Miesięczne archiwum: listopad 2013

Miłość i zbrodnia

Fot. ? NatUlrich - Fotolia.com
Fot. ? NatUlrich – Fotolia.com

Pewien młody chłopiec zakochał się w dziewczynie, która była bardzo zazdrosna. Nie tylko dążyła do tego, aby w jego najbliższym gronie prawie nie było koleżanek, ale w końcu wpadła na szalony i zbrodniczy pomysł. Będąc zazdrosną o ukochanego, postanowiła nawet pozbyć się jego matki. Co gorsza, zdecydowała, że zrobi to jego rękami. Zażądała od ukochanego, żeby udowodnił, iż ona jest dla niego najważniejszą osobą na świecie. Postawiła warunek, aby zabił on swoją matkę, i wyrwał jej serce. Kiedy to zrobi ma jej przynieść to matczyne serce na misie. Oczywiście po to, aby udowodnić, że na prawdę ją kocha i dla niej nie cofnie się przed niczym.

Dziwna to musiała być „miłość”, skoro chłopiec zgodził się na taki warunek. Wyczekał nocy, zabił matkę, wyciął jej serce, włożył do misy i biegiem pospieszył do ukochanej. Jak to jednak w nocy bywa, biegnąc ciemną, nieoświetloną drogą, potknął się. Misa z sercem matki wypadła mu z ręki, serce potoczyło się gdzieś w dal, a jemu, leżącemu na ziemi wydawało się że serce z oddali z przejęciem zapytało: „synu, nic ci się nie stało”?

To tylko opowiadanie. Zresztą nieprawdziwe. Jedno z wielu jakie powstały by opowiedzieć o miłości matki do swoich dzieci. Dziś jednak na prawdę w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat zmarła mama błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Przeżyła własnego syna, a właściwie przeżyła jego męczeństwo. Młodszym czytelnikom mojego bloga przypomnę, że w 1984 roku ksiądz Jerzy Popiełuszko został uprowadzony i zamordowany przez pracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Zmasakrowane ciało księdza znaleziono po kilku dniach w wodach zalewu w Wiśle koło Włocławka.

Nikt z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie, co czuje matka, która najpierw musi słuchać, jak oficjalna propaganda w radiu i telewizji mówi najgorsze rzeczy o jej dziecku, jeszcze trudniej wyobrazić sobie, co czuje matka, która musi zidentyfikować zmasakrowane, martwe ciało syna…

Jedno jest pewne. Źli ludzie w bestialski sposób odebrali syna matce, bo miłość jaką bł. ks. Jerzy darzył Boga, ludzi i Ojczyznę była nie do zniesienia dla komunistycznych zbrodniarzy. Ona, matka świętego, przebaczyła mordercom syna. Powtarzała, że modli się o ich nawrócenie. Dziś po latach matka i syn są znowu razem, tyle, że „po tej drugiej stronie życia”.

Czasem tylko prowadząc katechezę w szkole, stając do posługi w kościele czy zwyczajnie mijając młode dziewczęta na ulicy zadaję sobie pytanie, ile spośród nich będzie mamami na wzór śp. Marianny Popiełuszko, i wychowa swoich synów na świętego, a ile upodobni się do zazdrosnej narzeczonej z przykładu jaki zamieściłem na początku wpisu. I to właśnie w imię miłości…

Polecany artykuł: http://www.opoka.org.pl/aktualnosci/news.php?id=49973&s=opoka

Czerwony śnieg

Fot. ? WoGi - Fotolia.com
  Fot. ? WoGi – Fotolia.com

Usłyszałem kiedyś o tym eksperymencie przez radio. Zaproponowałem to ćwiczenie jednej z klas. Choć dziś akurat szkoda mi było pięciu minut i trwało ono poniżej minuty, a w związku z tym nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, to jednak wówczas, kilka lat temu dało zupełnie inny wynik. Ale do rzeczy. Otóż kilka lat temu, powtarzaliśmy z jedną z klas przez kilka minut bez przerwy słowo krew. Po czym nagle, dzieci zapytane z zaskoczenia: „jaki kolor ma śnieg” co najmniej w połowie odpowiedziały „czerwony”.

Oblicza manipulacji bywają różne. Zapytałem kiedyś jedną z klas, o inny eksperyment. „Gdybym dał komuś z was dużo pieniędzy i kazał aby stanął w drzwiach szkoły i wchodzącym wmawiał, że jest inny dzień tygodnia, niż w kalendarzu, jaka byłaby wasza reakcja?”. „Pomyślelibyśmy, że zwyczajnie się wygłupia, padła odpowiedź.” Pytam więc dalej. Wyobraźcie sobie więc, że zapłacę po sto złotych każdemu z waszej klasy oprócz jednej lub jednego z was i poproszę o to samo. Na dodatek wyobraźcie sobie, że jesteście z klasą sami w szkole.” Zaczęlibyśmy się zastanawiać, i pewnie uwierzylibyśmy, że to my pomyliliśmy dni tygodnia” odpowiedziały prawie jednomyślnie dzieci. Idę więc jeszcze dalej i mówię. Wyobraźcie sobie więc człowieka tak bogatego, że ma stacje telewizyjne i radiowe, gazety, portale internetowe i tyle pieniędzy, że ludzie mówią tam i piszą to, co on chce, choć może to być nieprawda. Co wtedy?” W klasie zapadła cisza. W końcu któryś z moich uczniów zapytał: „Ale po co ktoś miałby coś takiego robić? Dlaczego miałby płacić innym, żeby kłamali?” Dobre pytanie stwierdziłem. I za chwilę zrobiłem kolejny eksperyment, którego wkrótce pożałowałem. Wyciągam więc portfel, dobywam sto złotych i pytam: „No to spróbujemy, czy to działa. Kto za was będzie chodził po szkole i okłamywał innych, że dziś jest np. środa?” Las rąk powędrował w górę. Zasmuciłem się i mówię: „ale to przecież kłamstwo.” Część i tylko część zawstydzona opuściła ręce, ale pozostali z błyskiem oczu o wartości stu złotych mówią: „no to co? To tylko głupia zabawa, a sto złotych można zarobić”. Wówczas spokojnie, choć z nieukrywanym smutkiem odpowiadam dzieciom. Widzicie, to już teraz wiecie, po co ktoś miałby płacić, aby szerzono kłamstwo w mediach. Zwyczajnie po to, aby samemu zarobić jeszcze więcej…

