Archiwum kategorii: Katecheza

„Stawka większa niż życie”

Nie, tym razem nie będzie o serialu z czasów PRL u. Ci, którzy go jeszcze pamiętają, zdają sobie sprawę, że chodziło tutaj o losy niejakiego Hansa Klossa, agenta aliantów w niemieckim mundurze, który bohatersko wychodził z każdej opresji, aby przechylić losy wojny na korzyść Sprzymierzonych.

Chcemy sobie postawić pytanie, co dla nas jest stawką większą niż życie? Czy jesteśmy do tego stopnia skoncentrowani na tym, co doczesne, że nie mamy już żadnych wartości ani żadnych marzeń, których spełnienie byłoby ukoronowaniem naszego życia, albo wręcz stawałby się w niektórych chwilach ważniejsze od samego życia?

Jako że jak już wspomniałem z jednym z poprzednich wpisów, katecheza dla katechety jest niewyczerpaną kopalnią inspiracji, także tych duszpasterskich, także dziś pozwólcie, że zilustruję ten wpis jedną ze scen, które wydarzyły się w klasie.

Jak zwykle bywa na początku każdego adwentu, jest okazja, aby na nowo przypomnieć sobie co to za czas, i dlaczego znów go przeżywamy. Tym razem zacząłem od pytania, na co czekamy my, jako chrześcijanie, a jakie oczekiwania mają inni wyznawcy monoteizmu. Ci się okazało, wcale nie łatwiej było odpowiedzieć na pytanie o wizję Paruzji w katolicyzmie niż na to o Dzień Sądu u muzułmanów. Dlaczego? Może dlatego, że tak wrośliśmy w ten materialny świat, że Paruzja i Apokalipsa kojarzy nam się nie ze spotkaniem ze Zbawicielem, ale raczej z zesłaniem nam przez Boga kataklizmów, cierpienia i mąk, a ostatecznie śmierci.

Tak, taką mamy wizję Boga, którego traktujemy raz jako zło konieczne, innym razem jak kogoś, spod czyjego panowania próbujemy dyskretnie się wyzwolić. Taka wizja Boga prowadzi nas prostą drogą do apostazji i ateizmu.

Na rzeczonej katechezie zapytałem więc, kto chciałby, aby Jezus przyszedł już dziś, tu i teraz. Jako że wydaje się to być pytaniem retorycznym, przejdę do dalszej ilustracji. Postanowiłem więc sformułować pytanie inaczej. Gdyby jakiś szejk z Kataru stanął tu i teraz przed moimi uczniami i powiedział, że ma dla każdego pole naftowe do oddania na własność, kto pozostałby w szkole i kontynuował naukę. To też okazało się pytaniem retorycznym. Po co szkoła, skoro resztę życia mogę ja i moja rodzina spędzić w pałacach o złotych klamkach z pieniędzmi nie do wydania nawet w piątym pokoleniu.

Czym więc jest niebo i kim jest Jezus, skoro Jego przyjście przegrywa z wizją bogatego szejka i sowitą sumą petrodolarów? Tu chyba mamy klucz do zrozumienia tzw. laicyzacji. Zwyczajnie nie wierzymy, że niebo to spełnienie, szczęście i bogactwo, które przerasta cały świat. Jak więc mamy oczekiwać Zbawiciela?

A jednak, mimo to, niebo to stawka większa niż życie… Marana tha – przyjdź Panie Jezu.

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 49, 1-6)
Ustanowię cię światłością dla pogan

Czytanie z Księgi proroka Izajasza

Posłuchajcie mnie, wyspy! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie.
I rzekł mi: «Ty jesteś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię». Ja zaś mówiłem: «Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego». Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą.
A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A mówił: «To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi».

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19, 2-3. 4-5ab)

Refren: Po całej ziemi ich głos się rozchodzi.

Niebiosa głoszą chwałę Boga, *
dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon.
Dzień opowiada dniowi, *
noc nocy wiadomość przekazuje.

Nie są to słowa ani nie jest to mowa, *
których by dźwięku nie usłyszano.
Ich głos się rozchodzi po całej ziemi, *
ich słowa aż po krańce świata.

DRUGIE CZYTANIE (Rz 10, 9-18)
Wiara rodzi się z tego, co się słyszy,
Tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa

Czytanie z Listu Świętego Pawła Apostoła do Rzymian

Jeżeli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do sprawiedliwości, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia. Wszak mówi Pismo: «Żaden, kto wierzy w Niego, nie będzie zawstydzony».
Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich. On to rozdziela swe bogactwa wszystkim, którzy Go wzywają. Albowiem «każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony».
Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani? Jak to jest napisane: «Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!».
Ale nie wszyscy dali posłuch Ewangelii. Izajasz bowiem mówi: «Panie, któż uwierzył temu, co od nas posłyszał?». Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa.
Pytam więc: Czy może nie słyszeli? Ależ tak: «Po całej ziemi rozszedł się ich głos, aż na krańce świata ich słowa».

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,19)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Pójdźcie za Mną,
a uczynię was rybakami ludzi.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 4, 18-22)
Zostawiwszy sieci, poszli za Nim

Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza.

Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, Jezus ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast, zostawiwszy sieci, poszli za Nim. A idąc stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.

Oto słowo Pańskie.

