Dzienne archiwum: 30 grudnia 2013

Kolędowe „wpadki”, czyli teksty, w które nie uwierzy żaden ksiądz

Fot. ? Lorelyn Medina - Fotolia.com
Fot. ? Lorelyn Medina – Fotolia.com

Chodząc po kolędzie w mojej pierwszej parafii zaraz na początku przeżyłem zdarzenie, które stało się jedną z większych kolędowych „wpadek”. Otóż jako neoprezbiter zdawałem sobie sprawę, że dla wielu parafian będę „Tym nowym” lub „Tym młodym”. Ot, to zawsze prostsze, niż zapamiętanie imienia księdza, który zaledwie kilka miesięcy temu przyszedł do parafii. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić się w postać dwóch, nie znanych mi duchownych.

Otóż jak tylko skończyłem modlitwę, Pani domu, chcąc pokazać jak bardzo związana jest z parafią, przywitała mnie słowami: „Ksiądz zgolił brodę!”. Zdumiony odpowiadam, „nigdy nie nosiłem brody”, na co syn owej kobiety próbując ratować sytuację, dodaje: „nie mamo, to inny ksiądz na parafii nosi brodę”. Dla wyjaśnienia, ksiądz który nosił brodę w tamtej parafii, odszedł z niej kilka lat przed moim  przyjściem.

Po wczorajszym poradniku kolędowym, w którym zawarłem sześć próśb do wiernych, którzy przyjmują księdza po kolędzie, warto przez chwilę zatrzymać się nad tymi krótkimi pogawędkami, jakie udaje nam się z parafianami przeprowadzić w czasie wizyty duszpasterskiej. Zwłaszcza, że część z nich oznacza zwykłą „wpadkę”, z której czasami goszczący nas ludzie nie zdają sobie sprawy. Jak napisałem już wczoraj, kolęda ma, czy raczej powinna mieć charakter religijny. Stąd też oprócz miłych, aktualnych akcentów, pytań o pracę, studia czy hobby przyjmując księdza po kolędzie winniśmy spodziewać się rozmowy o naszym życiu religijnym.

Zdarza się czasem, że ktoś oburza się np. pytaniem o niedzielną mszę świętą, modlitwę w rodzinie, czy inne aspekty życia religijnego. Warto więc chyba przywołać słowa jednego ze starszych księży, który w takiej sytuacji powiedział: „Przyszedłem tu po kolędzie. Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać o waszym życiu religijnym, to po co mnie zapraszaliście do siebie?”

Zwykle jednak kolędowe rozmowy nie prowadzą do tak stanowczych sytuacji. Znacznie częściej jesteśmy jako księża świadkami „uników”, które mają na celu przekonać duszpasterza, że ma do czynienia z mocno wierzącą, zorientowaną w sprawach Kościoła i parafii rodziną. Czas więc zaprezentować kilka standardowych tzw. „odpowiedzi  niedefensywnych”, poprzez które nasi parafianie, mówiąc najbardziej delikatnie, starają się nie powiedzieć nam prawdy. Piszę o tym między innymi po to, aby przekazać naszym parafianom, że nawet, jeśli nie kontynuujemy tematu, to i tak nie dajemy się nabrać na te bardzo powszechne wymówki.

Pierwszy, standardowy tekst, jaki słyszy duchowny po kolędzie, gdy robi uwagę, że  ma wrażenie, iż przez ostatni rok nie udało nam się wspólnie z tą rodziną lub którymś z domowników spotkać w kościele, to stwierdzenie „chodzimy do Kościoła do sąsiedniej parafii”. O ile w pewnych przypadkach, zwłaszcza w miastach tak bywa, to takie sytuacje są raczej nieliczne. Do sąsiednich parafii zwykle chodzą ci, którzy należą tam do którejś z grup duszpasterskich, mają lepszy dojazd np. komunikacją miejską, niż do kościoła parafialnego, po sąsiedzku jest np. wyraźnie lepiej nagrzany kościół itp. Zresztą po pierwszej minucie rozmowy, bez specjalnego dociekania to od razu „wychodzi”, czy faktycznie wiąże ich cokolwiek z ową sąsiednią parafią. Gdyby jednak zliczyć wszystkich, którzy „chodzą” do innych kościołów w mieście, niektóre świątynie musiałyby być co najmniej wielkości bazyliki św. Piotra na Watykanie, aby wszystkich pomieścić.

Druga „kolędowa wpadka” związana jest ze zwyczajem, jaki przynajmniej w archidiecezji lubelskiej jest praktykowany w stosunku do uczniów. Chodzi mianowicie o to, że dzieci i młodzież, która winna uczęszczać na katechizację, powinna na kolędowym „ołtarzyku” przygotować zeszyt do religii, który ksiądz po kolędzie podpisuje. Jaka jest więc najczęstsza wymówka? „Zeszyty zabrał ksiądz do sprawdzenia”. Otóż od kilku już lat obowiązuje  katechetów w Lublinie zakaz zabierania zeszytów w czasie kolędy, pod rygorem utraty pracy poprzez dyscyplinarne zwolnienie.   Stąd, w taką wymówkę nie uwierzy żaden szanujący się ksiądz w diecezji lubelskiej.

Trzecia „wpadka” to standard w wypadku, gdy kolejny już rok nie udaje się zastać np. Głowy rodziny. Jaka jest wymówka żony? Mąż wyszedł do sklepu, myślał że zdąży. Często zdarza się, że  ksiądz mija owego męża przed blokiem spacerującego z psem.

Czwarta, nie sprowokowana przez duchownego „wpadka” to coś na wzór sytuacji, jaką opisałem na początku. Zwykle ktoś z domowników chcąc zagaić rozmowę rzuci: „Ksiądz to chyba u nas nowy?”. Rekord, o jakim słyszałem, to była sytuacja, gdy ów kapłan ze stoickim spokojem odpowiedział: „tak proszę pani, w sumie to dopiero dwadzieścia sześć lat”.

Piąta „wpadka”, to tłumaczenie: „gdzieś zapodziała mi się woda święcona”. Otóż wystarczy nalać zwykłej wody, i tylko przed rozpoczęciem modlitwy uprzedzić księdza, że woda jest nie święcona. Wówczas na początku ksiądz ją poświęci. Nie ma potrzeby tłumaczyć się z braku takowej.

Stąd też konkludując, wyrażę jedynie jedno zdziwienie. Po co cała ta mistyfikacja, jeśli i tak z kościołem nic nas nie wiązało, nie wiąże i raczej wiązać nie będzie? Może lepiej oszczędźmy sobie takich „wpadek” i porozmawiajmy szczerze przez chwilę. A nóż coś ta krótka chwila rozmowy zmieni w naszym życiu?