O czym się nie mówi Cz. II

W czasach, kiedy następuje swoiste „przebiegunowanie świata” we wcześniejszym wpisie poruszyłem temat wiary w realną obecność Pana w Eucharystii oraz wartości Mszy św. Wielu przecież domaga się zamknięcia kościołów, a inni, nawet duchowni używają wielu słów, które wpisują się w nurt tłumaczenia dlaczego można powstrzymać się od mszy św. i przystępowania do komunii św. Powtarzam, w kwestiach sanitarnych to tłumaczenie należy do służb ku temu powołanych i w ich ustach jest w porządku. My duchowni mamy natomiast nie tylko w tym czasie zadbać o „higienę wiary”.

Wczorajsze refleksje odnosiły się do pierwszej pokusy, jaką Zły kusił Zbawiciela. Zamień kamień w chleb, a właściwie zamień swój post na posiłek. Przecież możesz. Jezus odpowiada demonowi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Tak się składa, że druga z pokus to domaganie się oddania czci diabłu w zamian za wszystkie królestwa świata. Ta pokusa w tym Wielkim Poście staje dziś też przed nami.

Oto ostatnie lata stanowią bezprecedensową, zorganizowaną akcję „wypowiedzenia Bogu posłuszeństwa” i „koronacji” bożków tego świata. W miejsce likwidowanych procesji na ulice naszych i innych europejskich miast wyległy tzw. marsze dumy gejowskiej. Zamiast Najświętszego Sakramentu wyniesiono na ulice symbole i wizerunki odwołujące się do rozwiązłości seksualnej. W miejsce czci Boga Jedynego zaprowadzono nową religię – religię z własnymi „procesjami,” gdzie bluźniono Bogu i Matce Najświętszej, dogmatami, jak ta o mnogości płci, kultem Matki Ziemi i wiarą w nadludzką moc ocieplania lub oziębiana klimatu przez działalność człowieka oraz proklamacją przez niektórych heteryków nowych czasów mesjańskich, ze zmanipulowaną dziewczynką w roli mesjasza, która zamiast chodzić do szkoły pływa po świecie i nawołuje rządzących do „nawrócenia na ekologizm”, aby ocalić planetę. Co więcej, owa nowa religia, opracowała też nowy katalog grzechów, gdzie palenie węglem gorsze jest od aborcji, a zjedzenie schabowego od eutanazji.

Świat, któremu wydawało się, że mocno wyprostował plecy i stanął dumny przed Bogiem, Którego strącił z tronu i nie chciał przed nim się ukorzyć, dziś padł na kolana przed jednym z najbardziej prymitywnych organizmów, jakie istnieją na świecie. Co ciekawe, ci, którzy złorzeczyli na zamykane w niedziele sklepy, pierwsi porobili zapasy na dwa tygodnie, choć do tej pory mieli problem z kupieniem w sobotę chleba na niedzielę.

Co więcej, zadziwiająca jest ta narracja mająca nas przygotować na świat bez Boga i nową religią, jaka wyłoni się po zakończeniu epidemii. Ile było krzyku, ile procesów i gróźb, gdy przytaczano statystyki i przestrzegano, że rozwiązłość, a zwłaszcza grzech sodomski jest przyczyną wielu zakażeń, w tym wirusami bardziej niebezpiecznymi od obecnego? Jaki hejt wylał się na arcybiskupa krakowskiego, kiedy herezję antropologiczną i jej szerzenie nazwał „zarazą”? Nawet niektórzy duchowni włączali się w ten chór krytyków Metropolity!

Tymczasem, pomijając już, że rozwiązłość seksualna – będąca obecnie wyznacznikiem moralnym tzw. tolerancji i nowoczesności – jest źródłem zakażeń, wirusów i innych chorób, jest ona śmiertelną zarazą dla naszych dusz. Niestety w tym szczególnym czasie nie mówimy znów, że nasza nadzieja jest w niebie, że wierzymy w życie wieczne i nie dlatego idziemy na mszę, że zgrywamy chojraków, ale że świadomie wybraliśmy Chrystusa. Nasze życie jest w Jego ręku. Jeśli On zechce, nie umrzemy, jeśli inna będzie Jego wola, zabierze nas z tego świata, nawet ubranych w antywirusowe kombinezony i z zapasem papieru toaletowego na dwa lata. Jeśli nie w ten sposób, to w inny.

Czy pamiętamy w tym Wielkim Poście o zjadliwości grzechu i zagrożeniu potępieniem, gdy świat zamarł w przerażeniu z powodu wirusa? Ilu duchownych tak pieczołowicie przestrzegających dziś wiernych, aby przypadkiem nie przyjęli komunii do ust, lub pozostali w domach przestrzegało wiernych, że na tzw. „marszach równości” czeka zaraza duchowa, gorsza od wirusa, bo w rzeczy samej prowadząca do potępienia? Ilu z nich miało odwagę odezwać się publicznie, że grzechem jest parodiowanie mszy św, umieszczanie wyobrażenia genitaliów na sodomickich paradach, uczestniczenie w tego typu marszach przez wiernych? Ciągle w historii brzmią słowa Demona, który mówi do Jezusa „upadnij i oddaj mi pokłon, a dam ci wszystkie królestwa świata”. Niestety do dziś sprawdza się stara zasada. Jeśli klęczysz przed Bogiem, jesteś wywyższony, jeśli nie chcesz zgiąć kolan przed Panem świata, powali cię cokolwiek. Od powietrza, głodu, ognia, wojny i braku wiary, zachowaj nas Panie…

O czym się nie mówi, gdy wszyscy mówią tylko o jednym?

Kiedy 11 września 2001 r świat obiegła wiadomość, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane, nikt nie miał wątpliwości, że świat, jaki wyłoni się z tzw. „wojny z terroryzmem” będzie inny, niż do tej pory. Nie istotne, jakie były szczegóły wydarzeń z 11 września, wszak do dziś znajdziemy oprócz wersji oficjalnej dziesiątki różnych teorii, także tych, nazywanych spiskową teorią dziejów. Dziś też warto zdać sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się obecne z tzw. „chińskim wirusem” kiedyś dobiegnie końca, ale świat jaki wyłoni się po tej globalnej inżynierii społecznej, jaka towarzyszy wirusowi, nie będzie już tym samym światem, jaki znamy. Wszak kiedy wszyscy mówią o jednym, inni pracują na rzeczy, o których się nie mówi. Tak było, jest i zapewne będzie.

Nie mam zamiaru w tym wpisie ustosunkowywać się do spraw związanych z samym tematem epidemii. To nie moja rola. Od tego są odpowiednie służby, i chcielibyśmy ufać, że lekarze nie tylko teraz, ale zawsze będą kierować się rzetelną wiedzą, politycy dobrem wspólnym, a my duchowni … no właśnie czym? Bo zawsze byłem przekonany, że wiarą.

Najpierw Bogu dzięki, że nasi Pasterze nie ulegli tej potężnej presji, aby pozamykać Kościoły. Potrzebują oni naszego wsparcia i modlitwy, jak i my wszyscy. Tak, jak szpital musi w czasie epidemii (bez względu na jej rozmiary) być gotowy do przyjęcia chorych, tak Kościół i kapłan chyba po to został wyświęcony, aby nawet z narażeniem życia służyć tym, którzy potrzebują łaski sakramentalnej. Piszę chyba, bo jak obserwuję aktywność medialną świeckich i duchownych zaczynam stawiać sobie pytanie jak w tytule. O czym my sami nie mówimy?