Wojna i pokój

Od początku mojej posługi kapłańskiej katecheza przydawała mi wiele pracy, ale i mnóstwo przemyśleń. Z samego rana usłyszałem od jednej z klas, że idą na strzelnicę. Uczennica pochodząca z Ukrainy zakomunikowała mi, że kiedy już się nauczą strzelać, będą strzelać ruskich. Trudno jest oceniać sytuację ludzi, którzy zostali zmuszeni, by uciekać przed wojną. Patrzących na codzienne obrazki, z kraju, niszczonego metodycznie przez bezwzględnego najeźdźcę.

Moje pokolenie chociaż nie zna wojny, przecież naoglądawszy się w  dzieciństwie „Czterech pancernych i psa” biegało również z drewnianym pistoletami po lesie, aby strzelać Niemców. Mimo to jednak zrobił mi się przykro, kiedy dotarło do mnie, że w sercach tych młodych ludzi, skrzywdzonych przez los i historię wzrasta i potęguje się marzenie, aby strzelać do wroga. Kontynuując rozmowę z moją uczennicą, zapytałem, na co będzie czekać, kiedy już. Wygonią wroga ze swoich granic to odpowiedzieć. Była już nieco problemu. Przypomniał mi się czas przeżywany z perspektywy dziecka, kiedy dorośli i młodzież marzyła o tym, aby w Polsce zapanowała wolność, aby skończył się znienawidzony komunizm. Wydawało się, że automatycznie przyjdzie dobrobyt, relacje między ludźmi ułożą się po Bożemu i wszyscy będą szczęśliwi. Wolność jednak zawsze oznacza nie tylko uwolnienie się zła, ale także wybór tej drogi, która ma nas prowadzić do prawdziwego szczęścia i radości

Dzisiejsza liturgia słowa ukazuje nam wizję szczęśliwości. Prorok Izajasz przerysowuje do tego stopnia wizje czasów mesjańskich, że nawet zwierzęta drapieżne i mięsożerne mają przyjacielsko przebywać ze sobą i zaspokoić swój głód jedzeniem słomy czy siana. Jeśli przełożymy tę wizję na relacje międzyludzkie, wiemy, że wiele musiałoby się zmienić, aby na świecie nastał prawdziwy pokój. Dlatego też jest to niemożliwe, bez prawdziwej przemiany serc bez marzenia o pokoju, a nie o wojnie. Bez marzeń o wolności, która nie tylko oznacza pozbycie się przymusu zewnętrznego, wyzwolenie spod okupacji własnego terytorium, ale przede wszystkim wybór tego, co dobre. Opowiedzenia się po stronie pokoju, budowanie właściwych relacji między ludźmi, odnalezienie Boga w życiu i przylgnięcie do jego prawa.

Zatem można by powiedzieć, że prawdziwy pokój nastanie nie wtedy, kiedy wszyscy będziemy gotowi do wojny, ale wtedy, gdy zastąpimy stare rzymskie powiedzenie, „chcesz pokoju, szykuj się do wojny” powiedzeniem, pragniesz pokoju, módl się o nastanie Bożego Królowania w świecie?

Marana tha – przyjdź Panie Jezu.

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 11, 1-10)
Na Chrystusie spocznie Duch Pański

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści odrośl z jego korzenia. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej. Upodoba sobie w bojaźni Pańskiej.
Nie będzie sądził z pozorów ani wyrokował według pogłosek; raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok. Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego. Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach, a wierność przepasaniem lędźwi.
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą pospołu i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na gnieździe kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani działać na zgubę po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze.
Owego dnia to się stanie: Korzeń Jessego stać będzie na znak dla narodów. Do niego ludy przyjdą po radę, i sławne będzie miejsce jego spoczynku.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 72, 1-2,7-8,12-13,17)

Refren: Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie

Boże, przekaż Twój sąd królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.

Za dni Jego zakwitnie sprawiedliwość *
i wielki pokój, aż księżyc nie zgaśnie.
Będzie panował od morza do morza, *
od Rzeki aż po krańce ziemi.

Wyzwoli bowiem biedaka, który Go wzywa, *
i ubogiego, który nie ma opieki.
Zmiłuje się nad biednym i ubogim, *
nędzarza ocali od śmierci.

Niech jego imię trwa na wieki *
jak długo świeci słońce, niech trwa jego imię.
Niech jego imieniem wzajemnie się błogosławią, *
niech wszystkie narody życzą mu szczęścia.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto nasz Pan przyjdzie z mocą
i oświeci oczy sług swoich.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 10, 21-24)
Jezus rozradował się w Duchu Świętym

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.
Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić».
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli».

Oto słowo Pańskie.

Moim uczniom…

Group attractive teenage students in high school hall. Rear view.

Wcześniej czy później ten dzień musiał nadejść. Ostatnimi dniami dało się już odczuć ten zbliżający się nieuchronnie moment powrotu do szkół, w tym, do mojej ulubionej formy głoszenia Ewangelii  czyli katechezy . Mimo, że w poniedziałek zainaugurowaliśmy uroczyście nowy rok szkolny, to dziś według mojego planu nadszedł czas na pierwsze w tym roku szkolnym katechezy. Zarówno w XXIX LO, jak i w Gimnazjum Śródziemnomorskim.

