Fot. ? Zach Cunningham – Fotolia.com
Miejska legenda głosi, że owego czasu dwoje młodych ludzi spacerowało obok parku. W pewnej chwili, młodzieniec będący przednim dżentelmenem, zatrzymał się na chwilę, i oznajmił swojej lubej, że słyszy grę świerszcza. Gdy ta nie dowierzała, podszedł na skraj chodnika i po chwili przyniósł maleńkiego „grajka”. Wrażenie na lubej zrobił nieziemskie, ponieważ zapragnęła, aby dogłębnie wyjaśnił jej, jak to możliwe, że obok ruchliwej ulicy, pośród zgiełku i tłumu przechodniów usłyszał maleńkiego owada. Luby niewiele myśląc, wyjął z portfela małą monetę i upuścił na chodnik. Przykuło to uwagę dziewczęcia, ale wzmogło jeszcze bardziej ciekawość. „O co Ci chodzi?”, czule wyszeptała. On zaś z uśmiechem na twarzy odparł. „Gra świerszcza i brzęk monety były tak samo ciche powiedział. Ale gdy upuściłem pieniądz, na jego dźwięk obejrzało się aż pięć przechodzących osób. Na świerszcza zwróciłem uwagę tylko ja… Otóż widzisz, każdy pośród tego hałasu słyszy to, co chce usłyszeć…”
Wracając z Warszawy zastanawiałem się, czy jest sens raz jeszcze komentować to „polowanie z nagonką”, jakie na duchownych urządziły tzw. wiodące media i Bóg wie kto jeszcze. Wystarczy przecież przeczytać kilka pierwszych z brzegu komentarzy na jakimkolwiek z portali tzw. głównego nurtu, by zadać sobie pytanie, czy poziom owych komentarzy aż tak bardzo odbiega od propagandy w pierwszej połowie XX w. w wiadomym europejskim kraju, która to propaganda miała poprzez dewizę „kłam, kłam, a coś zawsze z tego zostanie” przygotować grunt pod jedną z największych zbrodni minionego stulecia, nazywaną wówczas eufemistycznie „ostatecznym rozwiązaniem”.
Jeśli się mylę, trzeba by przyznać, że mamy ostatnio tysiące jasnowidzów, którzy wiedzą lepiej od autora wypowiedzi, co on sam chciał powiedzieć. Cóż, tacy prorocy znajdą się wszędzie i w każdych czasach. Pamiętam z czasów seminaryjnych, jak kolejne już pokolenie kleryków przekazywało drogą tradycji ustnej pewną historię. Rzecz działa się dość dawno. Umarł papież, a przełożony seminarium prowadził nabożeństwo dla kleryków. Przejęty podniosłością takiej chwili, użył wówczas w rozważaniach jakiegoś staropolskiego słowa, zupełnie nie zrozumiałego dla alumnów, skoro mimo żałoby i tak podniosłej chwili jak na komendę parsknęli śmiechem. Wyszedł z tego taki skandal, że nie sposób było pozostawić sprawę na tzw. wyciszenie. Otóż zaraz po wyjściu z kościoła seminaryjnego ów zacny kapłan zatrzymuje idącego z naprzeciwka pod prąd kleryka i zaczyna publiczny w prywatnej duszy rachunek sumienia: „jak mogłeś się śmiać?” Monolog umoralniający trwał jak głosi przekaz dobrych kilka minut, a zatrzymany kleryk bezskutecznie próbował go przerwać aby podjąć wysiłek udzielenia wyjaśnień. Kiedy wreszcie przełożony skończył, zestresowany kleryk ze spuszczoną głową wyrzucił z siebie to, co leżało mu na wątrobie od dobrych kilku minut: „ależ proszę księdza, ja się nie śmiałem!” Stało się to komendą, do kolejnego opeeru, bo nie dosyć, że się śmiał to jeszcze bezczelnie kłamie. Kiedy przełożony skończył po raz drugi, biedaczysko kleryk znów podjął próbę przeforsowania swojej linii obrony, ujawniając niekwestionowane alibi. „Nie mogłem się śmiać proszę księdza, bo mam dyżur na kuchni i nie było mnie na tym nabożeństwie! Dopiero teraz idę pomodlić się do kościoła.” Twarz przełożonego zaczerwieniła się nie do poznania, ale trzeźwy umysł pozwolił na natychmiastową ripostę! „Nic nie szkodzi, -odparł- ale jakbyś był, to też byś się śmiał!” i zaczęło się opeer po raz trzeci.
