Tytuł to treść e maila, jakiego dziś dostałem. Przyznam, że po raz drugi w życiu ktoś pyta mnie, wiedząc, że jestem księdzem, o to, czy wierzę w Boga. Przyznam też, że jestem nie mniej zaskoczony tym pytaniem, niż za pierwszym razem. Co do meritum.
Owszem, wierzę.
Dlaczego? Ponieważ alternatywą dla wiary i jej powszechności, jest przyjęcie, że jako człowiek jestem „pomyłką bezdusznego świata”, który pozwala mi pragnąć czegoś, co przerasta moje życie na ziemi, prowadząc mnie w ten sposób donikąd. Tego, że uczucia mojego serca: miłość, nienawiść, żal, smutek, radość to tylko beznamiętne reakcje chemiczne, którymi jako zabłąkana na peryferiach wszechświata, tymczasowa konfiguracja przypadkowo zespolonych atomów, próbuję sobie tłumaczyć swoje przypadkowe zachowania, nadając im posmak celowości. Konsekwencją braku wiary, byłoby dla mnie konieczność zwracania się do bakterii i wirusów per „Pan”, gdyż ostatecznie każdy z nas przegra z nimi swoją ostatnią walkę na tym świecie. Konsekwencją
odrzucenia wiary w Boga, byłoby dla mnie postawienie człowieka nie na szczycie, lecz na samym dole hierarchii bytów, nazywanych przez nas ożywionymi, bo kierując się czymś, co nazywamy rozumem i wolnością ulegalibyśmy wówczas masowemu Matrixowi, i masowo wpadali w pułapkę, doszukując się we łzach czegoś więcej, niż mieszanki wody i soli mineralnych, a w uśmiechu czegoś wykraczającego poza ulotny grymas kilku mięśni istniejących jedynie przez moment w historii wszechświata. Angażowanie więc naszego działania, by unikać jednego, a dążyć do tego drugiego, czyż nie byłoby bardziej absurdalne, niż bieganie psa, za końcem własnego ogona? Czyż nie o wiele bardziej zaawansowanymi istotami byłyby wówczas zwierzęta, posłusznie wykonujące polecenia zakodowane w instynkcie?Jaką wartość miałoby wówczas to, co nazywamy Prawdą, Dobrem i Pięknem, nie mówiąc już o miłości, gdyby odrzuciwszy Wieczną Sprawiedliwość upatrywać w cnotliwym życiu najprostszej drogi do porażki? Co miałoby mnie, samotnego mężczyznę po czterdziestce powstrzymywać, przed przyjęciem cynicznej postawy hazardzisty, próbującego wbrew wszystkiemu i wszystkim maksymalizować korzyści, kosztem każdej napotkanej istoty, wiedząc, że nic nie może przecież wiecznie trwać? Tej więc najdłuższej nocy w dziejach ziemi, kiedy próbuję szukać odpowiedzi na kluczowe pytanie mojego życia, spoglądam na otaczający mnie świat i nawet w jego odejściu od Boga, w całej jego niedoskonałości, zdaję się widzieć ślad Jego Boskiego planu. O ile w człowieku zawsze będzie pokusa, by odrzucić wszelką zwierzchność nad sobą, o tyle będzie jeszcze większa pokusa, aby póki nie wypełnią się nasze dni i z naszych oczu nie opadnie zasłona doczesności, seryjnego mordercę nazywać dalej zbrodniarzem, osądzając według niematerialnych norm moralnych jego indywidualną ekspresję w bezsensownej kosmicznej przemianie materii. Balansując pośród owych wspomnianych już pokus, zawsze będę bardziej skłonny zacisnąć pięść widząc krzywdę niewinnego dziecka, niż uznać, że bestia uwięziona w ludzkim ciele, dokonała postępu na drodze ewolucji, eliminując niezdolną do samoobrony jednostkę gatunku homo sapiens, odbierając jej coś, co nazywam niewinnością czy w innym wypadku życiem. Tę samą pięść rozluźnię, dekorując twarz uśmiechem, widząc dwoje wpatrzonych w siebie młodych ludzi, zmagających się z myślą, że ich miłość pozwoli im przemeblować świat. Póki będę przemierzał codziennie kilometry, nieuświadamiając sobie, że drepcę w miejscu, zważając na wielkość choćby samej ziemi, będącej pyłkiem we wszechświecie, będę miał nadzieję, że robię coś bardziej sensownego, niż robiłbym próbując unicestwić się, uciekając od bezsensownej tułaczki po świecie materii. Póki z mojego języka nie znikną takie wyrażenia jak „sens”, „wartość”, „logika”, „celowość”, będę wciąż ulegał tej niezrozumiałej dla niewierzących pokusie przyjmowania istnienia Kogoś, Kto nad tym wszystkim czuwa i tę pokusę, niezrozumiałą i irytującą wielu, niepoprawnie, wciąż rzucając w bezkres ludzkiego słowotoku moje kilka nic nieznaczących zdań, nazywał będę WIARĄ.