Oto w czasie próby, budowanego społecznego napięcia i stanów nadzwyczajnych (nie moją rolą jest określanie czy zasadnych, czy też nie), gdzie ludzie zwyczajnie ulegają lękowi, czytam dziesiątki wpisów ludzi świeckich o tym, czym jest dla nich Eucharystia, i przypominają mi się przykłady świętych i błogosławionych, którzy w warunkach, kiedy całej rodzinie groziła śmierć za wyznanie wiary w Chrystusa, woleli potajemnie uczestniczyć w Eucharystii, niż pozostać w domach. W tym samym czasie z przerażeniem stwierdzam, że wielu moich współbraci wpisuje się w przekaz, który mówi: życie bez Eucharystii jest możliwe. „Chcesz się modlić, możesz to robić w domu. Przecież to tylko jakiś czas, dla dobra wspólnego…” Szukam i próbuję znaleźć choć jeden wpis o tym, jaką łaską jest Chleb z Nieba i że to On daje życie wieczne. Tymczasem pojawiają się instruktarze z których bije przekaz. Jeśli idziesz do kościoła, narażasz siebie i innych. Jeśli idziesz do komunii, prawie że ściągasz na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Czyż nie powinniśmy oczekiwać wyważonych przestróg od służb sanitarnych, a od nas duchownych nauki o Najświętszym z sakramentów? Przytaczania przykładów świętych, którzy w czasie bardziej niebezpiecznych epidemii szli do ludzi i nieśli Chrystusa? Budowania wiary, umacniania nadziei i szerzenia bratniej miłości? Czyż nie potrzeba nam wspólnej modlitwy o ocalenie nas z zarazy nie tylko biologicznej?

Ktoś pracuje mocno nad tym, aby świat który wyłoni się po epidemii był światem bez kościołów i wiary w Boga. Przeglądam profile hejterów nawołujących moich parafian do pozostania w niedzielę w domu. Zdecydowana większość tych profili (prawdziwych czy bootów, tego nie wiem) pochodzi z miast leżących daleko od Lublina. Na jednym z nich za to znajduję wezwanie, aby w czasie kwarantanny pamiętać o wyprowadzaniu zwierząt, nawoływanie, aby wyjść z psem osób objętych kwarantanną. Wszak pies nie przenosi wirusa.

Jedna z aktywistek wiadomej opcji politycznej podała w mediach przynależność partyjną chorego. Na pytanie kogoś z internautów, co to ma do rzeczy, odpowiedziała, „aby się ludziom wdrukowało, że to właśnie ugrupowanie polityczne roznosi zarazę…” Oto nowe oblicze tolerancji. Wierzę w troskę o nasze zdrowie ludzi powołanych do leczenia nas i dbania o bezpieczeństwo. Nie wierzę w apele aby nie iść do kościoła tych, których noga tam nigdy, albo dawno nie stanęła. Czy też chodzi im o „wdrukowanie” ludziom, że Kościół i Komunia rozpowszechnia zarazę? Czy tego chcemy czy nie, taki będzie przekaz, jeśli my księża będziemy straszyć Eucharystią a nie dawać przykład czci Zbawiciela i potęgi wiary.

Do seminarium wstępowałem w roku 1991. Na świeżo mieliśmy w pamięci śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki, kapłanów szykanowanych i prześladowanych, msze odprawiane na terenie zakładów pracy i obraz księdza towarzyszącego prostemu człowiekowi. Dziś dożyłem czasów, kiedy świeccy pracownicy i przyjaciele deklarują wszechstronną pomoc, pytają czy czegoś w parafii nie potrzeba, sami będąc w grupie podwyższonego ryzyka idą do sklepu na zakupy, aby parafia funkcjonowała normalnie, a niektórzy duchowni pracują na to, aby pozamykać co się da, zaś wiernych trzymać z dala od kościoła. Zastanawiam się co będzie, jeśli trzeba będzie iść do umierającego zarażonego wirusem, jeśli zajdzie taka potrzeba? Pomyliły nam się role i zadania. Zapomnieliśmy w wielu wypadkach o tym, czym jest wiara, Kościół i obecność Chrystusa w Eucharystii… Od powietrza, ognia, głodu wojny i braku wiary zachowaj nas Panie…

Raport z oblężonej twierdzy

Pustoszejące półki w sklepach i pisane w pośpiechu specustawy, sięgające gdzie wzrok nie sięga i mogące w przyszłości złamać to, czego dziś jeszcze rozum nie złamie. Pełne napięcia oczekiwanie, niczym przed wizytą dostojnego gościa. Wreszcie jest! Doczekali się ci z prawa, lewa i środka, a wszechpotężna machina propagandy zyskała paliwo do przygasającego już nieco pożaru. Życie w wirtualnym świecie będzie więc toczyć się nadal, podczas gdy padać będą ostatnie punkty oporu.

W świecie, gdzie ważniejsze od faktów są medialne fejk niusy,
gdzie mądrości uczonych muszą ustąpić pseudoautorytetowi nastoletniej wagarowiczki,
gdzie tabuny wandali i barbarzyńców mylone są z uchodźcami,
gdzie niewierzący uczą wierzących jak winni oddawać cześć Bogu, a duchowni bardziej niż potępienia boją się „pseudo grypy”,
w świecie, gdzie afery ściga się tylko w telewizji, a za zjedzony cukierek w sklepie grozi kara większa, niż za skradzione miliony,
gdzie sąd sam sobie sterem, żeglarzem okrętem, a obywatel idzie do sądu nie po sprawiedliwość lecz tylko po wyrok,
gdzie pod hasłem „przywracanej godności” kupuje się ludzi za ich własne pieniądze pobierając przy tym w podatkach solidną prowizję,
gdzie czerwoni działacze świętują „obalenie komuny”,
gdzie rzekomo suwerennej ojczyźnie sąsiedzi ci mocniejsi i słabsi, ci z bliska i z nieco dalej jak i całkiem z daleka dyktują ustawy i wydają wyroki,
gdzie larum nad śmiertelnie chorymi oznacza raczej krzyk o wpływy w telewizji i strach, że jedna propaganda będzie większa od drugiej,
gdzie socjalizm nazwany jest prawicą, lewica chadecją, a „tęczowa zaraza” postępem i lewicą,
gdzie politycy będący „za życiem” jeszcze bardziej są za aborcją, a ci co są rzekomo przeciwko homopropagandzie wysyłają kordony policji, aby rozpędzała tych, co naprawdę są przeciw,
gdzie od dwunastu lat rząd straszy opozycją, a kolejne wybory to zabawa w dobrego i złego gliniarza, ważne, żeby obywatel się nie połapał, i zapłacił „frycowe” czcząc niczym Wielkanoc kolejne „demokracji święto”,
gdzie partie polityczne mają swoich wyznawców a Kościół i związki wyznaniowe członków i sympatyków,
gdzie miłość do obcych struktur większa niż suwerenność ojczyzny,
gdzie ludzie coraz bardziej wierzą, że dobrobyt płynie nie z pracy a z zasiłków,
gdzie już nie wiadomo, kto wróg a kto przyjaciel,

broni się ostatkiem sił oblężona twierdza wolnej ludzkiej myśli,
choć padają bastiony zdrowego rozsądku.

W Tobie Boże nadzieja, że Ty słów swych nie cofniesz, i kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony…

Przed końcem świata

Mówimy, że wierzymy w Boga, ale pierwsze, co skutecznie pozamykaliśmy w obliczu zagrożenia to kościoły. Przystępujemy do komunii św. wierząc, że jest pokarmem na życie wieczne, ale boimy się jej przyjęcia bardziej, niż monet i banknotów przyjmowanych na ofiary. Nazywamy wariatami ludzi, którzy nie wierzą w tzw ocieplenie klimatu przez człowieka, ale wysyłamy na ulice miast policję, aby chroniła narzucających nam wizję świata, gdzie człowiek może wybrać sobie płeć. Nazywamy mordercami rybaków zabijających ryby czy myśliwych, a milczymy gdy aborcjoniści mordują nienarodzone dzieci. Plujemy w twarz etykom mówiącym, że trzeba zakazać publicznego zgorszenia w tzw. marszach równości bo zasada wolności ma być nienaruszalna, ale lekki azjatycki wirus zamienił nasze domy w oblężone twierdze. Protestujemy przed zakazem handlu w niedziele i święta, jak gdyby groziła nam przez to śmierć głodowa, ale na skutek medialnej paniki ws wirusa porobiliśmy zapasy żywności i wody na dwa miesiące do przodu. Czcimy Żołnierzy Niezłomnych ale głosujemy na potomków ich katów. Chwalimy się, że wstaliśmy z kolan a ściągamy do kraju 20 tys. obcych żołnierzy mocarstwa, które chce nas zmusić do odszkodowań dla obcych za śmierć naszych obywateli w czasie wojny. Dokąd zmierzasz Polsko, gdy kończy się świat, jaki znali nasi ojcowie?

