Archiwum kategorii: Cywilizacja życia kontra cywilizacja śmierci

Granice wrażliwości

Fot. ? radub85 - Fotolia.com
Fot. ? radub85 – Fotolia.com

Temat nie nowy i zapewne wzbudzi wiele skrajnie różnych reakcji. Zresztą co raz da się słyszeć w mediach, zwłaszcza przy okazji wystaw poświęconych ochronie ludzkiego życia organizowanych przez Fundację „Pro”, protesty ludzi, którzy uznali, że dane zdjęcie, widowisko czy słowa zgorszyły bądź wywołały szkody na psychice dziecka. Nawet w szkołach, zdarza się nierzadko, że fragment filmu z wizerunkiem ukrzyżowanego Pana Jezusa zostaje odebrany przez kogoś z rodziców, jako zbyt drastyczny i skutkuje tzw. „nagłośnieniem sprawy”. Mówiąc o ukrzyżowaniu, śmierci, cierpieniu nie sposób zresztą przedstawić tych faktów jako sielanki, kiedy zwłaszcza męka Pańska była apogeum cierpienia, jakie może zadać człowiek. Nawet w czasie wizyty duszpasterskiej zdarzyło mi się spotkać ze sprzeciwem mamy, której dziecku dałem obrazek św. Cecylii i krótko powiedziałem, że została zamordowana za wiarę. „Bo jak ona teraz to dziecku wytłumaczy”.

Można by powiedzieć, że obrona wrażliwości dzieci poprzez chronienie ich przed widokiem agresji, przemocy czy seksualizacją jest czymś co należy zdecydowanie poprzeć i pochwalić. Tyle, że jak to zazwyczaj bywa diabeł tkwi w szczegółach. Jak świat światem owe szczegóły byłyby do pokonania z łatwością, gdyby bardziej i mniej wrażliwi rodzice faktycznie kierowali się dobrem dziecka, a nie traktowali takowej instrumentalnie, i to wówczas, gdy chodzi o religię.

Swojego czasu była dość głośna sprawa, w której chodziło z grubsza o to, że któraś katechetka ucząc dzieci przykazań i robiąc z nimi rachunek sumienia do pierwszej spowiedzi świętej, postawiła pytania dotyczące różnego rodzaju grzechów nieczystych, oczywiście na poziomie klasy II SP.

Dziś niestety doszliśmy do sytuacji, gdzie krążyły po Sieci wytyczne WHO (tak, tak, ta sama organizacja która nie uznaje już homoseksualizmu za chorobę) w których proponuje się uczenie dzieci samotniczego grzechu nieczystego, jako czegoś, co ma przynosić radość. Pytanie, czy seksualizacja dzieci nie sprawi największej radości pedofilom, ale to już temat na inną okazję.

Okazuje się bowiem wiele razy, że poruszanie tzw. delikatnych tematów, ukazywanie scen Pana Jezusa wiszącego na krzyżu, budzi sprzeciw u tych samych rodziców, którzy zupełnie nie kontrolują, co dziecko ogląda na youtube, w TV, czy do jakich materiałów ma dostęp choćby przez smartfona.

Problem zdaje się tym większy, że kategoryzacja znanymi nam już symbolami materiałów telewizyjnych i ich dostosowanie do kategorii wiekowej ulega coraz większej genderyzacji. Skoro nawet poprzez przedszkola próbuje się zatruć psychikę i wrażliwość dzieci, ukazując im zboczenie jako pełnoprawną normę, to czy w ogóle można jeszcze na takiej formie uprzedzania o scenach zawartych w TV polegać?

Najprościej byłoby polegać na własnej ocenie i budowaniu takiej relacji z dzieckiem, aby zarówno dziś, jak i w przyszłości ani przez „równościowe szkoły”, przedszkola czy inne instytucje, a zwłaszcza przez „szklany ekran” żadne gender nie zatruło umysłów i serc dzieci. Zaś co do granic wrażliwości dotyczącej śmierci i przemocy warto też chyba zadbać o to, aby pod pretekstem chronienia dzieci przed takowymi, nie wychować ludzi, tyleż niewinnych, co bezbronnych wobec brutalności świata…

Zapraszam do dyskusji, także na Forum.

„Nie mam pracy, proszę Księdza…”

Fot. ? Lasse Kristensen - Fotolia.com
Fot. ? Lasse Kristensen – Fotolia.com

To jedno z częściej padających stwierdzeń w czasie kolędy na lubelskich „Tatarach”. Gdyby jeszcze życie było takie proste, i można by odpowiedzieć krótko: „W takim razie musisz się lepiej postarać, wówczas ją znajdziesz”… Niestety, choć pewne przypadki lubią się powtarzać, bezrobotny niejedno ma oblicze. W mieście, gdzie znalezienie pracy jest naprawdę trudne, ludzie, którzy szybko się zniechęcają, lub mają postawę roszczeniową, w ogóle nie są w stanie jej znaleźć.

