„Czy ja zadaję głupie pytania?” Usłyszałem dziś tuż po zakończonej lekcji, na której mówiliśmy o sakramentach w służbie wspólnoty. „Nie, Julia, Twoje pytania nie są głupie. Są bardzo dojrzałe”, odpowiedziałem mojej szóstoklasistce, którą zainteresowała sytuacja osób rozwiedzionych w Kościele.
Bardzo lubię katechezę w tej klasie. Mimo, że czasem trzeba przywołać do porządku jedną czy drugą osobę, tryskającą specyficznym poczuciem humoru i to w najmniej odpowiednim momencie, uczniowie starają się rozumieć, co się do nich mówi. Zabierają głos, pytają, szukają odpowiedzi. Tym razem otrzymałem całą serię bardzo poważnych i dojrzałych pytań, w których nie było nic z medialnego szumu wokół tego tematu. „Proszę księdza, dlaczego jak ktoś popełnił błąd, zostaje wykluczony na resztę życia?” Próbuję odpowiadać tak, aby bystry umysł szóstoklasistki mógł dostrzec przymierze Prawdy i Dobra w moralnym nauczaniu Kościoła, które służy człowiekowi. Przywołuję adhortację bł. Jana Pawła II „Familiaris consortio”, w której Papież pisze, że osoby, które po rozpadzie małżeństwa nie zawarły nowego związku mogą i powinny brać czynny udział w życiu sakramentalnym Kościoła, co więcej, wskazuje, że winna ich w tym wspierać wspólnota Kościoła w której żyją.
Ledwo zdążyłem zakończyć moją wypowiedź, Julia stawia kolejne pytanie” „Proszę księdza a mają ci ludzie to wsparcie o którym mówi Ojciec Święty?” W tym momencie odezwał się dzwonek oznajmiający koniec lekcji, a ja poczułem się jak uczeń, którego ów dzwonek wybawił właśnie od trudnego, bardzo trudnego pytania. Zdążyłem więc złożyć Julii i klasie obietnicę, że wrócimy do tematu w poniedziałek, a wychodząc na przerwę zostałem przez nią poproszony o odpowiedź na pytanie od którego zacząłem wpis.
Pomyślałem sobie, że gdyby ludzie stawiali sobie poważne pytania zawczasu, mniej byłoby takich właśnie dramatów, gdzie szaleńcza, młodzieńcza miłość zostaje po latach nazwana pomyłką i kończy się rozpadem ważnego małżeństwa. Przecież wsparcie wspólnoty Kościoła, to nie tylko reagowanie w sytuacji kryzysowej. To także, a właściwie przede wszystkim przypominanie wiernym o godności małżeństwa i jego nierozerwalności. Wspieranie ich w organizowaniu życia religijnego, kiedy jako młode małżeństwo będą potrzebowali na nowo odnalezienia swojego miejsca w parafii i Kościele. Poza tym kryzys w każdym małżeństwie od czegoś się zaczyna. Wkraczanie, kiedy jest już „pozamiatane” to trochę jak liczenie na cud. Owszem, zdarzają się i cuda, ale z kryzysem w małżeństwie jest jak z rakiem. Im wcześniej wykryty, tym większa szansa na wyleczenie…
Dlatego też domaganie się rezygnacji przez Kościół z nierozerwalności małżeństwa jest nie tylko kwestionowaniem nauczania Pana Jezusa zawartego w Ewangelii, ale też osłabianiem szans małżonków na prawdziwe małżeńskie szczęście. Jest jak powiedzenie człowiekowi kuszonemu przez nałóg: pij śmiało, jak się uzależnisz dalej będziemy cię kochać i troskliwie zajmiemy się tobą. Czy nie potrzeba raczej uczyć się odpowiedzialności i prawdziwej przyjaźni, zanim powie się kocham i „nie opuszczę cię aż do śmierci?”