Jubileusz 25 lecia małżeństwa. Żona krząta się w kuchni, mąż to przegląda gazetę, to zerka w telewizor. Żona głośno wyraża swoje uwagi, ciągle uszczypliwie komentując zachowanie męża. Wreszcie ten nerwowo odkłada gazetę, wstaje z kanapy i idąc do kuchni pod nosem rzuca sam do siebie: „ech, jak bym ją był zabił dwa dni po ślubie, to już po jutrze wolny wychodziłbym z więzienia…”.
Tak się składa, że listopad do „sezonu na śluby” nie należy. W sobotę pobłogosławiłem ostatni przewidziany na ten rok ślub w parafii, a dziś były zaledwie dwie pary na naukach przedmałżeńskich.
Stąd też wygłaszając do narzeczonych katechizmowe treści, sam postanowiłem przelać nieco tych rozważań do mojego bloga.
Zaczynając posługę katechetyczną w jednej ze szkół ponadgimnazjalnych, blisko 16 lat temu, (trzeba dodać, że klasa o której mowa składała się z samych dziewcząt) musiałem przywyknąć do tego, że oprócz tematu lekcji, będę regularnie przepytywany z innych, tzw. „życiowych tematów”. Jak to zwykle bywa, kiedy bywa się młodym, jedno z kluczowych pytań w takiej sytuacji, to oczywiście pytanie o kapłański celibat. „No bo jak to tak? Ksiądz by nie chciał mieć żony i dzieci?” Otóż razu pewnego postanowiłem wzbudzić nieco empatii i zrozumienia u moich dorastających uczennic i choć nie jest to szczytem katechetycznego kunsztu, postanowiłem odpowiedzieć pytaniem na pytanie.
Zacząłem od tego, że moja posługa, to „praca od świtu do czasem późnej nocy, spotkania z ludźmi, katecheza, liturgia. A jeszcze czas na modlitwę, zgłębianie wiedzy itd. Jak dojdzie kolęda to jakby kolejny „etat”, i to oprócz już co najmniej dwóch bo i parafia i szkoła i wreszcie spoglądając na klasę pytam: „No i jak dziewczyny, co wam by było po takim mężu w domu? Ciągle go nie ma, ciągle musi mieć czas dla innych, cały czas zapracowany..?” Nie przewidziałem jednego. Jedna z moich uczennic wyrywa się w tym momencie: „Super, proszę księdza! Skoro tyle pracuje, musi mieć kasę i co najważniejsze chłopa w domu nie ma!”
Dowiedziałem się wówczas, po co jest mąż. Ma przynosić kasę i wynosić się z domu. Pomny tych doświadczeń w kolejnej już klasie na to samo pytanie stosuję nieco inną strategię. Próbuję tłumaczyć czym jest katolickie małżeństwo, jakie są wymogi tego powołania, ale widzę, że moi uczniowie coraz bardziej przypominają mieszkańców wioski, w której wylądowało UFO. „Prze księdza, na jakim ksiądz świecie żyje?” Próbuję więc ripostować i pytam, „a Ty, masz zamiar wziąć ślub kościelny, z takimi poglądami? Po co?” „Żeby się babcia nie czepiała…”, słyszę całkiem poważną odpowiedź.
Czasy się zmieniają. Ludzie też. Nie mniej jednak przygotowanie do małżeństwa i kapłaństwa pozostanie wciąż poszukiwaniem odpowiedzi na to, czy świat może być choć odrobinę lepszy i bardziej szczęśliwy. Czy następnym pokoleniom uda się dotrzeć choćby o krok dalej w poszukiwaniu szczęścia, niż dotarliśmy my i wcześniejsze pokolenia. Jeśli młodzi ludzie przygotowujący się zarówno do kapłaństwa jak i małżeństwa nie zrozumieją wymagań prawdziwej miłości, czerpania radości i szczęścia z życia bardziej dla kogoś niż dla siebie, będziemy coraz częściej świadkami zarówno kryzysów tak małżeńskich jak i kapłańskich. W obu przypadkach sakrament, który przyjmujemy był, jest i pozostanie sakramentem „W SŁUŻBIE WSPÓLNOTY”, jak nazywa je Katechizm Kościoła Katolickiego. Przyjmujemy je po to, aby dzięki nim lepiej służyć innym. Zdrada tego ideału, zawsze prowadzi do dramatu i niezrozumienia.
Celibat to przecież nie singielstwo, a małżeństwo to nie klub singli założony w celu pozyskania ulgi podatkowej w swobodnym korzystaniu z życia… Natomiast i kapłaństwo i małżeństwo to droga, na której człowiek ma sprostać zadaniu bycia ojcem i matką. Kapłan w sposób duchowy, rodzice w sposób duchowy i cielesny.
Na dziś to byłoby na tyle. Jak ktoś poczuł niedosyt, obiecuję, że do tematów małżeństwa i celibatu powrócę już wkrótce. Pozdrawiam i miłego wieczoru.
„Małżeństwo to sztuka kompromisów” jak to mówiła moja Mgr. od Psychologii. Każda strona rezygnuje z czegoś na rzecz tej drugiej osoby. Trafnie Ksiądz ujął to mówiąc, że „małżeństwo to nie klub singli założony w celu pozyskania ulgi podatkowej w swobodnym korzystaniu z życia?”. Faktem jest, że we dwoje łatwiej iść przez życie i znosić trudy codziennego życia, ale zauważmy, że Ci, którzy wybierają drogę kapłaństwa lub idą do zakonu też nie idą przez życie sami. Zawsze przy nich jest ta druga Osoba, która wspiera i rozumie. A imię Jej Jezus.
„Zycie w pojedynke” nie kazdemu pasuje i odpowiada. Kiedy jest sie SINGLEM do pewnego wieku jest to atrakcyjne, ale kiedy przekroczy sie pewna granice gdzie wokol inni maja juz zony, mezow i dzieci to czlowiek czuje sie jak „piate kolo u wozu”. Zawsze gdzies tam na boku w rezerwie a praktycznie jest sie samemu z soba. Dlatego ja bardzo doceniam ludzi w zwiazkach malzenskich. Bardzo duzo mozna sie nauczyc od siebie codziennie i nawet kiedy popelni sie jakis blad to i latwiej jest naprawic albo poniesc wspolnie konsekwencje. Ja jestem za tym, aby duchowni mogli zakladac wlasne rodziny. Jak jest u pastorow, rabinow, popow-ale to jest tylko moje osobiste zdanie na ten temat. Samo zycie na co dzien w zwiazku malzenskim uczy dwoje ludzi kompromisu. Jest w tym najlepsza satysfakcja- dzielenia sie z druga osoba bliska sercu radosciami i smutkami sprawia satysfakcje. No i czlowiek nie czuje sie jak sierota. 😉