Archiwum kategorii: Ogólne
Z woli Opatrzności, czyli w drodze do nieba ziemskimi ścieżkami
Kilka lat temu, w ramach bardzo udanej kampanii społecznej można było zobaczyć klip, na którym elegancko ubrany sprzedawca zachwalał swój produkt. Zapewniał, że ma dostępny wyrób, którym handluje w różnych cenach i rozmiarach. Nawet tapicerka wewnątrz różni się w zależności od modelu. Zapewniał też, że rokrocznie ów produkt zamawiają tysiące ludzi, których bliscy wybierając się w podróż, nie wiedzą, że będzie ona ich ostatnią. Na koniec kamera pokazywała zamykające się wieko trumny. Taki już ludzki los. Nasz los. Nikt z nas nie wie, kiedy podróż lotnicza, kolejowa czy drogowa zamiast do wcześniej obranego celu, stanie się podróżą „one way” w kierunku nieba. Oby tylko nieba!
Ilekroć mamy do czynienia ze śmiercią człowieka, zwłaszcza młodego, świat na chwilę zaczyna wyglądać inaczej. Nabiera innych barw i ukazuje wartości, którym na co dzień nie poświęcamy często zbyt wiele czasu. Dla każdego kierowcy, który jest świadkiem wypadku, moment w którym bezpośrednio styka się walką o życie poszkodowanych w nim ludzi, staje się chwilą, w której przez moment jak bumerang powraca pytanie: co byłoby, gdybym to ja był na miejscu ludzi walczących o życie? Tak przynajmniej do niedawana mi się wydawało. Kiedy jednak widzi się, jak obok wręcz sprasowanych samochodów i płonącego na drodze paliwa, przejeżdża kilka aut nie zatrzymując się, mimo, że na miejscu nie widać nikogo, kto udzielałby pomocy poszkodowanym, jak było to 11.11 na DK nr 19, rodzi się inne pytanie: co stało się z naszym człowieczeństwem? Czy „halloweenowe klimaty” całkowicie już zamieniły powagę, z jaką traktowaliśmy sprawy życia i śmierci, na głupawą zabawę z wyścigiem po cukierki w tle?
„Świat się zmienia”, słyszę jakże często w rozmowach z ludźmi. „Młodzież jest taka i owaka”, mawiają inni, bynajmniej nie traktując tych słów jak komplement. Jeszcze inni wskazują winnych za ten stan rzeczy, często wyliczając jednym tchem winy jednych, rozciągając je na innych. Patrząc obiektywnie na dobro i zło, trzeba przyznać, że owszem, jest tego sporo. W kontekście medialnych komentarzy do synodu poświęconego rodzinie, osobiście słyszałem od wielu ludzi słowa żalu, że zabrakło wsparcia dla tych, którzy walczą o życie zgodne Ewangelią, choć jest im coraz trudniej. Permisywizm moralny, kpiny środowiska, czasem rodzące się zwątpienie, czy wierność, czystość przedmałżeńska mają jeszcze sens? Co dalej z przesłaniem Ewangelii dotyczącym nierozerwalności małżeństwa, świętości ludzkiego ciała, szacunku dla samych siebie i dla innych? Pan Jezus naciskany przez faryzeuszy, aby nakazał zamilknąć tym, którzy śpiewali mu hosanna, powiedział, że jeśli oni umilkną, kamienie wołać będą.
Kiedy z różnych względów coraz trudniej usłyszeć głos dowartościowujący moralność, czyli normalność, a w to miejsce coraz głośniej daje się słyszeć hałas narzucający chore ideologie, czyli patologie, wręcz bezcennym staje się osobiste świadectwo człowieka, kimkolwiek by nie był. Świeckim, czy duchownym. Taki głos, jest jak ów wołający kamień, który krzyczy hosanna Jezusowi, kiedy inni milczą. Boża Opatrzność prowadzi nas tak, aby w każdej chwili naszego życia naprowadzić nas na drogę zbawienia. Te słowa streszczające naukę Katechizmu słyszał zapewne każdy katolik. Kiedy jednak dane jest nam choć przez chwilę, i „niby” przypadkiem, spotkać ludzi, zwłaszcza młodych, których postawą, słowami i zachowaniem człowiek się buduje, warto pamiętać, że nie stało się to przypadkiem. Ma Pani rację, Pani Kingo – to ręka Opatrzności. To niejako pocztówka przesłana nam przez Pana Boga, na odwrocie której napisał: „Pamiętam o Was, i pomogę wam wytrwać. Dajcie mi od siebie, co możecie dać, a JA wezmę to i przemienię w to, co JA Wam mogę dać, i oddam Wam to przemienione. Wtedy zrozumiecie, co znaczy miłość, dobro, prawda i piękno. Pozdrawiam. Wasz Tata z Niebios”.