Brukselskie derby

Egzaminy gimnazjalne dobiegły końca. Uff, wielu odetchnęło z ulgą, bo przecież udało się zniwelować pierwszą falę protestu jednej z oświatowych central związkowych i zwiększyć pozycję przetargową jednych nad drugimi przed egzaminami ósmoklasistów. Jednak jak w typowej walce, gdzie nie liczy się już nawet rachunek zysków i strat, byleby dalej, na oślep i do przodu, do puli walki w wojnie polsko – polskiej wciągani są już maturzyści. Tym razem nie pójdzie tak łatwo, więc choć set drugi tego nierównego starcia w postaci egzaminów klas ósmych wydaje się przegrany, właśnie pojawia się szansa na dwa do jednego, jeśli uda się zablokować przeprowadzenie matur. Co będzie dalej? Trzy do jednego, jeśli strajkujący nie otrzymają zapłaty za czas protestu, wszak trzeba za coś żyć, a jeśli wierzyć że pensje nauczycielskie są głodowe, raczej z oszczędności żyć się nie da, czy dwa do dwóch, jeśli samorządy znajdą sposób aby strajkującym zapłacić i przedłużyć protest? Ponieważ obie strony liczą na wygraną, sytuacja raczej zdaje się eskalować, aniżeli uspokajać.

Początkowo obiecałem sobie nie zabierać głosu w sprawie najgłośniejszego od lat protestu, wszak prawie wszystko zostało już powiedziane. Nawet po stronie ludzi Kościoła wielu już zajęło pozycję i zadeklarowało poparcie dla którejś ze stron. Ponieważ jednak „prawie” ponoć robi różnicę, warto chyba jednak zwrócić uwagę na kilka kwestii, których obie zwaśnione strony unikają jak ognia.

Przekazy medialne, także te w Internecie zdają się aż kipieć od socjotechniki. Po jednej stronie wyzwiska od nierobów, porównywanie pensji nauczycieli i innych zawodów co ma się jak pies do jeża. Rozliczanie z czasu przy tablicy i licytacja na to, kto ma dziś w Polsce lepiej, a komu dziś gorzej, jak gdyby walka klas była wciąż główną zasadą polityki. Gdyby nie daty wskazujące, że dzieje się to teraz, można by pomyśleć, że wrócił ’68 smy. Po drugiej szykany względem niestrajkujących i traktowanie uczniów jak zakładników w walce politycznej.

Po drugie, jakimś dziwnym trafem nawet społeczeństwo jest dziś tak podzielone, że każdy ma już zdanie na temat tego, co właśnie się dzieje. Jedni „za nauczycielami”, drudzy zdecydowanie „przeciw”. Nikt chyba nie zauważa, że ci niestrajkujący, ci, którzy przyszli na egzaminy to też NAUCZYCIELE i wcale nie twierdzą, że nie chcą podwyżek. Więc trudno mówić, że to jakaś walka nauczycieli z resztą społeczeństwa, które ma „dość nierobów”.

Po trzecie, nikt już się nie interesuje i nawet nie śledzi, o czym podczas protestów, którymi media zajmują opinię publiczną, rozprawia parlament i jakie nowe podatki wprowadzą nam rządzący, aby mieć za co kupować kolejne głosy i spełniać roszczenia kolejnych grup społecznych. Nikt nie pyta dlaczego rządzący pokazują tabele płac i mówią o nauczycielskich pensjach niewiele mniejszych od ministerialnych zaś nauczyciele pokazują portfele i mówią, że nie mają i nigdy nie mieli takich pieniędzy.

Po czwarte wszystko to zaczyna chyba iść w złym kierunku, i za chwilę nam grozi przekroczenie granicy, po której nic już nigdy nie będzie takie samo. Doniesienia o mobbingu i presji na niestrajkujących, jakieś dziwne akcje, które już nawet nie rykoszetem, lecz chyba bezpośrednio uderzyć mają w uczniów i dać jednej ze stron przewagę. Strajk kiedyś się skończy. Związkowcy i ministrowie uścisną sobie ręce, w świetle jupiterów wszyscy obwieszczą sukces, tylko w pokojach nauczycielskich boleć będą rany, jakie koledzy i koleżanki wzajemnie sobie zadali. Będą ciche szemrania i wytykania palcami, będzie atmosfera jak w domu wisielca. Kiedy strajk się skończy trzeba będzie stanąć przed tymi samymi uczniami i znaleźć trudne słowa, o wzajemnym szacunku, odpowiedzialności i o tym, że mimo wszystko warto się uczyć. Nawet jeśli uczniowie zachowają się jak dżentelmeni i nie wypomną nam egzaminów, trzeba będzie uporać się z własnym sumieniem i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wciąż jesteśmy wiarygodni.

Trzeba będzie wreszcie spotkać się z rodzicami, którzy nie raz kosztem własnej kariery, wolnego czasu, nerwów i poświęcenia organizowali protesty, chodzili do urzędów, by jedną czy drugą szkołę ratować przed likwidacją. Trzeba będzie spojrzeć w twarz tym rodzicom, których determinacja uratowała niejedno nauczycielskie miejsce pracy, a dziś dzieci tychże samych rodziców były zakładnikami w jakimś brudnym starciu, w jakiejś politycznej grze.

Szkoda, że o tym w ogóle się nie mówi. Tak, jakby sprawa oświaty, za chwilę służby zdrowia, kiedy indziej rolnictwa i innych grup społecznych była jedynie starciem bratobójczych partii w walce o brukselskie posady. Jak gdyby to wszystko co właśnie się dzieje, było jak mecz na boisku, gdzie z dala od oddolnych dramatów prawdziwie rozgrywający zasiedli na trybunach i obstawiali wynik, wiedząc, że jedyni poszkodowani to będą ci na dole, bo na górze wciąż ma się dobrze zasada, „my nie ruszamy was, a wy nas”.

Kiedy w osiemdziesiątym roku wybuchały strajki, czasem całe miasta były sparaliżowane. Sklepy, komunikacja, szkoły i uczelnie. Zakłady pracy i na wsiach rolnicy. Jednak z tych wszystkich miejsc dobiegały fragmenty refrenu jednej ze strajkowych piosenek: „więcej nas łączy niżby mogłoby nas podzielić…”. Mimo to ludzie byli dla siebie nad wyraz uprzejmi. Strajkującym przynosili jedzenie, kto miał samochód podwoził tych, po których autobus nie przyjechał a na wsiach rolnik nie pomyślał o zmarnowaniu żywności, ale w ramach protestu, nie raz ze swoją krzywdą rozdał za darmo co miał. Przed taką solidarnością, rozumianą nie tylko jako związek zawodowy, i nawet nie jako ruch społeczny krok do tyłu musiała zrobić nawet władza wspierana przez moskiewskich towarzyszy i zbrojna po zęby w pałki i represje.

Dziś ku uciesze przywódców rządzących nieprzerwanie od 1989 roku brukselskich, czy jak kto woli „okrągłostołowych” partii podzieliliśmy się bardziej, niż im jest to potrzebne, aby ze społeczeństwem zrobić wszystko, na co tylko mają ochotę. Zamieniliśmy Ojczyznę w nie tylko już sportową arenę walki, i urządzamy im przedstawienie które nazwałem „brukselskim derby”, bratobójczym starciem ku uciesze opłacanych z Brukseli polityków. Ten bolesny podział będzie szczególnie długo się zabliźniał zwłaszcza w oświacie. Występując przeciwko uczniom staliśmy się zakładnikami polityków. Daliśmy rodzicom powód, aby już więcej żadne z nich nie kiwnęło palcem, gdy los jakiejkolwiek placówki będzie zagrożony, gdy komuś z nauczycieli będzie działa się krzywda. Zamknęliśmy sobie usta i nie bardzo będziemy potrafili zacząć wymagać od innych tego, w czym sami ich zawiedliśmy. Odebraliśmy sobie moralne prawo by mówić o etyce, poświęceniu i służbie dla bliźnich. Nie dlatego, że wielu uważa, że za mało zarabia, ale dlatego, że zapomnieliśmy chyba, że to nie rząd nas zatrudnia i nie rząd nam płaci. Naszymi pracodawcami są rodzice dzieci. Część ich podatków to przecież nasze pensje. Tymczasem o nich zapomnieliśmy i ich dzieci uczyniliśmy zakładnikami.

