Miesięczne archiwum: listopad 2014

Z woli Opatrzności, czyli w drodze do nieba ziemskimi ścieżkami

Fot. ? Coloures-pic - Fotolia.com
Fot. ? Coloures-pic – Fotolia.com

Kilka lat temu, w ramach bardzo udanej kampanii społecznej można było zobaczyć klip, na którym elegancko ubrany sprzedawca zachwalał swój produkt. Zapewniał, że ma dostępny wyrób, którym handluje w różnych cenach i rozmiarach. Nawet tapicerka wewnątrz różni się w zależności od modelu. Zapewniał też, że rokrocznie ów produkt zamawiają tysiące ludzi, których bliscy wybierając się w podróż, nie wiedzą, że będzie ona ich ostatnią. Na koniec kamera pokazywała zamykające się wieko trumny. Taki już ludzki los. Nasz los. Nikt z nas nie wie, kiedy podróż lotnicza, kolejowa czy drogowa zamiast do wcześniej obranego celu, stanie się podróżą „one way” w kierunku nieba. Oby tylko nieba!

Ilekroć mamy do czynienia ze śmiercią człowieka, zwłaszcza młodego, świat na chwilę zaczyna wyglądać inaczej. Nabiera innych barw i ukazuje wartości, którym na co dzień nie poświęcamy często zbyt wiele czasu. Dla każdego kierowcy, który jest świadkiem wypadku, moment w którym bezpośrednio styka się walką o życie poszkodowanych w nim ludzi, staje się chwilą, w której przez moment jak bumerang powraca pytanie: co byłoby, gdybym to ja był na miejscu ludzi walczących o życie? Tak przynajmniej do niedawana mi się wydawało. Kiedy jednak widzi się, jak obok wręcz sprasowanych samochodów i płonącego na drodze paliwa, przejeżdża kilka aut nie zatrzymując się, mimo, że na miejscu nie widać nikogo, kto udzielałby pomocy poszkodowanym, jak było to 11.11 na DK nr 19, rodzi się inne pytanie: co stało się z naszym człowieczeństwem? Czy „halloweenowe klimaty” całkowicie już zamieniły powagę, z jaką traktowaliśmy sprawy życia i śmierci, na głupawą zabawę z wyścigiem po cukierki w tle?

„Świat się zmienia”, słyszę jakże często w rozmowach z ludźmi. „Młodzież jest taka i owaka”, mawiają inni, bynajmniej nie traktując tych słów jak komplement. Jeszcze inni wskazują winnych za ten stan rzeczy, często wyliczając jednym tchem winy jednych, rozciągając je na innych. Patrząc obiektywnie na dobro i zło, trzeba przyznać, że owszem, jest tego sporo. W kontekście medialnych komentarzy do synodu poświęconego rodzinie, osobiście słyszałem od wielu ludzi słowa żalu, że zabrakło wsparcia dla tych, którzy walczą o życie zgodne Ewangelią, choć jest im coraz trudniej. Permisywizm moralny, kpiny środowiska, czasem rodzące się zwątpienie, czy wierność, czystość przedmałżeńska mają jeszcze sens? Co dalej z przesłaniem Ewangelii dotyczącym nierozerwalności małżeństwa, świętości ludzkiego ciała, szacunku dla samych siebie i dla innych? Pan Jezus naciskany przez faryzeuszy, aby nakazał zamilknąć tym, którzy śpiewali mu hosanna, powiedział, że jeśli oni umilkną, kamienie wołać będą.

Kiedy z różnych względów coraz trudniej usłyszeć głos dowartościowujący moralność, czyli normalność, a w to miejsce coraz głośniej daje się słyszeć hałas narzucający chore ideologie, czyli patologie, wręcz bezcennym staje się osobiste świadectwo człowieka, kimkolwiek by nie był. Świeckim, czy duchownym. Taki głos, jest jak ów wołający kamień, który krzyczy hosanna Jezusowi, kiedy inni milczą. Boża Opatrzność prowadzi nas tak, aby w każdej chwili naszego życia naprowadzić nas na drogę zbawienia. Te słowa streszczające naukę Katechizmu słyszał zapewne każdy katolik. Kiedy jednak dane jest nam choć przez chwilę, i „niby” przypadkiem, spotkać ludzi, zwłaszcza młodych, których postawą, słowami i zachowaniem człowiek się buduje, warto pamiętać, że nie stało się to przypadkiem. Ma Pani rację, Pani Kingo – to ręka Opatrzności. To niejako pocztówka przesłana nam przez Pana Boga, na odwrocie której napisał: „Pamiętam o Was, i pomogę wam wytrwać. Dajcie mi od siebie, co możecie dać, a JA wezmę to i przemienię w to, co JA Wam mogę dać, i oddam Wam to przemienione. Wtedy zrozumiecie, co znaczy miłość, dobro, prawda i piękno. Pozdrawiam. Wasz Tata z Niebios”.