Czyż nie ma się wówczas takiego wrażenia? Czyż nie chce się wówczas na nowo żyć Ewangelią i dostosowywać swoje życie do niej, zamiast ją naciągać do własnego życia? Wszak całe nasze życie to podróż „one way”, gdziekolwiek byśmy nie podróżowali. Od nas tylko zależy, czy będzie to kierunek do nieba. Łączę pozdrowienia dla uczestników przejazdu „Kraków express” ;), w szczególności Pań Kingi i Aleksandry i życzę wytrwania w dobrym oraz nieustannego doświadczania opieki Bożej Opatrzności.
Patrzcie i uczcie się jak rozpoznać miłość
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że krótki i życzliwy, choć nieco moralizatorski komentarz pod „zmianą statusu” jednego z moich uczniów wywoła taką lawinę komentarzy, by ostatecznie zakończyć się stwierdzeniem: „ksiądz jaki fejm xD”. Miało być lekkie „correctio fraterna” z dużą dozą uśmiechu i życzliwości, a wyszła istna katecheza na Facebooku, prowadzona online do późna w nocy. Cóż, w takich chwilach lepiej można zrozumieć Ewangeliczne „nastawaj w porę i nie w porę”.
Zresztą takie nieplanowane katechezy wychodzą czasem najlepiej i pozostawiają w pamięci głęboki ślad chwilowej rozmowy na poważne tematy. Podobnie było dzisiaj. Najpierw doroczna msza św. harcerska w bazylice oo. Dominikanów, a później po raz pierwszy wspólny, ogromny krąg harcerski wprost w centrum Starego Miasta. Jakie było zdziwienie przechodniów i turystów, gdy kilkuset harcerzy wraz ze swoimi kapelanami zrobiło ogromny krąg, by odśpiewać „Bratnie słowo” i puścić „iskierkę przyjaźni”. Zanim się to stało, przemówił, a raczej próbował coś wykrzyczeć jeden z harcerzy ZHR u, mówiąc, że jest to dla niego wyjątkowy dzień. Wkrótce, obok niego zjawił się młodszy kolega z jakimś pakunkiem w ręku.
„Zaczekaj, chcę to zobaczyć” usłyszałem z tyłu głos jakiejś dziewczyny. Odwracając delikatnie głowę zobaczyłem kilkoro młodych ludzi pomiędzy 25 – 30 lat. Wtem, w sam środek owego kręgu wywołana została harcerka „siostrzanej” Zawiszy, a zza szarego papieru, jakim zapakowany był tajemniczy pakunek w ręku sprawcy owego zamieszania wyłonił się cudowny bukiet róż. Dalej było już jak w bajkach, które kiedyś opowiadano grzecznym dziewczynkom na dobranoc. On, harcerz, w mundurze na środku miasta, przyklęka przed nią, na kolano i prosi, aby została jego żoną. Zaskoczenie nas wszystkich było tak wielkie, że warto było znaleźć się na ową chwilę w tym czasie im miejscu, aby móc to zobaczyć i o tym napisać. Nie było już słychać co dalej mówili, ale chyba powiedziała „tak”, bo za chwilę powstał był ów dżentelmen z kolan i rzucił się jej na szyję, a kilkaset ludzi naraz zaczęło bić brawo.
„Ja chcę już stąd iść”, usłyszałem z tyłu głos tej samej dziewczyny, która rozpromieniona uśmiechem jeszcze chwilę temu mówiła do chłopca, obok którego stała, że chce tu zostać i chwilę popatrzeć. Przez te dłuższą chwilę jakoś dziwnie tylko jej oczy stały się bardziej szklące, uśmiech zniknął z twarzy i szybko oddalili się wszyscy znikając pośród innych ludzi… Wiecie może dlaczego…?
Z pozdrowieniami dla zakochanych, z przestrogą dla tych, co im się tylko wydaje.
Kłamstwo, wielkie kłamstwo, polityka
„Cóż to jest prawda”, pytał Piłat kiedy Jezus w odpowiedzi na pytanie, czy jest królem, odpowiedział, że narodził się i przyszedł na świat po to, aby dać świadectwo prawdzie. Niestety, współczesny świat, który odrzucił Chrystusa coraz bardziej ignoruje prawdę. Zresztą najbardziej zbrodnicze ideologie świata opierały się na zakłamywaniu świata. Fałszywy obraz człowieka, świata i Boga wystarczą, aby skonstruować systemy, gotowe wytoczyć morze krwi z Bogu ducha winnych ludzi.
Zakłamanie, o ile jest cechą trzymającą nas na dystans od osób tworzących narracje rodem z bajki i wpierających swoje wersje wydarzeń w ludzi, jak w zdrowego chorobę, o tyle obserwując przez ostatnie tygodnie narracje te oficjalne i te wypływające „od kuchni” można dojść do wniosku, że zakłamanie stało się dziś sposobem uprawiania polityki. Zastanawia jednak, dlaczego ludzie, którzy w systemach totalitarnych bronili się całymi dekadami przed praniem mózgów, tak łatwo przyjmują największe bzdury, którymi regularnie są faszerowani?