Czas powrotu do szkół, to czas ponownych spotkań. Z tymi, z którymi rozsatliśmy się w szkołach na czas wakacji, oraz spotykania kolejnych nowych klas, z którymi będzie nam dane pracować w tym roku. Każdy nowy uczeń i każda nowa klasa to nieodparte pytanie o to, kogo Pan Bóg w tym roku postawi na mojej kapłańskiej drodze. Jak ułoży się współpraca i czy dotychczasowi uczniowie wrócą z większą wiarą oraz jakie pytania „przywiozą z wakacji”? Czas da odpowiedź na te i inne pytania.

Jednak początek roku szkolnego to także świetna okazja do solidnego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków z wcześniejszych lat katechezy. Jak nie powielić wcześniej popełnionych błędów, jak pomóc szukać tej najwłaściwszej z dróg tym młodym ludziom, którzy spoglądają dziś na Kościół i na księdza przez pryzmat nie tylko rodzinnego wychowania, ale także medialnej nagonki, złego towarzystwa czy własnych wątpliwości?

Tego dzisiejszego dnia, bardziej niż w poprzednich miesiącach wracają przed oczy znajome twarze moich uczniów. Jedne rozmpoznaję z daleka, inni czasem podchodzą, pytają czy pamiętam, przypominają szkołę i klasę. Nie ma życiowych reguł i życie nie stoi w miejscu. Czasem wzorowi i zaangażowani w katechezę uczniowie pogubili się i dziś stoją daleko od Boga i Kościoła, inni, może czasem niezauważeni, czasem wątpiący, niekiedy kontestujący moje lekcje przyznają się do mnie, pozdrowią Pana Jezusa i zapytają co słychać. Ale są też i tacy, których Bóg czasem stawia ponownie na mojej drodze. Nasze drogi życia niekiedy krzyżują się na moment. Czasem „przypadkowe”, bo przecież nie ma przypadków spotkanie w urzędzie, warsztacie, kościele. Tych spotkań, twarzy moich byłych uczniów spotykam coraz więcej. Niektórych Bóg ponownie stawia na mojej drodze życia na nieco dłuższą chwilę. Czasem myślę, że może otrzymuję drugą szansę, aby poprawić się przed moim Mistrzem, nadrobić niedokończone zadanie. Dać więcej, niż ci ludzie otrzymali ode mnie przed laty, siedząc w szkolnych ławach. Tego chyba nie wie nikt, poza Bogiem samym. Wszak każdy z nas może w życiu przejść jeszcze pzez niejeden „zwrot akcji”. Jednak Bóg dając człowiekowi wolną wolę sprawił, że nikogo na siłę nie nawrócimy, nie zaciągniemy do nieba za uszy, jak przed dekadami lat niesfornego ucznia.

Dziś jednak Panie proszę Cię w sposób szczególny za wszytskich, których stawiasz na mojej drodze życia. Tych, których stawiasz po raz pierwszy, i tych, w relacjach z którymi dajesz mi kolejną już w moim ich życiu szansę. Czuwaj nad nimi, prowadź ich i błogosław nawet wtedy, kiedy mnie po ludzku opadną już ręce, i tylko serce będzie gdzieś biło w rytm tak dobrze znanych nam słów: „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi…”.

Dla mojej uczennicy

Fot ? ruslan1117 - Fotolia.com
Fot ? ruslan1117 – Fotolia.com

Powiadają, że kiedy staniemy przed Panem Bogiem na sądzie, przeżyjemy potrójne zaskoczenie. Po pierwsze, zaskoczy nas, że tam, gdzie przypadnie nam spędzić wieczność nie spotkamy tych, których spodziewamy się tam zastać. Po drugie, że spotkamy tam tych, których nigdy byśmy się nie spodziewali tam zastać i po trzecie, największe zaskoczenie spotka nas poprzez to, …gdzie sami trafimy.

Powiedzenie to znane, ale wielokrotnie życie sprawia nam różne niespodzianki. Otóż aby nie być gołosłownym, przytoczę przykład rodem z gimnazjum (a jakże!). Jako że w liturgii Kościoła przeżywamy dziś wspomnienie Matki Bożej Różańcowej, postanowiłem sobie od samego rana, na rozpoczęcie każdej z katechez odmówić wraz z młodzieżą dziesiątek różańca. Nie mówiłem im wcześniej o tych planach i nie spodziewałem się, że będą mieli przy sobie różańce, choć przecież wyjątki zawsze mogą się zdarzyć. Jak w każdej szkole i każdej klasie są przecież uczniowie bardziej i mniej wierzący, bardziej i mniej religijni. Spoglądałem więc przez wszystkie lekcje, czy oby u tych najspokojniejszych, identyfikujących się z Kościołem, nie pojawi się spontanicznie w ręce różaniec, ale moje oczekiwania z godziny na godzinę zdawały się by bez rezultatu.