Zawsze ilekroć widzę „słitaśne fotki” dzieci przybierające co najmniej dwuznaczne pozy w internecie, przypomina mi się ta lekcja. Ile razy widzę w dziecięcych dłoniach czasopisma, niby kierowane do nieletnich a obfitujące w rubryki o „pierwszych razach”, plastikowych idolach reklamujących za chwilę „gumy i gumki”, propagujące rozwiązły tryb życia od najmłodszych lat i dodające jako gadżety „krzyże Nerona”, „amulety na szczęście” i inne talizmany mam wrażenie, że dokonuje się istny gwałt na dziecięcych umysłach przy milczącej aprobacie dorosłego świata. Dzieci rosną w przekonaniu, że pewne postawy, zachowania, gesty są normalne. Pozwalają się więc wciągnąć w zepsuty świat od jego najgorszej strony, pozbawiając się niejednokrotnie resztek wolności i świadomego wyboru. Noszą pogańskie symbole, pokazują dumne z siebie satanistyczne gesty, i publicznie obściskują uwieczniając to często na zdjęciach publikowanych w internecie. „Dzieci na sprzedaż,” jak kiedyś ktoś ze smutkiem mi o nich powiedział.

Doświadczenie zaś wskazuje, że im bardziej dziecko „skopane przez życie”, tym bardziej lgnie nie do Chrystusa i jego miłości, lecz do sztucznego świata, który na jego słabościach, grzechach i nałogach robi coraz większe fortuny. I to jest przerażające…

Cudowny lek z Polski! Nadzieja dla milionów ludzi.

Boy on roller skates and little girl in front of house.Zanim ujawnię skąd wziąłem tego newsa, przytoczę pewną anegdotę. Otóż drogą idzie ksiądz w stroju duchownym. U drzwi bloku widzi małe dziecko, które próbuje dosięgnąć domofonu. Widzi, że nie daje rady, więc chcąc pomóc podchodzi i pyta, który przycisk ma nacisnąć. Dziecko od razu rozpromienia się na twarzy i podaje bez wahania numer mieszkania, do którego chce zadzwonić. Ksiądz więc naciska, dumny z siebie, że zrobił dobry uczynek, a dziecko jeszcze weselsze mówi do niego w tym momencie: „A teraz proszę księdza szybko uciekamy…”

Zastanawiacie się pewnie, co ma do cudownego leku niosącego nadzieję stara kościelna anegdota? Otóż już wyjaśniam. Dziś Ojciec Święty Franciszek powiedział w Watykanie o leku, jaki dotarł z Polski „odkryty” przez polskiego kleryka pod roboczą nazwą „miserykordyna” od łacińskiego słowa „misericordia” czyli „miłosierdzie”. To opakowanie przypominające lekarstwo, zawierające w środku różaniec i obrazek Jezusa Miłosiernego wraz z ulotką, objaśniającą jak je stosować.

Domyślam się, że czytelnicy mojego bloga słyszeli już zapewne dzisiaj tego newsa, stąd skupię się jedynie na „przeciwwskazaniach” do stosowania „miłosierdzia”. Czy są takowe? Zakładając że miłosierdzie, to niezasłużony dar, podstawowym przeciwwskazaniem zdaje się być nie tak znowu rzadka w naszym społeczeństwie postawa „a mnie się należy”. Dokładnie tutaj dla wielu ludzi zaczyna się problem. Należy im się chrzest, katolicki pogrzeb, należy im się nawet świąteczna paczka z Caritasu. Obdarowanie czymkolwiek takiego człowieka nie przynosi nawiązania jakiejkolwiek więzi. Nie docenia niczego, co otrzymuje od innych, nie docenia tego, co otrzymuje od Boga.

W skrajnych zaś przypadkach znajdują się ludzie, którzy domagając się od wierzących w Chrystusa właśnie miłosierdzia, rozumieją je jako przyzwolenie na szerzenie grzechu w przestrzeni publicznej. Czy jednak katolik w imię miłosierdzia ma wcielać się w rolę księdza z anegdoty cytowanej na początku?

O ile jeszcze w dzisiejszym skomplikowanym świecie w imię właśnie miłosierdzia można mieć szczyptę wyrozumiałości dla oszukanych i wykluczonych, którzy uważają, że pewne minimum, nawet materialne od innych im się należy, o tyle domaganie się od Boga i Kościoła aby zaaprobowali grzech, by dobro nazwali złem a zło dobrem, aby w imię miłosierdzia odstąpili od głoszenia Prawdy Ewangelii zdaje się być prawie, jeśli nie już w pełni bluźnierstwem. Nie byłoby to miłosierdziem, lecz jego zaprzeczeniem.

Od Boga otrzymaliśmy wszystko. W sposób darmowy i niezasłużony. To jemu należy się od nas zwykłe ludzkie „dziękuję”. Kiedy zaś wydaje się nam, że zawalił się nasz świat, że Bóg o nas zapomniał i nas opuścił, zaczekajmy, zanim Zły skusi nas do posądzania Boga o brak miłosierdzia. Być może próbuje dać nam dużo więcej, niż to o co prosimy tylko trzeba czasu, aby w pełni ujawniły się jego Boskie plany.