Jedną z przyczyn jest bez wątpienia ogromny przemysł propagandy, który mając do dyspozycji i prasę, radio i telewizję oraz własne portale internetowe kształtuje świadomość wielu, którzy myślenie, porównywanie i wyciąganie wniosków uważają za czynność zbyt obciążającą człowieka w dzisiejszym świecie.
Inną, jest bez wątpienia czerpanie osobistych korzyści z powtarzania owych bredni. Przystając do określonych grup interesu, ludzie niestety przejmują ich retorykę, powiększając grono „zacnych hipokrytów”.
Niestety, w ten sposób we współczesnym świecie, nie tylko na gruncie rodzimej polityki, ale także międzynarodowej, rośnie nie tylko grono „pożytecznych idiotów”, ale także owych „zacnych hipokrytów”, udających że ich śledztwa, spotkania, konferencje pokojowe i sankcje, zmierzają do deklarowanych efektów.
Cóż, któż z nas nie zastanawiał się w szkole podstawowej, jak to możliwe, aby tzw. cywilizowany świat patrzył z założonymi rękami, jak Lenin, Hitler i Stalin realizowali swoje chore utopie, kosztem całych państw i narodów. Dziś patrząc na wojnę ukraińsko – rosyjską, eksterminację chrześcijan w Iraku i pożal się Boże pozorowane reakcje tzw. „europejskich demokracji” oraz wdrażanie w życie nowych totalitaryzmów takich jak genderyzm czy eugenika i słuchając narracji wielkich tego świata, człowiek zaczyna zastanawiać się już nie tylko, dlaczego ludzie wciąż dają wiarę tłumaczeniom, w które nie uwierzyłoby nawet dziecko, ale czy naprawdę nie zdają sobie sprawy, do czego ów brak reakcji doprowadzi?
Cóż, Poncjusz Piłat prowadząc proces Jezusa, mimo ostrzeżeń ze strony własnej żony, pomimo teatralnych gestów z obmywaniem rąk, pozostanie już na zawsze tym prokuratorem, który skazał na śmierć najbardziej Niewinnego z Niewinnych, a jego próba uwolnienia się od odpowiedzialności na zawsze pozostanie nazwana już „gestem Piłata”. Jedynym pocieszeniem pozostaje fakt, że Ten, Który przyszedł aby dać świadectwo Prawdzie, mimo iż jest Królem, to Jego przesłanie nie ma nic wspólnego z „przesłaniami współczesnych polityków”, jakie kierują do przeciętnego zjadacza chleba.
Strefy kibica w Watykanie i brazylijska masakra piłką futbolową
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej dobiegają końca. Okazuje się, że nawet człowiek żyjący zupełnie poza tym piłkarskim świętem, taki jak ja, co rusz napotyka się na relacje z tego wydarzenia. Czas fascynacji piłką nożną mam od dawna już poza sobą. Pamiętając z dzieciństwa Biało-Czerwonych występujących z powodzeniem w meczu o trzecie miejsce, nie bardzo zyskuję motywację do oglądania mundialu, na którym „nasi” nie występują nawet w słynnych trzech meczach „o” – meczu otwarcia, meczu o wszystko i meczu o honor.
No dobrze, w sumie sport i sportowy patriotyzm to nie do końca to samo. Jednak mimo braku reprezentacji Polski na Mundialu, moją uwagę przykuły dwa wydarzenia. Pierwsze, to istny „zalew memów” dotyczący papieży Benedykta XVI i Franciszka, jaki pojawił się w związku z awansem do finału drużyn z Niemiec i Argentyny. Z tego co wyczytałem w Internecie, nawet rzecznik Jego Świątobliwości dementował „fakt prasowy”, jakoby obaj papieże mieli razem oglądać finał. Taka plotka, to ponoć fantazja kibiców, której granice są mocno umowne. Jeden z memów pokazywał grających w koszulkach narodowych reprezentacji papieży, inny Gwardię Szwajcarską rozdzielającą strefy kibiców Niemiec i Argentyny w Watykanie.
Z jednej strony to dość sympatyczne, ocieplające wizerunek Biskupa Rzymu, kiedy uwaga świata nawet przy sportowym wydarzeniu kieruje się w ich stronę. Z drugiej zaś, trochę szkoda, że owo zainteresowanie świata jest dość powierzchowne. Dotyczy często sportowych zainteresowań, upodobań kulinarnych lub innych ciekawostek z życia papieży, kończy się natomiast, kiedy zabierają oni głos w sprawach wiary i moralności. To smutne. Przecież nie ma konfliktu pomiędzy jednym a drugim. Ukazywane zaś ludzkiego oblicza i zainteresowań najwyższych dostojników Kościoła, powinno ułatwiać dotarcie im z przekazem do opinii światowej. Tymczasem ów świat zdaje się stosować dość zagadkową praktykę. Papieży przedstawia jako kibiców, zaś niekiedy sportowców, aktorów lub innych znanych ludzi kreuje na autorytety w kwestii wiary i moralności.