Wreszcie przychodzi moja przesympatyczna, choć wymagająca uwagi klasa, w której od początku staram się mieć „oczy dokoła głowy”. Jest tam wiele osób wymagających modlitwy, aby odnalazły swoją drogę życia i wiele miłości duszpasterskiej, aby zrozumiały, że katecheta przychodzi na lekcję, aby głosić miłość, która wszystko zwycięża. Z wewnętrznym niepokojem zaczynam dziesiątek różańca i własnym oczom nie wierzę. Pojawia się spontanicznie różaniec, w rękach jednej z najsympatyczniejszych ale i najtrudniejszych w kontakcie uczennic…

Uczucie niedowierzania na przemian z radością towarzysz mi tego dnia aż do tej pory. Jakże łatwo lubimy ludzi „szufladkować”! Jak szybko pozwalamy, aby to co zewnętrzne, przysłoniło nam tajemnice ludzkiej duszy! Tego wieczoru, staram się trzymać jednej jedynej myśli. Ta, która wyjednała u Boga łaskę wielkiego zwycięstwa pod Lepanto, i tym samym ocalenie chrześcijaństwa w Europie, ma moc wyjednać zwycięstwo w duszy każdej ludzkiej osoby i ocalić ją od wiecznego potępienia. Także w Twojej duszy ……. !

Dziękuję Ci za Twoje dzisiejsze świadectwo. Wiele się od Ciebie dziś nauczyłem… Was natomiast kochani czytelnicy, proszę o gorącą modlitwę nie tylko za moją Tytułową Bohaterkę, ale za wszystkich młodych ludzi, którzy potrzebują odnaleźć wiarę, którą kiedyś zagubili…

Wciąż z uśmiechem

Fot ? Iosif Szasz-Fabian - Fotolia.com
Fot ? Iosif Szasz-Fabian – Fotolia.com

Ksiądz dalej z uśmiechem? Usłyszałem od miej Pani, wraz z którą dzielę „dolę i niedolę” pracy w nowym gimnazjum, w którym obecnie katechizuję. Tak, dla wielu gimnazjum brzmi jak wyrok. Zresztą sam wiele razy reagowałem podobnie, kiedy inni księża czy nauczyciele mówili, że pracują w gimnazjach.

Jak się jednak okazuje, póki co przynajmniej, przeskok pomiędzy szóstymi klasami szkoły podstawowej a klasami gimnazjum nie okazał się dla mnie większym, niż należałoby się tego spodziewać ze względu na różnicę wieku. Co więcej w kwestii rzeczonego uśmiechu, właśnie jego chyba potrzeba moim nowym milusińskim najbardziej. Owszem, nie mam zamiaru publicznie wyrzekać się stanowczości, czasem nawet mocno podniesionego tonu, ale będę upierał się mocno, że uśmiech tym dzieciom jest potrzebny i to bardzo.

Po pięciu czy sześciu katechezach zaczynam dopiero bliżej poznawać moich milusińskich. Często na mój uśmiech odpowiadają szerokim uśmiechem. Tak szerokim, że gdyby nie uszy, niektórzy śmieli by się na okrągło. Co się jednak kryje za ich uśmiechami? Jak bardzo parcie na „bycie zauważonym za wszelką cenę” dojdzie do głosu w ciągu tego roku? Za wcześnie by nawet snuć tu jakiekolwiek przypuszczenia.

Pokolenie, które jakże często zwątpiło w miłość, zanim zdążyło dorosnąć, na przerwach aż „kipi” od „końskich zalotów”, zwracania na siebie uwagi, czasem wręcz wymyśla sposoby i preteksty, aby tylko przez chwilę przykuć czyjąś uwagę. Nie ważne czy rówieśników, nauczyciela czy księdza.

W czasie lekcji zresztą bywa podobnie. Wypracowuję więc od pierwszych dni nowe sposoby reagowania na sytuacje wymagające mojej uwagi. Raz podchodzę (zwłaszcza, jeśli akurat chwilowo leci krótka ilustracja filmowa) aby szepnąć uczniowi prośbę o schowanie telefonu, to znów innym razem patrzę w jego stronę i właśnie uśmiechem próbuję powiedzieć „przecież wiesz, o co chodzi”. Efekty? Jak w życiu, raz zadziała a raz nie.

Dziś proszę ucznia aby „nie ćwiczył kciuka” na lekcji, a on na to, że musi do dziewczyny napisać. Próbuję więc reagować starym, sprawdzonym tekstem: „jak kocha, to zaczeka”, na co słyszę: „nie w dzisiejszych czasach proszę księdza”.

Ot i cała konkluzja  w temacie uśmiechu i wiary w prawdziwą miłość wśród części młodego pokolenia!

„Hej ho, hej ho, do szkoły by się szło…”

naughty girlO nieeee! Usłyszałem już 2 września, kiedy na pierwszej katechezie podałem uczniom, że do wakacji pozostało 298 dni. „Ale dlaczego, nie?” Próbowałem tłumaczyć, jak czas szybko leci i lada chwila dwójka z przodu zamieni się na jedynkę, a później to już wakacje będą na wyciągnięcie ręki.  Nic nie dało. Zresztą nic na siłę. Przynajmniej na początku. Tak się w tym roku złożyło, że po siedemnastu latach pracy poszedłem do gimnazjum.  Spotkanie z tymi, przed którymi wielu odczuwa lęk, złość tudzież inne trudne do opisania uczucia, jakoś specjalnie nie przeraziły mnie. Może dlatego, że już kiedyś miałem roczną przygodę z gimnazjalistami w Śródziemiu, a może zwyczajnie jak odpowiadam tym, którzy próbują mnie testować strasząc gimbazą po dziewięciu latach na lubelskich Tatarach chyba niewiele może mnie już zdziwić i zaskoczyć.