Stąd zachęcając do stosowania „miserykordyny” przypominajmy sobie nawzajem (wszak napominanie grzesznych jest właśnie uczynkiem miłosierdzia), że lek ten przyjmujemy na diecie – bez sycenia się słowami „a mnie się należy”…

Przeklęte dzieci

Fot. ? Scott Griessel - Fotolia.com
Fot. ? Scott Griessel – Fotolia.com

Turysta próbuje zaparkować samochód jak najbliżej górskiego szlaku. Niestety, wszystkie parkingi pozajmowane. Wreszcie dostrzega wąską uliczkę, położoną pomiędzy niezbyt zadbanymi domostwami. Przez chwilę się waha, czy auto będzie tu bezpieczne, ale widząc starego bacę pyta: „Baco, mogę tu postawić samochód”. Baca zaś: „Ja, możecie.” „A dzieci tu są grzeczne? Nie zniszczą mi auta?” Dopytuje turysta. „Panocku, u nos som same grzeczne dzieci”, słyszy zapewnienia Bacy.

No więc turysta stawia samochód i idzie w góry. Wracając własnym oczom nie wierzy. Już z dala dostrzega, jak jego auto otoczyła gromada nastolatków. Tłuką szyby, rysują po karoserii, skaczą po samochodzie. Biegnie co sił i prawie ze łzami w oczach krzyczy zrozpaczony: „Baco, Baco, mówiliście, że dzieci tu są grzeczne, a to co? Mój samochód! Co z niego zrobili?” Na to Baca: „Pytaliście o dzieci, więc padołem i padom, że dzieci tu są grzeczne, a te co wom auto rozwalili, to nie dzieci, tylko miejscowa hołota!”

Owszem, być może „spaliłem” nieco tę anegdotę, cenzurując ją, czyli zamieniając tu i ówdzie zakres słownictwa na nieco mniej wyraziste, czy jak mówią inni, nie wulgarne.

Otóż dawno już się zbierałem, aby poruszyć temat owych słynnych trzech rzeczowników i jednego czasownika, które wystarczą niektórym do wyrażenia wszelkich możliwych stanów duszy i ciała. Swoistym znakiem czasów jest jednak to, że krąg tych osób coraz częściej powiększają dzieci i co jest jeszcze bardziej przykre, coraz częściej dziewczynki. Wystarczy przejrzeć facebookowe profile milusińskich, żeby zobaczyć, jakie treści są tam wypisywane. Mało tego, jak to zwykle na tym portalu bywa, są one sygnowane własnym zdjęciem oraz imieniem i nazwiskiem.

Pokazuje to, że niestety takim językiem dorośli coraz częściej nie tylko posługują się w obecności dzieci, ale wręcz takim słownictwem zwracają się do dzieci. Dlatego przestaje powoli dziwić, że w szkole, kiedy nauczyciel w sposób kulturalny mówi, „Jasiu, bardzo Cię proszę o spokój, proszę cię odłóż ten długopis, proszę podejdź itp”., zderza się z całkowitym brakiem reakcji. Zwyczajnie nikt tak w domu czy w środowisku rówieśniczym do niego tak nie mówi…

Zwulgaryzowanie przestrzeni publicznej sięga zenitu i to niestety przy zachwycie tzw. wiodących mediów. Tzw. „parady równości”, obsceniczne treści prezentowane w mediach, nazywanie sztuką tego, co jest zwykłym epatowaniem bluźnierstwem i wulgarnością, (o czym pisałem wczoraj  -wpis p.t. „Piękno i Bestia”) sprawiają, że coraz więcej dzieci uważa za normę taki styl bycia i wyrażania się.

Co nas czeka w związku z tym w ciągu najbliższego czasu? Nikt z nas nie jest prorokiem, aby to przewidzieć, ale świadomość, że żadnej dziedziny życia człowiek tak nie przeklina i nie wulgaryzuje, jak tę, która w jakiś sposób wiąże się z początkiem jego życia, skłania do modlitwy nie tylko za przeklinające dzieci, ale także, a może przede wszystkim za te przeklęte przez własnych rodziców, i to czasem od pierwszych dni ich istnienia…

Piękno i Bestia

Zombie Portrait - on white
Fot. ? AlienCat – Fotolia.com

Opowiadano mi swojego czasu historię pewnego obrazu. Otóż „artysta” postanowił ubrać skórzane spodnie, siąść na palecie z farbami, następnie użyć zamiast pędzla swojego „siedzenia”. Usiadł ową „półszlachetną” częścią ciała na płótnie i okręcił się kilka razy i tak powstał obraz. Jakie jednak było jego zdziwienie, gdy przeglądając księgę pamiątkową z tejże wystawy przeczytał wpis dotyczący tego nietypowego obrazu. Otóż jakaś pani zachwycona tym „pięknem” napisała. „Chciałabym ucałować rączkę mistrza, która to namalowała”…

Cóż, sztuka i artyści nie jedno dziś mają imię. Coraz częściej słyszy się o tych, którzy obrali sobie za obiekt „artystycznej ekspresji” krzyż, figurę lub jakikolwiek inny motyw religii chrześcijańskiej, pokazując przy wsparciu progenderowskiej propagandy jacy są odważni i jak nie boją się w katolickim kraju profanować tego, co dla wielu ludzi uosabia świętość. Nota bene ciekawe, że są tak artystycznie kreatywni i odważni, jeśli chodzi tylko o chrześcijaństwo.

Drugą grupę „artystów”, którzy dość osobliwie przypominają o sobie od czasu do czasu stanowią Ci, dla których mentorem mógłby być dorosły pan o zdrobniałym imieniu, umieszczający polską flagę w psich odchodach. Otóż te przypadki są o tyle trudne do zinterpretowania, że nigdy nie wiadomo, co jest czynnikiem pobudzającym artystyczną wenę owych krzewicieli „nowego świeckiego porządku”. Zamiłowanie do sfery związanej z odchodami, czy brak zamiłowania do szacunku dla symboli narodowych?

Jakkolwiek na to nie spojrzeć, trudno mi tych ludzi nazywać „artystami”. Największym artystą jest Bóg. Każdy ziemski artysta może jedynie w minimalnej części próbować oddać piękno stworzenia. Jak jednak ocenić tych, którzy przedmiotem swej aktywności uczynili bluźnierstwa, skandale obyczajowe, tudzież oddali się na służbę wspomnianej już antyludzkiej ideologii?