Często oblicze bezrobotnego ukształtowane jest niestety przez błędy wychowawcze popełniane od lat dzieciństwa. W szkole najlepiej jest trzymać z tymi, którzy są jak wolne ptaki. Latają gdzie chcą i ……….. na wszystko. Dobrze jest wyśmiewać tzw. kujonów, bo to też uspokaja sumienie. Po co nauczyciel ma widzieć, że ktoś się stara, kiedy można by tak pokazać, że wszyscy mają go tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Później oczywiście trzeba poużywać życia. Przecież „się należy”. Ojciec, matka mają swoje 46 metrów kwadratowych, i marną emeryturę, więc przecież jest gdzie „przekimać” i co zjeść. Jak pokazuje jednak życie, używanie go prowadzi często do dramatu. Alkoholizm, narkomania, i jakże często dziecko, które się na świat nie prosiło. Wówczas okazuje się, że kilkaset złotych zasiłku, małe mieszkanie i starzejący się rodzice nie są w stanie dłużej roztaczać parasola beztroski nad swoim dorosłym fizycznie i niedojrzałym duchowo i emocjonalnie „dzieckiem”. Co jakiś czas spotyka się rodziców, którzy błąkają się od parafii do parafii pytając, czy nie znalazłaby się jakaś praca dla ich „dziecka”, podczas gdy ono woli wystawać pod „Żabką” czy „Groszkiem” narzekając na sytuację od własnej rodziny począwszy na świecie skończywszy. Co począć w takiej sytuacji? Przypomina mi się anegdota cytowana jakiś czas temu przez media, kiedy to Papież Franciszek zapytany przez pewną kobietę, co ma robić, gdy jej dorosły syn nie chce się żenić i wciąż jest na jej utrzymaniu odpowiedział żartobliwie: „Niech Pani przestanie prasować mu koszule.”

Opisane powyżej sytuacje, przytaczam ku przestrodze moich młodych czytelników, aby póki czas, docenili edukację, którą póki co mogą mieć w szkole i w domu. Są jednak i to w dużej mierze przypadki mniej czarno – białe. w pewnym mieszkaniu wita mnie Pani około pięćdziesiątki. Najpierw nieśmiało uchyla drzwi. Przekonuje się, że to nie komornik, po czym płacząc opowiada w skrócie swoją historię. Ma wykształcenie i do niedawna miała pracę. Zakład jednak zamknięto. Czy szuka pracy? Tylko przez telefon, bo tak mając głos sprawiający wrażenie na kilkanaście lat młodszy od wieku próbuje kłamać co do swoich lat. Nadzieja pryska, gdy udaje się na rozmowę. Kompetencje w porządku, pracownik też jest potrzebny, ale maksymalnie 25 – 30 latek. Nikt nie chce rozmawiać z „50 +”. „Co ja mam zrobić, proszę księdza. To wszytko, co ksiądz widzi, to nie moje. Wstawił to sąsiad, bo ja lada chwila spodziewam się eksmisji…”. Dzieci rozjechały się po świecie, i choć to dramat, mają swoje życie i nie bardzo przyznają się do matki, a z mężem jak to też bywa zwyczajnie się nie ułożyło. Pojawiła się „ta druga” w postaci wódki, wiec trzeba było ratować siebie i dzieci. Po mieszkaniu krząta się piesek, którego przytula moja rozmówczyni pytając: „Co z nami będzie, proszę księdza? Mogłabym spróbować w tzw. pracy tymczasowej, ale nie staczy nawet na rachunki. Robią nam nadzieję, a po tzw. okresie próbnym biorą innych, żeby oszczędzić na kosztach.”

W innym jeszcze mieszaniu wita mnie kilkoro młodych studentów. Studiują cenione kierunki, ale nie robią sobie złudzeń. Po zakończeniu studiów planują wsiąść w samolot z biletem „one way”. Wszytko jedno gdzie. Zjednoczone Królestwo? Irlandia? Norwegia.?Nie ma znaczenia. Chcą jakoś ułożyć sobie życie. Co będzie później? Nie czas na stawianie sobie takich pytań? Rodzice? Mają w okolicznych wioskach trochę ziemi, póki co się utrzymają, o starości nikt na razie nie myśli. Inaczej ryzykują zasiłek dla bezrobotnych, bo w zawodach w których chcieliby pracować nie ma pracy, a supermarketach gdzie mogliby czy mogłyby siąść „na kasie” słyszą, Pani Sylwio, z Pani wykształceniem chce Pani taką pracę? Niech Pani szuka czegoś bardziej ambitnego…”

Jak wspomniałem na początku, bezrobotny nie jedno ma oblicze.Ta kolęda stawia mi jednak mocno pytanie, jak Kościół może pomóc dziś takim ludziom, aby utrzymać przy życiu to, co jest im najbardziej potrzebne – uzasadnioną nadzieję, że jednak kiedyś będzie lepiej…

Pamiętnik z kolędy cz. III – „Starość nie radość…”

Fot. ? Sandor Kacso - Fotolia.com
Fot. ? Sandor Kacso – Fotolia.com

Dziś nieco wcześniejszy powrót z kolędy, czas więc przerwać milczenie, jakie zapadło na moim blogu w zeszłym tygodniu. Nie wynika ono z tego, że nie ma o czym pisać, lecz z tego, że nie ma kiedy pisać, za co też chciałbym Szanownych Użytkowników przeprosić. Dziś temat, który przewija się przez całą moją kolędę.

„Starzy ludzie przedmiotów mają coraz więcej
W starych domach starzeją się schody
Stare dłonie z mozołem wyświechtują poręcze
i łamie w krzyżach stare stropy

Już ku tamtej stronie załamani jak żuraw
Szarą derką ścieli im się ziemia
Starzy ludzie bez lęku wśród klepsydr na murach
Szukają własnego imienia ”

Tak na przekór trochę, trochę na nadzieję
W ceracianej okładce noszą jakąś zmarłą
Piszą swoje nazwiska na krzesłach w kościele
Starzy ludzie między Bogiem a prawdą (…)

Śpiewa Jan Wołek w „Piosence o ludziach starych”. „Starość nie radość”, słyszę po kilka razy dziennie, zważając, że parafia na której posługuje, jest parafią ludzi w podeszłym wieku. Zakłady pracy poupadały, kto mógł, wyemigrował, z czasem zostali ci, którzy albo dostosowali się do nowych warunków, albo zostali z konieczności.

