Egzaminy gimnazjalne dobiegły końca. Uff, wielu odetchnęło z ulgą, bo przecież udało się zniwelować pierwszą falę protestu jednej z oświatowych central związkowych i zwiększyć pozycję przetargową jednych nad drugimi przed egzaminami ósmoklasistów. Jednak jak w typowej walce, gdzie nie liczy się już nawet rachunek zysków i strat, byleby dalej, na oślep i do przodu, do puli walki w wojnie polsko – polskiej wciągani są już maturzyści. Tym razem nie pójdzie tak łatwo, więc choć set drugi tego nierównego starcia w postaci egzaminów klas ósmych wydaje się przegrany, właśnie pojawia się szansa na dwa do jednego, jeśli uda się zablokować przeprowadzenie matur. Co będzie dalej? Trzy do jednego, jeśli strajkujący nie otrzymają zapłaty za czas protestu, wszak trzeba za coś żyć, a jeśli wierzyć że pensje nauczycielskie są głodowe, raczej z oszczędności żyć się nie da, czy dwa do dwóch, jeśli samorządy znajdą sposób aby strajkującym zapłacić i przedłużyć protest? Ponieważ obie strony liczą na wygraną, sytuacja raczej zdaje się eskalować, aniżeli uspokajać.
Początkowo obiecałem sobie nie zabierać głosu w sprawie najgłośniejszego od lat protestu, wszak prawie wszystko zostało już powiedziane. Nawet po stronie ludzi Kościoła wielu już zajęło pozycję i zadeklarowało poparcie dla którejś ze stron. Ponieważ jednak „prawie” ponoć robi różnicę, warto chyba jednak zwrócić uwagę na kilka kwestii, których obie zwaśnione strony unikają jak ognia.
Przekazy medialne, także te w Internecie zdają się aż kipieć od socjotechniki. Po jednej stronie wyzwiska od nierobów, porównywanie pensji nauczycieli i innych zawodów co ma się jak pies do jeża. Rozliczanie z czasu przy tablicy i licytacja na to, kto ma dziś w Polsce lepiej, a komu dziś gorzej, jak gdyby walka klas była wciąż główną zasadą polityki. Gdyby nie daty wskazujące, że dzieje się to teraz, można by pomyśleć, że wrócił ’68 smy. Po drugiej szykany względem niestrajkujących i traktowanie uczniów jak zakładników w walce politycznej.
Po drugie, jakimś dziwnym trafem nawet społeczeństwo jest dziś tak podzielone, że każdy ma już zdanie na temat tego, co właśnie się dzieje. Jedni „za nauczycielami”, drudzy zdecydowanie „przeciw”. Nikt chyba nie zauważa, że ci niestrajkujący, ci, którzy przyszli na egzaminy to też NAUCZYCIELE i wcale nie twierdzą, że nie chcą podwyżek. Więc trudno mówić, że to jakaś walka nauczycieli z resztą społeczeństwa, które ma „dość nierobów”.
Po trzecie, nikt już się nie interesuje i nawet nie śledzi, o czym podczas protestów, którymi media zajmują opinię publiczną, rozprawia parlament i jakie nowe podatki wprowadzą nam rządzący, aby mieć za co kupować kolejne głosy i spełniać roszczenia kolejnych grup społecznych. Nikt nie pyta dlaczego rządzący pokazują tabele płac i mówią o nauczycielskich pensjach niewiele mniejszych od ministerialnych zaś nauczyciele pokazują portfele i mówią, że nie mają i nigdy nie mieli takich pieniędzy.
Po czwarte wszystko to zaczyna chyba iść w złym kierunku, i za chwilę nam grozi przekroczenie granicy, po której nic już nigdy nie będzie takie samo. Doniesienia o mobbingu i presji na niestrajkujących, jakieś dziwne akcje, które już nawet nie rykoszetem, lecz chyba bezpośrednio uderzyć mają w uczniów i dać jednej ze stron przewagę. Strajk kiedyś się skończy. Związkowcy i ministrowie uścisną sobie ręce, w świetle jupiterów wszyscy obwieszczą sukces, tylko w pokojach nauczycielskich boleć będą rany, jakie koledzy i koleżanki wzajemnie sobie zadali. Będą ciche szemrania i wytykania palcami, będzie atmosfera jak w domu wisielca. Kiedy strajk się skończy trzeba będzie stanąć przed tymi samymi uczniami i znaleźć trudne słowa, o wzajemnym szacunku, odpowiedzialności i o tym, że mimo wszystko warto się uczyć. Nawet jeśli uczniowie zachowają się jak dżentelmeni i nie wypomną nam egzaminów, trzeba będzie uporać się z własnym sumieniem i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wciąż jesteśmy wiarygodni.
Trzeba będzie wreszcie spotkać się z rodzicami, którzy nie raz kosztem własnej kariery, wolnego czasu, nerwów i poświęcenia organizowali protesty, chodzili do urzędów, by jedną czy drugą szkołę ratować przed likwidacją. Trzeba będzie spojrzeć w twarz tym rodzicom, których determinacja uratowała niejedno nauczycielskie miejsce pracy, a dziś dzieci tychże samych rodziców były zakładnikami w jakimś brudnym starciu, w jakiejś politycznej grze.
