Wielki Piątek to czas refleksji nad Męką Pańską. Jednak wróciwszy po Liturgii do domu i przejrzawszy „aktywność” wielu młodych internautów w Sieci przypomniała mi się jedna z postaci, w ręce której został powierzony Zbawiciel.
Tą postacią jest król Herod. Słysząc o cudach Jezusa, od dawna chciał Go zobaczyć. Tak się złożyło, że tego dnia pełnego miłości Jezus postanowił spełnić i to pragnienie. Pozwolił postawić się przed miejscowym satrapą jako skazaniec. Oto teraz w rękach ciekawskiego władcy, nazywającego siebie królem, choć zależnego w wielu kwestiach od okupacyjnej władzy Rzymu, stanął Ten, którego tak bardzo chciał spotkać. Jednak miało okazać się już wkrótce, że świat Jezusa z Nazaretu zupełnie nie pasuje do świata, w jakim żyje Herod. Ziemski władca przyzwyczaił się do traktowania poddanych, jak swojej własności. Uznawania ludzi za głupszych od siebie, czynienia z nich błaznów, mających zabawiać Jego Wysokość…
Dlatego ów Herod jest jedynym człowiekiem opisanym w Ewangelii, z którym Jezus nie chciał rozmawiać. Nie odezwał się do niego ani jednym słowem. Zwyczajnie nie było sensu. Od tej pory Herod Nim wzgardził i odesłał z powrotem do Piłata.
Tyle Ewangelia, ale dziś, dwa tysiące lat później ma się wrażenie, że historia znów się powtarza. Współczesny człowiek, który został sponiewierany i odarty z godności, też gardzi często Chrystusem z tych samych powodów co Herod. Dzisiejszy człowiek też chciałby, aby Bóg był jego sługą i błaznem. Zjawiał się przed jego obliczem, kiedy ma na to ochotę, nie pokazywał się na oczy, kiedy człowiek sobie tego nie życzy. Czynił cuda, kiedy tylko tego zażąda, zabawiał i zamieniał się w błazna, kiedy trzeba rozweselić oblicze władcy. Tak oto człowiek stawia się w miejscu Boga, a Boga pragnie uczynić sługą i niewolnikiem. Nie zauważa przy tym, że Bóg w Jezusie już stał się Sługą wszystkich, płacąc cenę własnego życia za nasze grzechy.
Tymczasem jarmarczny zgiełk współczesnych internetowych forów, pojawiające się tu i tam świąteczne zajączki, zamiast Zmartwychwstałego, wreszcie kolejne fotografie wystawiających się „jak na sprzedaż” dzieci wychowywanych przez ulicę, czynią jeszcze głośniejszym krzyk Pana, który rozległ się wówczas na Golgocie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…”
Miserere nobis Domine…