papież Paweł VI, celibat to „płodność w Chrystusie”. Kapłan rezygnujący z założenia własnej rodziny nie może być życiowym kaleką, wokół którego trzeba chodzić i wszystko mu zrobić, jak gdyby „Bozia mu rączek nie dała”, jak powiadają czasem rodzice do małych dzieci. „Zostaje sam bez własnej żony i własnych dzieci, aby miłować wszystkie dzieci Boże i dla nich jak gdyby samego siebie składać w ofierze”. (por. Sacerdotalis celibatus 30)

Stąd też, kiedy niektórzy mnie pytają: „księdzu to się jeszcze chce tak angażować w pracę z dziećmi, młodzieżą?,” myślę sobie, czy ojca rodziny też pytają, dlaczego zmęczony po pracy, pozwala dzieciom, by skakały mu po głowie? Czy dziwi się ktoś, widząc zmęczoną matkę, kiedy czuwa nad chorym dzieckiem? Biada jej, gdyby tego nie robiła. Stąd też, raczej moje zdziwienie bierze się stąd, skąd u ludzi prawdziwe czy fałszywe zgorszenie, gdy kapłan, czasem do późnego wieczoru siedzi w salce parafialnej z młodzieżą i rozmawia o rzeczach, które ich interesują; gdy wspólnie z nimi jedzie na pielgrzymkę, gra w piłkę czy spędza czas w inny godny sposób…?

Papież Paweł VI naucza: <kapłan> „Będąc bowiem oddzielony od świata, kapłan bynajmniej nie odłącza się od Ludu Bożego, ponieważ dla ludzi jest ustanowiony (Hbr 5,1) i poświęca się całkowicie tak wypełnieniu miłości (por. 1 Kor 14,4n), jak i dziełu, do którego Bóg go powołał?” (por. Sacerdotalis celibatus 58)

Kiedyś powiedział mi starszy kolega: „Ksiądz cokolwiek nie zrobi, zawsze będzie źle. Nie będzie pracował z młodzieżą, powiedzą zupełnie nienowoczesny ksiądz. Będzie spędzał czas z młodymi ludźmi, oskarżą go, że szuka „pocieszenia w celibacie”. Pójdzie odwiedzić chorego parafianina do szpitala, powiedzą, że pewnie leży tam jakaś jego „nie wiadomo jak bliska znajoma”, nie pójdzie, zawyrokują o nim, że nieczuły i wyobcowany z parafii. Będzie siedział na plebanii, powiedzą leń i próżniak. Zaangażowany w duszpasterstwa będzie przebywał poza probostwem, powiedzą już gdzieś pojechał…” Stąd wielu pyta, jak żyć.

Odpowiadając, każdy z nas kapłanów ma swoje sumienie i piękną encyklikę o celibacie napisaną przez papieża Pawła VI, a skoro i tak mają na mnie wieszać psy, warto robić swoje i mieć świadomość, że ostateczny osąd należy do Tego, który jest najprawdziwszym Ojcem nas wszystkich. I to On będzie nas sądził z ojcostwa. Tego rodzinnego i tego kapłańskiego.

Polecane wpisy:

Od celibatu do małżestwa

„Młodzieńczym okiem” – Miłość

Tankowanie do pełna

Fot. ? bilberrystudio - Fotolia.com
Fot. ? bilberrystudio – Fotolia.com

„Młode, wykształcone i pijane”. Takim tytułem jedna z gazet opisywała swojego czasu młode pokolenie dziewcząt wkraczające w dorosłe życie. Zaledwie kilka lat temu, ucząc w jednej z poprzednich szkół, na katechezie na której omawiałem piąte przykazanie Dekalogu, postanowiłem zatrzymać się nieco dłużej przy problematyce trzeźwości. Początkowo dzieci słuchały tego, co miałem do powiedzenia, by po kilku minutach dojść do wniosku, że czas najwyższy księdza uświadomić. Jedna z uczennic podniosła rękę prosząc o głos, a gdy jej go udzieliłem, usłyszałem pytanie, które wyglądało na retoryczne: „czy księdzu się wydaje, że u nas w klasie ktoś jeszcze nie wie, jak smakuje alkohol?”. Zaniemówiłem. Wszak była to klasa trzecia …szkoły podstawowej.

Nie trzeba być odkrywcą, żeby zauważyć, że w Polsce wielu ma problem z alkoholem. Ile krzywdy wnosi alkohol do polskich rodzin, tego też nie trudno sobie wyobrazić, zwłaszcza, jeśli pracuje się z ludźmi. Dlatego też trochę dziwi, swoisty kult alkoholu, jakim otaczany jest on, zwłaszcza przez ludzi młodych. Ilość zdjęć na portalach społecznościowych, na których uwieczniona jest puszka czy butelka z alkoholem, może spokojnie konkurować ze „słitaśnymi fotkami”, zamieszczanymi tam przez dzieci te mniejsze i te nieco wyrośnięte.

Właśnie w kontekście dzieci, zwłaszcza tych, których rodziny czy domostwa dotknięte są problemem alkoholowym, zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że ci, którzy przez alkohol tyle wycierpieli, sięgają po niego, zanim zdążą ukończyć owe magiczne osiemnaście lat.

Czyżby był to jedyny, „sprawdzony” wzorzec zachowania, jaki owe dzieci, chcące uważać się za dorosłych, znają? Ucieczka od problemów? A może jeszcze co innego?

Zawsze, kiedy mówię czy to dzieciom, czy młodzieży, że jako abstynent nie wiem jaki smak ma wódka czy piwo, nie chcą wierzyć. Wydaje im się, że ksiądz tak mówi, ponieważ wypada mu tak powiedzieć.

Kiedyś w jednej ze szkół średnich, w których uczyłem, uczennica najpierw dopytywała się kilkukrotnie, czy to w ogóle możliwe, aby nie znać smaku alkoholu, poza winem, którego używam przy mszy świętej, po czym śmiejąc się głośno pochwaliła się klasie swoją „refleksją” mówiąc: „ale jaja, to Ksiądz by się jednym piwem „ubrzdyngolił!”

Przechwalanie się – prawdziwe lub fałszywe, ile kto może wypić, traktowanie alkoholu, jako pomysłu na swoją „dorosłość”, ucieczka od problemów i nie wiem co jeszcze, sprawiają, że ulice, blokowiska i otoczenia popularnych sieci sklepowych wciąż kojarzą się i pewnie długo jeszcze będą kojarzyć się z widokiem młodych ludzi, którzy przegrali swoje życie nawet nie próbując walczyć o coś lepszego, niż „życiową poniewierkę”.

Najbardziej jednak widocznym znakiem czasów a zarazem dramatem naszych rodzin jest to, co zawiera się w pytaniu, które wcześniej czy później pada w każdej klasie: „a jak mi rodzice pozwalają, to też mam grzech?” I zdaje się, że mimo innych czynników, to przede wszystkim tu jest „pies pogrzebany”…