?Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem.? Słyszeliśmy dziś słowa Pierwszego czytania, których błogosławieństwo brzmi jak noworoczne życzenie, choć może nieco inne jak te, któreśmy sobie składali. Zaledwie jeszcze wczoraj dokonywaliśmy różnych podsumowań, które miały nam orzec, jaki był ten co minął, rok 2005, który przeszedł do historii pisząc w jej ogromnej księdze wiekopomne strony, które za naszego życia się dokonywały. Rok który minął był na pewno szczególny, i to nie dlatego, że w chwili takiej jak ta, tak powiedzieć wypada, lecz właśnie dlatego, że nam dane było przeżyć chwile takie, których nie jeden człowiek nie doświadczy nigdy przez całe swoje życie.
Wystarczy że wspomnimy, jak przeżywaliśmy chwile w których po raz ostatni wezwał nas nasz Ojciec do swojego łoża, by zanosić pacierze gdy On odchodził do nieba. Tego zapomnieć nie wolno, bo na przekór wszystkiemu i wszystkim potęgom obecnego świata, przeżyliśmy lekcje jak żyć dla Boga i jak z nim umierać. Mogliśmy także doświadczyć na nowo i daj Bóg nie po raz ostatni wielkiej łaski bycia nie tylko narodem, lecz braćmi i siostrami łączącymi się razem tak jak On nas nauczał. Wielu wtedy zamilkło, wielu się pojednało i nawet ze stadionów dało się słyszeć słowa: ?Pan kiedyś stanął nad brzegiem, szukał ludzi gotowych pójść za Nim??. Choć nikt nie miał wtedy odwagi zapytać jak długo to potrwa, to szarość życia sama dała odpowiedź i nieliczni tylko postawili pytanie, czy źle nam było, gdy byliśmy wspólnotą, gdy nawet w ulicznych korkach znajdowało się nagle miejsce dla zbłąkanych kierowców, a czarne wstążki i świece płonące w naszych oknach, miały wyrazić to czego słowa nie mogą oddać, choć dusza bardzo by chciała.
Potem był czas, gdy całe pokolenie nazwane skrótem od Jego imienia mogło raz pierwszy w swoim młodym życiu usłyszeć na żywo słowa, ?habemus papam? ? ?mamy papieża?. Nie byłby chyba wrażliwym człowiekiem, ten, którego by słowa jego nie ujęły, gdy się określił ?pokornym robotnikiem winnicy pańskiej, który przychodzi po wielkim Papieżu?.
Potem zaś raz kolejny dano nam nadzieję, że sprawy naszej ojczyzny mogą biec innym torem, że tak jak jest, wcale być nie musi, i że nikt więcej już nas nie podzieli, na tych noszących berety i tych kapelusze. Wielu z nas wtedy czuło, że dzieje się historia, i w prywatnych modlitwach, w naszych wieczornych pacierzach jakiś głos w sercu jakby podpowiadał, że Ten, co na nas spogląda z Domu Ojca w niebie, wciąż o nas pamięta, wciąż wygląda z okna i nam błogosławi.
Co zaś będzie dalej, tego dziś nie wiemy, lecz spoglądając w przeszłość, chcemy tworzyć przyszłość, chcemy by wszystko co dobre, i co wartościowe mocą Bożej łaski ?stawało się ciałem?. Choć wielu już zapomniało co to jest nadzieja, choć wiara wielu innych jakoś mocno pobladła, choć słowo miłość wydaje się dzisiaj mieć nie jedno oblicze, spoglądając w przyszłość pragniemy mieć nadzieję, pragniemy mieć ją na nowo! Tak bardzo przecież chcielibyśmy aby się wypełniły słowa modlitwy, którą On się modlił gdy nawiedzając Ojczyznę klęczał na Kalwarii, przed Obrazem tej, którą miał za Matkę:
?Wejrzyj, łaskawa Pani, na ten lud, który od wieków pozostawał wierny Tobie i Synowi Twemu. Wejrzyj na ten naród, który zawsze pokładał nadzieję w Twojej matczynej miłości. Wejrzyj, zwróć na nas swe miłosierne oczy, wypraszaj to, czego dzieci Twoje najbardziej potrzebują. Dla ubogich i cierpiących otwieraj serca zamożnych. Bezrobotnym daj spotkać pracodawcę. Wyrzucanym na bruk pomóż znaleźć dach nad głową. Rodzinom daj miłość, która pozwala przetrwać wszelkie trudności. Młodym pokazuj drogę i perspektywy na przyszłość. Dzieci otocz płaszczem swej opieki, aby nie ulegały zgorszeniu. Wspólnoty zakonne ożywiaj łaską wiary, nadziei i miłości. Kapłanów ucz naśladować Twojego Syna w oddawaniu co dnia życia za owce. Biskupom upraszaj światło Ducha Świętego, aby prowadzili ten Kościół jedną i prostą drogą do bram Królestwa Twojego Syna (?)?.