Starsza pani zaczyna płakać w czasie modlitwy. Z pietyzmem sięga po widokówki tkwiące za szybą i płacząc, żali się: „Proszę księdza, to od moich wnucząt. Ta kartka z Australii, z życzeniami na święta. Chyba to są życzenia, bo ja nie rozumiem. Kartka napisana jest po angielsku. A ta, niech ksiądz zobaczy, z Kanady, od drugiej córki… Ta wnuczka jeszcze umie po polsku… A ta z Norwegii.” Troje dzieci, wszystkie rozrzucone po świecie. Wnuczęta, które coraz mniej poprawną polszczyzną piszą świąteczną kartkę do babci, którą ledwo pamiętają. Spływające po policzkach łzy pokazują nie tylko tęsknotę. Zresztą za chwilę słyszę: „Zostałam sama proszę księdza. Mąż umarł, a dzieci daleko. Nie mam dla kogo żyć…”.

W innym miejscu spotykam „leżącą” staruszkę. Jej mąż czule wspomina lata ich wspólnej młodości i dodaje. „Dobrze, że mam jeszcze trochę siły, i że pomaga mi opiekunka. Widzi ksiądz, Alzheimer i Parkinson, – mówi wskazując na leżącą bezwładnie na łóżku żonę, która nieświadoma otaczającego ją świata przeżywa jesień swojego życia. – ale co będzie, jak mnie zabraknie?” To pytanie powtarza się często w tej parafii po kolędzie. Nie jest ono bezzasadne. Zresztą czasem całe klatki, to same wdowy. Czasem też trafi się odwrotnie. „Starość się Panu Bogu nie udała” wzdycha starsza Pani na czwartym piętrze. „Widzi ksiądz, coraz trudniej jest mi wyjść. Mieszkam tu od początku. Kiedyś, nie przeszkadzało mi to, a teraz jak zachoruję, muszę prosić sąsiadkę, żeby zrobiła mi zakupy.”

„A jeszcze błyszczy im świat
Jak wota pod pańskim krzyżem
Jeszcze w głowie wiatr
Piłsudscy, Narutowicze
Jeszcze „Zachęta” i „Rytm” i „Haberbusch” i secesja
I jakoś nie wierzy nikt
Że to ostatnia procesja

Starzy ludzie obnoszą chorągwie kościelne
Pod którymi już nikt nie walczy
Stare buty skrzypią w marszrutach niedzielnych
Skąd powroty już tylko na tarczy ”

I w krzyżu łamie, coraz ciężej iść
I każda droga krzyżowa
W końcu Pan Bóg dźwigał tylko krzyż
A oni i krzyż i Boga”

Samotność, zwłaszcza ta nie z wyboru lecz z konieczności jest trudna. Czasem jednak trudniejsza bywa samotność, gdzie syn czy córka porzucili świat wartości, który starali się im przekazać rodzice. „Proszę księdza, ja już nie mogę. Żeby kupił mi chleb, muszę mu dać na piwo. On na mnie krzyczy, chce mnie bić. Jak jest trzeźwy, to kochane dziecko, ale jak wypije, wstępuje w niego diabeł”… Słucham takich wyznań i zastanawiam się, co bardziej boli. Samotność i poczucie bycia wykorzystywanym, czy świadomość, że jako rodzic odchodzi się z tego świata „na tarczy”. Podobnie jest z kwestią wiary. „Proszę księdza, niech ksiądz zobaczy, jaką mam śliczną prawnuczkę. Tylko że oni nie mają ślubu kościelnego. Jak pytam o to wnuczka to się denerwuje i mówi, babciu, nie mówmy o tym, bo się pokłócimy. Widzi ksiądz, wnuczek był ministrantem, Basia, ta jego żona śpiewała kiedyś w kościele, a teraz tak się porobiło… Co ja mam robić?”.

Starsze małżeństwo pokazuje mi reklamówkę z lekami. „Widzi ksiądz? To nasze cukierki.  I to jeszcze nie wszystko. Byłam dziś w aptece, ale nie starczyło na wybranie wszystkiego z recepty.” „Sprzedali nam Polskę! – włącza się do rozmowy jej mąż. Przepracowałem czterdzieści lat, a teraz zlikwidowali zakład, a nam na lekarstwa nie starcza. Gdzie jest sprawiedliwość?! Jak widzę tych drani w telewizji, to kląć i płakać mi się chce. Co oni z nami zrobili?!”

W tej samej telewizji słychać nie raz, jak nazywa się tych ludzi „faszystami”, „moherami”, „oszołomami”. Tyle, że oni w warunkach powojennych poświęcili swoje życie, żeby zostawić nam w miarę przyzwoity świat. Jaki świat natomiast my zostawimy tym, którzy po nas przyjdą?

Pamiętnik z kolędy cz. II – Upiór w domu

Fot. ? Elena Schweitzer - Fotolia.com
Fot. ? Elena Schweitzer – Fotolia.com

Kilka dni temu, po opublikowaniu Kolędowego poradnika, ktoś z Szanownych Użytkowników napisał mi w komentarzu, że powinniśmy się cieszyć (rozumiem, że my  duchowni), że ludzie jeszcze przyjmują nas po kolędzie, bo w Polsce Zachodniej, spora część mieszkań jest już zamknięta, gdy ksiądz idzie z wizytą duszpasterską.

Zwykle odpowiadam, że Polska to wolny kraj (ponoć) i jak ktoś nie ma życzenia, to siłą przecież do mieszkania nie wejdę. Zresztą mam zwyczaj pukać czekając aż ktoś otworzy, chyba, że zastaję uchylone drzwi, jako znak, że ten dom stoi dla mnie otworem. Oczekuję jednak konsekwencji, tzn. że po dwudziestu latach nie przyjmowania księdza po kolędzie nie spotkam np. kogoś z owych „parafian” w kancelarii z prośbą o zaświadczenie na chrzestną, udowadniającą mi, jaka z niej gorliwa katoliczka, tylko że przez dwadzieścia lat drogę do kościoła śniegiem zawiewało.