Druga ciekawostka, o jaką otarłem się w związku z Mundialem to ostatnie mecze drużyny z Brazylii. Wysoka przegrana gospodarzy, to dla wielu było zaskoczenie. Masakra, powiadają inni. Szkoda tylko, że nawet o takiej „masakrze” Biało-Czerwoni wciąż nawet nie mogą pomarzyć. W związku z poprzednimi Mistrzostwami, tyle że Europy, krążył dość wymowny dowcip. Pytano się wówczas, co należy zrobić, kiedy Reprezentacja Polski wygra Euro 2012. Odpowiedź nie pozostawiała złudzeń. Należało bowiem wyłączyć „Fifę”, odejść od komputera i położyć się spać.
Reasumując, czy doczekamy się kiedyś co najmniej takich porażek jak Brazylijczycy? Pewnie tak, kiedy nasza młodzież w Dzień Pański odejdzie od komputerów, pójdzie na poranną Eucharystię a popołudniu zamiast hejtować rówieśników na Facebooku pójdzie pokopać piłkę, jak za dawnych lat… Wszak idąc za sugestią Papieża Franciszka trzeba podkreślić, że z Bogiem zawsze się zwycięża, natomiast bez Boga wszystko jest porażką.
Góry, doliny i szczyty
Kiedy człowiek jedzie po raz kolejny w te same góry, gdy wchodzi się raz jeszcze na te same szczyty, podziwia się te same, a jednak jakże różne widoki, odkrywając za każdym razem coś niesamowitego i nowego w ich pięknie, warto pokusi się o refleksję, dotyczącą podejmowania nowych wyzwań i zdobywaniu nowych, życiowych szczytów.
Zmiana w obowiązkach, przejście z jednej parafii do innej, to przecież wchodzenie niby na tę samą górę, bo jak powiadają, wszędzie są i będą ludzie, którym trzeba będzie głosić Ewangelię, a jednak to przecież wspinaczka na inny, niezdobyty jeszcze szczyt.
W górach natomiast bywa właśnie tak, że tylko niezdobyte jeszcze przez nas szczyty wydają się wyższe, niż są w rzeczywistości i trudniejsze w podejściu, niż okazują się nimi być podczas wędrówki górskimi szlakami.
Warto tę uwagę dedykować wszystkim, dla których te wakacje, to koniec „starego” i początek „nowego”. Spośród tych „nowych” rzeczy, na portalach społecznościowych dominują wpisy uczniów, kończących jeden etap edukacyjny w swoim życiu, a zaczynających nowy. Sam osobiście patrząc na młodszych kolegów czy to przychodzących w moje miejsce do byłej parafii, czy też rozpoczynających dopiero swoją posługę kapłańską po święceniach, wspominam chwile, gdy sam zaczynałem moje posługiwanie, zmiany na poprzednich parafiach, jak też szkoły, w których uczyłem katechezy, i uczyłem się prowadzić katechezę. Żaden ze „zdobytych” duszpasterskich szczytów, nie okazał się trudniejszym, niż wydawał się nim być przed wyruszeniem na szlak „duszpasterskiej przygody”.
Tym wszystkim natomiast, którzy w ostatnich dniach „złapali dolinę”, na skutek zmian, nie dostania się do wymarzonej szkoły, czy na wyśniony kierunek studiów, warto przypomnieć, że tam, gdzie się obecnie znaleźli też będą ludzie, a w każdej, dosłownie, w każdej, nawet najbardziej koszmarnej sytuacji, zawsze można znaleźć jakiegoś człowieka, którego warto napisać nawet przez duże „C”. Trzeba tylko dobrze się rozejrzeć, zdobyć się na uśmiech, nawet przez zaciśnięte zęby, i mocno wierzyć w to, że „Pan Bóg jest, mimo mędrców różnych, mądrych tez. Mimo tego, że nie wierzą.”
Czas zaś leci szybko, i dlatego nie warto go marnować na rozpamiętywanie, „co by było gdyby”, lub uciekać w nierealny świat zapominając o tym, który nas otacza. W najgorszym zaś przypadku, można przypomnieć sobie to, co mawiają w sytuacjach „życiowych dolin” starzy górale”, mówiąc, że „rok to i z jeżem w betoniarce da się wytrzymać”. Póki co jednak, zamiast wpadać w „doliny”, pamiętajmy o słowach Psalmisty, który pisze:
„Wznoszę swe oczy ku górom:
Skądże nadejdzie mi pomoc?
Pomoc mi przyjdzie od Pana,
co stworzył niebo i ziemię.
On nie pozwoli zachwiać się twej nodze
ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże.
Oto nie zdrzemnie się
ani nie zaśnie
Ten, który czuwa nad Izraelem.
Pan cię strzeże,
Pan twoim cieniem
przy twym boku prawym.
Za dnia nie porazi cię słońce
ni księżyc wśród nocy.
Pan cię uchroni od zła wszelkiego:
czuwa nad twoim życiem.
Pan będzie strzegł
twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy.”