Kiedy spojrzymy na akty mianowania czy umowy o pracę, zobaczymy, że rząd ma rację i widnieją tak kwoty, o których propaganda głośno mówi w mediach. Jeśli spojrzymy na pensje netto, zobaczymy, że coś się nie zgadza. Warto się więc zastanowić co stało się z całą resztą? Eskalujemy wzajemną wrogość, zapominamy o uczniach, żądamy podwyżek i za nic na świecie nie chcemy zapytać nikogo, dlaczego płacimy tak złodziejskie podatki? Dlaczego koszta pracy sprawiają, że zarabia się grosze, a ktokolwiek by nie rządził w tym wadliwym systemie, będzie miał miliardy na kupowanie głosów? Kolejne „plusy” sprawiają, że grozi nam wojna o socjal, że zamiast myśleć jak uczciwie zarobić na życie, będziemy się zastanawiać, jak zdobyć kolejny zasiłek a nasi uczniowie będą śmiać nam się w twarz, bo bardziej będzie opłacało się żyć z zasiłków niż z uczciwej pracy.

Za chwilę Wielkanoc. Zwykle przed świętami przez ostatnie lata organizowane były spotkania i dzielenie się poświęconym jajkiem – symbolem nowego życia. Może to ostatni taki moment, może dar od Boga w tym skomplikowanym świecie, abyśmy spotkali się razem, powiedzieli sobie „przepraszam” i spokojnie porozmawiali jak nie dać się rozgrywać ludziom o brudnych sercach, jak „odspawać” oświatę od polityki i szukać zrozumienia nie u partyjnych działaczy, ale u rodziców, których dzieciom służymy. Jeśli nie to, jeśli walka ma być aż do zwycięstwa, wszystko jedno czyjego, baczmy, czy już na tym etapie nie będzie to ni nasze ni ich lecz pyrrusowe zwycięstwo…

Największy święty

Pewna majętna wdowa stanęła po zakończeniu swojego żywota u wrót raju. Anioł sprawdził dokładnie personalia, wziął odpowiednie klucze do niebieskiego mieszkania i zaproponował odprowadzenie pod drzwi. Mijali po drodze piękne apartamentowce, od których kobieta nie mogła oderwać wzroku, przeszli przez uroczą dzielnicę domków jednorodzinnych, ale za każdym razem na jej pytanie, czy to tutaj, anioł smutno kiwał głową i za każdym razem odpowiadał, że jeszcze muszą iść dalej. Wreszcie stanęli na peryferiach niebieskiego Jeruzalem. Maleńkie mieszkanko w skromnej kamienicy wywołało u kobiety szok. „Aniele, czy tu się nie pomyliłeś? To niemożliwe? Całą wieczność w tym maleńkim mieszkaniu”. Anioł spuścił głowę i oddając klucze wyszeptał. „Bardzo m i przykro. Zatrudniliśmy najlepszych fachowców i staraliśmy się na miarę nieba, ale z tego co pani przysłała nam z ziemi, nie dało się niczego lepszego zbudować”.

Za nami uroczystość Wszystkich Świętych oraz wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Miesiąc listopad skłania nas przynajmniej do chwili refleksji nad życiem i śmiercią. Także do refleksji nad świętością. Wielu ludzi żywi swoje osobiste nabożeństwo do którego ze świętych. Jednak jest taki święty, którego kult rozpościera się dalej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Uprawiają go świeccy i duchowni, różnych narodowości i godności. To święty spokój.

W imię świętego spokoju uciszani są ci, którzy mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu, w imię świętego spokoju grzech podnosi swoje oblicze i wylega na ulice, w imię świętego spokoju człowiek krzywdzi człowieka, bo wie, że nikt się za pokrzywdzonym nie ujmie. W imię świętego spokoju w wielu krajach Zachodu zatriumfował genderyzm, homopropaganda, aborcjonizm i wszelkie odmiany cywilizacji śmierci. Dziś nie dziwią nas już opustoszałe tam kościoły, pozamieniane na bary, dyskoteki i meczety. Kult świętego spokoju ma się dobrze zresztą chyba nie tylko w chrześcijaństwie, choć pośród tych, co zowią siebie uczniami Mistrza z Nazaretu, ów kult wydaje się być namacalnym dowodem braków postępu w nauce.

Święty spokój sprawił, że słowa „nawracanie”, „apologetyka” czy „ewangelizacja” stały się zwiastunami grozy, słowami godnymi heretyków, bo niosącymi zagrożenie dla czci „największego ze świętych”. Kiedy spoglądamy na duchową walkę, jaką toczy wielu świeckich i duchownych, stających w szeregach obrońców normalności, przypominających słowa apostołów, budzących z letargu ospałych i tych, którzy wciąż jeszcze pamiętają, że Kościół trwa już lat dwa tysiące i spośród świętych wyniesionych na chrystusowe ołtarze trudno odnaleźć tych, którzy żywili gorliwe nabożeństwo do świętego spokoju, zaczynamy stawiać sobie kilka prostych pytań.

Czy Ty, święty Janie Pawle II musiałeś mówić o wierze w Chrystusa? Czy warto było zło złem nazywać i wołać w tych radykalnych słowach, że naród, który zabija swoje własne dzieci, jest narodem bez przyszłości? Czy musiałeś krzyczeń na ojczystej ziemi tak, że prasowe tytuły, przed którymi drżą dziś świeccy i duchowni poddały Cię krytyce i nawet wyliczały, ile trzeba zapłacić za twoje wizyty? A Ty, błogosławiony Jerzy, czemuś nie chciał jechać na studia do Rzymu? Wiedziałeś, co cię czeka, wiedziałeś, że ci nie odpuszczą, ale tyś musiał swoje trzy grosze wrzucić mącąc święty spokój. Biskupie Stanisławie, patronie naszej ojczyzny, co Ci przyszło do głowy, by iść na starcie z królem? Trzeba było się spotkać, dać zaprosić na wino, a tyś dla wieśniaków i kilku zbiegłych rycerzy naraził na szwank dobre imię krakowskiego biskupstwa. I po co to było? Nie miłe ci było życie? A ty, Maksymilianie? Nie pomyślałeś, że warto było żyć, dla tych co zostali przy życiu? Modlić się, rozgrzeszać i w sercu nieludzkiego obozu liczyć, że jakimś cudem przeżyjesz, że nie pisana ci męka?

Święci i błogosławieni, co z wami jest nie tak?! Gdzie miłość i cześć dla świętego spokoju? Wasze istnienie jest dziś dla nas wyrzutem. Skargą na nasze milczenie, na uległość, brak wiary. Wasz radykalizm przeraża nas słabeuszy, milczących w zamian za ułudę zaszczytów, za kilka lat świętego spokoju.

Co czeka nas przy spotkaniu z Wami, co zastaniemy tam w niebie? Czy z tego, co tu z ziemi tam żeśmy wysłali starczy nam choćby na lepiankę na peryferiach nieba?

Genderowe bluźnierstwo

„Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Na swój obraz go stworzył. Stworzył mężczyznę i niewiastę”. Przez całe wieki było to tak oczywiste, że nie podlegało żadnej dyskusji. Zresztą z punktu widzenia wiary i religii katolickiej wciąż tak jest i jakiekolwiek agresywne głosy homolobby, dążące do destrukcji naturalnego porządku świata nie mogą tu nic zmienić. Próbując mącić ludziom w głowach, świeckim czy duchownym, mogą jedynie tworzyć, i niestety tworzą swoją własną antyreligię, ale prawdziwej wiary nie mogą zmienić i nie zmienią. Dlaczego? Z tego samego powodu, z jakiego np. grupa satanistów, gdyby nawet wprowadziła swoich członków do seminariów duchownych, oszukała cały system wychowawczy i doprowadziła do ich wyświęcenia nie może sprawić, że ludzie przestaną czcić Boga a zaczną czcić szatana. Na słowo kapłana chleb i wino staną się ciałem i krwią Chrystusa, nie demona. Zwyczajnie ta ideologia jest parodią chrześcijaństwa, czyli innymi słowy bluźnierstwem, w którym człowiek postanowił już nie tylko wymówić Bogu posłuszeństwo, ale doprowadzić do stworzenia świata będącego dokładnym przeciwieństwem tego stworzonego przez Boga.