Szkoda, że o tym w ogóle się nie mówi. Tak, jakby sprawa oświaty, za chwilę służby zdrowia, kiedy indziej rolnictwa i innych grup społecznych była jedynie starciem bratobójczych partii w walce o brukselskie posady. Jak gdyby to wszystko co właśnie się dzieje, było jak mecz na boisku, gdzie z dala od oddolnych dramatów prawdziwie rozgrywający zasiedli na trybunach i obstawiali wynik, wiedząc, że jedyni poszkodowani to będą ci na dole, bo na górze wciąż ma się dobrze zasada, „my nie ruszamy was, a wy nas”.
Kiedy w osiemdziesiątym roku wybuchały strajki, czasem całe miasta były sparaliżowane. Sklepy, komunikacja, szkoły i uczelnie. Zakłady pracy i na wsiach rolnicy. Jednak z tych wszystkich miejsc dobiegały fragmenty refrenu jednej ze strajkowych piosenek: „więcej nas łączy niżby mogłoby nas podzielić…”. Mimo to ludzie byli dla siebie nad wyraz uprzejmi. Strajkującym przynosili jedzenie, kto miał samochód podwoził tych, po których autobus nie przyjechał a na wsiach rolnik nie pomyślał o zmarnowaniu żywności, ale w ramach protestu, nie raz ze swoją krzywdą rozdał za darmo co miał. Przed taką solidarnością, rozumianą nie tylko jako związek zawodowy, i nawet nie jako ruch społeczny krok do tyłu musiała zrobić nawet władza wspierana przez moskiewskich towarzyszy i zbrojna po zęby w pałki i represje.
Dziś ku uciesze przywódców rządzących nieprzerwanie od 1989 roku brukselskich, czy jak kto woli „okrągłostołowych” partii podzieliliśmy się bardziej, niż im jest to potrzebne, aby ze społeczeństwem zrobić wszystko, na co tylko mają ochotę. Zamieniliśmy Ojczyznę w nie tylko już sportową arenę walki, i urządzamy im przedstawienie które nazwałem „brukselskim derby”, bratobójczym starciem ku uciesze opłacanych z Brukseli polityków. Ten bolesny podział będzie szczególnie długo się zabliźniał zwłaszcza w oświacie. Występując przeciwko uczniom staliśmy się zakładnikami polityków. Daliśmy rodzicom powód, aby już więcej żadne z nich nie kiwnęło palcem, gdy los jakiejkolwiek placówki będzie zagrożony, gdy komuś z nauczycieli będzie działa się krzywda. Zamknęliśmy sobie usta i nie bardzo będziemy potrafili zacząć wymagać od innych tego, w czym sami ich zawiedliśmy. Odebraliśmy sobie moralne prawo by mówić o etyce, poświęceniu i służbie dla bliźnich. Nie dlatego, że wielu uważa, że za mało zarabia, ale dlatego, że zapomnieliśmy chyba, że to nie rząd nas zatrudnia i nie rząd nam płaci. Naszymi pracodawcami są rodzice dzieci. Część ich podatków to przecież nasze pensje. Tymczasem o nich zapomnieliśmy i ich dzieci uczyniliśmy zakładnikami.
Kiedy spojrzymy na akty mianowania czy umowy o pracę, zobaczymy, że rząd ma rację i widnieją tak kwoty, o których propaganda głośno mówi w mediach. Jeśli spojrzymy na pensje netto, zobaczymy, że coś się nie zgadza. Warto się więc zastanowić co stało się z całą resztą? Eskalujemy wzajemną wrogość, zapominamy o uczniach, żądamy podwyżek i za nic na świecie nie chcemy zapytać nikogo, dlaczego płacimy tak złodziejskie podatki? Dlaczego koszta pracy sprawiają, że zarabia się grosze, a ktokolwiek by nie rządził w tym wadliwym systemie, będzie miał miliardy na kupowanie głosów? Kolejne „plusy” sprawiają, że grozi nam wojna o socjal, że zamiast myśleć jak uczciwie zarobić na życie, będziemy się zastanawiać, jak zdobyć kolejny zasiłek a nasi uczniowie będą śmiać nam się w twarz, bo bardziej będzie opłacało się żyć z zasiłków niż z uczciwej pracy.
Za chwilę Wielkanoc. Zwykle przed świętami przez ostatnie lata organizowane były spotkania i dzielenie się poświęconym jajkiem – symbolem nowego życia. Może to ostatni taki moment, może dar od Boga w tym skomplikowanym świecie, abyśmy spotkali się razem, powiedzieli sobie „przepraszam” i spokojnie porozmawiali jak nie dać się rozgrywać ludziom o brudnych sercach, jak „odspawać” oświatę od polityki i szukać zrozumienia nie u partyjnych działaczy, ale u rodziców, których dzieciom służymy. Jeśli nie to, jeśli walka ma być aż do zwycięstwa, wszystko jedno czyjego, baczmy, czy już na tym etapie nie będzie to ni nasze ni ich lecz pyrrusowe zwycięstwo…