Ładnych kilka lat temu, w czasie wizyty duszpasterskiej miałem kilka podobnych zdarzeń, które pokazują, że z odrzucaniem Pana Boga i zamykaniem drzwi przed słowami błogosławieństwa sprawa nie jest tak czarno biała, jak wielu by chciało. Przede wszystkim uważam, że postrzeganie księdza jako akwizytora lub fundraisera jest z założenia błędne. Wszytko jedno, czy sam duchowny przyjmuje taką rolę, czy też wierni ulegają takowym stereotypom.

Pamiętnego dla mnie roku chodziłem po kolędzie w dzielnicy domków jednorodzinnych. Zwykle w kartotece parafialnej jest odnotowane, kiedy odbyła się ostatnia kolęda w danym domu oraz kto w nim mieszka. Przechodząc od domu do domu zostałem zagadnięty przez mężczyznę w średnim wieku, który zaprosił mnie do siebie, aby pobłogosławić dom. Nieco zaskoczony, gdyż nigdy w tym domu kolędy nie było, nawet nie miałem w kartotece parafialnej danych, ile osób i kto tam zamieszkuje, uznałem, że być może przyszli nowi lokatorzy i chcą pobłogosławić mieszkanie. Okazało się jednak, że byłem w błędzie.

Zanim zacząłem modlitwę, gospodarz zwrócił się do mnie z prośbą. „Proszę Księdza, tylko niech Ksiądz dobrze wyświęci ten dom. Coś księdzu powiem. Przesiedziałem w więzieniu (tu padła mocno dwucyfrowa liczba), za ….(paragraf utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie mam do czynienia z przestraszonym chłopczykiem). Ale to, co się w tym domu dzieje… Proszę księdza, mnie tam wszystko jedno, ale szkoda mi dzieci…”. Po modlitwie zaczęło się opowiadanie o tzw. zjawiskach „paranormalnych” mających regularnie miejsce w tym domu. Na koniec kolędy ów mężczyzna dodał tylko. „Próbowałem dowiedzieć się, jaka jest historia tego miejsca. Podobno w czasie wojny zostało tu zamordowanych wielu ludzi…”.

Tego samego roku i w tej samej parafii na „specjalne zaproszenie” odwiedzałem jeszcze jeden dom, w którym nigdy wcześniej nie przyjmowano księdza po kolędzie. Motyw był taki sam. „Zjawiska paranormalne”, które najbardziej sceptycznych, czasem mocno wątpiących ludzi skłaniają do refleksji, czy świat, który widzimy jest jedynym, jaki istnieje.

Innymi „niedowiarkami” proszącymi o kolędę okazały się moje uczennice, które zamieszkiwały na stancji, na której wg. nich „coś straszy”. Smaczku tej sytuacji dodawał fakt, że jedna z nich jako „niewierząca” parę miesięcy wcześniej „wypisała się z religii”, choć gorliwość z jaką odmawiała ze mną modlitwy w czasie tej nietypowej kolędy, oraz mobilizacja, z jaką zwoływała wszystkich mieszkańców tego domu do modlitwy, kazały mi mocno wątpić w jej agnostycyzm a tym bardziej ateizm.

Nie wiem ile takich przypadków spotykają inni księża po kolędzie. Nie mam pojęcia, czy w tych konkretnych mieszkaniach przestało „straszyć”, ale jedyną refleksją jaka przychodzi mi do głowy jest ta, że diabeł, który się demaskuje, przestaje być groźny. Znacznie bardziej niebezpieczny jest wtedy, gdy wmawia dwojgu młodym ludziom, że „ślub nie jest im do niczego potrzebny”, a ksiądz zwyczajnie się czepia, mówiąc że żyją w grzechu mieszkając ze sobą przed ślubem… Obawiam się, że gdyby ów prawdziwy upiór, który odciągnął ich od Boga i Jego przykazań odsłonił się choć trochę, nie tylko prosili by o poświęcenie mieszkania, lecz przede wszystkim o sakrament pokuty i pojednanie z Bogiem i Kościołem.

CDN

Pamiętnik z kolędy cz. I

Fot. ? styleuneed - Fotolia.com
Fot. ? styleuneed – Fotolia.com

Przyszedł czas, aby po poradnikowej serii dotyczącej wizyty duszpasterskiej zamieścić kilka wspomnień. Od razu zaznaczam, że opisywane sytuacje są raczej podsumowaniem kilku, czasem kilkunastu czy więcej podobnych zdarzeń, nie zaś upublicznieniem rozmów, jakie prowadzę w czasie kolędy. Piszę o nich zaś ku pokrzepieniu serc dla tych wszystkich, którzy Kościół w Polsce zdążyli już ogłosić martwym i pogrzebać. Sytuacje, o których chcę napisać, to niejednokrotnie lekcja wiary i dla duchownych i dla świeckich.

Kiedy mój młodszy kolega zamieścił na FB post, w którym dziękuje wiernym za ciastka, herbatki i kawy, którymi posilili go po kolędzie, zaraz pojawił się hejterski komentarz, że ten ksiądz przynajmniej nie ukrywa, że księżom żyje się „jak pączkom w maśle”. Pierwszy mój odruch był taki, aby odpisać, aby ów człowiek wybitnie „kochający” Kościół przeszedł z księdzem ze swojej parafii choć jeden dzień po kolędzie, po całym normalnym dniu obowiązków i zobaczył, ile trudu i siły trzeba włożyć w tę pozornie prostą czynność duszpasterską, ale ponieważ mam zasadę nie podejmowania pojedynków na FB z hejterami, wg zasady „nie karmić Trolla”, postanowiłem raczej w sposób pozytywny, na blogu pokazać drugą stronę kolędy.