Bluźnierstwo przeciwko aktowi stworzenia

Jak wierzymy, Bóg stwarza człowieka mężczyzną i kobietą. W ideologi genderyzmu, na bazie której działają propagandziści homolobby to nie Bóg, nawet genetyka, decyduje o płci człowieka, ale sam zainteresowany, a dokładniej mówiąc jego pożądliwości. Sposób, w jaki pragnie doświadczać zaspokojenia tych pożądliwości. Kiedy przychodzi na świat martwe dziecko i jest tak małe, że nie widać wykształconych cech płciowych, przeprowadza się badanie genetyczne i bezdyskusyjnie określa, czy jest ono chłopcem czy dziewczynką. Głoszenie, że jest więcej, niż jedna płeć, to nie tylko zaprzeczenie aktowi stwórczemu Boga, ale postawienie siebie w miejsce Stwórcy. To stworzenie dogmatu autokreacji, w którym człowiek sam siebie stwarza, stwarza mężczyzną, kobietą, gejem, lesbijką, itd. Nie żaden Bóg, ale genderysta będzie decydował, kim chce być. Na nic tzw. drugorzędne cechy płciowe, na nic wykształcone organy rozrodcze. On, człowiek chce wybrać sobie płeć. Nie klub, partię polityczną czy stowarzyszenie. Jego żądze mają określać jego tożsamość płciową, a kto się z tym nie zgadza, to „homofob”, „faszysta”, „ciemnogrodzianin” lub ktoś inny (do wyboru z bogatego zasobnika określeń „mowy miłości” homoaktywistów).

Bluźnierstwo przeciwko rodzinie

Tego jednak wyznawcom antyreligii genderyzmu za mało. Nie wystarczy zdetronizować Boga. Zaprzeczyć Jego dziełu stworzenia. Ponieważ w religii katolickiej kontynuacją dzieła stworzenia jest Boży plan, w którym Bóg daruje człowiekowi ziemię i poleca ją zaludnić oraz czynić sobie poddaną, homoaktywiści dążą do wykreowania własnych wspólnot, które zastąpią rodzinę. Zaczyna się od głośnego domagania się tzw. „tolerancji”, choć jest to słowo wytrych. Tolerancja nie ma bowiem nic wspólnego ani z akceptacją, ani tym bardziej z afirmacją. Jednak trudno byłoby społeczeństwom używającym rozumu zaakceptować od razu szaleństwo tzw. homozwiązków rozumianych jako pełnoprawne małżeństwa, więc na gruncie prawa mówi się początkowo o rodzaju tzw. „związków partnerskich”, ułatwień prawnych w kwestii dziedziczenia, informacji o tzw. partnerze itp. Kiedy już wprowadzi się taki karkołomny twór prawny, uznając, że sposób zaspakajania swoich żądz uprawnia do czegokolwiek należnego małżeństwu lub rodzinie, daje jakieś uprawnienia, genderyści mogą spokojnie zakomunikować światu niczym w partii szachów „szach – mat”. Jakikolwiek ruch ze strony ludzi akceptujących naturalny porządek świata jest już skazany na porażkę. Od tzw. „związków partnerskich” w imię niedyskryminowania przechodzi się do żądań homomałżeństw, a następnie przyznania im pełni praw. Tak, jak w szaleństwie uznania prostytucji za pracę. Jeśli to zawód, jak każdy inny, dlaczego nie zażądać rekrutacji na wolne etaty od państwowych urzędów pracy? Jeśli homomałżeństwo to małżeństwo, jak można odmówić im prawa do adopcji? Jeśli chcemy się obronić przed takim finałem, trzeba od początku spokojnie, ale stanowczo i bez najmniejszych ustępstw mówić „nie” postulatom genderyzmu. To nie człowiek decyduje, jak wygląda normalna rodzina. W doktrynie katolickiej uczynił to Bóg, a to, że jest to w pełni zgodne z prawem naturalnym, daje nam pełne prawo domagania się od władz państwowych poszanowania i obrony tego porządku, dodatkowo chronionego zapisem konstytucji Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Bluźnierstwo przeciwko płodności

Na początku stworzenia Bóg błogosławi pierwszej parze ludzkiej i poleca zaludnić jej ziemię. To zapewnia kontynuację dzieła stworzenia. Homozwiązki z góry skazane są na koniec wraz ze śmiercią. Biologicznie nie mogą dać początku nowemu życiu i przekazywać tym samym swoich nienaturalnych wzorców zachowań, domagają się więc szybko prawa do adopcji dzieci, aby pokonać naturalną barierę jaką Stwórca postawił polecając ludziom, aby rozmnażali się i zaludnili ziemię. Dzieci wychowywane w tak nienaturalnym środowisku narażone są na poważne szkody moralne, nie mówiąc już o głośnych przypadkach molestowania i pedofilii, kiedy okazywało się że homoseksulany opiekun miał też skłonności pedofilskie. Musimy pamiętać, że jakiekolwiek ustępstwo na rzecz legalizacji homozwiązków, wcześniej czy później dojdzie do etapu żądań adopcyjnych.

Bluźnierstwo przeciwko miłości

„Miłość to miłość” głosi populistyczny dogmat homoaktywistów. Przy bliższym przyjrzeniu się temu sloganowi, dostrzegamy w nim kolejne bluźnierstwo przeciwko Bogu, Który jest miłością. Dlaczego? Owszem, jest miłość matki do dziecka, miłość narzeczeńska, małżeńska, miłość do Ojczyzny. Są to różne rodzaje miłości. Ale są też miłości zaburzone, niebezpieczne, „miłości”, których w żaden sposób nie można postawić na równi i usprawiedliwić. Jakie? Np egoizm. Czyż nie jest miłością? Owszem, jest. Jest miłością własną, ale na tyle zaburzoną, że nikt szanujący normy moralne nie będzie głosił pochwały egoizmu. Kolejny przykład to zazdrość. Czyż nie jest to uczucie „miłości” chorej, zawłaszczającej drugiego człowieka? Dalej, szowinizm, czyż nie jest uwielbieniem, tyle że tak patologicznym, że ostrzega się przed nim? Aż strach brnąć dalej i pytać o zaburzoną miłość do zwierząt czy dzieci. Wszystkie one mają jeden wspólny mianownik z tym, co homoaktywiści nazywają miłością homoseksualną – mianowicie są sprzeczne z naturą człowieka.

Bluźnierstwo przeciwko miłosierdziu

Homolobby z lubością odwołuje się do nauczania Ojca Świętego i szafuje jednym z najświętszych słów, jakim jest miłosierdzie. Chrystus Pan na Golgocie modlił się nawet za oprawców, Piotrowi i cudzołożnicy okazał miłosierdzie. Pochylał się nad wykluczonymi. Dla genderowców brakuje już tylko pośród ośmiu błogosławieństw sformułowania „błogosławieni jesteście geje i lesbijki, ponieważ nie pozwalają wam kochać się i zakładać rodzin”. Jednak takiego sformułowania nie doczekają się nigdy, nawet w najbardziej nieudolnym tłumaczeniu Biblii. Dlaczego? Miłosierdzie o którym tak dużo naucza papież, cudownie ilustruje spotkanie Jezusa z kobietą cudzołożną. Jezus poleca rzucić na nią kamień temu, kto jest bez grzechu, po czym odsyła ją bezpieczną do domu. Homoaktywiści pomijają jednak tutaj decydujące zdanie. Jezus bowiem pyta ją: „kobieto, nikt cię nie potępił”. „Nie Panie,” odpowiada kobieta. „Zatem idź, ale od tej pory już nie grzesz” mówi Jezus. Oto najkrótsza nauka o miłosierdziu. Jezus przebacza, ale domaga się poprawy. Co robią homoaktywiści? Wylegają na ulice, domagając się akceptacji i afirmacji.