Swojego czasu przerażały mnie widoki trupich lalek, będących ponoć ostatnim krzykiem mody wśród dzieci. Przyjmując, że jednym z określeń Boskiego Artysty czyli Boga jest Piękno, to brzydota, bluźnierstwo obsceniczność raczej są atrybutami Złego Ducha, czyli Bestii. Tak więc, wychodzi na to, że „gorszenie sztuką”, której ponoć wg kanonów współczesności wszystko wolno, jest chyba kolejną odsłoną boju Bestii przeciwko Pięknu. Jedyną pociechą pozostaje to, że Bestia ów bój przegrała już na początku czasów. Dziś próbuje już tylko zadać możliwie największe straty dzieciom Odwiecznego Artysty. Więc, nie dajmy się! Odwieczne Piękno i tak ostatecznie zatryumfuje, a póki co pamiętajmy, że zło dobrem się zwycięża.

Tolerancja jest do bani

Child Abuse series
Fot. ? Olga Yarovenko – Fotolia.com

Nie tak dawno temu zostałem zapytany przez pewnego księdza, czy wiem, jakie są rodzaje „kar komputerowych”, jakie rodzic stosuje względem krnąbrnego dziecka. Jako że nie odgadłem tej, o którą mu chodziło, opowiedział mi swoje zdarzenie, jakie miało miejsce, gdy chodził po kolędzie. Zaraz na początku wizyty -jak mówił- przywitał go dobrze zbudowany mężczyzna, zapraszając do wejścia. Sam wygląd owego człowieka, miał wg jego słów robić odpowiednie wrażenie. „Niech ksiądz siada. Kawa czy herbata?” zapytał. Na próbę tłumaczenia, że to dopiero początek dnia i czasu niewiele, stanowczym głosem stwierdził. Niech ksiądz siada! Ja się muszę wygadać”, skwitował. Siedzący obok z wystraszoną miną jego syn próbował jeszcze błagalnym głosem negocjować, powtarzając „tato, proszę cię, nie mów”, ale po kolejnym „cicho siedź! Wszystko powiem księdzu!” zupełnie zrezygnował z przyjętej „linii obrony”.

Otóż jak już kawa znalazła się na stole, ojciec zaczął swoją opowieść. „Pracuję na kilku etatach, w domu jestem rzadko, wszystko po to, żeby temu gnojkowi nic nie brakowało. A tu co? Jestem w pracy, a tu ze szkoły dzwoni mi nauczycielka, żeby przyjść, bo kazała mu kupić sobie czysty zeszyt, a on jej odpowiedział, że go nie stać! Rozumie ksiądz? Jak wpadłem do domu, słyszałem tylko od drzwi: „tato, proszę cię, tylko daj mi karę komputerową. Proszę!” No to dostał karę komputerową, spuściłem mu lanie kablem HDMI…”.

Ot kara komputerowa. Ale do rzeczy. Miało być o tolerancji, a nie o karach komputerowych czy cielesnych. Zresztą o tym szerzej innym razem. Co więc ma wspólnego kara dla krnąbrnego dziecka z tolerancją lub jej brakiem? Otóż coraz bardziej przeraża mnie fakt, jak pod wpływem medialnej propagandy kształtuje się świadomie, bądź też nie „nowy laicki dekalog”, w którym przykazania dane ongiś człowiekowi przez Boga zostają zastępowane czymś, co na pierwszy rzut oka brzmi podobnie, ale przynosi w rezultacie opłakane skutki.

Ileż to razy da się słyszeć pełen wyrzutu sumienia głos zwłaszcza matek, które mówią: „jestem nietolerancyjna dla swoich dzieci”. Wtedy zaś zwykle dopytuję, co to oznacza. Przemoc fizyczną? Poniżanie? Izolowanie od środowiska rówieśniczego? Często okazuje się, że nic z tych rzeczy, a najczęstsze tłumaczenie, to „no wie ksiądz, dziś są inne czasy, a mnie trudno jest się z tym pogodzić.” I tu zaczyna się cały katalog owych nowości od wyjazdu dorastającej córki z „kolegą” pod namiot na wakacje, po wprowadzenie do domu kogoś, z kim owa pociecha ma zamiar pomieszkiwać, oczywiście na koszt mamy i taty”. No więc w takich sytuacjach, to chwała Bogu, że mama czy tato jeszcze okazali się „nietolerancyjni” i przegonili gdzie pieprz rośnie takiego amanta, który chciałby być nieślubnym zięciem na utrzymaniu teściowej.

 Co to znaczy, że ktoś jest „nietolerancyjny”? Czy to znaczy, że nie ma w nim miłości bliźniego? Otóż tu jak dla nas ludzi wierzących jest sedno problemu. Ktoś sprytnie wyparł z naszego codziennego języka dwa najważniejsze przykazania: miłości Boga i bliźniego.” Dla przykładu. Jak widzę, że gościu zakłada sobie pętlę na szyję i chce się powiesić, gdy wezwę policję i pogotowie, by go odratować, to jestem nietolerancyjny? Pewnie tak. Ale czy to znaczy, że nie kieruję się miłością Boga i bliźniego. Otóż właśnie kieruję się w tym wypadku tymi wartościami. Czy jak małe dziecko pomaluje kredkami ścianę w domu a rodzice muszą wymienić tapety i zaciskając zęby rezygnują z wakacyjnego wyjazdu a na przyszłość to jest tolerancja, czy miłość bliźniego? Kiedy zaś zrobiłby coś podobnego nastolatek, czy będzie to wbrew miłości Boga i bliźniego czy tylko wbrew zasadom tolerancji sprzedać komputer młokosa i pomalować za to ściany? Nietolerancyjne, ale wychowawcze, a co za tym idzie nastawione na miłość bliźniego, który winien poszanować pracę swoich rodziców.

Cały problem publicznej debaty n.t. tolerancji bierze się stąd, że zagubiła ona z pola widzenia człowieka, o którym bł. Jan Paweł II mówił, że „jest drogą Kościoła”. W jego miejsce, postawiła ludzkie słabości, których już nie tylko tolerowanie ale akceptacja i gloryfikacja ma być szczytem postępu i europejskości. Zapytam więc raz jeszcze. Tolerować kogoś, czy coś? Przecież nawet najwięksi zwolennicy tolerancji zdają się być zgodni z zasadą, że zero tolerancji dla pedofilii, zero tolerancji dla przemocy w szkole, itd.