Ps 121
Do moich Przyjaciół
Gorący czas zmian w Archidiecezji, przeprowadzek, zakończenia roku szkolnego i innych niecierpiących zwłoki spraw powoli zdaje się ustępować miejsca wakacjom, urlopom, czasowi wypoczynku i relaksu. Poznawanie nowych zadań, przejmowanie powierzonych obowiązków dopiero nadejdzie. Teraz trzeba odpocząć.
W takich jednak chwilach, kiedy w głowie niczym trailer z dobrego filmu przewijają się setki obrazów, fragmenty dialogów i wspomnienia z minionych lat, myśli biegną przede wszystkim do moich przyjaciół.
Na zboczu beskidzkiej góry, nad którym Dobry Bóg rozpostarł gwiaździste niebo myśli biegną do chwil wspólnie spędzonych, do ludzi, którzy tu przyjeżdżali, do tych niezapomnianych ognisk, wschodów słońca i grilla rozpalanego o trzeciej nad ranem. Pytania o jutro, które wyznaczają bieg mego urlopu przywołują te chwile, kiedy wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Zwykle jednak momenty te bywały ulotne a życie, jak wymagający trener nie pozwalając upoić się chwilami sukcesu, fundowało co raz kolejne zmagania, stawiając często zdania, które jak je postrzegam z perspektywy czasu, można było wykonać tylko dzięki Bożej pomocy i obecności ludzi dobrej woli.
O przyjaźni powiedziano już tak bardzo wiele, ale tego wieczoru, kiedy w górskiej wiosce gasną kolejne światła, mam przed oczami podarowane przez przyjaciół pamiątki i zdjęcie zrobione telefonem Oli. Wracam znów do tamtego wieczoru i chcę Wam raz jeszcze powiedzieć Bóg zapłać młodzi przyjaciele. W świecie, gdzie o wiarę z dnia na dzień coraz trudniej, gdzie ciągle przybywa pustych ławek w kościele, dziękuję Wam Kochani, za waszą troskę o innych, o swoje własne dusze, o dobro Kościoła.
Kasiu, dziękuję za to spotkanie w przyjacielskim gronie. Będę też pamiętał długo tamtą, zimową kolędę, kiedy trzeba było tak wiele wyjaśnić, gdy na chwilę podjęliśmy trud odzyskania dla Boga tych biednych, wątpiących dzieci.
„Pajęczynko”, może kiedyś Bóg da Wam choć przez jedną chwilę zrozumieć, dlaczego tak bardzo chcieliśmy Wam przybliżyć Boga. Po co były te spotkania i czemu miało służyć umawianie się na mszę świętą z tymi, których rodziny nie chodzą do kościoła. Może przypomnicie sobie ów „Zapach fiołków” ze szkolnego spektaklu i zrozumiecie, że choćby Was opuścili ojciec Wasz i matka, wszyscy mamy Ojca w niebie, który zawsze jest z nami, choć czasem trudno w to wierzyć…
Olu, uśmiechnięta chrześnico, o przebudzonej wierze. Walcz nie tylko na boisku, walcz o czas dla Boga, i prowadź innych do Boga. Dziękuję Ci za twoje artykuły, za promienny uśmiech, za pokazanie, że są słowa proste, którymi wciąż można mówić i trafiać do młodego człowieka. Dziękuję za modlitwę i za zwykłą ludzką życzliwość.
Siostro Joanno, legendo „dwudziestej siódmej”. Przecież my mieliśmy się nigdy nie dogadać? Jak ogień z wodą narobiliśmy „pary” i ponieważ kiedy walczy się dla Królestwa, najważniejsze, aby owa para nie poszła w gwizdek, lecz wprawiła w ruch parową maszynę, aby pokazać tym, dla których jedyny kontakt z Bogiem to katecheza w szkole, że są Bożymi dziećmi, że komuś choć trochę jeszcze na nich zależy. Dziękuję za te trudne chwile, za modlitwę i za bieg po zwycięstwo dla Pana.
Zwyciężać dla Pana nie tylko na boisku, uczyliśmy się przecież na tak wiele sposobów. Ministranci, Klub na Opoce, kurs do bierzmowania tego i zeszłoroczny. Mateusz, Krzycho i Adrian – chluby parafialnej asysty. Dzięki za czas, za zrozumienie i Waszą obecność. Moi młodzi blogerzy – Weronika z cudownym świadectwem o prawdziwej miłości, Paweł – z cierpliwością do kamery, komputera i mnie osobiście. Opokowicze, Rzymianie, słowem Przyjaciele. Nie sposób wszystkich wymienić, wszystkim podziękować. Niech Bóg Was dalej prowadzi, niech błogosławi i strzeże. Nie mówię żegnajcie, lecz „do zobaczenia”.
Święty Jan Paweł II i jego dzieci
Santo subito stało się faktem. Dziś, Jan Paweł II zaliczony został w poczet świętych. W nowożytnych dziejach Kościoła, to bardzo szybka kanonizacja. Zresztą ci, którzy go pamiętają nie mogą się temu dziwić. Już za życia Świętego mówiło się o cudach dziejących się w jego obecności, a piszący te słowa zna osobiście przynajmniej jeden przypadek powrotu do zdrowia po mszy świętej sprawowanej przez świętego Jana Pawła II. Stąd też znaki z niebios potwierdzające jego świętość nie dały zbyt długo czekać na dzień dzisiejszy. Należy też przypuszczać, że takich znaków, znanych jedynie tym, którzy nimi zostali obdarowani oraz jedynie Panu Bogu jest zdecydowanie więcej.