„Bliska mi osoba umiera, nie mam już siły” – To są prawdziwe dramaty, gdzie człowiek uczy się zaufania Bogu i zaczyna dostrzegać, że są sytuacje, gdzie bez wiary pozostaje tylko załamać się, skapitulować lub uciec gdzieś daleko zostawiając tych wszystkich, którzy byli nam bliscy na pastwę losu. Prawie każdego dnia spotyka się ludzi, którzy przeżyli śmierć bliskiej osoby. Pamiętam, kiedyś gdy byłem młodszy o kilkanaście lat, trafiłem do matki, która pochowała syna. Był w moim wieku, a jego śmierć nie była przypadkiem. Matka, zadręczająca się każdego dnia od tamtej chwili, stawiająca sobie pytanie, co by było, gdyby tamtej feralnej nocy… Co jednak byłoby, gdyby straciła wiarę, że jej ukochany syn, jest tam, gdzie nie liczą się już dni. Wiarę w to, że Bóg miłe wybaczyć mu grzechy, a ona, matka może pomóc mu, ofiarując za niego swoją modlitwę… Ktoś inny, zadający pytanie, proszę księdza, to kolejna osoba z mojej rodziny, której towarzyszę gdy umiera… Lub wspomnienie dorosłego, pełnego sił mężczyzny, który pamięta, jak umierająca matka trzymała go za rękę… Piszę urywkami, ale jak wspomniałem, chcę skupić się na sednie sprawy, a nie upubliczniać bardzo osobiste rozmowy. Te rozmowy, to lekcja pokazująca, że tylko człowiek mający wiarę potrafi dźwignąć tak ciężki krzyż, który w zachodnich społeczeństwach ludzie próbują odrzucać od siebie legalizując eutanazję. wiara zaś mówi nam, że człowiek, który go dźwiga zasługuje na więcej niż wykopana dziura w ziemi. Tego nie zrozumieją ludzie, dla których sposobem uwolnienia się od tego krzyża, jest nie obecność przy konającym do samego końca, lecz eutanazja.

Sześćdziesiąt lat, osiem miesięcy i cztery dni – „Tyle przeżyliśmy razem, i strasznie mi go brakuje, proszę księdza”, usłyszałem od znanej mi staruszki. Mimo, że minęło już sporo czasu, odkąd pochowała schorowanego męża, wciąż jej tęsknota znajduje ukojenie w modlitwie i tak pogardzanej przez wielu dziś wierze. Chcesz wiedzieć co to jest miłość? Nie myl jej ze słitfociami i odartymi z intymności zdjęciami całujących się nastolatków, wystawionymi ku zazdrości koleżanek, lub dla zyskania sporej liczby „lajków”. Jeśli ktoś myśli, że to wyjątek, to właśnie powinien przejść się po kolędzie po dzielnicy, gdzie spora część mieszkańców ma kogoś po tej drugiej stronie życia. Zwłaszcza, jeśli ktoś taki uważa, że człowiek to tylko przypadek, zlepek komórek, lub półprodukt, który musi wybrać sobie płeć, spróbować „wszystkiego” i „z każdym z kim zechce”.

Kolęda, jak wspomniałem w poradniku, to jeden z najtrudniejszych okresów w roku, w życiu księdza. Z drugiej zaś strony, to czas pełen takich świadectw i takich lekcji, które nie pozostawiają złudzeń, że wiara, to jedyna wartość, która człowiekowi może dać siłę, aby przetrwać to, czego inni nawet nie są w stanie sobie wyobrazić…

CDN

Cud życia

Fot. ? Oksana Kuzmina - Fotolia.com
Fot. ? Oksana Kuzmina – Fotolia.com

Czym jest życie? Czy wszystko już wiemy na jego temat? W czasach, gdy z jednej strony lekarze i naukowcy walczą o przedłużenie życia, z drugiej w tzw. cywilizowanych krajach życie zdaje się być w wielkiej pogardzie, o czym już wielokrotnie pisałem. Dlatego też, pośród wielu newsów, jakie w ostatnim czasie podały światowe media, piękną „perełką” jest wiadomość, która dotarła do nas z Neapolu. Otóż, po 117 dnach walki o życie nienarodzonego dziecka 25 letniej Caroliny, kilka dni temu lekarze „powitali na świecie” jej córeczkę Marię. Jest to jedyny taki przypadek na świecie, kiedy dziecko przez tak długi czas żyło i rozwijało się w łonie matki, która znajduje się w śpiączce. Różne są doniesienia medialne na ten temat, ale z podawanych informacji wynika, że wg lekarzy z Neapolu, mózg Caroliny, która została postrzelona w głowę, już nie funkcjonuje. Jeśli więc nie zdarzy się cud, 25 letnia mama nigdy nie przytuli i nie uściska swojej córeczki, a mająca dziś trzy dni Maria, będzie znała swoją mamę tylko z opowiadań.

Dziś czwarta niedziela adwentu. Katolickie media elektroniczne żyją od rana deklaracją znanego Jezuity, który publicznie oświadczył, że gotów jest wystąpić z zakonu i odejść z kapłaństwa, aby adoptować dziecko, któremu grozi śmierć pod sercem matki. Ta deklaracja uruchomiła istną lawinę podobnych obietnic składanych przez ludzi dobrej woli, którzy publicznie zapewniają, że jeśli tylko dziecku skazanemu na śmierć dane będzie zobaczyć światło dzienne, chętnie adoptują je do własnych rodzin i przyjmą jak swoje. Mimo, iż cała ta afera z „zaplanowaną” na wigilię Bożego Narodzenia aborcją, wydaje się szytą grubymi nićmi medialną prowokacją, to świadectwa tych rodzin, które gotowe są wychować odrzucone, poczęte życie, przypominają słowa bł. Matki Teresy z Kalkuty, w którym apelowała, aby nie zabijać dzieci, gdyż ona jest gotowa je przyjąć, obdarzyć miłością i wychować.