Jak więc nie pogubić się w tych sporach między tolerancją a miłością Boga i bliźniego? Otóż rozwiązaniem tej dyskusji zdaje się być rozróżnienie pomiędzy różnymi rodzajami dobra. Najważniejszym dobrem jest dobro godziwe – godne aby o niego zabiegać, stanowiące wartość samą w sobie. Drugim, niższym rodzajem dobra jest dobro pożyteczne, o które staramy się, gdyż jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś wyższego rodzaju dobra. Jest też dobro przyjemne, które w tej klasyfikacji ma najniższą notę.

Teraz wystarczy spojrzeć na nasz dylemat. Otóż miłość jest dobrem godziwym. Jest pragnieniem dobra dla kogoś, jest uwielbieniem Boga. Tolerancja może być tutaj co najwyżej dobrem pożytecznym, środkiem do celu. I teraz pytanie, jakiego celu? Jeśli tym celem jest dobro człowieka, tolerancja zdaje się być użyteczna. Jeśli tolerancja staje się środkiem do promocji zła, co więcej jeśli w jej imię zamyka się usta dobru, nęka obrońców życia, zabrania głosić chwałę Bożą, nie pozwala bronić dzieci i rodziny, to taka tolerancja jest do bani i tyle!

A na koniec zagadka. Jeśli ktoś w czasach słusznie minionych niszczył pomniki Włodzimierza Ilicza Uljanowa (Lenina) będące symbolem dominacji narzuconego totalitaryzmu komunistycznego, do dziś uważany jest za bohatera. Jeśli dziś ktoś inny niszczy papierową  tęczę będącą symbolem narzucanego nam wbrew woli znacznej większości społeczeństwa totalitaryzmu genderowskiego, pod wieloma względami jeszcze gorszego niż totalitaryzm komunistyczny, to jest ksenofobem, homofobem i faszystą…

Ktoś mi to wyjaśni?

Od celibatu do małżeństwa

Katholischer Priester, verliebt mit Freundin
Fot. ? Gina Sanders – Fotolia.com

Jubileusz 25 lecia małżeństwa. Żona krząta się w kuchni, mąż to przegląda gazetę, to zerka w telewizor. Żona głośno wyraża swoje uwagi, ciągle uszczypliwie komentując zachowanie męża. Wreszcie ten nerwowo odkłada gazetę, wstaje z kanapy i idąc do kuchni pod nosem rzuca sam do siebie: „ech, jak bym ją był zabił dwa dni po ślubie, to już po jutrze wolny wychodziłbym z więzienia…”.

Tak się składa, że listopad do „sezonu na śluby” nie należy. W sobotę pobłogosławiłem ostatni przewidziany na ten rok ślub w parafii, a dziś były zaledwie dwie pary na naukach przedmałżeńskich.

Stąd też wygłaszając do narzeczonych katechizmowe treści, sam postanowiłem przelać nieco tych rozważań do mojego bloga.

Zaczynając posługę katechetyczną w jednej ze szkół ponadgimnazjalnych, blisko 16 lat temu, (trzeba dodać, że klasa o której mowa składała się z samych dziewcząt) musiałem przywyknąć do tego, że oprócz tematu lekcji, będę regularnie przepytywany z innych, tzw. „życiowych tematów”. Jak to zwykle bywa, kiedy bywa się młodym, jedno z kluczowych pytań w takiej sytuacji, to oczywiście pytanie o kapłański celibat. „No bo jak to tak? Ksiądz by nie chciał mieć żony i dzieci?” Otóż razu pewnego postanowiłem wzbudzić nieco empatii i zrozumienia u moich dorastających uczennic i choć nie jest to szczytem katechetycznego kunsztu, postanowiłem odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

Zacząłem od tego, że moja posługa, to „praca od świtu do czasem późnej nocy, spotkania z ludźmi, katecheza, liturgia. A jeszcze czas na modlitwę, zgłębianie wiedzy itd. Jak dojdzie kolęda to jakby kolejny „etat”, i to oprócz już co najmniej dwóch bo i parafia i szkoła i wreszcie spoglądając na klasę pytam: „No i jak dziewczyny, co wam by było po takim mężu w domu? Ciągle go nie ma, ciągle musi mieć czas dla innych, cały czas zapracowany..?” Nie przewidziałem jednego. Jedna z moich uczennic wyrywa się w tym momencie: „Super, proszę księdza! Skoro tyle pracuje, musi mieć kasę i co najważniejsze chłopa w domu nie ma!”

Dowiedziałem się wówczas, po co jest mąż. Ma przynosić kasę i wynosić się z domu. Pomny tych doświadczeń w kolejnej już klasie na to samo pytanie stosuję nieco inną strategię. Próbuję tłumaczyć czym jest katolickie małżeństwo, jakie są wymogi tego powołania, ale widzę, że moi uczniowie coraz bardziej przypominają mieszkańców wioski, w której wylądowało UFO. „Prze księdza, na jakim ksiądz świecie żyje?” Próbuję więc ripostować i pytam, „a Ty, masz zamiar wziąć ślub kościelny, z takimi poglądami? Po co?” „Żeby się babcia nie czepiała…”, słyszę całkiem poważną odpowiedź.

Czasy się zmieniają. Ludzie też. Nie mniej jednak przygotowanie do małżeństwa i kapłaństwa pozostanie wciąż poszukiwaniem odpowiedzi na to, czy świat może być choć odrobinę lepszy i bardziej szczęśliwy. Czy następnym pokoleniom uda się dotrzeć choćby o krok dalej w poszukiwaniu szczęścia, niż dotarliśmy my i wcześniejsze pokolenia. Jeśli młodzi ludzie przygotowujący się zarówno do kapłaństwa jak i małżeństwa nie zrozumieją wymagań prawdziwej miłości, czerpania radości i szczęścia z życia bardziej dla kogoś niż dla siebie, będziemy coraz częściej świadkami zarówno kryzysów tak małżeńskich jak i kapłańskich. W obu przypadkach sakrament, który przyjmujemy był, jest i pozostanie sakramentem „W SŁUŻBIE WSPÓLNOTY”, jak nazywa je Katechizm Kościoła Katolickiego. Przyjmujemy je po to, aby dzięki nim lepiej służyć innym. Zdrada tego ideału, zawsze prowadzi do dramatu i niezrozumienia.