Piszę niewiele, bo pierwsze zaskoczenie przeżyłem już na starcie. Prezentuję moim milusińskim nowy katechizm do klasy trzeciej, i pośród pomruków, że książka po starszym bracie, siostrze, koledze czy koleżance już nie przyda się w tym roku, słyszę tekst stulecia: „Jezus już tyle lat nie żyje, a tu książki do religii zmieniają…”. Ależ Jezus żyje! „Przecież zmartwychwstał” reaguję błyskawicznie, nie wypadając z toku po takim „wyznaniu”. „Jak żyje, to gdzie jest?” słyszę głos nieprzekonanego ucznia. Cóż, wygląda na to, że będę miał co robić w nowej szkole.

Przychodzą kolejne klasy. Jedna z nich ewidentnie próbuje mnie testować, ale nie tracę kontroli. W końcu przypominam sobie jak to bywało w poprzednich szkołach. Zwłaszcza w takich chwilach wracają wspomnienia z Technikum, w którym kiedyś uczyłem. Od pewnego czasu organizowałem dla nich pielgrzymki „Szlakiem Papieskim”. Łagiewniki – Kalwaria Zebrzydowska – Wadowice. Kiedy przyszedł do szkoły pierwszy rocznik, który ukończył gimnazjum, przeszedłem swoisty test. Mniejsza o szczegóły, czym podpadli mi uczniowie, ale po noclegu w Kalwarii, kiedy z samego rana poszliśmy na mszę świętą do kaplicy Matki Bożej, miałem nieodpartą ochotę zamienić kazanie na „wypominki”. Jednak spoglądając od ambonki na moich urwisów powiedziałem to, co dostrzegłem na ich twarzach. Ich wyskoki, niesubordynacja, czasem naprawdę złe zachowanie to zwyczajne wołanie o miłość. Patrzę, a po tych kilku słowach prawdy po policzkach kilku moich uczennic płyną łzy jak grochy. Po mszy św. podchodzi „lider moich „separatystów”  i już nieco bardziej pokornym głosem niż kilkanaście godzin wcześniej oświadcza: „Księdzu, dobre kazanie. Ale niech ksiądz nie mówi już takich rzeczy. Nie chcę się rozkleić przy kumplach. Później poznaję jego historię, jak i innych pierwszaczków. To naprawdę było już nie tylko wołanie, lecz wręcz skomlenie o miłość.

Co więc przyniesie ten rok? Jak odpowiedzieć na zwracanie na siebie uwagi przez spragnionych  miłości i normalności nastolatków? Można sparafrazować słynne już słowa pani Komisarz (in spe) „sorry, taką mamy młodzież”, albo chwycić za różaniec i do boju. Innej opcji nie ma. Liczę więc, że Szanowni Czytelnicy nie pozostawią mnie na placu boju samego. Proszę o niewiele. Zapewnijmy tym dzieciom przyszłość. Otwórzmy im Fundusz Emerytalny w niebie, dodając swój uczynek miłosierdzia w ich intencji. Zapraszam na www.ofewniebie.pl i do dzieła! Wszak Apostoł mówi: „Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia”.

(Nie)głupie pytania

Fot. ? JackF - Fotolia.com
Fot. ? JackF – Fotolia.com

„Czy ja zadaję głupie pytania?” Usłyszałem dziś tuż po zakończonej lekcji, na której mówiliśmy o sakramentach w służbie wspólnoty. „Nie, Julia, Twoje pytania nie są głupie. Są bardzo dojrzałe”, odpowiedziałem mojej szóstoklasistce, którą zainteresowała sytuacja osób rozwiedzionych w Kościele.

Bardzo lubię katechezę w tej klasie. Mimo, że czasem trzeba przywołać do porządku jedną czy drugą osobę, tryskającą specyficznym poczuciem humoru i to w najmniej odpowiednim momencie, uczniowie starają się rozumieć, co się do nich mówi. Zabierają głos, pytają, szukają odpowiedzi. Tym razem otrzymałem całą serię bardzo poważnych i dojrzałych pytań, w których nie było nic z medialnego szumu wokół tego tematu. „Proszę księdza, dlaczego jak ktoś popełnił błąd, zostaje wykluczony na resztę życia?” Próbuję odpowiadać tak, aby bystry umysł szóstoklasistki mógł dostrzec przymierze Prawdy i Dobra w moralnym nauczaniu Kościoła, które służy człowiekowi. Przywołuję adhortację bł. Jana Pawła II „Familiaris consortio”, w której Papież pisze, że osoby, które po rozpadzie małżeństwa nie zawarły nowego związku mogą i powinny brać czynny udział w życiu sakramentalnym Kościoła, co więcej, wskazuje, że winna ich w tym wspierać wspólnota Kościoła w której żyją.

Ledwo zdążyłem zakończyć moją wypowiedź, Julia stawia kolejne pytanie” „Proszę księdza a mają ci ludzie to wsparcie o którym mówi Ojciec Święty?” W tym momencie odezwał się dzwonek oznajmiający koniec lekcji, a ja poczułem się jak uczeń, którego ów dzwonek wybawił właśnie od trudnego, bardzo trudnego pytania. Zdążyłem więc złożyć Julii i klasie obietnicę, że wrócimy do tematu w poniedziałek, a wychodząc na przerwę zostałem przez nią poproszony o odpowiedź na pytanie od którego zacząłem wpis.

