„Na Antarktydzie odkryto bogate złoża ropy! Dni krwawego reżimu pingwinów są już policzone” głosi napis pod przerobionym zdjęciem, pokazującym stado tych nielotów uzbrojone w broń i amunicję na jednym z popularnych serwisów z tym podobnymi przeróbkami. Czy to tylko ponury żart?
Dla niewtajemniczonych troszkę historii, tej najnowszej. W 1990 roku dochodzi do błyskawicznej aneksji Kuwejtu przez Irak. Zaledwie kilka miesięcy później, Stany Zjednoczone wraz z szeregiem państw, przy aprobacie Rady Bezpieczeństwa ONZ rozpoczynają wojnę z Irakiem, doprowadzając do zniszczenia sił Irackich na okupowanym terytorium. Najmłodszym użytkownikom Internetu, którzy zamierzają teraz przerwać lekturę Bloga i zapytać „Wujka google” kiedy Kuwejt wstąpił do NATO, ułatwię zadanie. Nie jest i nigdy nie był członkiem NATO.
W 1994 roku siły ONZ były również obecne w Rwandzie. Na oczach żołnierzy dokonano ludobójstwa, gdyż „Błękitne Hełmy” miały jedynie misję obserwacyjną. ONZ mówiło wówczas o „aktach ludobójstwa” wzbraniając się przed nazwaniem ludobójstwem zamordowanie około miliona osób. Cóż, jeśli nazwano by rzecz po imieniu, stałoby się oczywistym, że wojska ONZ mimo mandatu obserwacyjnego, byłyby uprawnione do użycia broni. Tak się jednak składa, że w Rwandzie NIE znajdują się żadne ważne pola naftowe.
Nie to, co w Libii, gdzie w 2011 roku naloty NATO „chroniły ludność cywilną”, póki nie obalono tamtejszego dyktatora. Kiedy jego miejsce zajęło kilku innych, mniejszych rangą dyktatorów, a kraj pogrążył się w chaosie i przemocy, „zwycięska koalicja” i pozostałe kraje „miłujące pokój” ewakuowały swoje ambasady, zaś z serwisów informacyjnych w Europie zniknęły wiadomości z Libii.
Zresztą Libia, podobnie jak Syria i Irak po „demokratycznych przemianach” do dziś toną we krwi, zwłaszcza chrześcijańskiej. Nie pomaga nacisk tzw. opinii publicznej ani nawet apele Papieża Franciszka. „Stany Zjednoczone i Wspólnota Międzynarodowa” bez większych sukcesów zrzucają po kilka bomb z powietrza, pozostając z tzw. Kalifatem w stanie znanym z I wojny światowej, a nazywanym „ni wajna, ni mir”.
Ostatnio słyszymy po raz kolejny, jak to Europa i Ameryka „jest zaniepokojona” rosyjską agresją na Ukrainę. Zresztą rosyjskie wojska w NATO wskiej retoryce to wciąż „separatyści”, a cywilny samolot zestrzelony bestialsko nad Ukrainą „nie powinien się tam znaleźć. Tylko czekać, jak dowiemy się, że „pozostaje tylko ustalić, kto zmusił pilotów do lotu nad tamtym rejonem Europy.”
Kiedy oficjalne media uspokajają resztki sumienia Europy tłumaczeniem, że „nic nie można zrobić, bo Rosja to mocarstwo nuklearne”, przypomina się scena z kultowego filmu „Pan życia i śmierci”, gdzie ideowy agent, któremu wreszcie udało się aresztować bezdusznego handlarza bronią puentuje jego działalność słowami, że prawdziwą bronią masowego rażenia jest nie bomba atomowa, ale AK 47, bo to od niego ginie nieporównanie więcej ludzi, niż zginęło w Hiroszimie czy Nagasaki. Cóż, samo życie pokazuje, że słowa Papieża Franciszka o trzeciej wojnie światowej, która toczy się w wielu zakątkach świata nie były powiedziane na wyrost. Najbardziej smutne jest to, że broń nie jest używana, aby bronić niewinnych i prześladowanych, ale by zagwarantować strefy wpływów i interesy wielkich tego świata.