Celibat to przecież nie singielstwo, a małżeństwo to nie klub singli założony w celu pozyskania ulgi podatkowej w swobodnym korzystaniu z życia… Natomiast i kapłaństwo i małżeństwo to droga, na której człowiek ma sprostać zadaniu bycia ojcem i matką. Kapłan w sposób duchowy, rodzice w sposób duchowy i cielesny.

Na dziś to byłoby na tyle. Jak ktoś poczuł niedosyt, obiecuję, że do tematów małżeństwa i celibatu powrócę już wkrótce. Pozdrawiam i miłego wieczoru.

„Polsko, to nie twoja droga…”

Wawel castle and Vistula river at night
Fot. ? pyty – Fotolia.com

„Od kłamstw i bólu,
od bezbożności,
od ludzi złych
zachowaj nas Panie.
Od krzywdy dziecka,
od płaczu Matki.
Od krwi przelanej
zachowaj nas Panie.”

Śpiewa Andrzej Szewczyk w Piosence „Ojczyzna”. Cóż, każdy ma swoje tęsknoty i marzenia, a Święto Niepodległości, zwłaszcza u nas w Polsce to dla bardzo wielu ludzi, wciąż przypomnienie o wszystkich niespełnionych marzeniach, jakie miały kolejne pokolenia Polaków przeżywających kolejne „historyczne przełomy” w naszej Ojczyźnie.

Pamiętam, jak wraz z innymi pielgrzymami byliśmy obecni na beatyfikacji bł. Jana Pawła II. Kolejnego dnia pielgrzymki nawiedziliśmy Polski Cmentarz na Monte Cassino. Ów rząd białych krzyży, katolickich i prawosławnych, ale także alejka żydowskich białych nagrobków, usytuowana na obcej ziemi, połączyły wszystkich tych, zazwyczaj bardzo młodych chłopców, którzy szturmowali poorane bombardowaniami wzgórze, w nadziei, że za nim, dalej będzie Rzym, a dalej i jeszcze dalej będzie Polska. Kraj ich marzeń, kraj ich dzieciństwa i młodości, za który jak kiedyś ich ojcowie, oni teraz „rzucili na stos swój życia los”.

Rzucili na stos swe życie, bez względu na wyznanie i na osobiste racje, bo kraj do którego szli, był wart ich ofiary. Tak się jednak dla nich tragicznie złożyło, że szturmując to ogromne wzgórze, zostali już na nim na zawsze.

Wracając, zastanawialiśmy się wszyscy, co powiedzieli by dziś nam, skłóconym nawet o to, czy mamy śpiewać „Ojczyznę wolną pobłogosław”, czy „racz nam wrócić Panie”? Jak osądzili by zarówno naszą tzw. klasę polityczną, jak i nas dokonujących nie tylko tych co cztery lata, ale także osobistych życiowych wyborów.

Zagłosować na to, czy na inne ugrupowanie? Wyjechać, czy zostać? Mieć jeszcze, wciąż nadzieję, wbrew nadziei, czy zająć się pracą u podstaw wiedząc, że póki imperia odbierające częściowo czy całkowicie narodom suwerenność nie padną, każda danina wyrzeczeń, poświęceń a nawet krwi będzie zbyt mała, aby móc poczuć się we własnym domu wolnym, „bez sąsiadów pukających przez ścianę, gdy ktoś chce głośniej zaśpiewać, o sprawach, które wszyscy znamy”?

Moje pokolenie też miało marzenia o Polsce wolnej i dostatniej. Co zostało z nich dziś? Każdy zapewne odpowie na to pytanie nieco inaczej… czy jednak są one na tyle silne, by zbudzić Śpiącego Rycerza? Czy wystarczą, i czy dadzą nam jeszcze siłę, aby stanąć w obronie tego, i ocalić to, co pozwoliło przetrwać Polakom zarówno zabory jak i okupację? Wreszcie jak to zrobić?

Andrzej Szewczyk w refrenie cytowanej powyżej piosenki daje taką radę

„Ojczyzno, co się z Tobą stało
czy chcesz aby bolało?
Polsko, czy już zapomniałaś
Polsko kiedy płakałaś?
Ojczyzno, gdzie jest Twoja siła
Ojczyzno kiedy walczyłaś?
Polsko, to nie Twoja droga
Polsko, wracaj do Boga!”

P.S. Pozdrawiam wszystkich rodaków, którzy Święto Niepodległości przeżywają z dala od Ojczyzny.

Zapraszam do zapoznania się z innymi wpisami na ten temat:

http://www.matuszny.opoka.org.pl/patriotyzm/

http://www.matuszny.opoka.org.pl/niepodleglosc/

Prześladowanie Kościoła

Fot. ? lesniewski - Fotolia.com
Fot. ? lesniewski – Fotolia.com

Kiedyś, dawno temu usłyszałem anegdotę, jak to ksiądz tłumaczył na kazaniu przykazanie miłości nieprzyjaciół. Przywoływał słowa Pana Jezusa, że jeśli ktoś Cię uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi. Otóż wychodząc po mszy z zakrystii spotyka organistę, który niewiele mówiąc uderza go z całej siły w policzek. Ksiądz aż się zamachnął, aby oddać, gdy wtem słyszy od organisty: „a co ksiądz mówił przed chwilą?” Zagryzł zęby, nadstawia drugi policzek, i dostaje z drugiej strony jak to powiada młodzież „z placka”. Uradowany, już chce odchodzić, gdy słyszy słowa księdza. Synu, zaczekaj, bo coś sobie musimy wyjaśnić. Zdezorientowany organista zatrzymuje się i słyszy: „niezbyt dokładnie słuchałeś mojego kazania, bo mówiłem, że napisane jest też „jaką miarą wy mierzycie, taką i wam odmierzą” i policzkuje organistę z jednej i z drugiej strony. Wystraszony kościelny próbuje biec na pomoc, aby powstrzymać ów skandal, gdy ksiądz i organista zgodnie go powstrzymując: Panie Staszku, pan się nie wtrąca, my sobie tylko dzisiejszą ewangelię tłumaczymy…