Podobnie zdają się zachowywać niektóre media w stosunku do … No właśnie, jednego z biskupów, czy już praktycznie w stosunku do całego Kościoła? Wystarczy choćby prześledzić historię newsów po ostatnich wypowiedziach Ojca Świętego. Idzie w świat fragment wypowiedzi, opatrzony stosownym redakcyjnym komentarzem, najczęściej ujawniającym, co redaktor sam chciał usłyszeć, a kiedy papież tłumacząc swoją wypowiedź dodaje, „Jestem Synem Kościoła. Powiedziałem to samo, co mówi katechizm. Tak należy to rozumieć” zostaje to już skrzętnie pominięte w kolejnych wiadomościach. Gdzie jest rzetelność dziennikarska? Gdzie dociekliwość do prawdy? Przecież nawet ja, na katechezie, jeśli słyszę coś z ust ucznia, coś, co wydaje się irracjonalne, stawiam pytanie pomocnicze, dopytuję, by pochopną oceną nie wyrządzić dziecku krzywdy. Czy te standardy nie obowiązują, gdy wchodzi w grę niebezpieczeństwo wyrządzenia krzywdy na dużo większą skalę?
To zaś, że zdarza się czasami powiedzieć mimo woli zupełnie coś innego niż miało się na myśli, sam doświadczyłem przed laty. Otóż na początku mojej posługi katechetycznej, kiedy młodość jeszcze mnie nie opuściła, uczniowie lubili „podpytywać” księdza na wiadome tematy. Przyznam, że bywały klasy, gdzie egzamin z teologii moralnej to było miłe wspomnienie, kiedy było się maglowanym na katechezie w tę i we wte na temat szóstego przykazania. Kiedyś jednak, jeden z uczniów mimo serii moich odpowiedzi nie wytrzymał i postanowił „przygwoździć mnie”ostatnim pytaniem. To zaś, jak powiadają, że najwięcej wypadków zdarza się pod koniec podróży, tak i ja wyłożyłem się kompletnie na tym pytaniu, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Otóż na koniec usłyszałem: „No dobrze, ale niech ksiądz nam powie, skąd ksiądz to wszystko wie?” Ja zaś, zamiast po ludzku i jak do ucznia powiedzieć to, co zamierzałem, czyli „przed egzaminem z teologii moralnej musiałem przeczytać kilka książek na ten temat” postanowiłem tę treść ubrać w poważny, studencko – naukowy żargon i bez zastanowienia odpowiedziałem: „Przygotowując się do egzaminu z teologii moralnej przerobiłem kilka pozycji (w domyśle książkowych)”… Klasa dosłownie ryknęła śmiechem, którego nie sposób było powstrzymać, a moje „z czego się śmiejecie?” dostarczyło paliwa na ten śmiech na kolejnych kilka minut. Mimo tego lapsusu językowego, nikt z moich uczniów nawet nie próbował twierdzić, że oto publicznie przyznałem się do łamania celibatu i to przed egzaminem z moralnej. Ech, to były czasy…
Drodzy czytelnicy, macie podobne historie ze swojego życia? Podzielcie się nimi w mailu lub komentarzu. Za najciekawszą będzie nagroda! Obiecuję wysłać choćby do Australii paczkę dobrych czekoladek, wszak w czasach, kiedy coraz więcej ludzi coraz rzadziej mówi”ludzkim głosem” trzeba sobie czasem życie osłodzić!
Słodkich snów!
🙂