Jednak dzisiejszego wieczoru, kiedy właśnie zakończyliśmy modlitewne czuwanie w intencji dziękczynienia za dar kanonizacji Papieża Polaka, przypomniała mi się kampania nienawiści sygnowana przez Awangardę Zepsucia w polskiej polityce oczerniająca Świętego, zarzucając mu że jako kapłan miał dzieci. Zresztą jak pisały media, za tą niewybredną akcją stali ci sami ludzie, którzy wszelkie zepsucie starają się przedstawiać jako normę, którą chcieliby zaprowadzić, niszcząc przy okazji wszelkie poczucie wstydu i chrześcijańskiej moralności.
Dziś jednak, kiedy cieszymy się z zaliczenia w poczet świętych Jana Pawła II, chcę napisać że owi demoralizatorzy wcale nie będą mieli ułatwionego zadania i to za sprawą prawdziwych dzieci Świętego Jana Pawła II. Niektóre z nich zresztą pisują regularnie na moim blogu. O ile nikt rozsądny nie ma wątpliwości co do świętości życia Jana Pawła II, o tyle nie wszyscy dostrzegają, że prawdziwe dzieci Świętego, to młodzież, która stara się żyć według jego nauczania. Pamiętam dzień, kiedy Święty odchodził do Domu Ojca. W kościele zaczęli gromadzić się ludzie. W jednej z pierwszych ławek siedział chłopiec o wizerunku i ubiorze typowego „dresa”. Stał i płakał, kiedy odmawialiśmy nieszpory za zmarłego Papieża. Co myślał, jak potoczyło się jego dalsze życie, nie mam pojęcia. Ale w tamtej chwili to był jego duchowy syn, który rozumiał kim był ów Wielki Polak. Ktoś inny, ocierając łzy z policzka mówił, że teraz najważniejsze jest, aby wypełnić w swoim życiu to, czego nauczał. Czy to nie duchowe dzieci Świętego?
Od tamtej chwili minęło dziewięć lat, a jak wspomniałem wcześniej, dzieci Świętego wciąż przybywa. Jak bowiem inaczej nazwać młode dziewczyny, dla których słowo „szanować się” jest codziennością, a nie teorią, i które o zamiast o „chodzeniu z kimś” wolą mówić o prawdziwej przyjaźni i pragnieniu, aby być kiedyś dla swojego męża prawdziwym darem i „całym a nie nadryzionym jabłkiem”? Dziewczyny, które zaczynają planowanie własnego życia od modlitwy za przyszłego męża i marzeniu, aby był to kochający mąż i ojciec rodziny. Jak nazwać nastolatka, który w wieku, gdy wielu wcześniej pobożnych kolegów odchodzi od Kościoła, zwraca się z prośbą o przyjęcie go do grona ministrantów? Kim jest zagubiona dziewczynka z jednego z tych bloków, gdzie w biały dzień kto nie musi, stara się to miejsce omijać z daleka, a ona spotykając dawnego katechetę nie rzuca przekleństwa, i nie odwraca głowy, lecz biegnie przywitać się z uśmiechem na twarzy i radosnym „ksiąąąąąąądz!” Czy to nie duchowe dziecko Jana Pawła II? Duchowe Dzieci Świętego spotykam każdego dnia. Bóg bowiem dał mi tę łaskę, że wciąż mogę pracować z dziećmi i młodzieżą, że wciąż mogę służyć Bogu i ludziom jako katecheta. Święty Janie Pawle, to są Twoje dzieci, a ty ich i nas – ich duchowych przewodników, prowadź tą drogą, która doprowadziła cię do chwały ołtarzy.
Chrystus Zmartwychwstał!
W dniu, kiedy wszystko nabrało innego znaczenia, w czasie, od którego już nic nie będzie takie samo, w momencie, kiedy powstał z martwych Pan wszelkiego stworzenia, raduje się cały świat, cieszą się ludzie, wyzwoleni z mroku i grzechu śmierci.
Na pamiątkę tego dnia, obchodzimy Święta Wielkiej Nocy, w czasie których wciąż na nowo uświadamiamy sobie, jak wielką godnością zostaliśmy obdarowani. Oto zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy. Nie straszne nam już od tej chwili żadne światowe klęski, bo mając za Pana i Mistrza zwycięzcę śmierci, piekła i szatana, jesteśmy już w gronie tych, którzy zostali zaliczeni do grona wybranych i obdarowani posiadłościami w krainie, gdzie cierpienia i śmierci już więcej nie będzie, a Baranek, który był zabity, a teraz żyje na wieki otrze z naszego oka każdą łzę.