Rabindranath Tagore – indyjski poeta, autor hymnu Indii i Bangladeszu napisał: „Każde dziecko przynosi ze sobą wieść, że Bóg nie zniechęcił się jeszcze do człowieka”. Mimo, że historia ludzkości zna tyle okrutnych wojen, prześladowań, tortur zadawanych człowiekowi przez człowieka, to powierzenie daru rozumnego przywoływania na świat nowego życia, kierowane czymś więcej niż tylko instynktem, wciąż jest darem, jakim Bóg ofiarowuje  ludzkości.

Dlatego też, nie tylko w sytuacjach „awaryjnych”, takich ja ta, relacjonowana dziś przez media warto pamiętać, o lekcji jakiej udzielił nam bł. Jan Paweł II, pisząc, że naszym zadaniem, jakie mamy w służbie życiu, jest głosić Ewangelię życia, wysławiać Ewangelię życia i służyć Ewangelii życia. Wówczas, nasze przesłanie nawet jeśli wciąż będzie odbijało się jak przysłowiowy groch od ściany, od różnego rodzaju nawiedzonych  bynajmniej nie przez anioły, feministek, genderystek i innych homoaktywistów, to  wzbogacone o łaskę Bożą sprawi, że być może dopiero po tej drugiej stronie życia, poznamy tych, którzy dzięki naszej, katolickiej postawie, modlitwie i świadectwu, mogli doświadczyć nie tylko cudu narodzin, ale przeżyć wspaniałe, ziemskie życie.

Egzekucja w świetle kamer

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Nad Europą twardy krok legionów grzmi
Nieunikniony wróży koniec republiki
Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi
A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Cywilizuje podbite narody nowy ład
Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu
Skargą krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat
A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu!

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

 Jak wyglądało to w praktyce, przełożone na język zwykłego czytelnika, który niekoniecznie jest fascynatem historii, można dowiedzieć się sięgając chociażby po „Quo vadis” H. Sienkiewicza. Co prawda powieść ukazuje czasy krwawego Nerona, nie Juliusza Cezara, ale współczesnemu człowiekowi daje nieco do myślenia pokazując tłum sycący się widokiem poszarpanych przez dzikie zwierzęta ludzkich ciał, prowokuje pytania o zakres władzy ziemskich imperatorów i jej podrzędność względem tego, co niewierzący nazwie prawem naturalnym, a chrześcijanin odnajdzie wzbogacone o prawdy objawione w Ewangelii oraz co najważniejsze domaga się od nas uznania prawdy, że światem włada Bóg, nie Neron, ani Juliusz Cezar a tym bardziej Unijni biurokraci.

Boże Narodzenie, które zbliża się do nas milowymi krokami, od dawien dawna skłaniało do refleksji, pobudzało do darowania sobie urazów i win, przybliżało nam prawdę, że w tę Cichą noc, kiedy Bóg się rodzi, Słowo, które stało się Ciałem zamieszkało pośród nas, aby nie tylko uczy nas człowieczeństwa, ale aby spieszyć na ratunek człowiekowi, który uwikłany w niewolę grzechu znalazł się w szponach śmierci, odbierającej wszelką nadzieję.

Od kilku dni, a im bliżej Bożego Narodzenia, tym takich nieszczęsnych newsów będzie więcej, media elektroniczne uwrażliwiają nas na los karpi, przy jednoczesnym serwowaniu nam wiadomości z kraju i ze świata, jak wrażliwe na los ryb społeczeństwa, stają się coraz bardziej wrogie życiu ludzi, i to tych najbardziej bezbronnych, pozbawionych opieki i prawnej ochrony.

Dla przykładu: Senat Belgii przyjął ustawę zezwalającą na zabijanie (eutanazję) chorych dzieci. Z Litwy dochodzą wiadomości, że zamiast słów ojciec i matka ma być stosowane w szkołach nazewnictwo „rodzic 1” i „rodzic 2”, w Chorwacji, mimo tego, że w referendum obywatele zdecydowali o zakazie tzw. małżeństw homoseksualnych, rząd nie ma zamiary zastosować się do wyrażonej w ten sposób woli obywateli.

Kilka dni temu miałem ostrą wymianę zdań ze zwolennikiem lewackiej ideologii, który udowadniał mi, że trzeba zająć się problemem zabijania zwierząt, bo one cierpią, a nie „zarodków, które przez pierwsze dwanaście tygodni nic nie czują, bo nie mają wykształconego układu nerwowego.” Film, który pokazuje jak dziecko w łonie matki próbuje bronić się przed porozrywaniem na strzępki, jak ucieka, jak przyspiesza jego tętno nazwał …filmem propagandowym”. Oczywiście fakt, że układ nerwowy u człowieka kształtuje się od szóstego tygodnia życia a serce rozpoczyna pracę w ósmym tygodniu przedstawicieli tej ideologii nie interesuje, bo jeśli fakty są inne, niż oni by chcieli, tym gorzej dla faktów.

Największym jednak znakiem czasów, zapowiadającym rychłą ofensywę „legionów cywilizacji śmierci, zwiastującą rychły koniec republiki” jest wypowiedź pewnej feministki, że zamierza dokonać aborcji w wigilię, „żeby było weselej”.

Dawniej ludzie sycili się widokiem ludzkich ciał, śmierci i gwałtu obserwując walki gladiatorów, biorąc udział w igrzyskach, na których trup słał się gęsto, dokonując wyszukanych tortur… Dziś historia zatoczyła wielkie koło. Dziecko ma zginąć, „żeby było weselej”. I to zostaje obwieszczone w świetle kamer, puszczone w świat jako argument antyludzkich ideologii.

Czyż nie miał racji Jacek Kaczmarski, gdy śpiewał:

„Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania…”

Jedyną pociechą dla nas jest fakt, że „światem włada nie Neron, ani Juliusz Cezar lecz Bóg”. Przyjdź Panie Jezu!

Nie zdejmę krzyża z mojej ściany!