Kiedy więc próbuje się budować na naszych oczach antyreligię, gdy na ulicach tzw. marsze równości mają stanowić rodzaj „genderowcyh procesji” jedyne co nam pozostaje, to przypomnienie sobie słów bł. ks. Jerzego Popiełuszki. „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności.”

Zatem, życzę wszystkim wierzącym duchownym i świeckim odwagi w przyznawaniu się do prawdy i demaskowaniu kłamstw oraz bluźnierstw homopropagandy.

Tęczowa „tolerancja”

Każdy system totalitarny zanim zniewolił miliony ludzi fizycznie, nim spowodował niewyobrażalne cierpienie nie tylko jednostek ale i całych narodów, najpierw zniewolił ludzkie umysły i sumienia. Jeśli wciąż wydaje nam się czymś niezrozumiałym to, co dzieje się przy okazji tzw. „marszy równości” i banalizujemy sprawę, bądź też politycy próbują rozgrywać ją w kategoriach politycznych, to czas najwyższy zdać sobie sprawę, że gra idzie tu o coś więcej, niż o władzę na jedną czy dwie kadencje.

Z niebywałą wręcz agresją spotkało się użycie przeze mnie w debacie publicznej słów „homoterroryzm”, „tęczowy terror” czy „zboczenie”. Uaktywniły się przy tej okazji najbardziej skrajne, antydemokratyczne „ośrodki”, dążące do radykalnego ograniczenia w Polsce wolności słowa i wolności religijnej. Inwektywy, agresja słowna, groźby to tylko wierzchołek góry lodowej, jakiej musiałem stawić ostatnio czoła. Jednak to wszystko udowodniło nie tylko mi ponad wszelką wątpliwość, że w moich wypowiedziach nie było nawet cienia przesady.

„Tęczowa tolerancja” odbywa się obecnie pod hasłami „miłości”, „równości”, „walki z dyskryminacją”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że te słowa znaczą dokładnie to, co my przez nie rozumiemy. Systemy totalitarne chętnie odwołują się w swojej populistycznej retoryce do słów i pojęć powszechnie akceptowalnych, ale robią to po to, aby zyskać poparcie społeczne, a następnie nadać tym pojęciom swoje znaczenie.

„Demokracja ludowa” w komunizmie w wielu wypadkach była parodią demokracji. „Bóstwo” w niemieckim faszyzmie tylko z pozoru kojarzyło się z Bogiem chrześcijan. W rzeczywistości oznaczało nazistowską „trójcę” „Wodza – Naród – Rzeszę”. Była to oczywiście parodia wiary chrześcijańskiej i bluźnierstwo. „Tęczowa tolerancja” też w rzeczy samej jest parodią nie tylko miłości bliźniego, ale i samej idei tolerancji.

Granice wolności słowa

Każdy, kto narazi się tęczowym działaczom zostaje od razu nastygmatyzowany. „Ksiądz homofob” krzyczały nagłówki ze skrajnych portali i fanpage. W prywatnych komentarzach potężna dawka nienawiści, gróźb, wyzwisk, słowem agresji, z jaką niejeden użytkownik Internetu nie spotka się przez całe życie. Pomijam fakt, że stygmatyzacja tym dziwnym i nielogicznym neologizmem, jakim jest przydomek „homofob” jest dla mnie wyróżnieniem. Cóż, powiadają, pokaż mi swoich wrogów, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli do zwalczania mnie przystępuje skrajnie lewacka grupa, hołdująca ograniczaniu praw obywatelskich w imię rzekomej równości, tolerancji i tzw. praw mniejszości, tylko się cieszyć. Znaczy, że dożyliśmy czasów, gdzie „homofob” staje się synonimem słowa „normalny”. W krajach, które uległy homopropagandzie i zaczęły ograniczać wolność słowa w wyrażaniu chociażby negatywnych opinii o tych środowiskach, szybko doszło do sytuacji, gdzie media, sądy a nawet lokalne społeczności wprowadziły cenzurę, uniemożliwiającą spokojne, pokojowe wyrażanie oczywistych twierdzeń, np. że mężczyźni i kobiety różną się między sobą, że rodzinę stanowi mężczyzna i kobieta, zaś aborcja jest pozbawieniem życia nienarodzonego dziecka. Niedawno media informowały, że we Francji zakazano pokazywania uśmiechniętych twarzy dzieci z zespołem Downa, aby nie konfundować kobiet, które abortowały takie dzieci. Oczywiście według tragicznych reguł Rewolucji Francuskiej, ktoś uznany przez siły rewolucyjne za „wroga wolności” nie mógł i nie może liczyć nawet na namiastkę wolności. Tak jest do dziś. Dla hejterów walczących ze sprzeciwem wobec „marszów równości”, „homozwiązków” itp, jest przyzwolenie na przekraczanie granic prawa, stosowanie agresji słownej, zastraszanie, dla interlokutorów homoaktywiści nie mają ani szacunku, ani poszanowania dla reguł prowadzenia debaty publicznej. Inwektywy, groźby, zastraszanie ma wywołać efekt odstraszający. Przypominają się tu słowa kapłana zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa w 1984 r. – bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który tak opisywał „socjalistyczną równość”. „Tylko i wyłącznie katolikowi nie wolno propagować skutecznie swoich poglądów. Zabrania mu się nie tylko zwalczać poglądy przeciwne lub w jakiś inny sposób polemizować, lecz po prostu nie wolno mu bronić przekonań swoich czy przekonań ogólnoludzkich wobec napaści choćby najbardziej oszczerczych i krzywdzących. Nie wolno prostować fałszów, które inni mają pełną swobodę głosić i rozszerzać bezkarnie…” (bł. ks. Jerzy Popiełuszko, Kazanie z 27 maja 1984 roku).

Granice wolności religijnej

Czymś niebywałym, do tej pory niespotykanym, jest próba cenzurowania Biblii. Kiedy za cytowanie słów św. Pawła homoaktywiści obiecali skargę na mnie do Kurii, a niektórzy nawet do Watykanu (sic!), przecierałem oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy próbują powoływać się na Pismo święte i manipulują rzeczywistymi bądź domniemanymi wypowiedziami Ojca Świętego próbują wymusić autocenzurę Pisma św. Dla przypomnienia, poszło o słowa św. Pawła z listu do Rzymian: „Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi , którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta . (…). Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności : mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze . Podobnie też i mężczyźni , porzuciwszy normalne współżycie z kobietą , zapałali nawzajem żądzą ku sobie , mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie”. Rz 1, 18-27.

Granice praw rodziny

Rodzina jest podstawową komórką społeczną. Na rodzinie opiera się życie współczesnych społeczeństw. Jednak rodzina dla „tęczowej ideologii” stanowi zagrożenie równie wielkie, co religia. Z tego samego powodu. Rodzina jest NATURALNĄ wspólnotą opartą na związku mężczyzny i kobiety. To rodzice chronią dzieci, uczą i przekazują system wartości. Tam, gdzie homolobby odniosło sukcesy, rodzice zostali pozbawieni wielu praw. Do przedszkoli i szkół zaprasza się homoaktywistów wbrew woli rodziców, przedstawiających zboczenia jako coś normalnego, w procesach adopcyjnych pary homoseksualne traktuje się jak małżeństwa, a w obawie przed posądzeniem o dyskryminację dzieci z normalnych rodzin oddaje się na wychowanie sodomitom. Głośne doniesienia o pedofilii w związkach jednopłciowych szybko są wyciszane, właśnie w imię tzw. „tolerancji” i w obawie o posądzenie o tzw. „homofobię”. W niektórych krajach działały bądź działają legalnie partie, postulujące legalizację pedofilii. W zamian za to, próbuje się przedstawiać instytucję Kościoła, jako środowisko stanowiące zagrożenie dla wychowania dzieci i młodzieży. Epatowanie sprzeczną z naturą seksualnością na tzw. „marszach równości”, wulgaryzacja tej niezwykle intymnej sfery życia człowieka, to chleb powszedni społeczeństw, które uległy żądaniom homoaktywistów.