Tego dnia, w radosne święta Zmartwychwstania Pańskiego, Staropolskim zwyczajem składamy sobie życzenia. Pragnę więc życzyć wszystkim moim współpracownikom i czytelnikom bloga, w imieniu moim oraz moich Młodych Redaktorów współtworzących stronę www.matuszny.opoka.org.pl Wielkanocnej radości i pogody ducha. Niech Zmartwychwstały nieustannie napełnia Wasze życie radością i pokojem. Niech dodaje sił, kiedy po ludzku patrząc zaczyna ich brakować. Darząc zaś łaską Swej nieustannej obecności pośród swego ludu, niech kieruje waszym życiem, by zawsze zmierzało ono tam, gdzie są najprawdziwsze wartości – Miłość, Prawda, Dobro i Piękno.
Radosnego Alleluja!
ks. Mirosław Matuszny
wraz z Zespołem Redakcji Bloga
Księżowskie przemyślenia
Dawno mnie tu nie było. I to bynajmniej nie z lenistwa. Wydawać by się mogło, że umknął mi na blogu gdzieś tegoroczny Wielki Post. Zleciał nie wiadomo kiedy. Licząc na to, że po zakończeniu kolędy będę miał więcej czasu, zwyczajnie po ludzku się przeliczyłem.
Dziś Wielki Czwartek, który zresztą też już się za kilkadziesiąt minut skończy. W międzyczasie tyle się wydarzyło, tyle razy chciałem o tym napisać, ale zawsze zegar przywoływał mnie do porządku przypominając, że aby żyć, trzeba także przespać kilka godzin. Dlatego dziś mały kalejdoskop kilku ciekawych wydarzeń.
Najpierw chcę przede wszystkim podziękować tym, którzy przesłali mi w różnej formie swoje życzenia. Wielki Czwartek wszakże to pamiątka ustanowienia sakramentów kapłaństwa i Eucharystii. Bóg zapłać tym, którzy nie tylko mi, ale także innym kapłanom dobrze życzą i wspierają nas swoimi modlitwami.
Wczoraj wraz z uczniami i absolwentami Szkoły Podstawowej nr 27 wystawialiśmy inscenizację Wielkanocną zatytułowaną „Chłopczyca – cała prawda o człowieku”. Kilka prostych przemyśleń, fabuła z życia wzięta, ukazana miłość w rodzinie, poświęcenie i wiara i naraz przesłanie świąt Wielkiej Nocy staje się bliższe nam wszystkim. Tekst inscenizacji w zakładce katechetycznej Szkoły Podstawowej, nagranie video w Video TV. Kochane dzieciaki dały z siebie wszystko. Czy zapamiętają to, co chciałem im przekazać? Chciałbym wierzyć, że tak, choć niezbadane są plany Bożej Opatrzności i zamysły Przedwiecznego względem nas. Jednego tylko możemy być pewni tu, na tym Bożym świecie – tego, że On nas kocha NAD ŻYCIE.
Cofam się kolejny tydzień wstecz. Szkolne Rekolekcje. Zawsze zastanawiam się, czy warto, czy potrzeba przypominania uczniom o rzeczach oczywistych, a Pan Bóg kolejny raz uświadamia mi, że warto. Widok mojej „łobuzerki” z najstarszych klas podstawówki przy konfesjonałach był wzruszający. Pokazał, że iskierka dobra w „najtrudniejszych z trudnych klas i uczniów” wciąż nie zagasła i z pomocą Bożej łaski walczy o utrzymanie nadziei w małych serduszkach, które wciąż narażone są na podeptanie przez grzech i zło.
Kolejna retrospekcja. Moje kochane „neonki” z Liceum Śródziemnomorskiego. Warto było zostać katechetą dla tej jednej katechezy. Prowadzić lekcję, na której moje „Księżniczki” z drugiej klasy spokojnie, rzeczowo ale z najgłębszym przekonaniem tłumaczą kolegom i koleżankom, jak wielką wartością w ich życiu jest czystość przedmałżeńska – bezcenne! Takie świadectwo wystarczy za kilka godzin mojego tłumaczenia.
Zresztą wystarczy tych migawek z minionego czasu po tej dłuższej przerwie. Kiedy dziś, w ten kończący się Wielki Czwartek myślę o tym wszystkim, padając prawie ze zmęczenia, gdy przeglądając tzw. portale głównego nurtu widzę, że „niepokorni kapłani” stają się bohaterami w walce przeciwko Kościołowi, kiedy jeden z nagłówków krzyczy „Ile zarabiają księża”, mam chęć krzyknąć tym wszystkim dziennikarzom piszącym w taki właśnie sposób o kapłaństwie: „guzik wiecie na ten temat! Nie zrozumiecie ani kapłaństwa, ani Eucharystii ani Kościoła, jeśli nie spojrzycie wgłąb waszych serc i nie odszukacie tam Jezusa – Kapłana Nowego Przymierza, który nadał zarówno życiu jak i śmierci nowe znaczenie!”
Dobranoc, i raz jeszcze wszystkim dziękuję za życzenia.