Marcin
Historia jednego pocisku
Jakie jest moje zainteresowanie? To pytanie wydaje się być proste, lecz nie tak łatwo na nie odpowiedzieć. Otóż w tym roku zafascynowałem się przygodą z poszukiwaniem pozostałości po wojnach i potyczkach odbywających się lata temu. Osobiście żałuję, że dopiero teraz odezwała się we mnie rola odkrywcy. Nie ma nic piękniejszego, jak odnajdywać po latach skarby, dzięki którym można cofnąć się w czasie i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
Dla miłośników historii jest to coś więcej, niż odnalezienie jakiegoś neutralnego przedmiotu. Prawdziwy poszukiwacz to człowiek, który żyje historią, ma silną wolę, aby coś w życiu osiągnąć. Chce ją poznawać i uczyć się nie tylko z książek, ale przede wszystkim docierając do źródeł i osób pamiętających starodawne dzieje.
Niewątpliwie bardzo ważne dla mnie było ostatnie przeżycie, które wzbudziło we mnie jeszcze większą chęć zostania prawdziwym poszukiwaczem. W pewne wrześniowe popołudnie wybrałem się z moim przyjacielem gdzie wg posiadanych przez nas informacji, miał znajdować się niewielki przedmiot, który warto by było wydobyć. O tym miejscu, dowiedzieliśmy się od kolegi, z którym byliśmy dzień wcześniej z wykrywaczem.
Po długich zmaganiach i męczącym kopaniu „tępym” szpadlem, znalazłem wystrzelony niemiecki pocisk w idealnym stanie. Wyglądał, jak by wyszedł prosto z fabryki. Oczywiście pierwszym wrażeniem, jakim na nas zrobił pocisk był niekontrolowany przypływ radości. Zatrzymałem to znalezisko, aby pokazać ludziom, że pozostałości powojenne jeszcze istnieją. Ta pamiątka jest dla mnie niezwykłym przypomnieniem tamtych czasów. Opowiada on dużo o swojej historii. Kiedyś miał za zadanie zabić wroga. To znalezisko informuje nas również o tym, że kilkadziesiąt lat temu w tym właśnie miejscu doszło do potyczki polsko – niemieckiej. Z dziennika, który znalazł kolega wynika, że sześć niemieckich czołgów uciekających od strony Świdnika w tym właśnie miejscu zostało ostrzelanych przez polskich partyzantów.
Znalezisk ciąg dalszy…
Chłodny styczniowy poranek okazał się wspaniałym rozpoczęciem dnia, o którym warto wspomnieć. Podczas przechadzki na pobliski przystanek autobusowy razem z bratem znalazłem bardzo interesującą rzecz. Oczywiście oboje mieliśmy tak zwanego „farta”, chociaż, prawdę mówiąc, była to nie tylko nasza zasługa.
Otóż, żeby minąć kobietę idącą chodnikiem, musieliśmy przejść przez błotnisty trawnik. W pewnym momencie niespodziewanie uderzyłem w coś butem. Przedmiot wyleciał na chodnik. Nikt by nie pomyślał, że w takim miejscu może coś takiego leżeć. A mianowicie? Nie wierzyłem własnym oczom, ale była to łuska kalibru 7,62×25 stosowana w pistoletach maszynowych ppsz, czyli tzw. pepeszach oraz do pistoletu krótkiego (Tokarieva). Wyglądała jakby leżała tam sporo czasu – była lekko przysypana ziemią.
Zadałem sobie pytanie: czy naprawdę mam takie szczęście? Czy może to przypadek? Byłem tak ucieszony, że przez całe popołudnie myślałem tylko o tym. Codziennie tą drogą przechodzą setki ludzi, o niczym nie wiedząc. Dlaczego akurat trafiło na mnie? Na 6mld ludzi odkryłem to właśnie ja. Może to po prostu zbieg okoliczności? Nie mnie to oceniać.
Łuska została wyczyszczona i zakonserwowana, więc jej wygląd jest zadawalający – jak z fabryki. Teraz, gdy znalazła się w moim posiadaniu, stoi w widocznym miejscu, abym, gdy na nią spojrzę, mógł powspominać dawne czasy. To przepiękna pamiątka, która być może zostanie przekazana kolejnemu pokoleniu, aby pokazać mu część historii.
Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia. Na łusce znajduje się bicie z ?69. roku, a to oznacza, że jest ona powojenna. Pytanie: skąd się wzięła na tym trawniku? Można tylko przypuszczać, ale jaka jest jej dokładna historia, pozostanie już tylko zagadką….