Czyż nie ma się wówczas takiego wrażenia? Czyż nie chce się wówczas na nowo żyć Ewangelią i dostosowywać swoje życie do niej, zamiast ją naciągać do własnego życia? Wszak całe nasze życie to podróż „one way”, gdziekolwiek byśmy nie podróżowali. Od nas tylko zależy, czy będzie to kierunek do nieba. Łączę pozdrowienia dla uczestników przejazdu „Kraków express” ;), w szczególności Pań Kingi i Aleksandry i życzę wytrwania w dobrym oraz nieustannego doświadczania opieki Bożej Opatrzności.

” Kim jesteście – byliśmy; kim jesteśmy, będziecie”

fot. ? elisabeth3 - Fotolia.com
fot. ? elisabeth3 – Fotolia.com

Widoki, jakie można dostrzec z okna mknącego samochodu w Uroczystość Wszystkich Świętych oraz w Dzień Zaduszny wydawać by się mogły dokładnie takie same. Widoczne z dala, rozświetlone, milionami ogników cmentarne nekropolie, przypominające, że są takie dni, kiedy zapędzeni w codziennym wirze zajęć ludzie starają się znaleźć choć chwilę czasu na odwiedzenie grobów bliskich, którzy zakończyli swoją ziemską wędrówkę.

 Jak zwykle przy tej okazji da się słyszeć również medialny jazgot mający „przykryć” prawdziwą wymowę tych świąt „zamieniając” je w halloween czy bliżej nieokreślone „święto zmarłych”. Najbardziej jest jednak przykro, kiedy duchowni lub rodzice śpieszą z zapewnieniami, że nie ma w tym nic złego, ot niewinna dziecinna zabawa. Ostatnimi czasy, mimo, że na oglądanie telewizji nie mam wiele czasu, moją uwagę zwrócił klip kampanii społecznej, mającej uwrażliwi rodziców na fakt, że dzieci naśladują dorosłych i kopiują niejednokrotnie ich sposób postępowania.

Zostawiając więc na boku cały ów medialny jazgot z jego nadworną orkiestrą w postaci mediów gotowych promować wszystko, co uderza w chrześcijaństwo i cenzurować zdjęcie Giewontu, byle uchronić oczy „wrażliwego” odbiorcy przed widokiem krzyża, czas listopadowych świąt to doskonała okazja, aby pokazać dzieciom, młodzieży i dorosłym czym tak naprawdę jest śmierć i jakie jest do niej nasze podejście.

Wspaniały przykład katechezy napisanej całym swoim życiem o tym, jak żyć i cieszy się młodością, jak cierpieć, i jak godnie umierać dał św. Jan Paweł II. Aby jednak tak przeżywać śmierć, trzeba wierzyć, że jest to przejście z teraźniejszości, do wieczności, z ziemskiej ojczyzny, do Domu Ojca w niebie. Dlatego też im będzie więcej wiary w naszym życiu, tym podejście do śmierci będzie bardziej przepełnione nadzieją niż rozpaczą. Im mniej wiary, tym więcej będzie „oswajania ze śmiercią” na wzór horrorów, halloweenów i przeróżnych maskarad. I niech mi nikt nie mówi, że jest tu jakaś trzecia droga!

Jeśli wierzę, że jest życie wieczne, staram się przeżywać prawdę o świętych obcowaniu, modlę się za tych, którzy już po tej drugiej stronie życia wciąż dorastają w miłości, aby zasiąść do Uczty Niebieskiej, polecam zmarłych w modlitwie wypominkowej, zamawiam za nich msze święte.  Jeśli bowiem halloween jest „niewinną zabawą”, to modlitwa za zmarłych staje się nudnym dziwactwem. Tymczasem sentencja przytoczona w tytule każe nam zastanowić się, kto stanie kiedyś nad naszymi grobami, czy zegnie kolana do modlitwy i zamówi w naszej intencji mszę św., czy też przebierze swoje dzieci za upiorne dziwadła i każe im straszyć znajomych i sąsiadów?