Warto więc z całą siłą i determinacją, mocą wiary i pokojowych protestów sprzeciwiać się najmniejszym nawet postulatom środowisk dążących do obalenia konstytucyjnego porządku traktującego małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Proszę wszystkich moich parafian, czytelników i sympatyków o modlitwę za władze publiczne, aby potrafiły wznieść się ponad podziały polityczne i zdecydowanie sprzeciwili się tzw. „marszom równości”. Owe marsze nie mają nic wspólnego ani z równością ani z tolerancją.  Dziękuję Panu Wojewodzie, Radnym, wszystkim autorytetom stającym w obronie moralności i wolności obywatelskich. To przeciwnicy marszu bronią wolności, tolerancji i demokracji, przeciwko totalitarnym zapędom homolobby.

Bł. ks. Jerzy Popiełuszko w cytowanym już wyżej kazaniu mówił: „Prawda jest bardzo delikatną właściwością ludzkiego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg. Stąd w każdym człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda łączy się zawsze z miłością, a miłość kosztuje, miłość prawdziwa jest ofiarna, stad i prawda musi kosztować. Prawda, która nic nie kosztuje, jest kłamstwem.

Żyć w prawdzie to być w zgodzie ze swoim sumieniem. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Wielkość prawdy przeraża i demaskuje kłamstwa ludzi małych, zalęknionych. Od wieków trwa nieprzerwana walka z prawdą. Prawda jest jednak nieśmiertelna, a kłamstwo ginie szybką śmiercią. Stąd też, jak powiedział zmarły przed trzema laty kardynał Stefan Wyszyński: ?Ludzi mówiących w prawdzie nie trzeba wielu. Chrystus wybrał niewielu do głoszenia prawdy. Tylko słów kłamstwa musi być dużo, bo kłamstwo jest detaliczne i sklepikarskie, zmienia się jak towar na półkach, musi być ciągle nowe, musi mieć wiele sług, którzy wedle programu nauczą się go na dziś, na jutro, na miesiąc. Potem znowu będzie na gwałt szkolenie w innym kłamstwie. By opanować całą technikę zaprogramowanego kłamstwa, trzeba wielu ludzi. Tak wielu ludzi nie trzeba, by głosić prawdę. Może być niewielka gromadka ludzi prawdy, a będą nią promieniować. Ludzie ich sami odnajdą i przyjdą z daleka, by słów prawdy słuchać”. Nie możemy przyjmować i zadowalać się prawdami łatwymi, powierzchownymi, propagandowymi i narzucanymi gwałtem. Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy. Nie jest to łatwe w czasach, w których żyjemy, w czasach, w których powiedział współczesny poeta, że ?nigdy jeszcze tak okrutnie nie chłostano grzbietów naszych batem kłamstwa i obłudy…” Nie jest łatwe dzisiaj, gdy w ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu, zasiewano ziarna laicystycznego światopoglądu, tego światopoglądu, który jest filisterskim produktem kapitalizmu i masonerii dziewiętnastego wieku. Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo.”

Bezbronna Niepodległa

„Powiedz, orle! orle mój!

Białoskrzydiny, niezmazany,

Skąd tych czarnych myśli rój?

One rosną – gdzie kajdany!

Ach! niewola sączy jad,

Co rozkłada Duchów skład!

Niczym Sybir – niczym knuty

I cielesnych tortur król!

Lecz narodu duch otruty –

To dopiero bólów ból!”

Zaledwie wczoraj mówiłem na mszy o miłość o zasadzkach czających się w Sieci, ale też o sile przekazu za pomocą mediów elektronicznych. Jest ona niewątpliwie wzbiarającą z niespotykaną dotąd prędkocią siłą, mogącą kreować wizerunek świata, przechylać szalę zwycięstwa w wyborach, obalać rządy, wzniecać rewolucje. Siła przekazu jest wielka. Jakie jest w niej nasze mniejsce? Nasze, nie mam na myśli jedynie duchownych, ale każdego przeciętnego zjadacza chleba, jakimi jesteśmy my wszyscy.

W dużej mierze jesteśmy odbiorcami tego, czym jesteśmy karmieni, a niekiedy świadomie zatruwani, i bynajmnije nia mam tu na myśli jakości żywności sprzedawanej w sklepach czy na bazarach. Nie mam zamiaru też odnosić się do brzmiących jak czyste szaleństwo teorii dotyczących szczepionek, koncernów farmaceutyczych czy obecnych w środowisku toksyn. Jendnak wiele razyy, także dzięki serwisom społecznościowym stajemy się nadawcami, przekazujemy dalej i transmitujemy do naszego najbliższego otoczenia treści produkowane przez speców od reklamy, partyjnych propagandzistów działających według sprawdzonej, starożytnej zasady „divide et impera – dziel i rządź„.

Jeszcze w szkole, mimo, że za czasów słusznie minionych uczono mnie o demokracji i jej zasadach. Idea była prosta i klarowna. Wszystko do czasu, kiedy ktoś nie zaczął zauważać subtelnej różnicy między demokracją, a demokracją ludową, różnicy na miarę tej pomiędzy krzesłem a krzesłem elektrycznym lub demokracją a demokacją liberalną. Jako pokolenie dorastające w latach 90 tych mieliśy swoje marzenia. Polityka i przemiany interesowały mnie w stopniu nazwijmy delikatnie ponadprzeciętnym. Gdy szedłem do Seminarium, wielu pytało, dlaczego nie polityka? Przecież otwierają się nowe możliwości? Można zrobić tyle dobrego. Uparcie twierdziłem i co ważne nie zmieniłem zdania do dziś, największą politykę robi się na kolanach, a ja jeśli mam przed kimś klęczeć, to wybieram Króla Wszechświata. To mój wybór.

Dziś minęło od tamtych czasów ponad dwadzieścia długich lat. Z nadzieją i wiarą w lepsze jutro obserwowałem jak powstawały i upadały kolejne rządy. Zachęcano nas do kolejnych wyborów i obiecywano od drugiej Japonii, przez drugą Irlandię aż po upragnioną (tylko przez kogo?) Unię Europejską. Referendum akcesyjne pamiętam do dziś. Wracałem z pielgrzymki i zależało mi, aby zagłosować. Po powrocie z niej jechałem kilkadziesiąt kilometrów samochodem do mojego lokalu wyborczego, aby oddać głos na „NIE”. Prawo moralne, marzenia o suwerennej i niepodległej nie mogły przecież zostać sprzedane za tańszego banana i uspokajający ton polityków, że na tych traktatach tylko możemy zyskać.

Zresztą ludzie też chyba nie do końca byli przekonani, i to nie tylko w Polsce. W dniu akcesji do UE przekraczałem unijną granicę z Litwą. Jechaliśmy na pielgrzymkę do Ostrej Bramy. Opustoszałe od północy w dużej części graniczne zabudowania, i polski pogranicznik zapraszający nas na pas dla obywateli UE. Docieramy do Wilna. Idziemy do pierwszej napotkanej nieopodal Ostrej Bramy restauracji i nieśmiało pytam: „czy ktoś mówi po polsku”? W odpowiedzi słyszę miły głos właścicielki: „kanieczno, my zdies odnaja respublika, adnaja unia…” Po posiłku spotykamy polskiego przewodnika po Wilnie. Zaczyna od historii najnowszej. Opowiada, że każda rodzina, która przyszła na referendum akcesyjne, otrzymywała za darmo cukierka. „Tak znaleźliśmy się w Unii”, opowiada. To było w dniu akcesji Polski, Litwy i innych krajów do Unii. Później pamiętam odrzucaną w referendach krajowych tzw. europejską konstytucję i …wprowadzenie tylnymi drzwiami jej zapisów w całej UE już bez pytania obywateli.

Dziś widzimy, że wszystkie traktaty to tylko narzędzie na poskromnienie słabszych, będące w rękach tych silniejszych. Szafowanie słowami o demokracji i konstytucji to oczywiście zasłona dymna w obronie konkretnych, narodowych interesów. Bynajmniej nie polskich. Ekologia też dawno już została zatrudniona w służbie lewicowych ideologii, przeciwko tym, którzy chcieliby dopuścić się „myślozbrodni”. Puszczane z nagrania owacje w parlamencie europejskim, dowolne liczenie głosów, i niezwykły opór przeciwko jakimkolwiek prawnym rozwiązaniom mającym zapobiec szkalowaniu Polski, powinny dobitnie wyjaśnić nam słowa byłego ministra, co znaczy, że Polska jest państwem teoretycznym.

