Zawsze, ilekroć poruszam temat spowiedzi na katechezie, mam wrażenie, bez względu na wiek katechizowanych, jakbym o rzeczach najbardziej oczywistych mówił do nich po raz pierwszy. Tak jest chociażby z problemem szczerości wyznania własnych grzechów. Aby prościej to było zrozumieć, dam dwa przykłady, które swojego czasu zmroziły mi krew w żyłach. Dziś już wiem, że na takie nadużycia trzeba zwyczajnie zwracać uwagę i tłumaczyć wręcz do bólu, na czym polega sakrament pokuty i pojednania.
Sytuacja pierwsza. Młodzież licealna, dawno temu. Omawiam z klasą Dekalog, dodając przy każdym przykazaniu, jakie ewentualne winy mogą wiązać się z tym przykazaniem, oraz podkreślając, że określenie grzechu na spowiedzi nie powinno budzić wątpliwości i wprowadzać w błąd. Np., jeśli ktoś żyje w związku niesakramentalnym, nie wystarczy jak na spowiedzi powie, że zgrzeszył nawet wielokrotnie z kobietą, ale powinien zaznaczyć, że żyją i mieszkają pod jednym dachem bez ślubu kościelnego. Są to różne kategorie grzechów. W pewnym momencie słyszę jednak ze strony klasy, że przecież po co wszystko księdzu mówić. Będzie się „czepiał” i jeszcze rozgrzeszenia nie da… Przecież mówimy na spowiedzi, za te które „pamiętam i nie pamiętam żałuję…”. Straszne! Przecież to kłamstwo w żywe oczy, gdyż grzech śmiertelny zatajony powoduje nieważność spowiedzi i rozgrzeszenia, a zapomniany jest odpuszczony, tyle, że trzeba go wyznać na kolejnej spowiedzi. Niestety, życie idzie do przodu, kreatywność szatana podpowiadającego ludziom krętackie pokusy też. I tu dochodzimy do
sytuacji drugiej. Świadome kłamstwo na spowiedzi. Przypadek jeszcze gorszy od poprzedniego, i „odkryty” dzięki moim gimnazjalistom. Szczerze, choć na katechezie nie na spowiedzi wyjaśnili mi, jak niektórzy „radzą sobie” z poważniejszymi grzechami. „Proszę księdza, mówi się księdzu kilka lekkich grzechów, kiedy ksiądz pyta o inne zaprzecza się, a jak zaczyna udzielać rozgrzeszenia, wtrąca się jeszcze „kłamałem/am”. Włos na głowie mi się zjeżył! Jak można zaplanować „seans kłamstwa na spowiedzi” i uważać, że jedno „kłamałem/am” uważni całą spowiedź?!
Sytuacja trzecia. Tajemnica spowiedzi. Jest nienaruszalna. Ani ksiądz, ani biskup, ani papież nie mogą jej naruszyć. Ksiądz, nawet pod groźbą kary śmierci, nie ma prawa jej ujawnić. Są jednak sytuacje, kiedy „czynnik ludzki” stanowi zagrożenie dla tej tajemnicy. Otóż ten czynnik ludzki to przede wszystkim głuchota. Spowiednika, lub penitenta. Najlepiej więc, jeśli wiemy, że ksiądz „krzyczy” z racji niedosłuchu, znaleźć spowiednika, który umie mówić i rozumie jak mówi się szeptem. Zasada jest taka, że nie podchodzimy celowo do głuchego księdza, w nadziei, że nie dosłyszy naszych grzechów, bo za chwilę może usłyszeć nie tylko on, ale i trzy najbliższe rzędy ławek w kościele. Zresztą jak takie sytuacje mają miejsce, wierni mogą z całą delikatnością i chyba powinni zwracać księdzu uwagę, że taka spowiedź może stanowi naruszenie tajemnicy spowiedzi. Inną sytuacją, waśnie zwykle w czasie rekolekcji jest kolejka przy konfesjonale. Warto przypomnieć, że powinniśmy zająć takie miejsce w kolejce, które nie będzie krępowało ani nas, ani spowiadających się. Gdyby się w jakikolwiek sposób zdarzyło, że zupełnie przypadkiem, coś do nas „doleciało” jesteśmy absolutnie w tym wypadku również związani tajemnicą spowiedzi, której wyjawienie osobom trzecim sprawia, że zaciągamy bardzo poważny grzech śmiertelny.
Sytuacja piąta – dawno, dawno temu… Wydawać by się mogło, że zatajenie grzechu na spowiedzi dawno temu i odbywanie od tamtego czasu konsekwentnie nieważnych spowiedzi jest rzadkością. Boć może. Kiedy jednak poruszam ten temat na katechezie, młodzież sugeruje mi jednak zupełnie coś innego. Zdarzyło się kiedyś, że z różnych przyczyn, ktoś zataił grzech, którego bardzo się wstydził, bał wyznać, wytłumaczył sobie, że to nie grzech itp. Później, nigdy do tego nie wrócił. Co za tym idzie, wszystkie kolejne spowiedzi były nieważne. Moja rada, jaką zawsze daję młodzieży. Jeśli potrzeba zrobić „remanent” z zadawnionych grzechów, idź do spowiedzi do spowiednika, którego jesteś pewny/a. Może to proboszcz lub wikary Twojej parafii, może dawny katecheta, lub uznany spowiednik w mieście. Nie chodzi tu bynajmniej o to, aby ksiądz jakikolwiek nie potrafił upora się z tą sytuacją. Chodzi o „czynnik ludzki” penitenta, o wyrobienie w sobie takiego samego nastawienia, jak przy wizycie u lekarza, o świadomość, że nie idę zgłosić się na policję aby ponieść karę za popełnione przestępstwo, lecz idę, aby ktoś – Bóg przez posługę kapłana pomógł mi odzyskać zdrowie duszy. O grzechach starych i nowych zapraszam do poczytania jutro.
Owocnych spowiedzi i radosnych powrotów do Pana.