Pomyślałem sobie, że gdyby ludzie stawiali sobie poważne pytania zawczasu, mniej byłoby takich właśnie dramatów, gdzie szaleńcza, młodzieńcza miłość zostaje po latach nazwana pomyłką i kończy się rozpadem ważnego małżeństwa. Przecież wsparcie wspólnoty Kościoła, to nie tylko reagowanie w sytuacji kryzysowej. To także, a właściwie przede wszystkim przypominanie wiernym o godności małżeństwa i jego nierozerwalności. Wspieranie ich w organizowaniu życia religijnego, kiedy jako młode małżeństwo będą potrzebowali na nowo odnalezienia swojego miejsca w parafii i Kościele. Poza tym kryzys w każdym małżeństwie od czegoś się zaczyna. Wkraczanie, kiedy jest już „pozamiatane” to trochę jak liczenie na cud. Owszem, zdarzają się i cuda, ale z kryzysem w małżeństwie jest jak z rakiem. Im wcześniej wykryty, tym większa szansa na wyleczenie…

Dlatego też domaganie się rezygnacji przez Kościół z nierozerwalności małżeństwa jest nie tylko kwestionowaniem nauczania Pana Jezusa zawartego w Ewangelii, ale też osłabianiem szans małżonków na prawdziwe małżeńskie szczęście. Jest jak powiedzenie człowiekowi kuszonemu przez nałóg: pij śmiało, jak się uzależnisz dalej będziemy cię kochać i troskliwie zajmiemy się tobą. Czy nie potrzeba raczej uczyć się odpowiedzialności i prawdziwej przyjaźni, zanim powie się kocham i „nie opuszczę cię aż do śmierci?”

Katecheza w szkole czy przy kościele?

Fot. ? Africa Studio - Fotolia.com
Fot. ? Africa Studio – Fotolia.com

Jutro piątek. Mój szkolny dzień. Przeglądam raz jeszcze to, co będzie przedmiotem moich katechez. Robię także przegląd najnowszych wiadomości i mimo woli dostrzegam kolejną polemikę na temat miejsca katechezy w Polsce. Aż dziw bierze, jak ludzie nie mający do czynienia z katechezą „uszczęśliwiają na siłę” Kościół postulując powrót do salek katechetycznych, pisząc, że młodzież ma słabą wiedzę po lekcjach religii w szkole, przestaje chodzić do kościoła, a poza tym w szkołach redukuje się inne przedmioty.  Dla tych, którzy spoglądając wstecz są przeciwni religii w szkole mam kilka zasadniczych pytań.

Po pierwsze, czy jak słabego katechetę przeniesiemy z sali szkolnej do katechetycznej, to od razu poprawi się wiedza religijna Polaków? Warto może zastanowić się, choć pytanie zabrzmi wręcz nieprawdopodobnie, skąd się biorą katecheci w szkołach?

Po drugie, kto będzie w stanie napisać plan zajęć dla katechezy odbywającej się poza szkolną siatką godzin, z uwzględnieniem zajęć pozalekcyjnych, kół zainteresowań dzieci?

Po trzecie, czy redukując godziny z innych przedmiotów redukuje się też zajęcia z WF? Religia dobrze prowadzona jest jednocześnie lekcją, gdzie dzieci i młodzież ćwiczą swoją kondycję z człowieczeństwa i chrześcijaństwa. Czasem zwyczajnie po ludzku w odhumanizowanym świecie chcą „przymierzyć świat w którym żyją” do wartości, jakie głosi się na katechezie.

Jak natomiast poprawić efektywność katechezy? Odpowiedź równie banalna, co niewykonalna w polskiej rzeczywistości: Po pierwsze, nie zmuszać do pracy w katechezie tych księży, którzy się do tego nie nadają, nie potrafią lub nie lubią. Męczą siebie i katechizowanych. Niech się zajmą innymi czynnościami duszpasterskimi, których póki co nie brakuje. Czy wszyscy księża dla zasady muszą robić wszystko? Co zaś do katechezy świeckich. Może warto zaproponować katechetce, która nie ma o tym pojęcia i czas upływa jej na walce o byt, a ma tzw. trudną sytuację finansową, aby zamiast uczyć religii gotowała proboszczowi jako gospodyni. Chyba, że troska o jakość strawy duchowej przegra z troską o jakość stawy doczesnej…

Po drugie, pozwolić katechizowć tym, którzy to lubią,  jeśli tylko mają dobry kontakt z dziećmi i młodzieżą, mają coś więcej do powiedzenia niż tylko „bo ja tak mówię” mianując ich prefektami bez obciążania ich obowiązkami, które z powodzeniem mogą wypełnić inni księża, niekoniecznie „czujący” katechezę. Rzadko który nauczyciel pracuje równolegle w innym zawodzie. Jeśli katecheza dla księdza jest „zajęciem dodatkowym”, o czym utwierdza w takim przekonaniu księży katechetów zdecydowana większość proboszczów, to o czym mówimy?

Po trzecie wreszcie, warto posłuchać, popatrzeć i zastanowić się, kogo wspiera się kwestionując zasadność katechezy w szkole. Gdyby faktycznie produkowała ateistów, te ugrupowania, które są dziś jej przeciwne, hojnie dotowałyby te lekcje, zacierając ręce, że znienawidzony przez nich katolicyzm wykańcza się własnymi rękami.