Gdy dziś niejako na nowo wsłuchujemy się w te prorocze słowa, które jak ongiś nie tylko do nas lecz także i za nas wtedy Ojciec wyrzekł, widzimy jak mimo upływu czasu wciąż są aktualne, jak bardzo wciąż czekamy na wysłuchanie modlitwy i czasem w chwili zadumy pytamy się sami siebie, czy Bóg nas nie wysłuchuje, czy my Go nie słuchamy? Czy to, że w domach wielu ciepło rodzinnej miłości zostało zamienione na judaszowe srebrniki alkoholu, przemocy, zdrady i braku nadziei to wina jest Boga, czy raczej nasza własna? Czy to, że dzieci coraz śmielej zaczynają wchodzić w dorosły świat ?wejściem od strony śmietnika? to wina komputera i telewizji, czy tych, którzy bezkrytycznie pozwalają dzieciom chłonąć wszystko co można tylko tam znaleźć? Czy zdewastowane przystanki, klatki schodowe i szkoły to wina służb, które ich na czas nie odnawiają czy my pośród ubóstwa które z ironicznym uśmiechem podarowała nam w spadku historia zapomnieliśmy gdzie i po co idziemy i zamiast w biedzie się wspierać, własną biedę wspieramy?
Dziś na początku roku, gdy Kościół cześć oddaje Bożej Rodzicielce Bóg nam przypomina w swoim świętym słowie, że mimo upadków i grzechów, mimo nędzy ludzkiej wciąż jesteśmy Synami Tego, który wszystko może. ?Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej.?
Czy wobec tego możemy żyć dalej tak jak niewolnicy, jak duchowi nędzarze karmiący się grzechem, tłumaczący sobie, że świat dzisiaj jest taki i takie są czasy? Czy możemy dalej żyć, tracąc wiarę w Boga i wiarę we własne siły a także wiarę w siebie? Czy nie czas, gdy w pamięci mamy wciąż wielką i cudowną Boga twarz odciśniętą w tłumie, znaleźć miejsce w swej duszy dla Bożej Dzieciny i zmieniając życie swe wciąż na nowo szukać jej ? nadziei; a znalazłszy życia sens, wiarą mocną wspierać tych którzy tracąc pod nogami grunt zapomnieli o miłości. Czy nie czas by przypomnieć tutaj dziś słowa znanej nam piosenki:
W brudnym świcie smutnych miast
Pełnym wiatrów bezlitosnych
Mignie czasem twoja twarz
Jak niepewne tchnienie wiosny
W przystankowy, zmięty tłum
Jakby cisnął ktoś dla żartu
Bzu białego bukiet lub
Same najszczęśliwsze karty
Matką głupich cię nazwali, nadziejo
Ludzie podli, ludzie mali, nadziejo
Choć się z ciebie natrząsają, głośno śmieją
Ty nas jedna nie opuszczaj, nadziejo!
Prowadź nas, nadziejo
W ciemny czas, nadziejo
W mrocznej mgle wyczaruj
Iskrę wiary
Gdy fałszywych fanfar dźwięk
Zgaśnie w dali tak, jak żagiel
I wypełni głuchy jęk
Zakamarki duszy nagie
Gdy już tylko walić w mur
Z dziką pasją pozostaje
Nie rozpaczaj, odłóż sznur
Ona istnieć nie przestaje
Matką głupich cię nazwali, nadziejo
Ludzie podli, ludzie mali, nadziejo
Choć się z ciebie natrząsają, głośno śmieją
Ty nas jedna nie opuszczaj, nadziejo!
Prowadź nas, nadziejo
W ciemny czas, nadziejo
W mrocznej mgle wyczaruj
Iskrę wiary