Dzienne archiwum: 6 września 2014

„Hej ho, hej ho, do szkoły by się szło…”

naughty girlO nieeee! Usłyszałem już 2 września, kiedy na pierwszej katechezie podałem uczniom, że do wakacji pozostało 298 dni. „Ale dlaczego, nie?” Próbowałem tłumaczyć, jak czas szybko leci i lada chwila dwójka z przodu zamieni się na jedynkę, a później to już wakacje będą na wyciągnięcie ręki.  Nic nie dało. Zresztą nic na siłę. Przynajmniej na początku. Tak się w tym roku złożyło, że po siedemnastu latach pracy poszedłem do gimnazjum.  Spotkanie z tymi, przed którymi wielu odczuwa lęk, złość tudzież inne trudne do opisania uczucia, jakoś specjalnie nie przeraziły mnie. Może dlatego, że już kiedyś miałem roczną przygodę z gimnazjalistami w Śródziemiu, a może zwyczajnie jak odpowiadam tym, którzy próbują mnie testować strasząc gimbazą po dziewięciu latach na lubelskich Tatarach chyba niewiele może mnie już zdziwić i zaskoczyć.

Piszę niewiele, bo pierwsze zaskoczenie przeżyłem już na starcie. Prezentuję moim milusińskim nowy katechizm do klasy trzeciej, i pośród pomruków, że książka po starszym bracie, siostrze, koledze czy koleżance już nie przyda się w tym roku, słyszę tekst stulecia: „Jezus już tyle lat nie żyje, a tu książki do religii zmieniają…”. Ależ Jezus żyje! „Przecież zmartwychwstał” reaguję błyskawicznie, nie wypadając z toku po takim „wyznaniu”. „Jak żyje, to gdzie jest?” słyszę głos nieprzekonanego ucznia. Cóż, wygląda na to, że będę miał co robić w nowej szkole.

Przychodzą kolejne klasy. Jedna z nich ewidentnie próbuje mnie testować, ale nie tracę kontroli. W końcu przypominam sobie jak to bywało w poprzednich szkołach. Zwłaszcza w takich chwilach wracają wspomnienia z Technikum, w którym kiedyś uczyłem. Od pewnego czasu organizowałem dla nich pielgrzymki „Szlakiem Papieskim”. Łagiewniki – Kalwaria Zebrzydowska – Wadowice. Kiedy przyszedł do szkoły pierwszy rocznik, który ukończył gimnazjum, przeszedłem swoisty test. Mniejsza o szczegóły, czym podpadli mi uczniowie, ale po noclegu w Kalwarii, kiedy z samego rana poszliśmy na mszę świętą do kaplicy Matki Bożej, miałem nieodpartą ochotę zamienić kazanie na „wypominki”. Jednak spoglądając od ambonki na moich urwisów powiedziałem to, co dostrzegłem na ich twarzach. Ich wyskoki, niesubordynacja, czasem naprawdę złe zachowanie to zwyczajne wołanie o miłość. Patrzę, a po tych kilku słowach prawdy po policzkach kilku moich uczennic płyną łzy jak grochy. Po mszy św. podchodzi „lider moich „separatystów”  i już nieco bardziej pokornym głosem niż kilkanaście godzin wcześniej oświadcza: „Księdzu, dobre kazanie. Ale niech ksiądz nie mówi już takich rzeczy. Nie chcę się rozkleić przy kumplach. Później poznaję jego historię, jak i innych pierwszaczków. To naprawdę było już nie tylko wołanie, lecz wręcz skomlenie o miłość.

Co więc przyniesie ten rok? Jak odpowiedzieć na zwracanie na siebie uwagi przez spragnionych  miłości i normalności nastolatków? Można sparafrazować słynne już słowa pani Komisarz (in spe) „sorry, taką mamy młodzież”, albo chwycić za różaniec i do boju. Innej opcji nie ma. Liczę więc, że Szanowni Czytelnicy nie pozostawią mnie na placu boju samego. Proszę o niewiele. Zapewnijmy tym dzieciom przyszłość. Otwórzmy im Fundusz Emerytalny w niebie, dodając swój uczynek miłosierdzia w ich intencji. Zapraszam na www.ofewniebie.pl i do dzieła! Wszak Apostoł mówi: „Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia”.