Pewna mama miała dwóch synków. Były to jednak zupełnie przeciwstawne charaktery. Pierwszy, urodzony optymista. Potrafił nawet w najtrudniejszej chwili zachować uśmiech na twarzy. Drugi, zawsze smutny, nie dostrzegający nic radosnego w otaczającym go świecie. Otóż kiedy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, mama postanowiła nieco popracować nad zmianą charakterów obu chłopców. Postanowiła więc, że temu, który zawsze jest smutny, kupi największy i najładniejszy model wozu strażackiego. „Niech się dziecko choć raz ucieszy”, pomyślała. Drugiemu zaś, chcąc nieco ostudzić jego zbytni optymizm, zrobiła bardzo dziwny prezent pod choinkę. Poszła do sklepu zoologicznego i poprosiła o …kilka króliczych bobków.
Kiedy nadszedł wigilijny wieczór, chłopcy zachowywali się jak zwykle. Jeden tryskał optymizmem, drugi przesiedział smutny przy wigilijnym stole. Wtem nadszedł czas otwierania prezentów. Mama więc uważnie przygląda się, jak chłopcy podchodzą do choinki, rozpakowują swoje prezenty i patrzy jak reagują. Pyta więc swojego małego pesymistę. „Synu co dostałeś?”. On zaś odpowiada: „Wóz strażacki, ale nie podoba mi się. Kolor nie taki, za duży, i w ogóle”. W tym czasie optymista odkłada paczkę z króliczymi bobkami, zaczyna biegać po pokoju, zagląda za szafę, pod łóżko i głośno się śmieje. Zaskoczona mama pyta: „Synu, z czego tak się cieszysz?” On zaś na to: „Dostałem króliczka pod choinkę, ale musiał gdzieś uciec, więc muszę go znaleźć”…
Chciałoby się powiedzieć samo życie. Są przecież ludzie, którzy znajdą zawsze przysłowiową „dziurę w całym”, a są i tacy, którzy przy tysięcznym niepowodzeniu powiedzą, „No, to jestem już mądrzejszy o tysiąc prób, i w związku z tym o krok bliżej celu.” Tak samo, jak z każdym treningiem i morderczym wysiłkiem sportowiec jest bliżej końcowego sukcesu, jak z każdym pierwszym krokiem dziecka, a co za tym idzie także upadkiem jest ono bliżej tego szczęśliwego momentu, gdy jego własne nogi poniosą go w świat.
Ojciec Święty Franciszek zatytułował swoją pierwszą „programową” adhortację „Evangelii Gaudium”, co znaczy Radość Ewangelii. Tym, którzy uważnie śledzą jego wypowiedzi czytając je w całości, nie zaś tylko te wyrwane z kontekstu fragmenty, cytowane przez media tzw. „głównego nurtu”, nie powinno to wydawać się zaskoczeniem.
Przecież Ewangelia czyli Dobra Nowina jest wiadomością, która mówi nam, że Bóg nie jest Istotą przebywającą gdzieś hen daleko, lecz jest Bogiem z nami. Jak więc z tego się nie cieszyć? Jak nie dzielić się tą radością z innymi ludźmi?
Dlaczego więc mając najradośniejszą z radości zderzamy się z obojętnością i coraz częściej z wrogością ludzi? Czemu nasze parafie nie przeżywają oblężenia ludzi poszukujących nadziei i spragnionych miłości? Odpowiedzi jest wiele, i wrócę do tego tematu w ciągu najbliższych dni, ale dziś już wspomnę tylko o jednym z paradoksów, jakim jest przekazywanie najlepszych wieści z miną, jakby one dla nas samych nic nie znaczyły, lub jak byśmy sami w nie nie wierzyli.
Doskonale widać to nawet na przykładzie grup istniejących przy naszych parafiach. Te z nich, które żyją autentyczną radością, przyciągają. Nie zmuszają, nie manipulują, ale bez namawiana w czasie ogłoszeń parafialnych i bez dodatkowych bonusów powiększają swoje grono. Zwykle jedna osoba przyprowadza drugą i zdaje się to być fenomen, który jednych irytuje, drugich zadziwia, u trzecich powoduje zazdrość a reszcie daje dużo do myślenia. Te z grup natomiast, którym nawet może wydawać się, że swymi duszami dotykają Boga, które non stop prowadzą rekrutacje i są obecne na co drugich ogłoszeniach parafialnych a zatraciły ducha prawdziwej Chrystusowej radości najzwyczajniej w świecie wymierają. I zdaje się, że nic nie jest w stanie tego powstrzymać.
Oczywiście, radości nie można mylić z wesołkowatością, czy zjawiskiem nazywanym przez młodzież „głupawką”. Nie można też mylić z charakterystycznym dla sekt bombardowaniem miłością, bo to nie jest Chrystusowe. Nie można też nie widzieć problemów, których zdaje się być coraz więcej na drodze głoszenia Ewangelii, jednak ten, kto wierzy, że ostateczne zwycięstwo należeć będzie do Baranka, i jemu ufa, już jest zwycięzcą i już poniekąd uczestniczy w radości ostatecznego zwycięstwa.
Przez pierwsze trzysta lat istnienia Kościoła z większymi lub mniejszymi przerwami za wiarę w Chrystusa groziła kara śmierci. Mimo, że jedni ginęli na męczarniach, inni, w tym czasie całymi rodzinami przyjmowali chrzest. Ci ludzie jednak nawet w chwili tortur widzieli, że po ziemskich mękach czeka ich niebiańska radość. To im dawało siłę, taką jakiej i nam dziś trzeba na nadchodzące coraz trudniejsze czasy…