Fot. ? marsil
Fot. ? marsil

„Nie zdejmę Krzyża z mojej ściany
Za żadne skarby świata,
Bo na nim Jezus ukochany
Grzeszników z niebem brata.”

Właśnie wróciłem po całym dniu katechezy w obu szkołach. Przeglądam internetowe newsy z Polski i świata. Kolejna walka o krzyż. Tym razem w Sejmie. Miejscu, gdzie z woli i w imię Narodu, 560 deputowanych „W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie,(…) zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach” (cyt. Preambuła Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej) ma tworzyć prawo, „nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem”.

Walka o krzyż mojemu pokoleniu oraz starszym kojarzy się jednoznacznie z czasami słusznie minionymi. Przypomina o latach, kiedy nadzieja była towarem deficytowym i to właśnie obecność krzyża miała dodawać wiary w to, że kiedyś nadejdzie wolnoć, że kto „U Chrystusa jest na ordynansach” może liczyć na siłę, która stawi czoła nawet „wojskom latającym”.

Wchodzę do edycji bloga. Przeglądam raz jeszcze dzisiejsze katechezy, zanim je opiszę i umieszczę w Sieci. Wracam też do listów, jakie ostatnio otrzymałem drogą e mailową. Stają mi przed oczami ludzie, których nigdy nie spotkałem, a którzy podzielili się ze mną swoimi problemami i refleksjami. Próbuję sobie wyobrazić Bartosza o wielkim młodzieńczym sercu, pragnącego podzielić się skarbem wiary z innymi czytelnikami bloga, próbuję wyobrazić sobie poranioną Paulinę, poszukującą w swoim młodym, niezwykle trudnym życiu Boga, która miałaby wszelkie powody, by nie ufać księdzu, a jednak pod osłoną nocy, jak Nikodem, pisze do mnie swojego e maila, choć dla ludzi tak skrzywdzonych jak ona, zaufanie drugiemu człowiekowi przychodzić musi z największym trudem. Raz jeszcze sięgam do listu od Damiana, tęskniącego za lepszym, bardziej ludzkim światem i nie mogę się uwolnić od myśli, że takich ludzi są przecież setki, a może tysiące i miliony.

Ludzie, szukający Boga, niekiedy po omacku, zranieni prze innych, wykorzystani i do granic możliwości skopani przez życie. Dźwigający swe życiowe krzyże, pod którymi po wielokroć upadają. Szukają wysłuchania, być może rady a czasem pomocy. Po wielokroć przychodzą pod krzyż Jezusa Chrystusa w geście rozpaczy i ostatniej nadziei. Zabrać krzyż spośród ludzi, to odebrać nadzieję. Bo krzyża nie da się przecież wyrwać z natury człowieka, gdyż ludzkie ciało ma właśnie kształt krzyża! Wyrzucając krzyż z parlamentów szkół i urzędów nie zdejmuje się krzyży z ramion współczesnego człowieka. Sprawia się jedynie, że krzyż dźwigany przez ludzi, zostaje oddzielony od Jezusa Chrystusa – jedynego, który pokazuje jak będąc ukrzyżowanym, powrócić do życia.

Dlatego też,

„Nie zdejmę Krzyża z mojej duszy,
Nie wyrwę go z sumienia,
Bo Krzyż szatana wniwecz kruszy,
Bo Krzyż to znak zbawienia.”

Polecany wpis:

„Polsko, to nie Twoja droga”

 

Trędowaci

Fot. ? igorigorevich - Fotolia.com
Fot. ? igorigorevich – Fotolia.com

Najpierw pojawiają się plamy na skórze, stopniowo utrata czucia, szczególnie w palcach nóg i rąk. Później choroba ta nieleczona prowadzi do zwyrodnień i utraty tkanki. Dziś trąd jest uleczalny. Jako, że jest to choroba zakaźna, być trędowatym w czasach Chrystusa, oznaczało być umarłym za życia. Z obawy przez rozprzestrzenianiem się trądu, chory musiał zamieszkać poza obozem. Miał się trzymać z dala od ludzi, a gdyby dostrzegł ludzkie istoty, miał ostrzegawczo krzyczeć: „Nieczysty! Nieczysty”.

Dziś rano przeczytałem e maila, jakiego dostałem od chłopca o imieniu Daniel. Pisze w nim o innym rodzaju trądu. „Chorobie”, jaka dotyka wielu ludzi i to także obok nas. Tym współczesnym trądem jest tzw. znieczulica. Człowiek, który widząc innego człowieka, dotkniętego kalectwem, chorobą czy słabościami związanymi ze starością odwraca głowę, szydzi, lub zwyczajnie przechodzi obok. Znieczulica powoduje, że ten, kto odważa się postąpić inaczej, niejednokrotnie „czuje na sobie wzrok” innych, wyznających zasadę kolejową „nie wychylać się”!

Pewnego razu ksiądz dostrzegł w kościele małego chłopca, który na plecach trzymał swojego młodszego braciszka. Pełen współczucia zapytał malca: ?Pewnie ci  trudno dźwigać na plecach taki ciężar! Mały chłopiec szybko jednak odpowiedział: „To nie jest ciężar, tylko mój brat!”.

O, tak! Gdybyśmy choć przez chwilę w drugim człowieku zobaczyli brata i siostrę a nie jedynie ciężar, jaki dodatkowo dźwigamy, żylibyśmy w innym kraju i innym świecie.

Niestety, grzech, który jest największym trądem duszy, działa powoli i podstępnie. Ponadto, jak w przypadku fizycznego trądu, zdaje się być postawą zaraźliwą. Wystarczy przezwać kogoś „moherem”, by już zaszufladkować i odmówić takiemu człowiekowi zwyczajnej, ludzkiej godności.