Dziś Solidarności z Kościołem Prześladowanym. W tym roku organizacja Kościół w Potrzebie zwraca uwagę na Nigerię. Afrykański kraj, w którym chrześcijanie stanowią niewiele mniej niż połowę ludności a mimo to akty terroru ze strony bojówek muzułmańskich sprawiają, że krew wyznawców Chrystusa leje się szerokim strumieniem. Od czasu mojego pobytu w Afryce w lutym tego roku, wciąż brzmią mi w uszach słowa tamtejszego misjonarza, który spędził czterdzieści lat na Czarnym Lądzie: „Tylko tu w Afryce i tylko w Nigerii i tylko w ubiegłym roku zostało zamordowanych za wiarę w Chrystusa więcej chrześcijan, niż wymordowali wszyscy rzymscy cesarze prześladujący Kościół w pierwszych wiekach.

Można by się zastanawiać, jak to się dzieje, że dwie pozostałe wielkie religie monoteistyczne potrafią upominać się głośno i skutecznie o poszanowanie dla swoich świętości, o prawa dla swych wyznawców, natomiast chrześcijanie bezradnie patrzą, jak morduje się ich braci i siostry pod różnymi szerokościami geograficznymi na świecie?

 Nie tak dawno temu prowadząc lekcję w mojej przesympatycznej obecnie już drugiej klasie liceum, jeden z moich uczniów postawił mi pytanie, gdy mówiłem, że pełnia prawdy jest w kościele katolickim, inne wyznania chrześcijańskie mają jej tyle, na ile zachowały wierność Bożemu Objawieniu, zaś o religiach niechrześcijańskich nie możemy mówić, że są one zbawcze, choć Chrystus Pan może i chce zbawić wszystkich ludzi i czyni to także w wiadomy tylko sobie sposób.

Otóż mój wzorowy uczeń, pyta wtedy: „Dlaczego ksiądz tak mówi? Nie pomyślał ksiądz, że w tym czasie, gdzieś w Arabii siedzi też jakiś uczeń, któremu jego nauczyciel mówi, że jego religia jest najlepsza?” Odpowiedziałem wtedy: „Masz rację. Jest dokładnie tak, jak mówisz. I dlatego w Europie zamyka się kościoły a buduje meczety, bo oni w to wierzą, my już nie…”.

Wyjaśnianie sobie woli Bożej winno odbywać się w ramach ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, a nie tak,  jak w anegdocie zamieszczonej na początku wpisu, czy też tym bardziej broń Boże jak w brutalnej rzeczywistości w Nigerii, Pakistanie, Syrii, Iraku, Sudanie żeby wymienić chociaż kilka, gdzie także dziś leje się krew wyznawców Chrystusa. Cóż jednak począć, jeśli światowe organizacje angażują się „po ciemnej stronie mocy” promując deprawację dzieci , aborcję, związki sodomickie ale milczą, gdy prześladowania za wiarę w Chrystusa zdają się być codziennością w wielu krajach świata.

Jak informuje Katolicka Agencja Informacyjna „W sierpniu 2009 fundamentaliści <w Sudanie> (przypis własny) islamscy ukrzyżowali 6 młodych chrześcijan za to, że ci nie chcieli wyprzeć się swojej wiary. Ocenia się, że obecnie co najmniej 35 tys. wyznawców Chrystusa w tym kraju jest niewolnikami swych ?panów? muzułmańskich.” O przypadkach ukrzyżowania chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał amerykański Sekretariat Stanu w raporcie dla prezydenta Billa Clintona. Wynikało z niego, że uczniowie Chrystusa są dziś najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie.

Czy coś zrobiono od tego czasu? Owszem, chrześcijanie zostają cichaczem zaliczani do grup wrogich demokratycznym państwom, gdyż kwestionują ich „konstytucyjny porządek oparty na prawie do aborcji, eutanazji i różnych homozwiązkow”. Tylko, czy takiego działania mamy prawo oczekiwać od cywilizowanych rządów światowych potęg?

Tak więc, mimo medialnego polowania z nagonką jakiego jesteśmy świadkami w naszej ojczyźnie, sytuacja chrześcijan w wielu krajach świata wydaje się być o wiele bardziej tragiczna. Co możemy zrobić w tej sytuacji? Pytanie pozostawiam otwartym zapraszając do dyskusji, zwłaszcza w przeddzień Święta Niepodległości.

O prześladowaniach chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał portal Opoka. Aby przeczytać, kliknij tutaj

Gdy rzuci nas dziewczyna…

bambino che guarda la pioggia che cade dal vetro
Fot. ? elisabetta figus – Fotolia.com

Jakie mogą być sytuacje, gdy ciężko jest nam pogodzić się z wolą Bożą, zaakceptować ją? Odejście – śmierć bliskiej osoby, poważna choroba oraz …gdy rzuci nas dziewczyna – usłyszałem dziś w mojej przesympatycznej, choć nieco rozgadanej klasie … piątej szkoły podstawowej. Zaczęło się od Abrahama, który najpierw posłuchał głosu Boga i opuścił swój dom, aby pójść do ziemi wskazanej przez Boga, a następnie gotów był poświęcić co miał najcenniejszego – swojego syna Izaaka.

