Stara indiańska anegdota mówi, że onegdaj nijaki Winnetou został schwytany przez wrogie plemię. Ci przywiązali go do drzewa, i udali się na naradę, co zrobić z takim jeńcem. W tym czasie Winnetou słyszy jakiś głos, który mówi do niego: „Winnetou, masz przechlapane”. Ten zaś niezbyt zaskoczony tym stwierdzeniem odpowiada krótko: „Przecież wiem”. Wtem głos, nie przedstawiając się ani nie wtajemniczając biednego Indianina mówi: „Winnetou, zaraz cię uwolnię, a ty pod drzewem znajdziesz tomahawka. Weź go i zabij wodza tego plemienia. Winnetou bez namysłu skoro został tylko uwolniony, bierze tomahawka i biegnie w kierunku wodza odbywającego naradę. Rzuca się na niego, zabija go i …zostaje ponownie schwytany. Przywiązany na nowo do drzewa, oczekuje na werdykt nieźle rozzłoszczonego takim rozwojem wypadków plemienia i znów słyszy głos: „Winnetou?!”. Poważnie przerażony z nadzieją pyta: „taaak?” i słyszy w odpowiedzi: „teraz to dopiero masz przechlapane…”.
Owszem bywają w naszym życiu sytuacje, gdy wydaje nam się, że już nic gorszego nie mogło się zdarzyć. W dzieciństwie było to przeoczenie „Teleranka”, utrata czołgu przez załogę „Czterech pancernych i psa” czy złamanie się ołówka podczas szkicowania wymarzonego indiańskiego namiotu. Z czasem problemów ludziom przybywa i wydaje im się, że niezdany egzamin, pięć punktów karnych i trzy stówki mandatu za „wyścigi z nieoznakowanym radiowozem”, tudzież kończący się zasiłek dla bezrobotnych są szczytem nieszczęścia, jakie się mogło wydarzyć i sytuacją, z którą raczej skakać do Bystrzycy, niż mieć nadzieję na jej rozwiązanie.
Te jednak i inne problemy bledną, gdy kończy się „gwarancja na zdrowie”, kiedy na uroczystość Wszystkich Świętych trzeba kupić jednego znicza więcej, czy też kiedy samotność zdaje się być coraz częstszym niechcianym towarzyszem z którym człowiek spędza najwięcej czasu.
Owszem strach ma wielkie oczy i kategorie sytuacji określanych jako beznadziejne zmieniają się wraz z wiekiem. Aż strach pomyśleć, jak Pan Bóg musi nad nami kiwać głową z politowaniem, kiedy widzi, że nasze nawet najbardziej beznadziejne życiowe sytuacje są wciąż na poziomie złamanego ołówka, patrząc z perspektywy wieczności. Strach lubi pukać do naszych drzwi, kiedy jednak otwiera mu odwaga, okazuje się, że nikogo tam nie ma.
Dziś św. Judy Tadeusza – patrona spraw beznadziejnych. Domyślam się jednak, że ów święty, mógłby się wykazać całkiem pokaźną liczbą spraw „niezałatwialnych”, które byłby pomógł załatwić. Jak to możliwe?
Być może jego recepta na rozwiązanie takich problemów, wcale nie leży w ciągłym przekonywaniu Pana Boga do zmiany Jego wcześniejszej decyzji, lecz do przekonania nas, abyśmy szeroko otwarli oczy i zobaczyli, że świat ani się od nas nie zaczął ani się na nas nie kończy. Kiedy już w ten sposób ów cudowny patron pomoże nam pozbyć się pychy, która wmawia nam, że my i tylko my możemy coś sami z siebie osiągnąć, z wiarą i ufnością ugniemy własne kolana, aby porozmawiać z Tym, który ma rozwiązanie wszelkich możliwych problemów. Raz pokaże nam drogę, której wcześniej pycha nie pozwoliła nam dostrzec, innym razem pomoże nam zrozumieć, że największa nawet tragedia na tym świecie, nie przewyższa problemów przedszkolaka, gdy weźmie się pod uwagę ten drugi, cudowny świat i rzeczy, które tam na nas czekają.
św. Judo Tadeuszu, patronie dnia dzisiejszego – dzięki Ci, że jesteś!