Po czwarte wreszcie, w wielu firmach świeckich jest tzw. system motywacyjny. Za dobrze wykonaną robotę jest premia. Za nadgodziny dodatkowa zapłata lub wolne do odebrania. Tymczasem w wielu diecezjach w Polsce księża katecheci mają „obcinane” wynagrodzenie pobierane w szkole, a to celem „wyrównywania szans” z tymi, co nie uczą, a to tytułem wspomagania wielu skądinąd szlachetnych celów. Tak jakby katecheta szedł do szkoły tylko dla pieniędzy a wracając do domu nudził się z nadmiaru czasu. Kiedyś złożyłem propozycję jednej z moich najtrudniejszych klas, kiedy zaczęli mi wypominać, że pobieram wynagrodzenie za pracę w szkole. Propozycja brzmiała. Moja pensja z całego miesiąca za jeden dzień z ich klasą dla rodzica, który się na to zgodzi. Do dziś nie ma chętnych.

Reasumując, jako podsumowanie tych refleksji przywołam epizod z życia bł. Matki Teresy z Kalkuty. Pewien dziennikarz widząc jej posługę wśród umierających nędzarzy z Kalkuty wykrzyknął: Matko, ja bym nie robił tego nawet za milion dolarów! Na co Matka Teresa odpowiedziała bez wahania: „ja też!”

To moja sprawa!

Fot. ? yuryimaging - Fotolia.com
Fot. ? yuryimaging – Fotolia.com

Pamiętam kilka lat temu, katechizowałem młodzież w klasie, w której trzeba było „walczyć o przeżycie”. Im zdolniejszy uczeń, tym gorszą, bardziej niegrzeczną i roszczeniową postawę prezentował. Kiedyś zaproponowałem więc tym chłopcom, że może oni poprowadzą lekcję, skoro na moich tak źle się zachowują. Zgodzili się i skomentowali że na ich lekcji wszyscy będą grzeczni, bo oni zrobią to ciekawie. Dostarczyłem więc im niezbędne pomoce, pozwoliłem nawet pytać i wstawiałem proponowane oceny, jeśli spełniałyby kryteria systemu oceniania. Po kilku minutach było już kilka ocen niedostatecznych za odpowiedź (nota bene postawionych ich najlepszym kolegom)  i chaos w klasie. Ci, którzy mieli najwięcej zastrzeżeń do sposobu prowadzenia przeze mnie lekcji, skwitowali krótko zachowanie swoich kolegów: „z idiotami nie da się nic zrobić”.

Od tamtego czasu minęło ładnych parę lat. Proces zmian w edukacji idzie śmiało do przodu, i to nie tylko tych odgórnie zaplanowanych. Swojego czasu po wpisie „Powiedz mi czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś” rozgorzała na moim blogu dyskusja, gdzie jednym z najczęściej przywoływanych argumentów milusińskich było tytułowe stwierdzenie „to moja sprawa”. Nie minęło więcej niż kilka tygodni, a już zdążyłem przeczytać na internetowych forach, co zresztą inni nauczyciele zdążyli już usłyszeć „w realu”, że to, czy się dziecko uczy w podstawówce czy nie, „to jego sprawa”!

Można by oczywiście w dalszym ciągu wpisu użalać się nad postępującym upadkiem obyczajów, tupetem małolatów, jednak bardziej owocnym może okazać się zastanowienie, skąd bierze się takie myślenie w wieku, gdzie nawet na wyjście z domu dziecko musi prosić za każdym razem o pozwolenie swoich rodziców?

Poczucie niezależności i podmiotowości wzmacniane jest poprzez nieustanne akcentowanie praw, w tym praw ucznia z subtelnym pomijaniem mówienia o obowiązkach. Stąd uczeń (wg niektórych uczniów oczywiście) ma prawo słuchać na szkolnej dyskotece tego, „na co ma ochotę”, ma prawo czytać książkę na lekcji, bo „temat go nie interesuje”, albo prezentowaną kilkuminutową ilustrację filmową którą „już widział” zamienić na słuchanie muzyki z własnej MP „trójki”, wreszcie ma prawo uczyć się lub nie, bo to przecież jego sprawa. Sytuacja nie wymagająca wręcz komentarza.

Jak więc uczyć dzieci odpowiedzialności? W jaki sposób uświadomić im, że nie tylko prawa ale i obowiązki definiują kogoś, kto chce sam stanowić o sobie? W wielu rodzinach, czy to ubogich, czy lepiej sytuowanych zdarza się, że dziecko nie musi troszczyć się o nic. Wszystko mu „się należy”. Może to już pierwszy błąd, który skutkuje postawą roszczeniową, w której liczą się tylko prawa? Na drugą „lekcję” takiego postępowania pracujemy w szkołach często już my sami, jako nauczyciele. Ustępowanie dzieciom dla „świętego spokoju”, udawanie, że wierzymy w usprawiedliwienia które zioną kłamstwem rodziców na odległość, często w sytuacjach, gdy sam rodzic nie ma pojęcia co działo się wtedy z jego dzieckiem, kiedy nie było go w szkole, wreszcie wyręczanie rodziców z zadań, w których nikt ich nie zastąpi. Tak zbiera się ten wstydliwy bagaż.