Ostatnimi czasy wiele się mówi o – nazwijmy to eufemistycznie – dzieciach nazbyt dorosłych, jak na swój wiek. Dla „frontowego katechety” to można by rzec nihil novi sub sole. Większe zaskoczenie przeżyłem kilka lat wcześniej, gdy z liceum przeszedłem do szkoły podstawowej, i prowadziłem również lekcję o Abrahamie. Opowiadając w trzeciej klasie  SP o tym Patriarsze, przedstawiłem go jako człowieka, który mimo, że wiele posiadał, nie był szczęśliwy, gdyż on i jego żona nie mieli dzieci, choć bardzo chcieli. Wówczas błyskotliwy dziewięciolatek nie zgaszając wcześniej chęci wypowiedzenia na cały głos swojej opinii, postawił pytanie, nazwijmy to znów eufemistycznie, o komplementarność budowy anatomicznej Abrahama. To była pierwsza w moim życiu lekcja, której nie dokończyłem. Kiedy klasa przestawała się śmiać, zaczynałem ja, nie mogąc zapanować nad sytuacją i tak na zmianę.

Pamiętam jak kiedyś znalazłem się w szkole, w grupie „maluchów” z pierwszej klasy. Dzieci śmiejąc się głośno o czymś rozprawiały i wskazywały na swoją koleżankę: „niech księdzu powie, kim będzie jak dorośnie”. Ona zaś mimo braku mojej reakcji, głośno z uśmiechem odpowiedziała na zaczepkę rówieśników, ujawniając swoje życiowe plany, a gdy zapytałem, czy wie, co znaczy słowo, którego użyła, odpowiedziała bez wahania: „no będę się rozbierała w telewizji”…

Innym zaś razem zabrałem dzieciom w czasie lekcji w piątej klasie podstawówki karty, tzw. „Flirt”. Stwierdziłem krótko, że oddam wychowawczyni, z prośbą o rozmowę z rodzicami. Reakcja klasy była do przewidzenia. „Ale co w tym złego”. Wziąłem pierwszą kartę z brzegu, nie pamiętam co tam było, ale brzmiało dość dwuznacznie. Stąd przeczytałem tekst, chcąc dać pytającym argument, ale oni dalej nie widzieli w tym nic złego. Wtem przychodzi mi z pomocą inna uczennica, mówiąc że na innej z kart jest taki a nie inny tekst. Tyle, że tym razem …dla mnie nie wydawał się on jakiś dwuznaczny. Wydawało się, że brzmi zupełnie niewinnie. Więc teraz ja pytam, co w tym złego, na co klasa reaguje gromkim śmiechem. Zdezorientowany wracam do tematu, i prowadzę dalej lekcję. Równo z dzwonkiem nie proszone przeze mnie podchodzą trzy dziewczynki z tejże klasy, które widząc moje zakłopotanie postanowiły mi dość precyzyjnie opisać, co rozumieją przez ów nieszczęsny, cytowany przez klasę tekst. Słucham i własnym uszom nie wierzę. Przerywam zdecydowanie po dwóch zdaniach, nie chcąc dalej słuchać dość naturalistycznego opisu „tzw. innej czynności” o wiadomym charakterze… To był prawdziwy szok. Pamiętam jedynie że zadałem wówczas dość odruchowo pytanie. Dzieci kochane, macie po 12 lat. Skąd wy w ogóle wiecie o takich rzeczach? Na co moje rozmówczynie, bez żadnego zażenowania odpowiadają: „Jak to skąd? Internet, proszę Księdza…”.

Ten sam Internet znów od kilku dni żyje tematem niewinności dzieci. Niestety, dyskusja daleka od jakiejkolwiek merytoryki, zdaje się zupełnie pomijać fakt, że dziecko, któremu Internet, telewizja czy inny człowiek odebrali niewinność jest ofiarą, której zachowanie może dziwić i szokować, ale na Miłość Boską, jest to ofiara -dziecko potrzebujące pomocy, a nie „zaspokojenia!” Dziecko, od którego możemy odgrodzić się stalowymi drzwiami i grubymi murami w obawie, by nie naraziło na szwank naszej reputacji, ale czy to jest zadaniem głosicieli Dobrej Nowiny? Czy tzw. święty spokój i śledzenie życia z odległości szklanego ekranu sprawi, że świat stanie się choć odrobinę lepszy?

Zabiegani i często zapracowani rodzice czasem przeżywają prawdziwy dramat, widząc, jak dorosły świat odbiera im dzieciom niewinność. Zadają sobie sprawę, że zupełne odcięcie pociech od komputera czy telewizora, to półśrodek, bo za chwilę rówieśnicy w przedszkolu pomogą „nadrobić zaległości” w wiedzy z „tego” tematu.

Przynajmniej ci wierzący rodzice, chcieliby mieć pewność, że mają w nas kapłanach sojuszników w walce o niewinność i bezpieczeństwo swoich dzieci, a kiedy mimo to, dzieci „zbyt wcześnie dorosną”, chcieliby liczyć, że pospieszymy na ratunek, walcząc do końca o każdą skrzywdzoną duszę, by ją ocalić dla dla Boga.

Bo jeśli nie my, nie mający własnych żon i dzieci, staniemy na froncie walki o godność i niewinność rodzin i dzieci, to kto ma to zrobić? Władza świecka, która dziś tak bardzo wystraszyła się głosu rodziców, że postanowiła odebrać im prawo do zdecydowania, jak ma wygląda edukacja ich dzieci?

A może chcemy, by kolejne pokolenie znów wyśpiewało:

„Nauczyli nas regułek i dat,
Nawbijali nam mądrości do łba,
Powtarzali, co nam wolno, co nie,
Przekonali, co jest dobre, co złe.

Odmierzyli jedną miarą nasz dzień,
Wyznaczyli czas na pracę i sen.
Nie zostało pominięte już nic,
Tylko jakoś wciąż nie wiemy jak żyć.

Dorosłe dzieci mają żal,
Za kiepski przepis na ten świat.
Dorosłe dzieci mają żal,
Że ktoś im tyle z życia skradł.”

Jeszcze gorzej jednak będzie, jeśli zamiast piosenki od „Dorosłych Dzieci” kiedyś usłyszymy od samego Chrystusa: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom, bo byłem dzieckiem, a …………….. .”