Przeżywamy adwent. Czas, który przypomina nam, że wkrótce Boże Narodzenie, a kiedyś także osobiste spotkanie z Chrystusem, którego dnia ani godziny nie zna nikt z nas. Może warto poświęcić choć odrobinę czasu, aby rozejrzeć się wokół siebie i dostrzec tych, którzy nie wołają ani srebra ani złota ani szaty niczyjej, ale pragną spojrzenia, dobrego słowa, czasem braterskiego upomnienia lub rady, lecz najbardziej potrzebują poczucia, że wciąż żyją na świecie obok innych ludzi.

Polecany wpis:

List od Damiana

Szukam człowieka

Skrzywdzona księżniczka

A little girl in crown looks at the rhinestones
Fot ? Pavel Losevsky – Fotolia.com

Zadanie wydawało się banalnie proste. Uczniowie piątej klasy szkoły podstawowej mieli napisać w domu jakie trudności wg nich przeżywają dorośli ludzie, a jakie ich rówieśnicy. Klasa podeszła do tego zadania dość starannie. Analiza wydawała się bardzo trafna. Brak pracy, rozwody, problemy finansowe – to najczęściej wymieniane problemy dorosłych. Jakie natomiast są problemy jedenastolatków? Oceny w szkole, kłótnie z rówieśnikami, trudności w nauce? Jeśli myślicie, że to były najczęstsze odpowiedzi, to jesteście w błędzie. Co więc przewijało się najczęściej? Alkohol, narkotyki, przemoc… Gdy słuchałem tego wszystkiego, w głowie miałem zakończoną godzinę wcześniej katechezę, gdzie tym razem szóstoklasistom tłumaczyłem, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Skoro zaś Bóg jest Królem Świata, to dziewczynki są księżniczkami, a chłopcy książętami.

Porównanie bardzo sympatyczne i bardzo trafne, mające zresztą swoje teologiczne uzasadnienie, bo odwołujące się do sformułowania, że ludzie ochrzczeni to „Lud Królewski”. Wybrany przez Boga i będący jego szczególną miłością.

Do porównania wracam po kilku godzinach, tym razem na katechezie w liceum, wśród młodzieży. Tym razem mam mówić o płciowości, jako o darze od Boga. Pytam młodzież, czy widzieli filmik, jaki krąży w sieci, gdzie jacyś lewaccy aktywiści przynieśli do przedszkola (sic!) lalki, które najogólniej pisząc, po rozebraniu mają nie budzić wątpliwości, czy są chłopcem, czy dziewczynką. Dorosła kobieta, która na tym filmie siedzi razem z dziećmi w przedszkolu, każe im rozbierać lalki i wypytuje o szczegóły anatomiczne tychże lalek. Filmu nie widzieli, zresztą ja też wyłączyłem go po kilkunastu sekundach. Nie jestem w stanie patrzeć spokojnie, jak ktoś dokonuje psychicznego gwałtu na dziecięcym wstydzie i wrażliwości.

Przechodzimy do tematu miłości i płciowości. Nawiązujemy rozmowę na temat dorastania do miłości, zobowiązań z niej płynących po wypowiedzeniu „sakramentalnego TAK”, aby zatrzymać się nieco dłużej nad fenomenem tzw. wspólnego mieszkania bez ślubu. Paulina i Marta próbują wyjaśnić, dlaczego wg nich mężczyzna w takim związku zwyczajnie jest egoistą. „Dostaje wszystko czego potrzebuje, nie wiążąc się w zamian żadnymi zobowiązaniami. Zawsze może odejść”. Dziewczyna po latach „inwestowania” w taką relację zostaje w punkcie wyjścia, tyle, że starsza o kilka lub kilkanaście lat – uzupełniam wypowiedź moich mądrych uczennic. Chłopcy w tym czasie zdają się być mniej zainteresowani tematem. Pod ławkami błyskają wyświetlacze smartfonów. Zachęcam do włączenia się w tok lekcji, gdy tymczasem słyszę: „Samochody, to jest pasja. Nie czas jeszcze na małżeństwo,” żartobliwie broni się Kamil. Próbuję więc na tym samym poziomie ripostować i mówię: „Kamil, ale auto starzeje się kilka razy szybciej od kobiety.” „To nic, ale można go bez problemu wymienić na nowszy model”, odpowiada.

Żart żartem, ale współczesne księżniczki wydają się na prawdę tkwić uwięzione w jakiejś niewidzialnej wieży, krzywdzone od najmłodszych swoich lat. Bombardowane z każdej strony obrazami, klipami video i muzyką, która wmawia im, że prawdziwa ich wartość to nie mądrość, wiedza, zaradność, niewinność, lecz atrakcyjność ciała i wyścig po względy …no właśnie kogo? Księżniczka, która dorasta w przekonaniu, że jedyna jej wartość to ciało, nie czeka na „rycerskiego księcia”, który ją będzie szanował i kochał, lecz wiąże się z pierwszym napotkanym egoistą, który wykorzysta i zostawi. Potwierdza to rosnąca z roku na rok liczba rozwodów oraz liczba małżeństw zawartych nieważnie.

Księżniczka, która porzuciła „Dom Ojca”, to wyjątkowo skrzywdzona osoba, której wydawać się może, że wielki świat stoi przed nią otworem.  Żadnych zasad, żadnej kontroli dorosłych, wszystko wolno… Tymczasem to bezbronna istota, o duszy dziecka uwięzionej w ciele nastolatki, narażona na zło tego świata, która nie tylko już nie chroni swojej niewinności dla Księcia, którego kiedyś spotka, lecz wstydzi się dobra i błąka się po niebezpiecznych zakątkach dorosłości marząc, że spotka tam kogoś, kto okaże jej choć odrobinę zainteresowania…

Polecane teksty:

Młodzieńczym okiem – Weronika – Miłość

Jak ci nie wstyd?

Powiedz mi czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś

Handel ciałem