Poruszając ten temat warto dodać, że z biegiem czasu będzie coraz gorzej. Każdy totalitaryzm zaczynał od „wyręczania” rodziców w wychowywaniu ich dzieci. To przecież Mussolini, Hitler i Stalin „wiedzieli lepiej”, jak wychować „nowego człowieka”. Dziś nadchodzący totalitaryzm spod znaku gender zamierza deprawować dzieci już od przedszkola. Stąd bezczynność rodziców będzie spotykała się wręcz z „laickim błogosławieństwem” unijnych biurokratów. Żyjemy więc w czasach, gdzie mamy być może ostatnią już szansę na ocalenie dusz dzieci w dzieciach i zaszczepienie im pragnienia wzrastania w wierze i wiedzy. To zaś można osiągnąć tylko pokazując, że człowiek to istota, która ma nie tylko prawa, ale i obowiązki.

Polecane wpisy:

„Młodzieńczym okiem” – „O co chodzi z tym gender”

Serialowe życie

Fot ? contrastwerkstatt - Fotolia.com
Fot ? contrastwerkstatt – Fotolia.com

Prowadząc katechezę w starszych klasach szkoły podstawowej porusza się często jakąś ważną moralnie kwestię. Zwykle po stronie katechety leży dylemat, jak uwrażliwić na poważny problem dzieci, które mogły się z nim zetknąć, bądź jest prawdopodobieństwo, że zetkną się w niedalekiej przyszłości a jednocześnie przedwcześnie nie wprowadzić w brutalne realia świata tę część milusińskich, która żyje w błogiej nieświadomości problemów, przed którymi udało się ich do tej pory uchronić ich rodzicom. Zresztą niedawno poruszałem podobny wątek.

Rodzi się wówczas także pytanie, w jaki sposób udało się uchronić te nieliczne w klasie dzieci przed poznaniem życia od najgorszych z możliwych stron. a przestrzeni ostatnich lat, zwykle potwierdza się tu pewien schemat. Po pierwsze, ściśle reglamentowany dostęp do programów telewizyjnych oraz do komputera podłączonego do Internetu lub brak telewizora w domu, po drugie zainteresowanie rodziców dziećmi i odpowiadanie im na stawiane przez nie pytania, nawet jeśli wydają się rodzicom zbyt poważne, jak na wiek dziecka i po trzecie, wychowywanie w jasno określonym systemie wartości.

Gdzie bowiem dziecko może zweryfikować to, czego dowiaduje się mimochodem u rówieśników. U kogo ma uzyskiwać odpowiedzi na pytania, które prowokuje normalna ciekawość związana z poznawaniem świata albo w jaki sposób potwierdzi lub obali swoje przypuszczenia dotyczące życia, kształtujące się w umyśle i duszy dziecka? Jeśli nie zrobią tego rodzice, z pomocą przyjdą tu bardziej lub mniej pożądani „edukatorzy”.

Jedną z bardziej przykrych sytuacji, z jaką zdarza mi się zetknąć podczas katechezy w szkole, jest życie w „serialowym świecie”. Niestety dzieciom zdarza się dość często przyjmować świat prezentowany w serialach jako „samo życie”, lub „prawdę o życiu”. Stąd czasem dość spontaniczne komentarze: „ma ksiądz rację, było o tym w …….. (i tu pada tytuł serialu)”, lub „nieprawda, bo w serialu …… są tacy ludzie i oni są szczęśliwi”.

Warto jednak zadać sobie pytanie, czy mimo regulacji prawnych nakazujących informację o tzw. „lokowaniu produktu” dorośli są wystarczająco świadomi mechanizmów powstawania fabuły takich filmów? Ile to swojego czasu wychwycili sprytni dziennikarze wątków w większości emitowanych rodzimych seriali, gdzie w tym samym czasie ktoś uświadamia innym bohaterom filmów jak ważne jest np. płacenie abonamentu. Ostatnimi czasy można było przeczytać w prasie prawicowej i katolickiej o oswajaniu społeczeństwa z grzechem sodomskim, poprzez przedstawianie w serialach „szczęśliwych par jednopłciowych”, których największą bolączką jest brak możliwości zalegalizowania ich „związku” i niemożność adoptowania dzieci. Pominę już wspomniane wcześniej promowanie marek produktów, używanych przez bohaterów seriali. Przecież producenci filmów nie eksponują ich za darmo…

Pamiętam jeszcze jako kleryk dziwiłem się tym wszystkim zachwycającym się pierwszymi wprowadzanymi do polskiej TV serialami rodem zza Oceanu, że dają się wciągnąć w świat ułudy i relatywizmu moralnego. Już wówczas bowiem dało się zauważyć, że w owych serialach można znaleźć wszystko, oprócz …normalnej, moralnie żyjącej rodziny. Wszystko zaś po to, aby urabiać społeczeństwo i pod pozorem pokazywania jak wygląda życie, wpływać na jego kształt i podpowiadać ludziom, jak powinni je kształtować. O tym zaś, że podpowiedź ta ma tyle wspólnego z prawdziwym życiem, co śledztwa serialowego „księdza z Sandomierza”, świadczy jeden z dowcipów na temat owego serialu. Otóż odpowiada on na pytanie, czemu Sandomierz jest najdziwniejszym miastem na świecie. Ponoć dlatego, że skoro jest w nim tak wielka przestępczość, że „Śledczy w sutannie” w tak małym mieście znajduje dwóch morderców tygodniowo, jeszcze mu roweru nie ukradli…