Tzw. demokracja liberalna jest tym, czym była demokracja ludowa. Tyranią lewicowej ideologii nad naturą. Naturą człowieka, zwłaszcza nad jego duchowścią, rozumem i wolnością. Wszystkim, co decyduje o godności człowieka. Dlatego też w tej ideologii klasą uprzywilejowaną są homoseksualiści i inni ludzie żyjący wbrew naturze, lewicowi aktywiści, pseudoekolodzy, słowem, wszyscy wyznawcy „Nowej Ery.” Ofiarą składaną na ołtarzu owego „postępu” są ludzie. Najbardziej bezbronni. Liczba aborcji, eutanazji i innych zbrodni na ludziach przekroczyła już dawno liczbę ofiar obu totalitaryzmów włącznie. Nową wspólnotą, na której ma oprzeć się ów nieład są związki jednopłciowe, choć już wkrótce poznamy inne konfiguracje. Do niedawna w wielu krajach istniały legalnie partie głoszące potrzebę legalizacji pedofilii. Współczesne „procesje” ideologii zepsucia to tzw. marsze równości, a miłość jest tam oczywiście postawiona na równi z wynaturzeniem.

Oto Unia anno Domini 2018. Gdzie w tym wszystkim jest nasza ukochana Niepodległa, za którą oddali życie ci spod Monte Cassino i spod Wizny? Ci z Tobruku i chłopcy z warszawskiej ulicy stający naprzeciw pancernym tygrysom? Dziś największe partie przekonują, że Unia to jedyne rozwiązanie. Co więcej, o włos nie mieliśmy referendum, czy wpisać zależność od takiej Unii do polskiej konstytucji. Spieram się nie raz z ludźmi prawymi, którzy przekonują mnie o jedynie polskiej partii, o konieczności głosowania na jedno czy drugie ugrupowanie, ale wszyscy zgodnie każą mi milczeć, gdy upominam się o powszechne prawo do życia, kiedy sprzeciwiam się kupowaniu wyborców za ich własne pieniądze, gdy mówię otwarcie, że miłość Ojczyzny, to niepodległość i myśl o wolności. Taka sama, jaką mieli ci polegli na wojnie, z jaką konali w ubeckich katowniach polscy patrioci, o jakiej nauczał św. Jan Paweł II.

Miłość do Ojczyzny ustąpiła dziś miejsca miłości do ulubionych liderów i partii. To im wierzymy i ich kochamy. A dobro Polski? Cóż, mimo woli, w słownym lapsusie powiedział „nie znam takiego” jeden z byłych prezydentów.

Był czas, gdy Ojczyzna była w jawnej niewoli. Naród przetrwał. Była okupacja. Naród poniósł niesłychaną ofiarę, ale przetrwał. Sowiecką dyktaturę podobnie. Dziś jeśli mówisz, że kochasz swój naród, nazywają cię faszystą a rządy boją się Brukseli a nie własnych wyborców. Jeśli pragniesz bezpiecznych granic, jesteś ksenofobem. Gdy sprzeciwiasz się paradom moralnego zepsucia zwanymi dla niepoznaki „marszami równości”, jesteś homofobem. Neologizmy na miarę Georga Orwella.

Czy naród przetrwa brukselskie szaleństwo? Tego nie wiem. Na pewno nie z ludźmi prowadzącymi od lat wojnę na górze, zwaną do niedawna wojną polsko – polską a obecnie wojną na bilbordy za pieniądze podatnika. Naród aby przetrwał potrzebuje siły ducha, potrzebuje wiary, nadziei i miłości Boga nade wszystko a bliźniego swego jak siebie samego, w tym uporządkowanej miłości Ojczyzny. Wszystko inne jest zaklinaniem rzeczywistości. Jeśli dla nas przestanie być ważne prawo do życia, prawo własności dziś coraz bardziej poskramiane nowymi podatkami, przepraszam, nowymi „daninami”, prawo do obrony osobistej wobec indywidualnej czy zbiorowej agresji, może i przetrwa coś takiego jak „państwo Polskie” (teoretyczne), ale naród polski będzie tylko historią. Być może wówczas już tą zakazaną, aby nie „ranić uczuć” nowych Polaków.

Żebrząc o miłość

Żebranie kojarzy nam się z życiem na ulicy. Niejednokrotnie mijamy takich ludzi, którzy z różnych przyczyn tam się znaleźli. Stracili wszystko, co mieli, choć czasem było to bardzo niewiele. Różnie życie pisze scenariusze dla swoich aktorów. Dziś jednak pragnę poświęcić tych kilka słów ludziom, którzy na żebraków nie wyglądają i w sensie ścisłym nimi nie są i nigdy nie byli.

Dziś na katechezach dotknąłem tematów o wierze, młodości, marzeniach i szczęściu. Co ciekawe, wielu młodych ludzi nie ma w życiu żadnych marzeń. Co dopiero mówić o szczęściu. Kto w ogóle używa dziś jeszcze tak staroświeckiego słowa, jak szczęście? Kiedyś zdarzało się przynajmniej w bajkach, ale raz minęło od tamtej pory sporo czasu, a dwa że i bajki dziś zupełnie inne.

Człowiek bez marzeń wewnątrz umiera za życia. Nie ważne ile ma lat. Jeśli nie potrafi marzyć, jeśli na nic już nie czeka, powoli traci chęć do życia. Płynie z falą, niczym śnięta ryba. Trudno przecież nazwać marzeniami „pustą chatę”, „imprezę, z której nic się nie pamięta”, czy tzw. „święty spokój”. Marzenia są przecież nierozerwalnie związane z wiarą. Marzyć potrafi ten, komu nieobca jest wiara.

Czemu więc ludzie uciekają od marzeń? Dlaczego boją się uwierzyć, że ich życie może być więcej warte niż proza życia? Być może między innymi dlatego, że zbyt mocno bolały wcześniejsze niespełnione marzenia, i to takie, które wcale nie były wygórowane. Marzenia o choćby kilku godzinach tygodniowo poświęconych przez rodziców, marzenia o tym, aby pośród komend „nie wolno”, „zrób to”, „musisz” pojawiały się przynajmniej czasami wyjaśnienia inne niż „bo ja tak chcę”, „bo ci każę”, „daj mi spokój”. Czy do marzeń zdolne jest jeszcze pokolenie żebrzące o miłość poprzez uciekanie w nałogi, włóczenie się po nocach, sprawianie problemów wychowawczych w szkole i życiu? Jednak pośród żebrzących  miłość są także inni.

Dziś żebrze o miłość pokolenie dorastających dzieci, których rodzice kupowali „święty spokój” grami komputerowymi, smartfonami, tabletami i ciągłym powtarzaniem, „teraz nie mam czasu dla ciebie, zajmij się czymś”. Dzieci się więc zajęły i dziś błądzą po wirtualnym świecie, żyją filmikami z youtube’a, zamiast przyjaciół mają znajomych na facebook’u a jedyne rekordy są tylko kolejnymi level ami w grach komputerowych. Świat marzeń umarł w oczekiwaniu na miłość rodziców dawaną zamiast elektronicznych zabawek, przyjaźń zamiast pornografii czy ciepło rodzinnego domu zamiast alkoholowych libacji – wszystko jedno czy przy najtańszej wódce czy też przy najdroższych trunkach.

Stałem więc dziś przed moimi młodziutkimi uczniami i próbując mówić im o rzeczach dla nich abstrakcyjnych, modliłem się o cud zmartwychwstania – zmartwychwstania nadziei, że nie wszystko jest jeszcze stracone, że wciąż można jeszcze odważyć się rzuci losowi wyzwanie. Że miłość, szczęście i piękne cele w życiu wciąż są w zasięgu ręki. Jeśli tylko sięga się po nie z wiarą, w Imię Boże!