„Młode, wykształcone i pijane”. Takim tytułem jedna z gazet opisywała swojego czasu młode pokolenie dziewcząt wkraczające w dorosłe życie. Zaledwie kilka lat temu, ucząc w jednej z poprzednich szkół, na katechezie na której omawiałem piąte przykazanie Dekalogu, postanowiłem zatrzymać się nieco dłużej przy problematyce trzeźwości. Początkowo dzieci słuchały tego, co miałem do powiedzenia, by po kilku minutach dojść do wniosku, że czas najwyższy księdza uświadomić. Jedna z uczennic podniosła rękę prosząc o głos, a gdy jej go udzieliłem, usłyszałem pytanie, które wyglądało na retoryczne: „czy księdzu się wydaje, że u nas w klasie ktoś jeszcze nie wie, jak smakuje alkohol?”. Zaniemówiłem. Wszak była to klasa trzecia …szkoły podstawowej.
Nie trzeba być odkrywcą, żeby zauważyć, że w Polsce wielu ma problem z alkoholem. Ile krzywdy wnosi alkohol do polskich rodzin, tego też nie trudno sobie wyobrazić, zwłaszcza, jeśli pracuje się z ludźmi. Dlatego też trochę dziwi, swoisty kult alkoholu, jakim otaczany jest on, zwłaszcza przez ludzi młodych. Ilość zdjęć na portalach społecznościowych, na których uwieczniona jest puszka czy butelka z alkoholem, może spokojnie konkurować ze „słitaśnymi fotkami”, zamieszczanymi tam przez dzieci te mniejsze i te nieco wyrośnięte.
Właśnie w kontekście dzieci, zwłaszcza tych, których rodziny czy domostwa dotknięte są problemem alkoholowym, zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że ci, którzy przez alkohol tyle wycierpieli, sięgają po niego, zanim zdążą ukończyć owe magiczne osiemnaście lat.
Czyżby był to jedyny, „sprawdzony” wzorzec zachowania, jaki owe dzieci, chcące uważać się za dorosłych, znają? Ucieczka od problemów? A może jeszcze co innego?
Zawsze, kiedy mówię czy to dzieciom, czy młodzieży, że jako abstynent nie wiem jaki smak ma wódka czy piwo, nie chcą wierzyć. Wydaje im się, że ksiądz tak mówi, ponieważ wypada mu tak powiedzieć.
Kiedyś w jednej ze szkół średnich, w których uczyłem, uczennica najpierw dopytywała się kilkukrotnie, czy to w ogóle możliwe, aby nie znać smaku alkoholu, poza winem, którego używam przy mszy świętej, po czym śmiejąc się głośno pochwaliła się klasie swoją „refleksją” mówiąc: „ale jaja, to Ksiądz by się jednym piwem „ubrzdyngolił!”
Przechwalanie się – prawdziwe lub fałszywe, ile kto może wypić, traktowanie alkoholu, jako pomysłu na swoją „dorosłość”, ucieczka od problemów i nie wiem co jeszcze, sprawiają, że ulice, blokowiska i otoczenia popularnych sieci sklepowych wciąż kojarzą się i pewnie długo jeszcze będą kojarzyć się z widokiem młodych ludzi, którzy przegrali swoje życie nawet nie próbując walczyć o coś lepszego, niż „życiową poniewierkę”.
Najbardziej jednak widocznym znakiem czasów a zarazem dramatem naszych rodzin jest to, co zawiera się w pytaniu, które wcześniej czy później pada w każdej klasie: „a jak mi rodzice pozwalają, to też mam grzech?” I zdaje się, że mimo innych czynników, to przede wszystkim tu jest „pies pogrzebany”…
Swoją drogą – tak może niezwiązane z głównym wątkiem – zastanawiała mnie różnica w reakcji sprzedawcy na kupno alkoholu tuż przed osiągnięciem pełnoletności i tuż po. Tuż przed zawsze prosili o dowód, a potem już nie. Jakoś ta pewność siebie uzewnętrznia się na naszych twarzach 🙂 . Ja również nie rozumiem tego jakim kultem jest otaczany alkohol, zauważyłem jednak, że służy ludziom jako mechanizm do bycia ludźmi właśnie; pomijając wszystkie wady jakie ta ciecz niesie, podkreśla ona wszystkie cechy człowieka. Ludzie są dla siebie mili, otwarci, wręc nieintymni umysłowo. A takiej bliskości, którą Jezus proponował w formie naturalnej na codzień, nam brak. Homo homini lupus est.